Volt
od zawsze podejrzewał, że każde miasto miało jakiś wyznaczony teren, gdzie
można było spotkać używki, przemoc i wszelkie zło, które chciano usunąć z
widoku, oraz niespisane zasady, które zakazywały ruszania takich społeczności,
jeśli tylko trzymały się one swojego kawałka, uznanego już za stracony.
Niektórzy pewnie, tak jak on, próbowali przekonać samych siebie, że to dobre
wyjście. W końcu miasto wydawało się mieć mniej problemów, bo koncentrowały się
one w jednym, nieeksponowanym fragmencie, ale prawda była taka, że to nie była
najlepsza z możliwych opcji.
W
Pretend takie miejsce nosiło miano czwartej dzielnicy i nikt nie wiedział
dlaczego. Ktoś kiedyś powiedział, że to przez poziom życia, który wiedli tutejsi ludzie chowani na chlebie i
najtańszym alkoholu, ale to nie była oficjalna wersja.
Vexos
bardzo nie lubił tam przebywać. Atmosfera innego, gorszego świata, która tu
panowała, wprawiała go w rozpacz. Nie mógł nic zrobić, by ulżyć mieszkańcom, a
szczególnie młodym ludziom organizującym się w bandy. Sama myśl, że te
zaniedbane dzieciaki mogą nie dożyć nawet trzydziestki przez głód,
przedawkowanie albo odniesione rany, była nie do zniesienia. Lubił dzieci. Sam
chciał mieć przynajmniej trójkę.
–
Nogi mnie bolą! Nie mogę się zmienić w cień i być tam szybciej od was? – jęknął
nagle Shadow, wyrywając go z rozmyślań.
Spodziewał
się, że chłopak zacznie narzekać znaczenie wcześniej chociażby dlatego że źle
znosił chodzenie. Wiązało się to raczej z aspektem psychicznym, a nie
fizycznym, skoro miał dobrą kondycję, ale trudno się było temu dziwić. Volt przyznawał
przed samym sobą, że gdyby potrafił się przemieszczać inaczej, wolałby
korzystać z mocy i na miejscu Shadowa nie zgodziłby się na tę całą głupią
paradę. Ale że był Voltem, szedł bez słowa w równym szyku z Phantomem i
Shadowem.
–
To oficjalna wizyta. Musi odbywać się w ustalonym porządku i nie ma poniżać
tutejszych. Chociażby dlatego idziemy piechotą, zamiast podjechać samochodem.
Każdy się jakoś poświęca – odparł wyjątkowo opryskliwie lider.
Zdaniem
Lustera chodziło o to, żeby po powrocie zastać auto w całości, ale to
przemilczał.
–
A czemu ciągasz akurat mnie? Nie moja wina, że wysłałeś tego darmozjada Lynca
do Pretend! – zajęczał znów Shadow.
Faktycznie,
jeśli chodziło o spotkania w czwartej dzielnicy, skład Vexosów pozostawał taki
sam: Spectra (z oczywistych względów), Volt i Lync. Ten ostatni chyba tylko
dlatego, że jego reakcje na widok domu, w
którym zamordowano państwo Volanów, wyraźnie bawiła Phantoma. To było jedyne
wytłumaczenie faktu, że trasa zawsze wiodła obok niego.
–
A Gus? A Mylene? Oni nigdy tu nie byli i chyba nawet nie wiedzą o umowie między
Vexosami, a tutejszymi! Dobry sposób na uświadomienie – drążył dalej albinos.
Teraz
to nie było zwykłe marudzenie, ale raczej próba zdenerwowania lidera. Całkiem
zresztą skuteczna.
–
Mylene nie jest tym zainteresowana, a Gusa w to nie mieszaj – syknął Spectra.
Volt
przymknął oczy, wiedząc, że zaraz rozpocznie się awantura. Nie rozumiał
dlaczego irytowanie ludzi sprawiało Shadowowi tyle radości. I dlaczego Spectra
tak łatwo dawał się dzisiaj zdenerwować. Gdyby to był Lync albo Gus, spytałby
po prostu co się stało i spróbował jakoś zaradzić ich zmartwieniom, ale to był
ich przywódca. Nie wydawał się nawet normalnym człowiekiem, który miałby swoje
problemy albo radości. Był bardziej jak ci ludzie w telewizji – odległy i na
całkiem innym poziomie. Chyba nikt prócz Gusa nie ważyłby się podchodzić do
niego jak do każdego innego człowieka.
Shadow
tymczasem zarechotał:
–
Chronisz go przed prawdziwym światem?
Spectra
w odpowiedzi przycisnął go do pobliskiej ściany, bardzo wyraźnie dając sygnał,
że jest już na skraju wybuchu. Volt westchnął głęboko, starając się nie
okazywać zirytowania. Jeszcze tego brakowało, żeby się przyłączył do tego
szaleństwa! Chciał po prostu szybko wykonać misję i wrócić do kwatery. Tylko
tyle. Niestety cisi, rozsądni ludzie nie mieli w Vexosach posłuchu. A mógł
udawać wariata albo psychopatę!
Albinos,
nie przejmując się nim ani jego rozterkami, nie zamierzał odpuszczać. Spojrzał
w dół, na dłonie lidera kurczowo zaciśnięte na jego ciemnej koszulce. Drżały od
tłumionego gniewu. Nawet Volt dostrzegał to z takiej odległości. Cokolwiek
sprawiło, że Spectra tak łatwo poddał się sztuczkom Shadowa, musiało być
istotne. Prawdopodobnie powinien z kimś o tym porozmawiać, ale znając życie,
chodziło pewnie o Gusa. A on był jedyną osobą, która mogłaby normalnie
wysłuchać zwierzeń Spectry. Błędne koło. Może mógłby znaleźć na to jakąś
specjalną nazwę?
Shadow,
nagle bardzo rozbawiony, uniósł głowę do góry, uśmiechając się szeroko i, na
swój sposób, przerażająco. Volt nie miał wątpliwości, że doszedł do takich
samych wniosków jak on.
–
Czemu się złościsz, Mistrzu Spectra? Wiesz, że mam rację. Niby to Gus lata za
tobą jak nadopiekuńcza matka, ale to ty chronisz go od wszystkiego, co złe i
nieprzyjemne. Myślisz, że nie zauważyliśmy? Choćbyś nie wiem jak się starał to
ukryć, widać, że jesteście blisko. Tylko co zrobisz, kiedy znajdzie dziewczynę?
Nie będzie miał czasu dla swojego przyjaciela. Czy raczej mistrza, bo tak
wolisz być nazywany, prawda? – po tym małym wykładzie wlepił bezczelne,
czerwone oczy w swoją ofiarę.
Na
tak oczywiste prowokacje łapał się już tylko Lync. Może dlatego, że był młody,
może dlatego, że przewrażliwiony. Tak czy siak, gdy ktoś taki jak Spectra
Phantom dawał się nakręcać w ten sposób, Voltowi mogło być tylko przykro.
Zastanawiał się czy by nie zainterweniować, gdy obserwował zachowanie lidera.
Ten na razie rozważał coś bezpiecznie
ukryty pod maską, ale zaraz mógł zareagować w zły sposób. Na Shadowle cisza nie
robiła wrażenia. Szczerzył swoje dziwnie białe i ostre zęby, gotów do kolejnych
narzekań.
–
Jeśli jeszcze raz powiesz coś o Gusie... – Głos Spectry był nienaturalnie
spokojny i powolny, jakby chciał się za wszelką cenę uspokoić. – …nigdy już nie
puszczę cię na spotkanie z Młodymi Wojownikami.
Volt
po tarł skronie, obserwując jak Shadow
gapi się przed siebie w szoku. Obstawiał, że zaraz zaczną się prawdziwe dymy.
Na tego człowieka działały jedynie realne, bardzo przyziemne groźby. To tutaj
brzmiało jak wydumana pokazówka. Zresztą wszystko co mówił Phantom brzmiało
sztucznie i pompatycznie. Jakby wolał być efektowny, a nie efektywny.
–
Ja już będę bardzo grzeczny! – Shadow zawołał to trochę zbyt pokornie. Od razu
było widać, że to w połowie udawana reakcja. – Nie będę nic o nim wspominał!
Przysięgam! Przecież tylko za twoją zgodą mogę ich widzieć! Przecież zawsze
wiesz gdzie jestem i z kim się spotykam!
Spectra
w końcu się opamiętał, puścił go i odszedł, sadząc mocne, głośne kroki, żeby
się wyładować. Shadow z błogą miną zwycięzcy poszedł w jego ślady,
przedrzeźniając zaczepnie to zachowanie. Volt westchnął tylko i ruszył za nimi,
błagając by na tym się zakończyło. Podejrzewał, że blondyn czuł się jak rodzic,
który zrozumiał, że nie ma nad własnym dzieckiem żadnej kontroli.
Młodzieniec
zdawał sobie sprawę z tego, że jego dzisiejsza niechęć do pozostałych Vexosów i
te wszystkie niemiłe komentarze w jego głowie były tylko zastępczą reakcją. Tak
naprawdę wciąż był zły na Mylene i na siebie. A że nie chciał tego czuć, tłumił
złość, która teraz wyciekała i uderzała w jego niewinnych towarzyszy. Najgorsze
było to, że zdawał sobie z tego sprawę, ale nie potrafił tego zmienić. Gdyby
chociaż nie wiedział co się dzieje z jego uczuciami, nie czułby się tak winny.
W
końcu oczom Vexosów ukazał się dość duży i dobrze ukryty przed nieproszonymi
gośćmi zaułek pełen najróżniejszych śmieci z poprzewracanych kubłów. Zapewne
zrobili to podnieceni ludzie, którzy tworzyli koło i obserwowali to, co się
działo w środku. Sądząc po odgłosach, to była walka. I do tego nie zwykła
bójka, a raczej pojedynek.
To
było typowe. Dwóch ulicznych wojowników walczyło, a inni płacili za bilety i
robili zakłady u specjalnie wydelegowanego chłopaka. Część pieniędzy ze
„wstępu” szła do zwycięzcy, a te z zakładów do tych, którzy odgadli wynik. Taki
rodzaj hazardu został dawno temu zakazany przez państwo, ale Vexosi przymykali
na to oko, póki tamci byli chętni do współpracy i nie rozrabiali w ich rejonie.
Był to dobry pomysł, który przysporzył im popularności, bo ta „zabawa” była
bardzo lubiana nie tylko wśród mieszkańców czwartej dzielnicy. Wszyscy widzowie
byli tak zaaprobowani pojedynkiem, że nie zauważyli ich przyjścia.
Spectra
przystanął, czekając na koniec walki, a pozostali poszli w jego ślady. Shadow,
bo ciągle go przedrzeźniał, a Volt dlatego, że to było najrozsądniejsze
wyjście. Zaczął się rozglądać, chociaż nie było tu nic szczególnie ciekawego,
ale dzięki temu nie czuł aż takich wyrzutów sumienia, że nie przerwali bójki.
Patrzył na stare budynki pomazane wulgarnymi słowami i znakami, których
znaczenie znane było tylko wtajemniczonym. Wśród nich znalazły się wyrazy
poparcia dla Vexosów i nienawistne hasła pod adresem Młodych Wojowników. Volt
po raz kolejny się zamyślił. Tamci byli chyba naprawdę wdzięczni za ten układ.
–
Stop! – Nagły okrzyk przykuł jego uwagę. – Iwa się poddał! Wygrywa Tada!
Najwyraźniej
były to słowa sędziego. Natychmiastowo rozległy się okrzyki radości i
rozczarowania, ale nikt nie zgłosił pretensji. Spectra pewnie chciałby mieć
taki posłuch u swoich podwładnych. Ale Shadow, który by nie negocjował? Mylene
niezgłaszająca żadnych poprawek? To było takie nierealne.
Gdy
tłum przepuszczał dwie blondynki z apteczką, Spectra postanowił zwrócić na
siebie uwagę.
–
Witajcie – odezwał się.
Wszystkie
głowy, nie licząc blondynek zajętych opatrywaniem, odwróciły się w stronę
Vexosów. Na niektórych twarzach pojawiła się niepewność, większa część zaczęła
się strategicznie wycofywać. Kilka osób, które Volt widział już kiedyś
wcześniej, uśmiechały się. Pośród rzednącego tłumu panowała trochę nerwowa
cisza.
–
Witamy serdecznie! – odpowiedział w końcu ktoś przepychający się do przybyłych.
Miał
jasne włosy pełne kolorowych pasemek. Przypomnienie sobie jego imienia zajęło
Voltowi chwilę. Katsuya było tak normalne, że do niego nie pasowało. W
przeciwieństwie do jego imienia, samego człowieka nie łatwo było zapomnieć.
Zwłaszcza dzięki funkcji jaką pełnił w „gangu”. Zajmował się negocjacjami i
latał załatwiać wszystkie możliwe sprawy. Często rozmawiał z nimi zamiast
swojego lidera i to było nawet lepsze, bo był rozsądniejszy i łatwiej szedł na
kompromisy.
–
Co sprowadza tu tak szlachetnych gości? – wyszczerzył się, gdy dotarł wreszcie
przed Spectrę.
Phantom
nie był tak pełen entuzjazmu. Zmierzył rozmówcę chłodnym spojrzeniem zanim
oznajmił:
– My w sprawie umowy.
–
Właśnie! – wtrącił się ochoczo Shadow. – Tej, w której dajemy wam się bawić,
jeśli nie rozrabiacie na naszym terenie!
Lider odwrócił się do niego ze
złością.
–
Milcz – syknął, wyraźnie jeszcze zły za jego poprzednie zachowanie.
Shadow spojrzał na niego z miną
urażonej niewinności.
–
Ale ja tylko chciałem im przypomnieć! A ty zaraz na mnie krzyczysz! Ja się tak
nie bawię! – zawołał, krzyżując ręce na piersi i podnosząc głowę do góry. – To
jest perfidne i niemoralne! I ja już cię nie lubię, pomijając fakt, że nigdy
cię nie lubiłem, bo jesteś niemiły, się rządzisz i nawet nie pomyślisz, że może
ja też cierpię!
Volt
przymknął oczy. Zaczynało się nowe przedstawienie z Shadowem Provem w roli
głównej. Oczywiście nie mogło tego zabraknąć! Nowe miejsce i nowi ludzie. Jak
mógłby przepuścić taką okazję?
–
Zawsze tylko narzekasz na moją pracę! – darł się dalej albinos, zaczynając żywo
gestykulować. – Ani razu mnie nie pochwaliłeś! A przecież było tyle okazji! I
narzekasz na moje jedzenie! Wiesz jak boli mnie serce, gdy nie chcesz nawet
spróbować?!
–
Jak nie przestaniesz biadolić, to zaboli coś innego! – warknął Spectra, już
naprawdę zirytowany.
Inni
obserwowali tę scenę po części ze współczuciem, po części z rozbawieniem.
Pierwszy raz byli świadkami takiego dziwnego zjawiska jakim była głupota
Shadowa.
–
Nie musisz publicznie pokazywać, że masz problem i musisz znęcać się nad
innymi! – wrzeszczał dalej ten kretyn. – Ach, jaki ja jestem biedny! Ciągle się
na mnie wyżywają, a przecież ja taki niewinny jestem! Chyba schowam się tak, że
nikt mnie nie znajdzie i spokojnie zgniję!
–
Mam nadzieję – wysyczał Spectra, zaciskając pięści. – Nie chcę cię już nigdy
oglądać. A o delegacjach to już w ogóle zapomnij!
Katsuya
roześmiał się i podszedł do obrażonego Shadowa.
–
Nie martw się! – powiedział, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Mój szef też mnie
nie oszczędza. – Mówiąc to, zerkał w kierunku tłumu, jakby chciał się upewnić,
że ten to usłyszy.
Faktycznie,
na te słowa ze zbiegowiska wyszedł wysoki brunet o szerokiej szczęce. Wyglądał
tak, jak gdyby dawno nie widział fryzjera. Przydługie kosmyki prawie zakrywały
srebrny kolczyk w brwi i wchodziły do piwnych oczu. Nie wydawał się zbyt
zadowolony z tego, co usłyszał.
–
Powtórz to! – zażądał groźnym tonem.
Jego
podwładny natychmiast schował się za Vexosem i nieśmiało zza niego wyjrzał.
Choć miało to przypominać zachowanie kogoś przestraszonego, Volt nie mógł
pozbyć się wrażenia, że Katsuya najzwyczajniej w świecie się drażni. Zwłaszcza,
że ciągle miał na twarzy uśmiech i spoglądał swoimi pomarańczowymi oczami tak
prowokacyjnie, że nawet dla Lustera to było za wiele.
–
Widzę, że mamy podobne problemy – westchnął brunet do Spectry, gdy nie doczekał
się odpowiedzi.
–
Nie całkiem – westchnął Phantom. – Twój podwładny choć trochę cię szanuje.
Zabrzmiało
to nieco sztucznie. Prawdopodobnie chciał połechtać ego mężczyzny, żeby
negocjacje poszły łatwiej. Trudo było powiedzieć czy mu się udało. Tamten był
zbyt skupiony na dwójce pajaców.
–
Zostaw mi na trochę twojego, a tak go wytresuję, że będzie chodzić jak w
zegarku – zaproponował w końcu poważnie szef obecnej tu grupy.
–
Wątpię, żeby to coś dało. – Machnął ręką blondyn. – Ale przemyślę twoją
propozycję.
Na
te słowa Shadow zaczął głośno protestować i narzekać na świat, a Katsuya go
pocieszać i namawiać do ucieczki. Obaj wydawali się zbyt przejęci i pogodni,
mimo groźby. Volt pokręcił głową. Nie rozumiał dlaczego Mylene postanowiła
zaangażować w swój plan kogoś tak niepoważnego. Nigdy nie mogliby być pewni, że
nie zdradzi.
–
Dawno cię nie widziałem, Godo. – Spectra skinął nieznacznie głową brunetowi.
Ten
odpowiedział tym samym, również starając się okazać jak najmniej szacunku.
–
Miałem mało czasu – uciął krótko i zerknął na roześmianego Katsuyę. – Przestań
się szczerzyć i przynieś coś do siedzenia dla pana Phantoma!
Młody
mężczyzna pokornie skinął głową i pobiegł w kierunku jednego z budynków, który
był nie używany chyba od bardzo dawna. Drzwi i większość okien miał zabite, ale
w jednym nie założono albo też wyrwano deski. To przez nie Katsuya dostał się
do środka. Po chwili wyszedł, taszcząc dość dużą, drewnianą skrzynkę. Jej
ciężar był chyba lekką przeszkodą, bo trochę się przy tym zmachał.
–
Zgodnie z zamówieniem szanownego pana! – Uśmiechnął się, wykonując dworski
ukłon. – Proszę tylko sprawdzić czy nie zarwie się przy siadaniu!
–
Katsuya! – warknął Godo Konsaki. – Zamknij się i leć po drugie krzesło!
Jego
podwładny wyprostował się z uśmiechem. Pomarańczowe oczy zabłysły figlarnie.
–
To jest skrzynka, proszę pana – pouczył z uśmieszkiem. – A ona się różni od
krzesła i z wyglądu, i z nazwy.
Nim
brunet zdążył się poważnie wściec, Kastsuya popędził w stronę budynku, śmiejąc
się.
–
Ja tylko chciałem, żeby pan nie wyszedł na ofiarę z języka ojczystego przy tak
ważnych osobach! – zapewnił, próbując wynieść przez okno kolejną skrzynię. –
Już lepiej, żebym to ja poprawił niż obcy!
Podczas
gdy on siłował się z „meblem”, Konsaki kręcił głową.
–
Ten nasz kochany kolorowy ptaszek! – mimo że to było całkiem miłe zdanie,
zabrzmiało groźnie w jego ustach.
–
Rozumiem, że „kolorowy”, ale czemu „ptaszek”? – zagadnął nagle Shadow, kończąc
skakanie na jednej nodze i przekręcając zabawnie głowę.
Wybrał
popisywanie się w wyjątkowo infantylny sposób. Prawdopodobnie przez wzgląd na
wiek otaczających ich ludzi.
– Bo ciągle gdzieś latam i cieszę
się wolnością, a jestem taki słaby, że wystarczy jeden ruch, żebym znalazł się
na niełasce drapieżnika – odparł Katsuya, przysuwając swojemu szefowi skrzynkę.
Był widocznie wyczerpany. Chyba nie
posiadał czegoś takiego jak kondycja.
–
Czyli... – zaczął podekscytowany Shadow.
Jego obłąkańczy uśmiech wskazywał
jednoznacznie, że wpadł na coś głupiego. Nim jednak podzielił się z tym ze
światem, Spectra stanowczo kazał mu się uciszyć. Albinos natychmiastowo obraził
się, wydymając wargi i usiadł na ziemi wśród zdezorientowanego tłumu. Phantom
miał dość tej farsy. Szybko podał ręcznie spisaną umowę Konsakiemu.
– Chodzi o to, że trzy pierwsze
uliczki od północy placu zostają przydzielone nam. Musimy je uwzględnić w
umowie i przekazać twoim...
– Nic nie musimy! – przerwał nieco agresywnie
brunet.
Spectra
westchnął. Volt też się tego obawiał.
Goda Konsaki miał trudny charakter. Chyba każdy z Vexosów wolałby
negocjować z dyplomatycznym i nastawionym na ustępstwa Katsuyą. Choć czasem ta
jego radość połączona z rozpoznaniem myśli rozmówcy po jednym słowie czy spojrzeniu, zbijała z tropu.
– Proponuję rekompensatę w zamian za
objęcie pieczą kolejnego terenu – obiecał Phantom, nie chcąc konfliktu.
Brunet spojrzał na niego jak na
wariata. Do tej pory nie zerknął nawet do umowy, co blondyna wyraźnie
irytowało. Co jak co, wybrał sobie
świetny dzień na nieradzenie sobie z emocjami. pomyślał gorzko Volt.
– Chodzi o to, że chcą dać nam jakiś
przywilej za omijanie tego miejsca – wyjaśnił łagodnie „kolorowy ptaszek”,
zbliżając się do nich z protekcjonalnym uśmiechem.
Volta po raz kolejny uderzyło to jak
przezwisko i poza, którą prezentował nie pasowała do jego zdolności
dyplomatycznych i inteligencji. Nie żeby uważał, że każdy mądry człowiek
powinien zachowywać się w ten sam sposób, ale Katsuya naprawdę przypominał
jakiegoś wrednego wróbla. Mówił i robił wszystko, żeby sprowokować innych, a do
tego upewniał się, że na pewno go zapamiętają chociażby przez fakt, że wyglądał
bardzo charakterystycznie. Drażnił wszystkich dookoła i nawet nie uciekał,
kiedy postanawiali dać mu nauczkę.
Obserwowanie
całego tego aktu, kiedy najpierw irytował, a potem zbierał baty, było dla Volta
bardzo nieprzyjemne. Celem Shadowa było wyprowadzenie z równowagi przeciwnika,
ale Katsuya dążył do otrzymania kary za swoje winy. I to było okropnie
niepokojące. Zwłaszcza kiedy jego przenikliwe, bystre spojrzenie krzyżowało się
z Voltem w momencie, gdy już leżał na ziemi, a oprawca szykował się do zadania
kolejnego ciosu. Ta cała satysfakcja wyglądała tak niepokojąco, że Vexos wolał
się nie wtrącać.
–
Co oferujesz? – zapytał Godo, upawając się nieprawdziwym poczuciem panowania
nad sytuacją.
Phantom
oczywiście miał od dawna przygotowaną propozycję.
– Zmniejszymy liczbę osób z punktu
siedemnastego do trzech – rzucił beznamiętnie.
Gdy
Konsaki znalazł odpowiedni zapis, wstał na równe nogi, niespodziewanie blednąc.
–
Co ty zrobiłeś? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Katsuya, do mnie!
To
był ten moment, w którym Volt nie powinien już patrzeć. Jak za każdym razem
odwrócenie wzroku było ciężkie, bo Katsuya cokolwiek by nie robił, przyciągał
spojrzenia. Teraz szedł w stronę liderów grobowym, powolnym, ale tak sprężystym
krokiem, że chyba wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że na to czekał. A może
nie? Może to były tylko urojenia niechętnego tej dzielnicy Vexosa? Miał taką
nadzieję.
Nie
potrafił się odwrócić, kiedy Konsaki złapał swojego doradcę za kark i pochylił
mocno nad papierem. Palce wbijały się w taki sposób, żeby sprawić jak najwięcej
bólu. Katsuya jakby tego nie zauważył. Znaczy... Wyraźnie odczuwał nacisk, ale
nie reagował na niego w normalny sposób. To było coś więcej niż akceptacja.
Volt
starał skupić się na samej rozmowie, nie na tym co się działo.
–
Co to jest? – wycedził szef.
–
Umowa. – odpowiedział mu spokojny, radosny głos.
–
A ten punkt?! – wrzasnął mu w ucho brunet.
Katsuya
bez strachu i zażenowania zaczął tłumaczyć o co chodzi. Do tego na jego twarzy
wciąż gościł uśmiech, który chyba miał rozładować napięcie.
Tego
było dla Volta za wiele. Odwrócił się gwałtownie i zamarł, gdy zdał sobie
sprawę kogo widzi po drugiej stronie uliczki. Mimowolnie dotknął nosa, który
wtedy tak mocno ucierpiał. Z trudem zdusił w sobie odruch wszczęcia alarmu i
powoli, chyłkiem zbliżył się do swojego celu. Zdawał sobie sprawę, że to było
ryzykowne. Byli z nim Shadow i Spectra. To była oficjalna misja. Dostrzegliby
jego zniknięcie. Ale jedna wizja prześladująca go od czasu rozmowy z Mylene, całkowicie
zawładnęła jego umysłem. Głupia, nierealna wizja. A jednak pchała go do
działania.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Znów bardziej od strony Volta. Tak jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości kogo faworyzuję. ^^ Nie, żartuję. To nie dlatego. Po prostu ten pan jest dość stabilną postacią, typem obserwatora. Całkiem dobry z niego punkt wyjścia do nieco szerszych ujęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz