poniedziałek, 20 sierpnia 2018

32. Jasna i ciemna strona


Po tym wszystkim co się stało, Volt musiał wreszcie zmierzyć się z niepokojącymi myślami, które do tej pory tłumił. To była dla niego dziwna sytuacja i chyba przez to się denerwował. Prawie zawsze rozumiał swoje uczucia i potrafił wskazać ich przyczynę, ale problemem był ten moment, kiedy trzeba było sobie z nimi poradzić, przyznać się do czegoś, przepracować traumę. On wolał zdawać sobie sprawę z istnienia problemu emocjonalnego, a potem go żarliwie ignorować. To nie były fizyczne rzeczy, z którymi mógł sobie łatwo poradzić albo chociaż zacząć działać. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli chciał podjąć dobrą decyzję, musiał przemyśleć wszystko.  Nieważne jak go to stresowało.
Siedział w swoim dużym, jasnym pokoju. Tak jasnym, że wszyscy, którzy tu przychodzili, mrużyli oczy i narzekali na kolorystykę. Jednak jemu  samemu nie sprawiała ona problemów. Może miał wrodzoną odporność na takie barwy? To było możliwe, skoro operował Haosem. Z tej samej przyczyny jako dziecko nie bał się ciemności, a do ciemnych kolorów czuł tylko nieracjonalną pogardę. Dlatego jego ściany miały odcień słonecznej żółci, dywanik był śnieżnobiały (trudno było go czasem domyć, ale nie przeszkadzało mu to) a meble jasnopomarańczowe. Wszystkie drobiazgi, których było bardzo niewiele, bo lubił otaczać się rzeczami praktycznymi, miały jasny ton. Z niebieskiego tolerował tylko błękit, a z zieleni ten dziwny odcień, który Gus nazywał pistacjowym.
Volt był jak ten pokój – jasny, świetlisty. Stał po tej dobrej, jasnej stronie – tej pełnej światła. Shadow stosował różne wykręty, oszustwa i kłamstwa, a on nie potrafił. Miał tylko jedną twarz. Jedną stronę. Tą dobrą. Jasną jak Haos. Wierzył ludziom, choćby nie wiadomo jakie brednie mówili. Był prostoduszny. Silny młodzieniec o groźnym wyglądzie, wierzący w to, że pierwszy pocałunek powinien być zarezerwowany wyłącznie dla kobiety, z którą chciałoby się spędzić całe życie.
Był jak dziecko. Dziwił się dlaczego ludzie robili złe rzeczy i sądził, że dobro i zło jest od siebie oddzielone grubą linią. Może dlatego tak lubił przebywać z najmłodszymi. Zachował tę dziecinną wiarę w sprawiedliwość na świecie, podczas gdy inni przekonywali się o tym, że ten sam świat nie zawsze jest jednak dobrym miejscem. I był pewien, że da sobie ze wszystkim radę.
Ta pewność siebie nie była przechwałkami jak u Daniela Kuso albo, jak u Lynca, próbą przekonania wszystkich o swojej wspaniałości. Nie. To była tylko oczywistość. Volt nigdy nie przegrał. To znaczy brał udział w misjach zakończonych porażką, uciekał mu przestępca i bywał bardzo poważnie ranny, ale nigdy nie było to z jego winy. Zawsze to był błąd Lynca, Shadowa albo innych osób. Nigdy jego. On dawał radę. Wykonywał swoją pracę sumiennie i nigdy niczego nie zawalił. Nigdy. Aż do tamtego dnia.
Mieli chronić Alice Gehabich przed porywaczami. Łatwe, przyjemne zadanie. Tak myślał póki nie zaczął przegrywać. Ludzie, on przegrywał! I to nie przez kogoś, tylko z własnej winy! Nie potrafił dać rady jednemu człowiekowi.
Volt pochylił głowę i zakrył twarz dłońmi. Były zimne, a twarz taka rozgrzana. Czy tak objawiał się wstyd?
Nagle poczucie oczywistości zniknęło. Niby przepędzili napastników, ale przecież nie dawał sobie rady. To była jego pierwsza w życiu porażka. Taka prawdziwa, do której tylko on się przyczynił. Może gdyby to zdarzyło się wcześniej, nie czułby takiego bólu?
Potrafię pokonać cię bez użycia mocy! Jak chcesz bronić miasto i bliskich, skoro sam nie umiesz się obronić?!
Usłyszał to tak wyraźnie, jakby ten człowiek stał tuż obok. I chociaż to nie był dokładny cytat, bo tylko sens się nie zmienił, zabolały wszystkie rany, które wtedy doznał. Szczególnie te w umyśle. Był taki słaby! Do tej pory myślał, że da sobie ze wszystkim radę, ale wtedy zdał sobie sprawę z własnej bezsilności. Świadomość tego, że może nie obronić Mylene wbijała się w niego boleśnie przez cały czas. Był nikim! Był słaby. Słaby. Słaby. Nie znał lepszego określenia.
Haos jest najgorszą mocą! Jak chcesz nią wygrać?!
Kolejny krzyk sprawił, że poczuł pustkę w brzuchu, jak gdyby go wypatroszono. Wiedział, że jego moc była słaba. W sam raz dla słabeusza, który nie potrafiłby obronić własnej rodziny! To było takie okropne uczucie. Nagle pewność w to, że wszystko będzie dobrze, zniknęła i zastąpił ją strach, niepewność i rozgoryczenie. Tak dużo jak na tylko jeden ubytek. A jeszcze pchała się tam desperacja. Gdyby mógł, zrobiłby dla Mylene wszystko!
Kogo my tu mamy? Czyżby ten słaby Vexosek?
Volt mimowolnie zaczął drżeć. Było mu tak gorąco w głowę, a tak zimno w resztę ciała. Dłonie były wręcz lodowate. Do tego ta pustka i wspomnienia sprzed dwóch godzin, napełniające umysł...
                Zaraz przestaniesz się cieszyć! Zaaresztujemy cię!
Gdybyś chciał mnie złapać, krzyknąłbyś, a nie podchodził, żeby pogadać.
Zbierało mu się na wymioty. Sam nie wiedział jak to możliwe. Przecież nie jadł od dawna.
Chcesz być silniejszy, nie?
Jestem silny.
To było chyba jego pierwsze kłamstwo w życiu! Czy było tak oczywiste? Dlatego ten, który go pokonał, zaczął się śmiać?
Przegrałem, bo jesteś ulicznym wojownikiem!
Sam nie wiedział, dlaczego próbował się bronić.
Tu prawie wszyscy są takimi wojownikami. Z nimi też przegrasz?
To, jak go potem nazwał ten człowiek, zgrabnie ominął. Te słowa były nieistotne. I zbyt obrzydliwe.
Mogę pomóc. Znam kolesia, który da takiemu ścierwu jak ty drugą moc. To niebezpieczne i musisz potem wykonywać polecenia póki nie spłacisz, ale to dobry interes.
Volt czuł, że koszulka lepi mu się do pleców. Tak się spocił? Przecież było mu zimno! Tylko twarz płonęła jakby ją wsadził w ognisko.
Dlaczego mi pomagasz?
Bo mnie szlak trafia jak taki zdrowy chłopak nie potrafi nic porządnie zrobić! Nawet mocą nie nadlecisz, ty miernoto. Z Haosem można tylko uciekać!
Nagle wstał. Zrobił to tak szybko, jakby chciał zostawić na łóżku wspomnienia. A przecież pod powiekami widział obraz kpiącego mężczyzny, Isamu, a w uszach słyszał dokładny adres. Jakby ktoś puszczał go na dyktafonie. Nie potrafił zidentyfikować, co czuł. Wiedział tylko, że jest mu jakoś tak słabo. Czyżby miał gorączkę?
W ustach czuł okropną suchość. Bezmyślnie ruszył w stronę jadalnio-kuchni. Czuł się naprawdę źle. Nawet nie zauważył, kiedy wszedł do pomieszczenia. Przy stole siedział oglądający coś na laptopie Shadow. Volt nawet nie miał sił się zdziwić, że albinos miał w ogóle takie urządzenie. Podszedł tylko do półki i wyjął szklankę. Potem automatycznie wygrzebał z lodówki wodę mineralną. Adres natrętnie chodził mu po głowie. Przenikał jego umysł i stawał przed oczami. Pomału wypił łyk.
– Nie jedź! Błagam! – Rozległ się dziewczęcy głos, a Volt zamarł.
Płyn pociekł mu po brodzie.
– Przecież wiesz, że nie będzie odwrotu! Oni są źli! Jak możesz się z nimi zadawać? – rozpaczała młoda kobieta.
– To jedyny sposób, żebyś była bezpieczna i szczęśliwa! Tylko oni mogą pomóc! – odpowiedział jej mężczyzna. – Chcę dla ciebie jak najlepiej! Zrobię wszystko! Nawet za cenę własnych przekonań i... duszy!
Volt odłożył szklankę i wytarł wodę. Nie mógł zrozumieć dlaczego ręce mu tak drżą.
– Co za dureń, nie Volt? – zarechotał nagle Shadow, odwracając laptop, żeby pokazać co ogląda.
Na ekranie była dwójka czarno-białych ludzi. Kobieta i mężczyzna stali pośrodku swojego czarno-białego, zatrzymanego świata. Trzymali się czule, chyba bali się rozłąki, ale w kobiecie było coś dziwnego. Jej oczy były chłodne. Jak oczy Mylene.
– Pojedzie, zapewni jej możliwość do życia i rozmnażania się z tym ich sąsiadem, a sam zginie! Co za kretyn! – zaśmiał się Shadow.
– Co za kretyn – powtórzył mimowolnie Volt.
Zauważył na ladzie kluczyki do swojego auta. Nie mógł zrozumieć co tam robiły. Przecież je chował! Chwycił je bez powodu, bo przecież nigdzie nie jechał. Chciał tylko zobaczyć te kawałki metalu. Nawet nie miał przy nich żadnej zawieszki, ale poczuł, że musi je obejrzeć dokładniej.
– A przecież ona nawet go nie kocha! Przyznała się! – tłumaczył dalej albinos.
Nie ma czegoś takiego jak miłość, Volt. W głowie usłyszał głos Mylene, który zaraz potem dodał: Potrzebujemy jeszcze Darkusa. Shadow jest niepewny. Szkoda, że nie mamy podwójnych mocy jak tamci.
Obracał w dłoniach klucze bez żadnego powodu. Coś chciały mu przekazać. Był tego pewny.
– Zawsze w takich filmach wariaci umierają za swoje kobiety, które żyją długo i szczęśliwie. To takie pouczające, prawda? Nie warto być idiotą poświęcającym się dla miłości! – zakończył zadowolony Shadow i odwrócił ekran do siebie.
– Nie warto – powtórzył bezgłośnie Volt i prawie wybiegł, ściskając w rękach kluczyki.
Po drodze zobaczył w lustrze swoje odbicie. Błyszczące, półprzytomne oczy, poczochrane włosy i bladą twarz z wypiekami.
Chyba naprawdę mam gorączkę. pomyślał jeszcze, nim zamknął za sobą drzwi.
***
Na altance starego hotelu stała dwójka młodych mężczyzn, obserwujących piękny zachód słońca, który barwił ich tymczasowy dom na czerwono. Długie cienie wyglądały wprost drapieżnie w połączeniu z otaczającymi ich wszędzie prawie nagimi drzewami. Być może dla takich widoków budynek zbudowano w lesie, bo na pewno nie przez wzgląd na dojazd albo łatwą do znalezienia lokalizację.
Naki, który do tej pory robił szkice pastelami olejnymi, wychylił się za barierkę, żeby się czemuś dokładniej przyjrzeć. Do tej pory było ciepło i bezwietrznie, ale w tej chwili wiatr dmuchnął mu prosto w bladą twarz. Długie do ramion, ciemnobrązowe włosy zafurkotały. Młodzieniec natychmiast się cofnął i poprawił wsuwki, żeby przetrzymać grzywkę. Stojący obok niego Hiroshito zaśmiał się.
– Ciekawy sposób na odrzucenie włosów do tyłu. Ja jestem tak zacofany, że zrobiłbym to ręcznie.
Ciemnoniebieskie oczy zrobiły mu niemy wyrzut. Gdyby nie cienie pod nimi i brak energii, można by było czerpać przyjemność z ich widoku, a tak przypominały o całym tym szambie jakie przechodzili.
– Najpierw musiałbyś zapuścić włosy – odpowiedział Naki, z miliona możliwych tematów wybierając ten najbardziej neutralny. – Chociaż... Jesteś na dobrej drodze.
Ruda czupryna faktycznie potrzebowała już fryzjera. Kosmyki zaczynały włazić do oczu, ale według ich posiadacza nie wyglądało to źle. Zanim tu trafił, nigdy by nie pomyślał, że długie włosy u faceta mogłyby wyglądać intrygująco, a teraz, mając przed sobą żywy dowód, coraz bardziej się do tego przekonywał.
– Zapuszczam – zdecydował się spontanicznie. – Będę nosił warkoczyki, koki i kitki. Najlepiej naraz.
Naki westchnął ciężko, ale na jego wąskich ustach pojawił się delikatny uśmiech.
– To dlatego, że nie pozwalam zrobić z siebie twojej laleczki? – spytał tylko.
                Zielone oczy rudego rozbłysły rozbawione.
– Skoro wiesz, czemu pytasz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Jego rozmówca uśmiechnął się szerzej i obrócił w kierunku lasu, chyba chcąc to ukryć. Oparł się spokojnie o barierkę, obserwując krwawy, niesamowity widok. Rudzielec wybrał coś innego do oglądania. Skupił się na skąpanym w czerwieni profilu, szukając w nim jakichkolwiek znaków, które mogłyby oznaczać nawrót odrzucenia mocy.
– Hiro... – odezwał się nagle Naki. – Dziękuję, że mnie wyprowadziłeś na dwór.
Odpowiedział mu gromki śmiech:
– Jesteś psem, czy co?
Na policzkach częściowo ukrytych pod ciemnymi włosami pojawiły się rumieńce. Hiro był pewny, że Naki wypominał sobie teraz tę nieuwagę.
– Wiesz o co chodzi – wyszeptał po chwili zmieszany szatyn. – Lubię przebywać w pokoju, ale czułem się już jak w więzieniu.
Stał tak sztywno, zaciskając palce na drewnie. Obok niego leżało pudełko pasteli i szkicownik otwarty na pustej stronie. Fakt, że jego posiadacz przewracał stronę nawet jeśli nie skończył rysunku, byle tylko ukryć swoje małe dziełka, był rozczulający.
– Ja tak miałem, gdy zamknąłem się w toi toiu – spróbował rozładować napięcie Hiroshito.
Doskonale wiedział, że to było głupie i nieśmieszne i że Naki mógłby wygłosić mu teraz cały wykład o humorze toaletowym, ale o to chodziło. Miał się poczuć swobodniej i dostać w ręce nowy temat, gdzie mógłby wyjść na tego lepszego. To było łatwiejsze niż przeproszenie. Tym bardziej dla kogoś kto nigdy nie przepraszał, a zawstydzanie innych traktował jak coś naturalnego. Hiro czasem zastanawiał się dlaczego miał potrzebę obłaskawić akurat tego człowieka za każdym razem, kiedy zrobił coś w tym rodzaju.
– Natchnoło cię już? – spytał po chwili, widząc, że przynęta nie zadziała.
– Natchnęło – poprawił go automatycznie zapatrzony w dał młodzieniec.
– To super! To wracamy do środka! Żebyś mi się tylko nie przeziębił!
Słysząc to, Naki zrobił zbolałą minę i pokazał grubą, zimową kurtkę, którą miał na sobie.
– Tak mnie ubrałeś, że nie ma szans, żebym zmarzł! Poza tym ataki chyba się nie powtórzą! – sprzeciwił się.
Hiroshito westchnął całkiem tak jak matka, która ma coś wytłumaczyć niegrzecznemu dziecku po raz co najmniej dwudziesty siódmy i za chwilę nie będzie się bawić w słowa, tylko przejdzie do czynów.
– Naki... Od niedawna jesteś w stanie samodzielnie chodzić. Przedtem nic, tylko siedziałeś w wyrze, gorączkowałeś, rzygałeś...
– Wymiotowałeś  – znów poprawił go mimowolnie, tym razem patrząc w twarz.
– Nie obchodzi mnie jak ty to nazywasz! – syknął Hiro. – Ważne, że prawie zszedłeś z tego świata! Masz się oszczędzać!
Naki przez chwilę wyglądał, jakby poważnie zastanawiał się nad tymi słowami. W końcu jednak odwrócił się w stronę lasu, ignorując to wszystko co usłyszał. Na ten widok w Hiroshito obudziło się coś dziwnego. Coś czego nie czuł od bardzo dawna. Był wściekły. Nie zastanawiając się nad tym co robi, złapał długowłosego za ramiona i odwrócił nieco brutalnie w swoją stronę.
– Słuchaj! – wrzasnął gniewnie. – Nie mam zamiaru zostać tu sam przez jakiś twój głupi kaprys! Jeśli...!
Zamilkł nagle widząc prawdziwe przerażenie w ciemnoniebieskich, podpuchniętych oczach. Nie spodziewał się tego. Przecież nie chciał... Chyba po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. Rozluźnił chwyt, szukając zdań, które by go usprawiedliwiły i pokazały, że to tylko głupie nieporozumienie. Już miał coś powiedzieć, gdy dostrzegł, że te oczy patrzą na coś, co znajdowało się za nim, a nie na niego.
– Mamy gości – oznajmił bardzo spokojnie Naki.
Zachował spokój i trzeźwość myśli, choć wciąż wyglądał na przestraszonego. To było jeszcze bardziej niepokojące. Hiro odwrócił się, mając bardzo złe przeczucia. Zaschło mu w ustach, gdy zobaczył żółty wóz i stojącego przed nim kierowcę. Przed nimi stał Volt Luster w całej swej wielkiej osobie.
Niewiele myśląc, stanął przed Nakim, żeby go jak najbardziej zasłonić. To było już odruchowe. Szybko zaczął coś formować w dłoniach, ale przez nerwy i zaskoczenie niezbyt mu to wychodziło.
– Choćby nie wiem co, nie możesz się przemęczać – szepnął do kompana.
Zanim zdołał zrobić coś więcej, rozległ się wkurzony głos Isamu:
– To mój ziomek!
Potem, dodając kilka dosadnych przekleństw, popchnął rudzielca, a sam zszedł po dwóch schodkach w stronę gościa. Włożył w to pchnięcie na tyle dużo siły, że Hiroshito się przewrócił. Naki natychmiast przyklęknął obok niego ani na chwilę nie tracąc z oczu wroga. To wszystko wyglądało jak jakiś chory sen.
– Wiedziałem, że przyjdziesz! – zawołał tymczasem Isamu do Vexosa. – To się wyczuwa!
Potem zniknął w drzwiach hotelu, gestem przywołując przybysza. Ten grzecznie ruszył za nim. Przechodząc obok zastygłej w szoku dwójki, nawet na nią nie spojrzał. Dopiero po jego zniknięciu w drzwiach, Hiroshito spróbował wstać. Naki chciał mu pomóc, ale widząc minę pod tytułem „nie wolno ci się przemęczać”, odpuścił. Wpatrywał się w swoje buty w milczeniu. Mocno nad czym rozmyślał.
– Chodźmy do mojego pokoju – odezwał się z pozoru beztrosko rudy, gdy znalazł się już w pionie. – Mam te obrzydliwe, bezkształtne krakersy-zwierzątka.
Naki skinął tylko głową. Pozwolił nawet, żeby Hiro pozbierał jego rzeczy. Jego skupienie nie było dobrym znakiem. Chyba obaj rozumieli, że wizyta Vexosów nie mogła być niczym dobrym. Problem był taki, że Isamu widocznie nie zdawał sobie z tego sprawy.

 --------------------------------------------------------------------------------------------------
Napawam się, że jasne ma dwa znaczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz