Przygotowanie
obiadu zajmowało więcej czasu niż zazwyczaj, a to za sprawką trójki nadprogramowych
gości, którzy przyjechali do Lorsono razem z Alice, Julie i Lynciem. Lucy,
Chris i Tomachi prawie zawsze pomagali Alice w przygotowywaniu posiłków. Może dlatego,
że w czasie gościny nie wypadało zostawiać gospodyni samej, a może dlatego, że
każde dziecko w pewnym wieku uwielbiało bawić się w kuchni. To drugie
zasugerowała kiedyś pani Kuso, a potem smutno zaczęła opowiadać jak to chętnie
pogotowałaby z córką, gdyby kuchnia nie wyglądała po tym jak po przejściu
tornada. Co jak co, ale Lucy miała wiele wspólnego ze swoim bratem. Chociażby
ten nieszczęsny bałagan zostawiany po każdej zabawie.
Alice miała wrażenie, że dzieciaki
gościły u niej coraz częściej. Jakiś głos w głowie podpowiadał, że Dan i Kuroi
znaleźli sobie w niej darmową niańkę, ale jej to nie przeszkadzało. Uwielbiała
całą gromadkę. I jeśli rodzice byli zbyt zajęci, a rodzeństwo niezainteresowane
opieką nad najmłodszymi, to ona mogła się tylko cieszyć.
– Alice! Alice! Czy ten ryż jest już
gotowy? – zawołała Lucy, wskazując na garnek. – Przypalony ryż w zupie jest
bardzo niedobry! Musimy być ostrożni!
– Jest idealny – dziewczyna uspokoiła
małą, wyłączając gaz.
Fryzurka Kuso znowu wyglądała jak u Julie.
Prawdopodobnie dziewczynka znalazła sobie nową idolkę. Rozbawiona tym Alice
zerknęła z ukosa na Tomachiego, który kończył kroić ogórka. Ufała chłopcu na
tyle, by dać mu nóż, ale nie mogła się powstrzymać od kontrolowania sytuacji co
jakiś czas. Gdy zobaczyła jak ostrożnie i spokojnie wykonuje swoją robotę,
uśmiechnęła się. Przynajmniej o niego nie musiała się martwić. Szybko
przeniosła wzrok na Chrisa, oficjalnego chłopaka Lucy, którego wszędzie za sobą
ciągnęła. I o dziwo nikt się temu nie sprzeciwiał. Nawet, gdy nocował tu po raz
pierwszy, Alice nie dostała telefonu od jego rodziców. Ona pewnie nie puściłaby
swojego hipotetycznego dziecka do obcych bez żadnego sprawdzenia, ale kim ona
była, żeby osądzać? Chłopiec stał nad miską z jeszcze niegotową surówką z
wyrazem całkowitej rozpaczy na twarzy. W dłoni ściskał kurczowo pieprz.
– Alice... – wyszeptał płaczliwie,
patrząc na nią. – Coś się chyba zepsuło...
Dziewczyna wiedziała co się zepsuło,
zanim jeszcze posmakowała wyrobu chłopców. Drażniący smak pieprzu, który zatkał
jej gardło i sprawił, że w oczach stanęły łzy, utwierdził ją w domysłach.
Christopher na ten widok o mało się nie rozpłakał. Alice postanowiła szybko go
uspokoić.
– Wystarczy trochę więcej oleju i
ogórków. Zaraz wszystko będzie dobrze. Obiecuję – powiedziała, biorąc do ręki
buteleczkę ze złotą cieczą.
Szatynek przetarł ciemne oczy rękawem i
uspokoił się. Alice w duchu odetchnęła. Nie chciała kolejnego spektaklu w jego
wykonaniu. Czasem zastanawiała się czy dziewięciolatek powinien być aż tak
płaczliwy i niepewny siebie, ale nie znała wielu dzieci. Mogła go porównać
tylko z Lucy, energiczną, zadziorną i posiadającą strasznie surowe zasady
moralne. Czy zaczęli się przyjaźnić tylko dlatego, że byli jedynymi dziećmi w
swojej klasie pochodzącymi z rodzin obdarzonych mocami? To by wiele wyjaśniało.
Nagle od strony kuchenki dał się słyszeć
wrzask. Alice najpierw pomyślała, że to Lucy coś zrobiła, ale kiedy się
odwróciła, zobaczyła, że to Lync. Chłopak, w przeciwieństwie do Julie, dał się
namówić na wspólne gotowanie. Teraz chyba tego żałował. Choć miał pozornie
proste zadanie, mianowicie mieszał zupę, coś poszło nie tak. Kto się
spodziewał, że się nią obleje?
– Moje ulubione spodnie! – warknął,
przyglądając się doskonale widocznym plamom. – Dobrze, że przynajmniej miały
system przeciw oparzeniom.
Lucy spojrzała na Vexsosa z wyższością i
jakby kpiną. Nie traktowała go przyjaźnie z prostego powodu – był
"wrogiem" jej brata. Alice miała nadzieję, że nie powie niczego
głupiego. Lyncowi trzeba było pomóc, a nie go dobijać.
– A mówiłam, żebyś założył fartuszek! –
prychnęła dziewczynka, komicznie marszcząc nos.
Wszyscy prócz Lynca mieli na sobie różowe
fartuchy, które Alice kupiła kiedyś w komplecie po pięć sztuk. Były praktyczne
i wygodne, ale nie dziwiła się, że Lync wzbraniał się od choćby przymiarki.
Słyszała jak dziewczyny z jej klasy, fanki Młodych Wojowników, kpiły z jego
różowych włosów. Podejrzewała, że takie sytuacje zdarzały się częściej i
skutecznie odpychały go od wszystkiego co można było uznać za niemęskie. Pewnie
nawet po tym wypadku nie dałby się namówić na założenie takiego fartucha.
Dziewczyna bez słowa złapała ręcznik
papierowy i ruszyła w stronę Vexosa. Chciała mu oszczędzić przykrości, ale
oczywiście nie miała wpływu na innych.
– Pasowałby ci do włosów – zakomunikowała
jeszcze mała Kuso i podeszła do kolegów, mieszających surówkę.
Chociaż słowa
dziewczynki nie były wypowiedziane złośliwie, Lync zacisnął wargi i się
nachmurzył, a Alice poczuła, że jej przewidywania były trafne. Żałowała, że tak
został wynagrodzony za swoją pomoc. Odruchowo chciała wytrzeć mokre miejsce,
ale w porę zreflektowała się i podała chłopakowi ręczniczki. Ten nawet nie
podziękował, tylko od razu zaczął trzeć udo i kolano. Naprawdę nieźle się
ochlapał. Zastanawiało ją co on wyczyniał, gdy nie patrzyła?
– Co się tak gapisz? – wymamrotał nagle,
nie patrząc na nią.
Dziewczyna zrobiła się czerwona i szybko
zajęła się mieszaniem zupy. Musiała wpatrywać się naprawdę intensywnie, skoro
to poczuł. Było jej tak głupio. Chciała go przeprosić, zapytać czy mimo
wszystko jeszcze kiedyś zrobi z nimi coś w kuchni, ale to nie był chyba
najlepszy moment,
Pokręciła głową, próbując przestać się
martwić tą całą sytuacją. Wszystko było już prawie gotowe, nie było sensu
marnować ani chwili. Chciała już siedzieć przy stole.
– Lucy, zajmiesz się naczyniami? –
poprosiła cicho.
Na to pytanie lekko znudzona dziewczynka
poderwała się z krzesła.
– Oczywiście! – pisnęła podekscytowana, a
potem wskazała na również nudzących się kolegów. – Chris, bierz obrus! Ty,
Tomachi, weźmiesz ze mną naczynia!
Świetnie się czuła wydając polecenia. Jej
szeroki uśmiech i drgający z radości głos nie pozostawiały co do tego
wątpliwości. Chris, słysząc to, pobiegł jak oparzony w kierunku salonu, gdzie
trzymany był biały materiał, za który był teraz odpowiedzialny. Tomachi, w
przeciwieństwie do niego, zachował spokój. Bez pośpiechu zsunął się z krzesła i
podszedł do półki, w której już grzebała dziewczynka. Rozległy się głośne
dźwięki wydawane przez wyciągane naczynia. Jeśli to Lucy i Tomachi mieli zająć
się kruchymi przedmiotami, istniała spora szansa, że przeżyją one dzisiejszy
posiłek. Uspokojona tym Alice kątem oka zerknęła na wciąż próbującego doczyścić
spodnie Lynca. Znów poczuła smutek, że to się tak potoczyło.
– Przebierz się. Potem wypiorę ci spodnie
– zaproponowała.
Gdy tylko niebieskie oczy spojrzały na
nią w najprawdziwszym szoku, spuściła głowę. Poczuła się dziwnie, widząc taką
reakcję. Jakby nikt nigdy nie zaproponował mu bezinteresownie pomocy. Nie mogła
tego zrozumieć. Dlaczego normalny, miły gest miał być taki niezwykły? Uporczywe
spojrzenie, które na sobie czuła, coraz bardziej ją denerwowało.
– W takich momentach się dziękuje. – Lucy
rozluźniła atmosferę tym pouczeniem wygłoszonym trochę przemądrzałym,
zadziornym głosikiem.
Aż dziwne, że znalazła czas na
przysłuchiwanie się temu wszystkiemu. W jej drobnych ramionach była pokaźna i
nie do końca stabilna sterta naczyń. Alice od razu pomyślała, że przedwcześnie
się cieszyła, ale dziewczynka wyszła bez problemu i nie było słychać dźwięku
tłuczonego szkła.
Gdy dziewczyna znów spojrzała na Lynca,
dostrzegła, że Vexos zaczerwienił się. Może ze złości? Kiedy tylko wyczuł, że
na niego patrzy, wyszedł, o mało nie potrącając Tomachiego. Alice westchnęła
smutno. Nie spodziewała się miłej atmosfery przy obiedzie.
***
Na szczęście nie miała racji. Czas minął
im bardzo przyjemnie, nie licząc marudzeń Julie i kilku jadowitych uwag Lynca w
stronę Wojowniczki. Dzieciaki szybko wciągnęły ich w swoje „poważne rozmowy”.
Przez wycieczkę szkolną Tomachiego, okropnego nauczyciela, który zabrał Lucy
piłkę tenisową i szczegółowych planach wesela małej Kuso i Chrisa, dobrnęli
szczęśliwie do końca. Julie radośnie oddawała się marzeniom na temat wystroju
sali balowej, a mimo że Volan był tym krytykującym, sceptycznym głosem,
dzieciaki przyjęły jego komentarze z entuzjazmem. Nawet Lucy przestała postrzegać go jako wroga i zajęła pozycję
mediatora między nim, Julie i Chrisem, który miał zaskakująco jasną wizję czego
chce. Alice i Tomachi tylko się temu przysłuchiwali.
Chłopiec od przyjazdu wydawał się
zdystansowany, ale przy posiłku się rozluźnił. Przysunął krzesło do Alice i
pokazał jej jak zrobić łabędzia z serwetki. Nawet przytulił ją mocno na
pożegnanie, kiedy przyjechał Dan. Szkoda, że zrobił to tak wcześnie, bo Chris
bardzo chciał jej pomóc w zmywaniu. Tylko wtedy używał swojej mocy. Tak
wynikało nie tylko z jej obserwacji, ale i zapewnień Lucy. Dziewczynka skarżyła
się już wielokrotnie, że starała się przekonać swojego ukochanego do ćwiczeń,
ale on twierdził, że czeka aż jej moce się ujawnią i będą mogli to robić razem.
Tak więc takie głupie mycie naczyń było jedyną okazją dla Chrisa z oswajaniem
się ze swoimi zdolnościami.
Sama przyniosła część naczyń do kuchni.
Na Julie nie mogła liczyć, a pytać się Lynca byłoby jej dziwnie, ale ani jej w
głowie było narzekanie, że zmywanie spadło na nią. Zanim poszła po resztę
naczyń, postanowiła napuścić ciepłej wody do zlewu, żeby wszystko miało idealną
temperaturę, kiedy wróci. Wcisnęła właśnie korek na swoje miejsce i odkręciła
kurek, gdy ktoś postawił obok niej szklanki, po które chciała iść. Zerknęła w
stronę pomocnika i zdziwiła się lekko, widząc, że to był Lync. Prędzej
spodziewałaby się leśnych duszków, o których opowiadała kiedyś Lucy.
– Ja pozmywam – powiedział chłopak
niezrażony jej zaskoczeniem.
Szybko przeniósł wzrok na płynącą wodę.
Wciąż wyglądał na trochę naburmuszonego, ale dziewczyna zaczynała rozumieć, że
to był jego neutralny wyraz twarzy. To, że wydawał się znudzony albo arogancki,
nie znaczyło od razu, że taki był. Alice uśmiechnęła się lekko, kiedy przysunął
się do zlewu. Oddała mu miejsce bez protestów, wdzięczna, że dzięki temu zyska
chwilę na wstawienie prania i zrobienie lekcji.
– Dziękuję – powiedziała, ruszając w
kierunku drzwi.
– To ja dziękuję – wymamrotał cicho Lync,
pochylając się nad robotą. – Za kałużę. Powinienem sam to zrobić.
Brzmiał tak, jakby nie był do końca
pewny, czy chce, żeby to usłyszała. Alice zrobiło się bardzo głupio.
Przypomniała sobie co Julie i Runo mówiły o nim i to, że nie zareagowała.
Powinna była się wtrącić. Poczuła, że powinna go za to przeprosić, ale nie
wiedziała czy może.
Sprawiał wrażenie, że nie czuje się
komfortowo w tej rozmowie. Tak jakby to było dla niego coś nowego. Wystarczyło
sobie przypomnieć jego reakcje na wszystkie te sytuacje, w których należałoby
podziękować, żeby wiedzieć, że wolałby raczej unikać takich tematów. Skinęła
więc tylko głową, choć wiedziała, że tego nie zobaczy i wyszła.
Zastanawiała się na ile była to zasługa
Lucy. Idąc na górę, zerknęła na rozłożoną na kanapie Julie. Chyba przeglądała
jakieś czasopismo i nie była świadoma, co się wokół niej działo. Przegapiała
takie miłe rzeczy jak radość ze wspólnych przygotowań czy zmywania naczyń w
rozkosznie ciepłej wodzie. To było smutne, bo przecież nawet takie zwykłe
rzeczy mogły być istotne.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo lubię ten rozdział. Spokojniutki i kochany. Jestem zadowolona jak go zmieniłam.
Zawsze podobał mi sie ten rozdział i uważam że Twoje zmiany wniosły do niego jeszcze więcej spokoju i charakteru. Ukazuje codzienne życie bohaterów i ich osobowości- żadna z opisywanych przez Ciebie postaci nie jest czarno biała, wszyscy mają jakieś intrygujące cechy odbiegające od stereotypów. Uwielbiam kontrast pomiędzy Alice i Lync'em, a także Alice i Julie. Myślę że Alice będzie w życiu Lynca katalizatorem zmian, a i on może zmienić jej życie, czegoś ją nauczyć. Mimo opisania tych wszystkich charakterów udało Ci się zachować spokoj w tym rozdziale i oddać naturę codziennego zycia, co bardzo podziwiam. Mam nadzieję, że dalej będziesz pisać i że będzie Ci to dawało satysfakcję. Nie mogę się doczekać następnych rozdziałow.
OdpowiedzUsuńPS.
Przepraszam za ewentualne błędy i/lub brak polskich znaków, od kilku lat mieszkam za granicą i mój telefon czasami nie rozpoznaje polskich słów
Dziękuję. Też mam nadzieję,że będę dalej pisać, bo ostatnio ciągle coś wypada. A to urodziny, a to święto, a to trzeba wszystko rzucić i pomóc.
UsuńStrasznie się cieszę, że ci się podoba. Miło mi czytać takie komentarze. Jeszcze raz dziękuję.