czwartek, 2 sierpnia 2018

28. Kundle, gołębie i inne stworzenia

Alice Gehabich wzięła kolejny głęboki wdech, upajając się zapachem ulicy. Mijający ją ludzie przyglądali się temu ze zdziwieniem. Dla nich, przyzwyczajonych do smrodu i hałasu, wdychanie spalin z czystą przyjemnością wyglądało co najmniej głupio, a ona nie bardzo chciała tłumaczyć, że mieszkając w idealnie czystym środowisku, można zatęsknić za miejskim zaduchem. Co prawda tutejsze powietrze robiło się coraz czystsze dzięki najnowszym reformom, za które wzięła się partia Vestalianie, ale wciąż wyraźnie czuła różnicę. Każdy, nawet leciutki smród utwierdzał ją w przekonaniu, że gdzieś jednak istnieje prawdziwy, nieidealny świat, którego nie poprawia się w kółko.
– Wracasz już do domu? – spytał nagle Shun, przerywając jej mały rytuał.
Spojrzała na niego z lekkim zażenowaniem. Chociaż wszyscy jej znajomi wiedzieli dlaczego tak się zachowuje, wciąż gdzieś tam w środku bała się, że uznają ją za nienormalną.
– Lync i Julie kończą za godzinę, a zabroniliście mi ruszać się bez ochrony – odparła, udając zainteresowanie kamykiem. – Muszę na nich zaczekać.
– Teraz jej kolej? Będziemy się zmieniać w szkole? – spytał, choć doskonale znał odpowiedzi.
Czyżby chciał podtrzymać rozmowę? Alice zawsze miała wrażenie, że w jej obecności robi się ciut rozmowniejszy, ale nie rozumiała dlaczego. Żałowała tylko, że wybiera tak słabe tematy, których nie dało się ciągnąć nawet z najlepszymi chęciami.
– To najrozsądniejsze wyjście – wymamrotała byle coś powiedzieć.
Dziwnie się czuła, gdy po zakończeniu lekcji wciąż stała przed budynkiem liceum. To było ryzykowne. W końcu tu po raz pierwszy usłyszała napastników. A szkolne plotkary, które zobaczyłyby ją w towarzystwie Kazamiego? Nie mówiąc już o kłopotliwym nauczycielu o imieniu Blays Odoba. Historyk od kilku dni zwracał się do niej i do Shuna per gołąbeczki, robił aluzje co do ich przyjaźni i co chwila puszczał do nich oczko, jakby łączyła ich jakaś wielka tajemnica.
Prawdę mówiąc, Alice bardziej bała się plotek niż porywaczy. W końcu słowa raniły ją bardziej niż cokolwiek innego. Wystarczył jeden nieodpowiedni wyraz, by zaczęła się przejmować. To było takie męczące. Czy zawsze taka była? Raczej nie, bo pamiętała wesołą, optymistyczną siebie sprzed lat. Pewnie dlatego wszyscy dawali się zwieść jej wymuszonym uśmiechom. Skąd mieli wiedzieć, że coś się zmieniło?
Nagle zdała sobie sprawę, że ona i Shun milczą od dłuższego czasu. Poczuła się przytłoczona. To było niezwykłe, bo milczenie przy przyjaciołach nigdy nie napełniało jej wstydem i potrzebą oskarżania się, a przy Shunie było inaczej. Chciała nawiązać z nim kontakt za wszelką cenę. Nie wystarczyło, żeby był blisko. Musiała mieć jego uwagę. Więc odezwała się – zestresowana, niepewna, a jednocześnie przeszczęśliwa:
– Będziesz przy mnie dopóki nie skończą lekcji?
Chłopak skinął głową. Nic nie wskazywało na to, że się odezwie, więc Alice postanowiła spróbować jeszcze raz.
– Może się przejdziemy? – zaproponowała nieśmiało.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami, które można było uznać za zgodę.
***
– Musi i być ciężko. Lubisz samotność, a wczoraj miałaś dwóch hałaśliwych lokatorów – wymamrotał Shun po dokładnie dwudziestu trzech krokach.
Mijali właśnie sklepik z pamiątkami, w którym Alice i Runo kupiły ostatnio prezent dla Dana z okazji przejścia do następnej klasy. Chłopak wolał coś do jedzenia zamiast świeczki, o czym je natychmiast poinformował, ale po interwencji drugiej z przyjaciółek przestał marudzić.
– Runo jest naprawdę głośna tylko przy osobach, które ją denerwują – uśmiechnęła się do niego Alice. – A Lync nie jest wcale taki zły. Po waszym odjeździe szybko poszedł spać. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Wyglądał na pogniewanego i chyba niezbyt cieszył się, że tu zostanie. Pamiętasz jak w kwietniu urządziliśmy sobie u mnie noc strasznych opowieści? Wszyscy spaliśmy przy kominku w śpiworach. Tylko Dan uparł się, że chce być na kanapie. Rano i tak spadł, bo się nie mieścił. A Lyncowi było wygodnie! Spał spokojnie, gdy zeszłam na dół robić śniadanie. Wyglądał tak niewinnie pod tym puchowym kocem, który dostałam od Julie na zeszłe urodziny. No, ale przez sen każdy tak wygląda. Nawet Runo! A przecież, gdy zawołałam ją na śniadanie, zdążyła z osiem razy pomarudzić na Lynca. On zresztą też nie był zbyt miły. Uwierzysz, że...
– Nie zachowuj się jak Julie. – Przerwał jej nagle Shun. – Mi ta cisza naprawdę nie przeszkadza.
Alice popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie widziała dobrze jego twarzy, bo patrzył przed siebie, a ona została nieco z tyłu, ale zdawało jej się, że widzi lekki uśmiech. Może kpiący? Tak czy inaczej była pod wrażeniem. Zgadł, czemu mówiła to wszystko bez ładu i składu. Zrozumiał, że nie chce, żeby zapadła między nimi cisza. Nie zorientował się tylko dlaczego. Myślał, że robi to ze względu na niego.
Mogłaby mu wyjaśnić, że tu chodzi o nią. Że cisza przy nim jest dla niej trudna do zniesienia. Że wolałaby rozmawiać i jeśli ma jakiś temat, to ona chętnie zamieni słowotok na dyskusję. Ale jeśli nie ma, to wolałaby chyba pleść trzy po trzy, byle tylko nie czuć ciężaru ciszy. Mogłaby to wszystko wyjaśnić, ale postanowiła zamilknąć.
Po kilku krokach Shun stanął przed witryną sklepu zoologicznego. Zatrzymywał się przy każdym miejscu, gdzie można było obejrzeć zwierzęta, a gdy tylko mógł, wchodził do środka. Alice sądziła, że robi tak z żalu. Jego dziadek nigdy nie zgodziłby się na żadne zwierzę, a przecież każde dziecko wcześniej czy później marzyło o psie, kocie, króliczku, piranii albo pytonie.
Kiedyś Shun miał gołębicę, którą nazwał Skyress. Pan Kazami zgodził się na nią tylko dlatego, że był to ostatni prezent jaki umierająca matka przekazała swemu dziecku, ale po paru miesiącach i tak pozbył się „załatwiającego się wszędzie problemu”. Alice podejrzewała, że Shun okropnie przez to cierpiał, ale zgodnie z naukami swojego opiekuna, nie pokazywał po sobie nawet zainteresowania tematem.
– Może wejdziemy do środka?
Gdyby nie hamował uczuć, w jego głosie słychać byłoby pewnie nadzieję. To by się jej znacznie bardziej podobało.
– Wejdź sam. Ja poczekam. Nie musisz się martwić – uśmiechnęła się do niego, a potem szybko przeniosła wzrok na szybę.
Nie miała najmniejszej ochoty na sterczenie przed klatkami i akwariami. Zwykle ludzie wymieniali się wtedy uwagami na temat zwierząt (Ten biały króliczek z różową kokardką  jest najśliczniejszy!), opowiadali o swoich dawnych zwierzątkach (Miałem kiedyś pytona takiego jak ten. Nazywał się Stanisław, w skrócie Stasiu, i uciekł kilka lat temu przez kanalizacje. Ciekawe, czy jeszcze żyje...), obecnych (Mój Yukato jest najszybszym żółwiem na świecie! Ten nie dorasta mu do pięt! Dosłownie! W końcu Yukato to żółw słoniowy!), przyszłych (Ach!!! Jaki on słodziutki! Dan! Dan! Pomożesz mi namówić mamę? Będę go karmiła i wyprowadzała na spacery! Nazwę go jakoś fajnie i będziemy się wesoło bawić! Co? Tarantuli się nie wyprowadza?) albo żałowali, że nie mogą mieć żadnych (Gdyby nie to, że w restauracji musi być sterylnie, mogłabym mieć każde z tych stworzonek!). To dla niej, osoby nie przepadającej za zwierzętami, było za wiele. Ale po stokroć wolałaby takie paplanie i zachwycanie się nad wszystkim co żywe, niż przyglądanie się bez ruchu i w kompletnej ciszy każdej jednej istotce po kilkanaście minut. A tak właśnie działał Shun.
– Muszę cię pilnować – odezwał się chłopak, wpatrując się intensywnie w wystawę.
Nie było wątpliwości, że bardzo chce tam wejść, a Alice znów poczuła się jak problem.
– Przecież nikt mnie nie napadnie na ulicy. I zawołam cię, gdy będziemy musieli wracać. Naprawdę nie musisz się martwić! – spróbowała go przekonać.
Nie udało się jej. Pokręcił głową i znów zaczął obserwować pieski za szybą. Alice westchnęła cicho i odwróciła się w stronę ulicy, starając się przestać obwiniać. Miała prawo czegoś nie chcieć. Miała prawo czegoś nie robić. Więc dlaczego, to jej tak ciążyło?
– Witaj, Alice.
Odwróciła się na ten dobrze znany głos. Shun tylko zerknął na wysokiego lidera Vexosów, który wyrósł tuż obok chyba z podziemi. Mimo że robiło się coraz zimniej, wiatr coraz częściej dawał o sobie znać a deszcze były regułą, nie wyjątkiem, czerwony płaszcz z tym dziwnym kołnierzem wydawał się bardzo nie na miejscu.
– Czekasz na Lynca? – zapytał.
Dziewczyna poczuła się nieswojo.
– Tak. Ma jeszcze godzinę zajęć – wyjaśniła, mimowolnie skubiąc w nerwach materiał bluzki.
– Wiem. Znam rozpiskę godzin moich podwładnych – powiedział łagodnie Spectra, rzucając jej uśmiech z rodzaju tych, które mają pomóc się rozluźnić. – Muszę mieć na nich oko przez cały czas. Czasem czuję się jak przedszkolanka. Muszę pilnować całej zgrai utalentowanych, ale kłopotliwych ludzi. Ale ty znasz to uczucie, prawda?
Mimo że miał na sobie maskę, czuła na sobie jego badawcze spojrzenie. Oczekiwał odpowiedzi? Miała po raz kolejny tłumaczyć, że nie pamięta nic, z czasów gdy była Mascaradem?
– Nie wiem – wymamrotała, spuszczając wzrok. – Przecież nie jestem...
– Ale byłaś. – Przerwał jej łagodnym, stonowanym głosem blondyn. Tak jakby nie chciał jej spłoszyć. – Byłaś nim i nic tego nie zmieni. Wszystkie jego umiejętności są twoimi. I lepiej byłoby, gdybyś sobie przypomniała jak ich używać.
Mimo na pozór spokojnego tonu głosu, Alice wyczytała groźbę. Zadrżała, żałując, że ma przy sobie tylko Shuna. Może i była bezpieczna, ale Kazami zawsze najpierw badał sytuację i czekał na odpowiedni moment. Gdyby był tu ktokolwiek inny, już by się za nią wstawił.
– Znów ci zimno? – spytał nagle Spectra, a dziewczyna wypuściła powietrze z ulgą.
To powinien być znak dla Shuna, że niczego nowego się nie dowie. Faktycznie, jak przewidziała, brunet postąpił krok przed nią i odezwał się nieprzyjemnie:
– Gdzie masz Gusa? To jego powinieneś męczyć.
Na wargach Phantoma pojawił się drwiący uśmieszek.
– Nie jestem jego niańką – prychnął. – Jeśli się gdzieś zapodział, to nie mój problem.
Może i lider Vexosów nie uważał się za opiekunkę, ale Gus wyraźnie czuł się odpowiedzialny za swego Mistrza. Wszyscy o tym wiedzieli. A pokaz, który po chwili urządził, tylko ich w tym utwierdził.
– Mistrzu! Mistrzu! – Rozległo się po drugiej stronie ulicy.
Spectra zacisnął zęby, a potem odwrócił się. Alice podążyła za jego wzrokiem. Osiemnastolatek o długich, falowanych włosach, widząc, że zwrócił na siebie uwagę,  przestał się wydzierać na całą ulicę i pobiegł do nich, nie rozglądając się. Dobrze, że ta droga nie była zbyt ruchliwa. W przeciwnym wypadku, Vexos mógłby wylądować w szpitalu z opinią samobójcy.
– Mistrzu, jak mogłeś mnie zostawić! – zawołał, gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko.
Na jego twarzy odbijała się lekka panika, ale i wielka ulga. Chłopak drgnął, jakby właśnie powstrzymywał się od rzucenia swojemu liderowi na szyję. Zamiast pokazać swoją radość z odnalezienia Spectry, zaczął robić mu wymówki.
– Tak się przestraszyłem, gdy odkryłem, że zniknąłeś! Przecież obiecałeś, że tym razem mnie nie zostawisz! Mistrzu! Nawet nie wiesz, co poczułem, gdy okazało się, że znowu odszedłeś bez słowa! A mówiłeś, że tym razem będziesz cierpliwy! Czy kłamałeś, żebym nie zastosował mojej nowej metody? Następnym razem, będę musiał prowadzić cię za rękę jak małe dziecko! Przecież tu jest niebezpiecznie i...
– Gus, milcz! – warknął nagle lider.
Nie okazywał zażenowania, tylko zniecierpliwienie, ale Alice mogłaby się założyć, że pod tą maską jest cały czerwony. Z trudem powstrzymywała uśmiech. Teraz nagle przestał być tajemniczym, przerażającym Vexosem, a stał się podobnym do nich nastolatkiem. Z maską, dziwnym ubraniem i podniosłym zachowaniem, ale nastolatkiem. Kimś kto żył jak oni i znał najzwyklejsze problemy typu ośmieszenie. Od razu wydał się jej sympatyczniejszy.
– Może już sobie pójdziecie? – odezwał się chłodno Shun.
Wyraźnie nie podzielał jej myśli. Wydawał się nawet zły za to, że się spotkali. Alice dostrzegła, że marszczy brwi w grymasie niezadowolenia, co nie było dobrym znakiem. Przecież zawsze panował nad emocjami. Dlaczego nikt inny nie widział tego co ona? Bo gdyby widzieli, Spectra poszedłby sobie, zamiast dalej zadawać pytania.
– Czy macie jakieś nowe informacje o tych niedoszłych porywaczach? – spytał o to, patrząc prosto na nią.
To było takie dziwne uczucie. Jeśli pytanie nie dotyczyło jej bezpośrednio, słowa kierowano zawsze do jej przyjaciół, znajomych albo osób najbliżej stojących. Nigdy do niej. Świadomość, że ktoś celowo pyta ją, mimo że obok stoi sam Shun Kazami, napełniła ją zadowoleniem. Chciała nawet odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
– Nie powinno to was interesować. Alice jest z Młodych Wojowników i to oni zapewnią jej bezpieczeństwo – odparł Shun.
Alice nie mogła się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli to stwierdzenie nic nie dawało, powodowało takie miłe ciepło w serduszku.
– Z tego co wiem, jest zwykłą obywatelką. Taką, którą i my mamy chronić – zaoponował Spectra, psując jej dobry humor. – Nawet można powiedzieć, że musimy to robić. Choćby z zasady. Jest taka jak my. Powinniśmy się wspierać.
Te słowa były piękne i proste.  Nie powstydziłby się ich niejeden polityk. Cudowne kłamstwo w idealnym wydaniu. Alice ani na chwilę nie uwierzyła w tłumaczenia Spectry. Znała go już z opowieści i własnych obserwacji. Wiedziała, że musi mieć jakiś cel, by być w miarę dobry dla ludzi. Ciekawiło ją tylko, co skłoniło go do pomagania jej. A przez to, że przestała się go już tak obawiać, postanowiła się tego dowiedzieć. Ale znów, zanim się odezwała, ktoś coś powiedział:
– Powinniśmy wymieniać się informacjami – Gus przestał się w końcu dąsać za uciszenie. – Jesteśmy różnymi drużynami, ale mamy ten sam cel. Powinniśmy schować niechęć i zacząć współdziałać.
Dziewczyna mogła się założyć, że to nie były jego poglądy. Widziała to po jego ruchach. Deklamował to, co chciał jego mistrz. Ale dlaczego Spectra chciał współpracować? Żeby mieć dostęp do ich wiedzy, żeby poznać zwyczaje wroga i mieć sposobność na zniszczenie konkurencji? Shun chyba też wyczuł, że coś tu jest nie tak, bo wycedził przez zęby „Niedoczekanie!” i ruszył w stronę szkoły. Zdezorientowana Alice pobiegła za nim, nie reagując na pożegnanie ze strony blondyna.
***
– Niech to szlag! – warknął Spectra, gdy dziewczyna była wystarczająco daleko. – Przecież musi coś pamiętać! Ta moc nie mogła się wziąć z powietrza!
Gus zaczął się przyglądać szczeniakom na wystawie. A raczej udawał, że to robi, bo Spectra wyraźnie czuł, że gapi się na jego odbicie. Nie wystarczyło mu publiczne ośmieszenie lidera Vexosów, musiał go jeszcze prowokować swoim źle skrywanym nadopiekuńczym zachowaniem!
– Pewnie nie chce z nami o tym rozmawiać – powiedział spokojnie. – Mistrzu, jeśli chcesz mieć w swoim szeregu moc Mascarada, musisz zdobyć jej zaufanie.
Spectra westchnął głęboko. Gus jak zwykle niczego nie potrafił zrozumieć dobrze. Nie chodziło o to, żeby mieć Mascarada w Vexosach. Wtedy i ona byłaby pod opieką Kinga. Sama myśl o ich sponsorze zirytowała Phantoma, na tyle, żeby zdecydował się skupić na czymś innym. Wybrał radę jaką dał mu jego podwładny.
– Zdobyć zaufanie – powtórzył kpiąco.
Nie był zachwycony tą perspektywą. Nie był dobry w tworzeniu więzi. Zawsze kontakty z ludźmi ograniczał do minimum. Potrafił być tylko zimnym, traktującym wszystkich z góry dupkiem; manipulującą potęgą , która bawi się uczuciami innych. Z przekonaniem kogoś do siebie by sobie nie poradził. Co prawda zdarzało mu się już kłamać na długich dystansach, by zdobyć sympatię jakiegoś człowieka, ale za każdym razem było to frustrujące i nie musiało starczyć aż do końca świata.
– Jaki słodki piesio! – rozczulił się nagle Gus, wyrywając Spectrę z letargu.
Oczywiście chciał w ten sposób rozładować atmosferę. Zawsze zmieniał temat, żeby nie trzeba było myśleć o złych rzeczach. Jakby dzięki temu problemy miały same się rozwiązać! Ale teraz Spectra nie mógł być na niego zły. Może faktycznie irytował się bez powodu i takie rozluźnienie dobrze by mu zrobiło?
Podszedł do witryny bardziej by zająć myśli, niż z ciekawości i Gus chyba to wiedział. Z szerokim, trochę zbyt entuzjastycznym uśmiechem wskazał na czarnego szczeniaczka o nieproporcjonalnie wielkich łapach.
– To ten. Prawda, że jest śliczny? – spytał trochę zbyt głośno, żeby uznać to za normalne pytanie bez ukrytego motywu.
– To tylko zwykły kundel – burknął Spectra. – Jest nic nie wart.
Vexos posmutniał. Tym razem nie dlatego, żeby odwrócić uwagę lidera od przykrości. Coś w jego przygarbionych ramionach i spuszczonym, odległym wzroku nieprzyjemnie przypominało Spectrze o dniach, gdy byli jeszcze dzieciakami.
– My też jesteśmy takimi kundlami, prawda? – wyszeptał Gus już całkiem na poważnie. – Osoby z mocą są jak te psy. Niedoceniane, przepędzane, zbędne...
Spectra natychmiast mu przerwał. Nie chciał tego słyszeć już nigdy więcej.
– To ci „normalni” są kundlami. Bezwartościowymi pchlarzami, które głośno szczekają. Jest ich więcej i myślą, że zdominują rasowe. Te doskonałe. Jedyne, które można nazwać psami. Ale prawda jest taka, że to tylko rasowe są godne uwagi, a kundle powinno się odseparować. To ci z mocą powinni mieć znaczenie. W końcu robią dla tego miasta więcej niż ci bez. A jednak te kundle wciąż wpływają na prawdziwe psy, traktują je jak coś podrzędnego. I jeszcze chwalą się tolerancją. Ile to głupich kundli zbiera się w grupy, by nas męczyć? Vexosów i Wojowników nie ruszają, bo dostarczamy rozrywki, ale terroryzować psychicznie dzieciaka z Aquosem potrafią godzinami. Durni. Przecież my jesteśmy ludźmi. Może nawet lepszymi od nich.
Wszystko to mówił spokojnym głosem, choć w środku kipiał. Gus pewnie to wyczuł, bo nie podnosił głowy, chcąc dać swojemu Mistrzowi czas na ochłonięcie. Wystarczyło kilka sekund.
– Może zjemy na mieście? Nie mam ochoty na spotkanie z „Mistrzem Kuchni” – odezwał się Spectra, chcąc wynagrodzić im obu ten wybuch.
Na twarzy Gusa natychmiast pojawił się promienny uśmiech.
– Chętnie – zgodził się szybko i po raz ostatni zerknął na szczeniaka. – Wiesz, Mistrzu... Jednak lubię tego kundelka.
Spectra nie był pewny czy była to próba nawiązania rozmowy czy tylko luźno rzucona uwaga, ale zdał sobie sprawę, że nie chce żeby to była ostatnia rzecz jaką wypowiedzą głośno na tej ulicy.
– Niektóre kundle są całkiem w porządku, jeśli nie udają rasowych – stwierdził z głębokim przekonaniem i ruszył przed siebie.
Za nim, niczym właśnie pies, szedł jego podwładny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz