Alice Gehabich
wzięła kolejny głęboki wdech, upajając się zapachem ulicy. Mijający ją ludzie
przyglądali się temu ze zdziwieniem. Dla nich, przyzwyczajonych do smrodu i
hałasu, wdychanie spalin z czystą przyjemnością wyglądało co najmniej głupio, a
ona nie bardzo chciała tłumaczyć, że mieszkając w idealnie czystym środowisku,
można zatęsknić za miejskim zaduchem. Co prawda tutejsze powietrze robiło się
coraz czystsze dzięki najnowszym reformom, za które wzięła się partia
Vestalianie, ale wciąż wyraźnie czuła różnicę. Każdy, nawet leciutki smród
utwierdzał ją w przekonaniu, że gdzieś jednak istnieje prawdziwy, nieidealny
świat, którego nie poprawia się w kółko.
– Wracasz już do
domu? – spytał nagle Shun, przerywając jej mały rytuał.
Spojrzała na niego
z lekkim zażenowaniem. Chociaż wszyscy jej znajomi wiedzieli dlaczego tak się
zachowuje, wciąż gdzieś tam w środku bała się, że uznają ją za nienormalną.
– Lync i Julie
kończą za godzinę, a zabroniliście mi ruszać się bez ochrony – odparła, udając
zainteresowanie kamykiem. – Muszę na nich zaczekać.
– Teraz jej kolej?
Będziemy się zmieniać w szkole? – spytał, choć doskonale znał odpowiedzi.
Czyżby chciał
podtrzymać rozmowę? Alice zawsze miała wrażenie, że w jej obecności robi się
ciut rozmowniejszy, ale nie rozumiała dlaczego. Żałowała tylko, że wybiera tak
słabe tematy, których nie dało się ciągnąć nawet z najlepszymi chęciami.
– To
najrozsądniejsze wyjście – wymamrotała byle coś powiedzieć.
Dziwnie się czuła,
gdy po zakończeniu lekcji wciąż stała przed budynkiem liceum. To było
ryzykowne. W końcu tu po raz pierwszy usłyszała napastników. A szkolne
plotkary, które zobaczyłyby ją w towarzystwie Kazamiego? Nie mówiąc już o
kłopotliwym nauczycielu o imieniu Blays Odoba. Historyk od kilku dni zwracał
się do niej i do Shuna per gołąbeczki, robił aluzje co do ich przyjaźni i co
chwila puszczał do nich oczko, jakby łączyła ich jakaś wielka tajemnica.
Prawdę mówiąc,
Alice bardziej bała się plotek niż porywaczy. W końcu słowa raniły ją bardziej
niż cokolwiek innego. Wystarczył jeden nieodpowiedni wyraz, by zaczęła się
przejmować. To było takie męczące. Czy zawsze taka była? Raczej nie, bo
pamiętała wesołą, optymistyczną siebie sprzed lat. Pewnie dlatego wszyscy
dawali się zwieść jej wymuszonym uśmiechom. Skąd mieli wiedzieć, że coś się
zmieniło?
Nagle zdała sobie
sprawę, że ona i Shun milczą od dłuższego czasu. Poczuła się przytłoczona. To
było niezwykłe, bo milczenie przy przyjaciołach nigdy nie napełniało jej
wstydem i potrzebą oskarżania się, a przy Shunie było inaczej. Chciała nawiązać
z nim kontakt za wszelką cenę. Nie wystarczyło, żeby był blisko. Musiała mieć
jego uwagę. Więc odezwała się – zestresowana, niepewna, a jednocześnie
przeszczęśliwa:
– Będziesz przy
mnie dopóki nie skończą lekcji?
Chłopak skinął
głową. Nic nie wskazywało na to, że się odezwie, więc Alice postanowiła
spróbować jeszcze raz.
– Może się
przejdziemy? – zaproponowała nieśmiało.
Odpowiedziało jej
wzruszenie ramionami, które można było uznać za zgodę.
***
– Musi i być
ciężko. Lubisz samotność, a wczoraj miałaś dwóch hałaśliwych lokatorów –
wymamrotał Shun po dokładnie dwudziestu trzech krokach.
Mijali właśnie
sklepik z pamiątkami, w którym Alice i Runo kupiły ostatnio prezent dla Dana z
okazji przejścia do następnej klasy. Chłopak wolał coś do jedzenia zamiast
świeczki, o czym je natychmiast poinformował, ale po interwencji drugiej z
przyjaciółek przestał marudzić.
– Runo jest
naprawdę głośna tylko przy osobach, które ją denerwują – uśmiechnęła się do
niego Alice. – A Lync nie jest wcale taki zły. Po waszym odjeździe szybko
poszedł spać. Nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Wyglądał na pogniewanego i
chyba niezbyt cieszył się, że tu zostanie. Pamiętasz jak w kwietniu
urządziliśmy sobie u mnie noc strasznych opowieści? Wszyscy spaliśmy przy kominku
w śpiworach. Tylko Dan uparł się, że chce być na kanapie. Rano i tak spadł, bo
się nie mieścił. A Lyncowi było wygodnie! Spał spokojnie, gdy zeszłam na dół
robić śniadanie. Wyglądał tak niewinnie pod tym puchowym kocem, który dostałam
od Julie na zeszłe urodziny. No, ale przez sen każdy tak wygląda. Nawet Runo! A
przecież, gdy zawołałam ją na śniadanie, zdążyła z osiem razy pomarudzić na
Lynca. On zresztą też nie był zbyt miły. Uwierzysz, że...
– Nie zachowuj się
jak Julie. – Przerwał jej nagle Shun. – Mi ta cisza naprawdę nie przeszkadza.
Alice popatrzyła
na niego ze zdziwieniem. Nie widziała dobrze jego twarzy, bo patrzył przed
siebie, a ona została nieco z tyłu, ale zdawało jej się, że widzi lekki
uśmiech. Może kpiący? Tak czy inaczej była pod wrażeniem. Zgadł, czemu mówiła
to wszystko bez ładu i składu. Zrozumiał, że nie chce, żeby zapadła między nimi
cisza. Nie zorientował się tylko dlaczego. Myślał, że robi to ze względu na
niego.
Mogłaby mu
wyjaśnić, że tu chodzi o nią. Że cisza przy nim jest dla niej trudna do
zniesienia. Że wolałaby rozmawiać i jeśli ma jakiś temat, to ona chętnie
zamieni słowotok na dyskusję. Ale jeśli nie ma, to wolałaby chyba pleść trzy po
trzy, byle tylko nie czuć ciężaru ciszy. Mogłaby to wszystko wyjaśnić, ale
postanowiła zamilknąć.
Po kilku krokach
Shun stanął przed witryną sklepu zoologicznego. Zatrzymywał się przy każdym
miejscu, gdzie można było obejrzeć zwierzęta, a gdy tylko mógł, wchodził do
środka. Alice sądziła, że robi tak z żalu. Jego dziadek nigdy nie zgodziłby się
na żadne zwierzę, a przecież każde dziecko wcześniej czy później marzyło o
psie, kocie, króliczku, piranii albo pytonie.
Kiedyś Shun miał
gołębicę, którą nazwał Skyress. Pan Kazami zgodził się na nią tylko dlatego, że
był to ostatni prezent jaki umierająca matka przekazała swemu dziecku, ale po
paru miesiącach i tak pozbył się „załatwiającego się wszędzie problemu”. Alice
podejrzewała, że Shun okropnie przez to cierpiał, ale zgodnie z naukami swojego
opiekuna, nie pokazywał po sobie nawet zainteresowania tematem.
– Może wejdziemy
do środka?
Gdyby nie hamował
uczuć, w jego głosie słychać byłoby pewnie nadzieję. To by się jej znacznie
bardziej podobało.
– Wejdź sam. Ja
poczekam. Nie musisz się martwić – uśmiechnęła się do niego, a potem szybko
przeniosła wzrok na szybę.
Nie miała
najmniejszej ochoty na sterczenie przed klatkami i akwariami. Zwykle ludzie
wymieniali się wtedy uwagami na temat zwierząt (Ten biały króliczek z różową
kokardką jest najśliczniejszy!),
opowiadali o swoich dawnych zwierzątkach (Miałem kiedyś pytona takiego jak ten.
Nazywał się Stanisław, w skrócie Stasiu, i uciekł kilka lat temu przez
kanalizacje. Ciekawe, czy jeszcze żyje...), obecnych (Mój Yukato jest
najszybszym żółwiem na świecie! Ten nie dorasta mu do pięt! Dosłownie! W końcu
Yukato to żółw słoniowy!), przyszłych (Ach!!! Jaki on słodziutki! Dan! Dan!
Pomożesz mi namówić mamę? Będę go karmiła i wyprowadzała na spacery! Nazwę go
jakoś fajnie i będziemy się wesoło bawić! Co? Tarantuli się nie wyprowadza?)
albo żałowali, że nie mogą mieć żadnych (Gdyby nie to, że w restauracji musi
być sterylnie, mogłabym mieć każde z tych stworzonek!). To dla niej, osoby nie
przepadającej za zwierzętami, było za wiele. Ale po stokroć wolałaby takie
paplanie i zachwycanie się nad wszystkim co żywe, niż przyglądanie się bez
ruchu i w kompletnej ciszy każdej jednej istotce po kilkanaście minut. A tak
właśnie działał Shun.
– Muszę cię
pilnować – odezwał się chłopak, wpatrując się intensywnie w wystawę.
Nie było
wątpliwości, że bardzo chce tam wejść, a Alice znów poczuła się jak problem.
– Przecież nikt
mnie nie napadnie na ulicy. I zawołam cię, gdy będziemy musieli wracać.
Naprawdę nie musisz się martwić! – spróbowała go przekonać.
Nie udało się jej.
Pokręcił głową i znów zaczął obserwować pieski za szybą. Alice westchnęła cicho
i odwróciła się w stronę ulicy, starając się przestać obwiniać. Miała prawo
czegoś nie chcieć. Miała prawo czegoś nie robić. Więc dlaczego, to jej tak
ciążyło?
– Witaj, Alice.
Odwróciła się na
ten dobrze znany głos. Shun tylko zerknął na wysokiego lidera Vexosów, który
wyrósł tuż obok chyba z podziemi. Mimo że robiło się coraz zimniej, wiatr coraz
częściej dawał o sobie znać a deszcze były regułą, nie wyjątkiem, czerwony
płaszcz z tym dziwnym kołnierzem wydawał się bardzo nie na miejscu.
– Czekasz na
Lynca? – zapytał.
Dziewczyna poczuła
się nieswojo.
– Tak. Ma jeszcze
godzinę zajęć – wyjaśniła, mimowolnie skubiąc w nerwach materiał bluzki.
– Wiem. Znam
rozpiskę godzin moich podwładnych – powiedział łagodnie Spectra, rzucając jej
uśmiech z rodzaju tych, które mają pomóc się rozluźnić. – Muszę mieć na nich
oko przez cały czas. Czasem czuję się jak przedszkolanka. Muszę pilnować całej
zgrai utalentowanych, ale kłopotliwych ludzi. Ale ty znasz to uczucie, prawda?
Mimo że miał na
sobie maskę, czuła na sobie jego badawcze spojrzenie. Oczekiwał odpowiedzi?
Miała po raz kolejny tłumaczyć, że nie pamięta nic, z czasów gdy była
Mascaradem?
– Nie wiem –
wymamrotała, spuszczając wzrok. – Przecież nie jestem...
– Ale byłaś. – Przerwał
jej łagodnym, stonowanym głosem blondyn. Tak jakby nie chciał jej spłoszyć. –
Byłaś nim i nic tego nie zmieni. Wszystkie jego umiejętności są twoimi. I
lepiej byłoby, gdybyś sobie przypomniała jak ich używać.
Mimo na pozór
spokojnego tonu głosu, Alice wyczytała groźbę. Zadrżała, żałując, że ma przy
sobie tylko Shuna. Może i była bezpieczna, ale Kazami zawsze najpierw badał
sytuację i czekał na odpowiedni moment. Gdyby był tu ktokolwiek inny, już by
się za nią wstawił.
– Znów ci zimno? –
spytał nagle Spectra, a dziewczyna wypuściła powietrze z ulgą.
To powinien być
znak dla Shuna, że niczego nowego się nie dowie. Faktycznie, jak przewidziała,
brunet postąpił krok przed nią i odezwał się nieprzyjemnie:
– Gdzie masz Gusa?
To jego powinieneś męczyć.
Na wargach
Phantoma pojawił się drwiący uśmieszek.
– Nie jestem jego
niańką – prychnął. – Jeśli się gdzieś zapodział, to nie mój problem.
Może i lider
Vexosów nie uważał się za opiekunkę, ale Gus wyraźnie czuł się odpowiedzialny
za swego Mistrza. Wszyscy o tym wiedzieli. A pokaz, który po chwili urządził,
tylko ich w tym utwierdził.
– Mistrzu!
Mistrzu! – Rozległo się po drugiej stronie ulicy.
Spectra zacisnął
zęby, a potem odwrócił się. Alice podążyła za jego wzrokiem. Osiemnastolatek o
długich, falowanych włosach, widząc, że zwrócił na siebie uwagę, przestał się wydzierać na całą ulicę i
pobiegł do nich, nie rozglądając się. Dobrze, że ta droga nie była zbyt
ruchliwa. W przeciwnym wypadku, Vexos mógłby wylądować w szpitalu z opinią
samobójcy.
– Mistrzu, jak mogłeś
mnie zostawić! – zawołał, gdy tylko znalazł się dostatecznie blisko.
Na jego twarzy
odbijała się lekka panika, ale i wielka ulga. Chłopak drgnął, jakby właśnie
powstrzymywał się od rzucenia swojemu liderowi na szyję. Zamiast pokazać swoją
radość z odnalezienia Spectry, zaczął robić mu wymówki.
– Tak się
przestraszyłem, gdy odkryłem, że zniknąłeś! Przecież obiecałeś, że tym razem
mnie nie zostawisz! Mistrzu! Nawet nie wiesz, co poczułem, gdy okazało się, że
znowu odszedłeś bez słowa! A mówiłeś, że tym razem będziesz cierpliwy! Czy
kłamałeś, żebym nie zastosował mojej nowej metody? Następnym razem, będę musiał
prowadzić cię za rękę jak małe dziecko! Przecież tu jest niebezpiecznie i...
– Gus, milcz! –
warknął nagle lider.
Nie okazywał
zażenowania, tylko zniecierpliwienie, ale Alice mogłaby się założyć, że pod tą
maską jest cały czerwony. Z trudem powstrzymywała uśmiech. Teraz nagle przestał
być tajemniczym, przerażającym Vexosem, a stał się podobnym do nich
nastolatkiem. Z maską, dziwnym ubraniem i podniosłym zachowaniem, ale
nastolatkiem. Kimś kto żył jak oni i znał najzwyklejsze problemy typu
ośmieszenie. Od razu wydał się jej sympatyczniejszy.
– Może już sobie
pójdziecie? – odezwał się chłodno Shun.
Wyraźnie nie
podzielał jej myśli. Wydawał się nawet zły za to, że się spotkali. Alice
dostrzegła, że marszczy brwi w grymasie niezadowolenia, co nie było dobrym
znakiem. Przecież zawsze panował nad emocjami. Dlaczego nikt inny nie widział
tego co ona? Bo gdyby widzieli, Spectra poszedłby sobie, zamiast dalej zadawać
pytania.
– Czy macie jakieś
nowe informacje o tych niedoszłych porywaczach? – spytał o to, patrząc prosto
na nią.
To było takie
dziwne uczucie. Jeśli pytanie nie dotyczyło jej bezpośrednio, słowa kierowano
zawsze do jej przyjaciół, znajomych albo osób najbliżej stojących. Nigdy do
niej. Świadomość, że ktoś celowo pyta ją, mimo że obok stoi sam Shun Kazami,
napełniła ją zadowoleniem. Chciała nawet odpowiedzieć, ale nie zdążyła.
– Nie powinno to
was interesować. Alice jest z Młodych Wojowników i to oni zapewnią jej
bezpieczeństwo – odparł Shun.
Alice nie mogła
się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli to stwierdzenie nic nie dawało, powodowało
takie miłe ciepło w serduszku.
– Z tego co wiem,
jest zwykłą obywatelką. Taką, którą i my mamy chronić – zaoponował Spectra,
psując jej dobry humor. – Nawet można powiedzieć, że musimy to robić. Choćby z
zasady. Jest taka jak my. Powinniśmy się wspierać.
Te słowa były
piękne i proste. Nie powstydziłby się
ich niejeden polityk. Cudowne kłamstwo w idealnym wydaniu. Alice ani na chwilę
nie uwierzyła w tłumaczenia Spectry. Znała go już z opowieści i własnych
obserwacji. Wiedziała, że musi mieć jakiś cel, by być w miarę dobry dla ludzi.
Ciekawiło ją tylko, co skłoniło go do pomagania jej. A przez to, że przestała
się go już tak obawiać, postanowiła się tego dowiedzieć. Ale znów, zanim się
odezwała, ktoś coś powiedział:
– Powinniśmy
wymieniać się informacjami – Gus przestał się w końcu dąsać za uciszenie. –
Jesteśmy różnymi drużynami, ale mamy ten sam cel. Powinniśmy schować niechęć i
zacząć współdziałać.
Dziewczyna mogła
się założyć, że to nie były jego poglądy. Widziała to po jego ruchach.
Deklamował to, co chciał jego mistrz. Ale dlaczego Spectra chciał
współpracować? Żeby mieć dostęp do ich wiedzy, żeby poznać zwyczaje wroga i
mieć sposobność na zniszczenie konkurencji? Shun chyba też wyczuł, że coś tu
jest nie tak, bo wycedził przez zęby „Niedoczekanie!” i ruszył w stronę szkoły.
Zdezorientowana Alice pobiegła za nim, nie reagując na pożegnanie ze strony blondyna.
***
– Niech to szlag!
– warknął Spectra, gdy dziewczyna była wystarczająco daleko. – Przecież musi
coś pamiętać! Ta moc nie mogła się wziąć z powietrza!
Gus zaczął się
przyglądać szczeniakom na wystawie. A raczej udawał, że to robi, bo Spectra
wyraźnie czuł, że gapi się na jego odbicie. Nie wystarczyło mu publiczne
ośmieszenie lidera Vexosów, musiał go jeszcze prowokować swoim źle skrywanym
nadopiekuńczym zachowaniem!
– Pewnie nie chce
z nami o tym rozmawiać – powiedział spokojnie. – Mistrzu, jeśli chcesz mieć w
swoim szeregu moc Mascarada, musisz zdobyć jej zaufanie.
Spectra westchnął
głęboko. Gus jak zwykle niczego nie potrafił zrozumieć dobrze. Nie chodziło o
to, żeby mieć Mascarada w Vexosach. Wtedy i ona byłaby pod opieką Kinga. Sama
myśl o ich sponsorze zirytowała Phantoma, na tyle, żeby zdecydował się skupić
na czymś innym. Wybrał radę jaką dał mu jego podwładny.
– Zdobyć zaufanie
– powtórzył kpiąco.
Nie był zachwycony
tą perspektywą. Nie był dobry w tworzeniu więzi. Zawsze kontakty z ludźmi ograniczał
do minimum. Potrafił być tylko zimnym, traktującym wszystkich z góry dupkiem;
manipulującą potęgą , która bawi się uczuciami innych. Z przekonaniem kogoś do
siebie by sobie nie poradził. Co prawda zdarzało mu się już kłamać na długich
dystansach, by zdobyć sympatię jakiegoś człowieka, ale za każdym razem było to
frustrujące i nie musiało starczyć aż do końca świata.
– Jaki słodki
piesio! – rozczulił się nagle Gus, wyrywając Spectrę z letargu.
Oczywiście chciał
w ten sposób rozładować atmosferę. Zawsze zmieniał temat, żeby nie trzeba było
myśleć o złych rzeczach. Jakby dzięki temu problemy miały same się rozwiązać!
Ale teraz Spectra nie mógł być na niego zły. Może faktycznie irytował się bez
powodu i takie rozluźnienie dobrze by mu zrobiło?
Podszedł do
witryny bardziej by zająć myśli, niż z ciekawości i Gus chyba to wiedział. Z
szerokim, trochę zbyt entuzjastycznym uśmiechem wskazał na czarnego
szczeniaczka o nieproporcjonalnie wielkich łapach.
– To ten. Prawda,
że jest śliczny? – spytał trochę zbyt głośno, żeby uznać to za normalne pytanie
bez ukrytego motywu.
– To tylko zwykły
kundel – burknął Spectra. – Jest nic nie wart.
Vexos posmutniał.
Tym razem nie dlatego, żeby odwrócić uwagę lidera od przykrości. Coś w jego
przygarbionych ramionach i spuszczonym, odległym wzroku nieprzyjemnie
przypominało Spectrze o dniach, gdy byli jeszcze dzieciakami.
– My też jesteśmy
takimi kundlami, prawda? – wyszeptał Gus już całkiem na poważnie. – Osoby z
mocą są jak te psy. Niedoceniane, przepędzane, zbędne...
Spectra
natychmiast mu przerwał. Nie chciał tego słyszeć już nigdy więcej.
– To ci „normalni”
są kundlami. Bezwartościowymi pchlarzami, które głośno szczekają. Jest ich
więcej i myślą, że zdominują rasowe. Te doskonałe. Jedyne, które można nazwać
psami. Ale prawda jest taka, że to tylko rasowe są godne uwagi, a kundle
powinno się odseparować. To ci z mocą powinni mieć znaczenie. W końcu robią dla
tego miasta więcej niż ci bez. A jednak te kundle wciąż wpływają na prawdziwe
psy, traktują je jak coś podrzędnego. I jeszcze chwalą się tolerancją. Ile to
głupich kundli zbiera się w grupy, by nas męczyć? Vexosów i Wojowników nie
ruszają, bo dostarczamy rozrywki, ale terroryzować psychicznie dzieciaka z
Aquosem potrafią godzinami. Durni. Przecież my jesteśmy ludźmi. Może nawet
lepszymi od nich.
Wszystko to mówił
spokojnym głosem, choć w środku kipiał. Gus pewnie to wyczuł, bo nie podnosił
głowy, chcąc dać swojemu Mistrzowi czas na ochłonięcie. Wystarczyło kilka
sekund.
– Może zjemy na
mieście? Nie mam ochoty na spotkanie z „Mistrzem Kuchni” – odezwał się Spectra,
chcąc wynagrodzić im obu ten wybuch.
Na twarzy Gusa
natychmiast pojawił się promienny uśmiech.
– Chętnie –
zgodził się szybko i po raz ostatni zerknął na szczeniaka. – Wiesz, Mistrzu...
Jednak lubię tego kundelka.
Spectra nie był
pewny czy była to próba nawiązania rozmowy czy tylko luźno rzucona uwaga, ale
zdał sobie sprawę, że nie chce żeby to była ostatnia rzecz jaką wypowiedzą
głośno na tej ulicy.
– Niektóre kundle
są całkiem w porządku, jeśli nie udają rasowych – stwierdził z głębokim
przekonaniem i ruszył przed siebie.
Za nim, niczym
właśnie pies, szedł jego podwładny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz