piątek, 8 lutego 2019

39. Odliczanie rozpoczęte


Spectra wiedział co robi. Jego przepychanie się przez tłum nie było chaotyczne ani bezmyślne. Jeszcze zanim wyruszyli na festiwal ułożył kilka różnych scenariuszy tego, co mogło pójść źle i doskonale wiedział jakie kroki ma wykonać, a mimo to, gdy próba skontaktowania się z Gusem znów została zablokowana, poczuł przypływ paniki.

Przeklęty Konsaki! A jeśli brak odwiedzin Gusa to jego sprawka? A jeśli gang już dawno zaczął rozróbę, a ten drań wysłał Katsuyę dla odwrócenia uwagi? Może i był leniwym durniem, ale przecież potrafił przeprowadzać skuteczne działania. W końcu był z jakiegoś powodu szefem! Bywały już sytuacje, kiedy sprawiał poważne problemy. Zresztą mógł zmusić kogoś mądrzejszego do wymyślenia bardziej skomplikowanego planu niż by się po nim spodziewali! Ten drań zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń i chętnie zwalał robotę na innych, lepszych od siebie, równocześnie nie przyznając, że są w czymś lepsi, więc co jeśli...

Kiedy Vexos po raz kolejny został zmuszony do zmiany trasy, jego wzrok padł mimowolnie na jedną z wystawek. W kilkunastu lustrach dostrzegł swoje odbicie. Był w nich spokojny, opanowany i pewny siebie. Takim go widzieli wszyscy zgromadzeni ludzie i taki powinien być przywódca grupy ochroniarzy. Zwykli ludzie bez nadnaturalnych zdolności potrzebowali drogich sprzętów i szkoleń by dorównać osobom z mocami, którzy niekoniecznie chcieli przestrzegać prawa. Tacy jak Vexosi czy Młodzi Wojownicy mogli łatwiej zażegnać niebezpieczeństwo samym tylko wyćwiczeniem naturalnych dla nich umiejętności. Byli przydatniejsi, a równocześnie nieanonimowi. To nie była tylko funkcja. W świadomości ludzi byli bohaterami, poznawali ich i na nich liczyli. Spectra nie miał więc prawa rozmyślać o głupotach. Musiał wziąć się w garść i działać. Być tym, za kogo go uważali. Przynajmniej na razie.

Te kilka sekund przemyśleń otrzeźwiło go i pozwoliło skupić się na rzeczywistości. Przecież przewidział brak możliwości kontaktu za pomocą komunikatora. Dlatego do jego terenu przylegał teren Kazamiego i Volana. Teraz musiał tylko wysłać Młodego Wojownika, by powiadomił wszystkich o zagrożeniu, a potem sam miał udać się do Lynca, żeby podzielić się strefą Shuna, dopóki ten nie wróci. Spectra co prawda liczył, że dzieciak będzie w Altairze i to da mu wgląd w przydatność kasku bojowego, ale przewidział też to, że jego podwładny może go nie przynieść. Nic nie wymykało mu się spod kontroli. Trzeba było tylko postępować zgodnie z planem i nie dać się zjeść rozpraszającym myślom!

A to nie było tak trudne jakby się mogło wydawać. Spectra dostrzegł Kazamiego wśród zmęczonych klientów jednej z budek z jedzeniem. Tak jakby już na niego czekał.


***

Lync kręcił się od dłuższego czasu koło czterech stoisk. Wiedział, że ma większy teren do patrolowania, ale nie chciał ryzykować kolejnego „miłego” spotkania. Najpierw Spectra, potem Lucy, jego chory nauczyciel i trzej koledzy ze szkoły. Tych ostatnich widział na szczęście tylko z daleka, bo zdążył w porę zmienić kierunek, ale niesmak pozostał. Nagle zdał sobie sprawę na ile osób może trafić i to nie była miła wizja. Przemierzając wyznaczoną sobie trasę, zmniejszał ryzyko w znacznym stopniu, a poza tym wybrał tak popularny teren, że z łatwością mógł ukryć się między ludźmi w każdej chwili. To był też jego pierwszy odruch, gdy dostrzegł w tłumie Katsuyę.

Nie można było pomylić jego kolorowych pasemek ani radosnego uśmiechu z nikim innym, ale nawet bez nich Lync od razu by go rozpoznał. Jak miałby zapomnieć jedyną życzliwą mu duszę z czasów, gdy przebywał w domu dziecka? Widział go już chyba w każdej możliwej odsłonie. W pewnym momencie ich znajomości, gdy był nim na tyle zafascynowany i gdy wierzył, że będzie pod jego opieką już na zawsze, widział jego sylwetkę w każdym swoim śnie. Teraz, gdy o tym myślał, było to strasznie żałosne, ale jeszcze trzy lata temu za kolejną, kłamliwą obietnicę, że Katsuya go adoptuje, zrobiłby wszystko. Dosłownie wszystko, więc dobrze, że nie trafił na jakiegoś zwyrola, tylko na dziwaka, który zajął się nim i traktował jak brata. Do czasu.

Chowając się w tłumie, Lync czuł gniew. Wróciło rozżalenie i pretensje, wróciły dobre wspomnienia i tęsknota, a przede wszystkim wrócił ból jaki sprawił mu ten podły oszust! Było dokładnie tak jak wtedy, gdy widywali się przez sprawy Vexosów w czwartej dzielnicy. W tej samej czwartej dzielnicy, gdzie spotkali się po raz pierwszy. Wtedy, gdy po tygodniu w domu dziecka, próbował wrócić do domu. Z dzisiejszej perspektywy Lync wiedział, że to było głupie, ale zrozpaczony ośmiolatek, który właśnie przeżył śmierć rodziców i który trafił w miejsce, gdzie zaraz stał się kozłem ofiarnym, nie widział lepszego wyjścia. Nie był do końca pewien czy chciał wejść do środka, gdzie przecież widział ciała, czy może tylko posiedzieć na placu zabaw, z którego widać było jego dom. Ta druga opcja byłaby bardziej naturalna. Jeśli miał się gdzieś ukrywać, zawsze wybierał właśnie piaskownicę. Tworzenie wiatru, by przesuwał piasek zawsze go uspokajało, a to spokoju najbardziej wtedy potrzebował.

Nigdy nie trafił na miejsce. Zatrzymała go grupa starszych nastolatków. Jedni z tych, przed którymi ostrzegał go ojciec. Nudzili się, a zapłakany dzieciak mógł zapewnić im rozrywkę. Gdyby nie Katsuya, mogłoby być groźnie. Wciąż pamiętał jak jeden z nich kpił, że da mu prawdziwy powód do płaczu, a potem wyciągnął scyzoryk. Kilku miało moce, wszyscy byli gotowi do ataku, a Katsuya po prostu stanął przed nimi z szerokim uśmiechem i zaczął ich przekonywać, że mają dać mu spokój.

Lync był pod takim wrażeniem odwagi tego chłopaka, że przestał płakać, a w miarę jak słuchał z jaką łatwością przekonuje on innych samymi i to wcale nie groźnymi słowami, jego zachwyt przysłonił mu cały strach. Dopiero kiedy Katsuya odwrócił się do niego, przypomniał sobie grozę sytuacji. Uciekłby, gdyby chłopak nie zwrócił się do niego po imieniu. „Ty jesteś Lync od Volanów, prawda?” tak spytał, uśmiechając się serdecznie. „Mój braciszek mówił, żeby nie płakać, bo to tylko pokazuje, że w jakiś sposób przegrałeś. A do przegranych zgłaszają się zwycięzcy, którzy czegoś chcą. Dlatego zawsze udawaj, że wszystko jest dobrze. Rozumiesz?” Lync odpowiedział mu coś, teraz nie pamiętał co. Wywiązała się krótka wymiana zdań, a kiedy przez nią znów ryknął płaczem, Katsuya przyklęknął obok i go przytulił.

W innej sytuacji by uciekł, ale to była jedyna osoba prócz ojca, która okazała mu czułość, która w taki sposób go uspokajała i pierwsza, która miała dla niego jakiekolwiek rady. Nie musiał już sam sobie z tym radzić. Mógł na kimś polegać. I chyba zanim jeszcze uścisk się skończył, wiedział, że jeśli dostanie pozwolenie, uczepi się tego dziwnego uśmiechniętego chłopaka na zawsze.

– Lync! Jak ja cię długo nie widziałem!

         Usłyszał radosny głos tuż za nim, poczuł dotyk dłoni na różowych włosach. Odskoczył, unosząc ręce, by odpędzić Katsuyę. To był bardziej odruch niż rzeczywista, wewnętrzna potrzeba. Dopiero co wyrwany z nostalgicznego nastroju chłopak, nie był gotowy na widok tego zdrajcy. Wiele sprzecznych uczuć przeleciało mu przez głowę i nie mógł się zdecydować czy powinien być miły czy wręcz przeciwnie.

– Wykonuję ważną misję – powiedział w końcu, odsuwając się nieco. – Zresztą nie jestem przypisany do chodzenia do czwartej dzielnicy.

Chciał chyba zabrzmieć złośliwie, ale mu nie wyszło. Nie mógł wydobyć z siebie odpowiedniego tonu. Nie mógł być na niego zły.

– Masz rację – przyznał ugodowo Katsuya, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Ale tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, że zaskoczyła mnie twoja nieobecność. No, ale jak mówił braciszek: „Przyzwyczajenia są dobre, póki nas nie ograniczają”. Cieszę się, że znów cię widzę.

– Ja też – wyrwało się Vexosowi, nim zdążył to przemyśleć.

Po tym wyznaniu Katsuya roześmiał się pogodnie. To zdenerwowało Lynca, a może raczej zawstydziło. Szybko spuścił wzrok i zacisnął wargi, starając się wymyślić jak z tego wybrnąć.

– Ja też się przyzwyczaiłem – poprawił nieco głośniej niż powinien.

Jego rozmówca patrzył na niego z prawdziwym rozczuleniem. Lync słyszał już wiele razy, że Katsuya niczego nie traktuje poważnie i że w jego oczach nie znajdzie się nic innego prócz rozbawienia - żadnego smutku, przejęcia czy oddania i że nie stać go było na żadną głębszą emocję. Nawet teraz, po tym co się stało, Volan w to nie wierzył. Przecież nie mógł być dla Katsui tylko żartem czy chwilową rozrywką. Chłopak troszczył się o niego. Zależało mu. A jeśli go odrzucił, to być może wina leżała tylko po stronie Lynca…

Świetnie. pomyślał gorzko. Więc tym razem nie będę obwiniał go, tylko siebie.

– Bardzo dobrze – pochwalił go nagle Katsuya. – Nigdy nie cofaj słów, a jedynie dopasowuj je do potrzeb.

Lync był trochę ciekaw, czy to też był cytat z tego tajemniczego braciszka, o którym negocjator ciągle mówił, podobnie jak słowa o tym, że powinno się obwiniać innych, nawet jeśli sami zawiniliśmy, bo z zewnątrz i tak dostaje się już wystarczająco dużo złych emocji, więc po co samemu robić sobie krzywdę. Katsuya zawsze dużo cytował tę osobę, a nigdy o niej nie mówił. Robił to, gdy rozmawiali, bawili się, gdy pomagał i zachęcał Lynca do ćwiczenia mocy. Był jedyną osobą, która reagowała entuzjazmem na tą nienormalność. Chociaż za każdym razem musiał namawiać Lynca do jej używania i czasem trwało to naprawdę długi czas, Volan nigdy nie czuł się przymuszony czy znękany. Choć wciąż bał się używać swojej zdolności, pomalutku przekraczał własne granice i stawał się coraz lepszy. Nigdy jednak nie próbował działać z większymi siłami. Skupiał się na precyzji. I to dzięki niej dostał się do Vexosów.

Przyszedł ostatniego dnia przedłużonej rekrutacji. Wciąż potrzebowali Ventusa i Darkusa. Lync nie chciał tam w ogóle iść, bo był za młody i słaby, ale Katsuya słysząc te wymówki, odpowiadał mu masą sensownych argumentów. To miała być szansa na lepsze życie. Na wyrwanie się. Na sprawienie, by Katsuya był z niego dumny. Miał właśnie prezentować swoje zdolności przez Spectrą i Gusem, kiedy w sali zmaterializował się Shadow, krzycząc, że to jego popisowy numer. Lync wystraszył się i wywołał podmuch wiatru, który rozgonił zapiski Spectry po całym pokoju. Shadow śmiał się i śmiał, a on czerwony na twarzy kornie zebrał wszystkie dokumenty w jeden stosik za pomocą podmuchów i wymamrotał coś, niby przeprosiny. Bał się kontynuować pokaz, bo urażony Gus zaczął mu robić wymówki, a Spectra milczał złowrogo, wpatrując się w kupkę dopiero co położonego papieru.

Wykorzystał to Shadow. Wepchnął się przed niego, nie szczędząc mu złośliwości, a potem zademonstrował co potrafi. I Gus, i Lync byli oczarowani. Ten drugi nie tyle umiejętnościami, co pewnością siebie jaką okazywał Prove. W jednej chwili zrozumiał, że znalazł sobie wzór. Katsuya tyle razy opowiadał mu jak powinien się zachowywać, ale Lync zawsze miał problem jak sprawić, by ta poza wydawała się spójna, a teraz miał przed sobą kogoś, kto w większości pasował do opisu. 
 
Albinos natychmiast otrzymał miejsce w Vexosach. Byli z Lyncem ostatnimi kandydatami w tej turze rekrutacji, a do tej pory nie było lepszej osoby z Darkusem - tak stwierdził Gus, Spectra zgodził się skinięciem głowy. Dopiero po tym wrócili do drugiego kandydata. Shadow uparcie nie chciał wyjść. Cały czas komentował i Lync zrobił znacznie więcej błędów niż mógłby. Nie sądził, że go przyjmą. Gus wciąż podnosił jego młody wiek. On i Spectra mieli wtedy czternaście i piętnaście lat. Lync ze swoimi jedenastoma wydawał się im pewnie okropnym dzieciakiem. Spectra długo słuchał litanii Gusa doprawianej komentarzami Shadowa, które w założeniu miały być chyba zabawne, i wgapiał się w złożone za pomocą Ventusa papiery. Kiedy uniósł wreszcie oczy za demoniczną maską na Lynca, ten zadrżał. Od razu wiedział, że się do niej nie przyzwyczai. Zapanowała cisza.

W końcu Spectra stwierdził, że jest jedynym kandydatem z Ventusem, a nie ma zamiaru organizować kolejnej dodatkowej tury. „A poza tym…” dodał. „Jeszcze nie widziałem takiej precyzji.”

To była jedyna pochwała jaką dostał od Phantoma.

Katsuya, który zaprowadził go aż do drzwi, za którymi odbywała się rekrutacja, nie czekał na niego. Jego nieobecność była pierwszym znakiem, który wtedy zignorował. Od razu pobiegł do czwartej dzielnicy, tam, gdzie zazwyczaj się spotykali. Katsuya zmieniał sobie bandaże w jednym z opuszczonych garaży, które trzymające się z Konsakim dzieciaki zaanektowały dla siebie. Część bandy pochodziła podobnie jak Lync z domów dziecka, większość mieszkała w tej dzielnicy. Każdy mógł spędzić noc w tych garażach, jeśli nie mógł z jakiś powodów wrócić do siebie. Katsuyę można było spotkać tu zawsze. Tak jakby też nie miał dokąd pójść.

Zareagował z entuzjazmem na wieści. Wydawał się szczęśliwy i przejęty, a równocześnie nie patrzył na Lynca, bo musiał skupić się na oczyszczaniu rany. Miał poparzone całe lewe ramię i od tygodnia coś się paprało. Jego obrażenia nie były niczym nowym czy niezwykłym. Po prostu trafili na jakiegoś znudzonego sadystę z kilkoma kumplami. To był naturalny element środowiska. Ten jeden raz po prostu stali oni na trasie, którą Katsuya zwykle odprowadzał Lynca do sierocińca, a że byli pod wpływem, tym razem nie dali się przekonać, żeby ich zostawić. Katsuya wynegocjował tyle, że jeśli nie będzie się ruszał, kiedy będą go przypalać, pozwolą Lyncowi pójść swoją drogą. Na niewiele się to zdało, bo chłopiec nie potrafił się ruszyć i mógł tylko obserwować to, co się działo, wpadając w coraz większą histerię. Gdyby nie to, że natknęli się na nich koledzy Konsakiego, którzy pobili tamtych do nieprzytomności, nie skończyłoby się tylko na ramieniu.

Tym razem Katsuya nie odprowadził go do domu dziecka, tylko wziął go do jednego z garaży. Przez całą drogę i podczas opatrywania, uśmiechał się i go uspokajał. Powtarzał, że to tutaj normalne, że nie stało się nic, co mogłoby usprawiedliwić takie mazgajstwo. „To tylko dzień jak co dzień, Lync. Nic się nie stało.” A potem zaczął mu opowiadać o tym, że chcą w tym mieście stworzyć grupkę osób z mocami. Miało być to coś w rodzaju ochotniczej pomocy. Kiedy położyli się spać na materacu, dalej snuł wizje jak to wyjdzie wszystkim na dobre. Mówił o tym co robią podobne grupy w innych miastach i co to zmieni w tym. Jego słowa kreśliły prawdziwą utopię. Lync myślał, że robił to tylko po to, żeby go uspokoić i rankiem nie mógł potraktować poważnie propozycji, by spróbował zostać członkiem Vexosów. Dopiero po tygodniach namawiania uległ.

- Lync, będziesz dalej przychodził na spotkania w czwartej dzielnicy? To jedyny czas, kiedy możemy się spotkać.

No właśnie. Lync zacisnął dłonie i odegnał resztki rozrzewniających go wspomnień. Tu był właśnie ten problem. Że to był jedyny czas, gdy mogli się widzieć. I kogo to była wina? Kto najpierw ograniczał ich kontakt, a potem kazał mu nie przychodzić ani się nie kontaktować, chyba, że będą to sprawy Vexosów? Kto opowiadał mu brednie, że będzie przy nim niezależnie od tego co się stanie, a potem nie chciał mieć z nim nic wspólnego?! A najgorsze… Najgorsze, że gdy wreszcie się spotykali, gdy stali twarzą w twarz, Katsuya zachowywał się tak jakby nigdy nie ograniczyli kontaktu, jakby ciągle zależało mu na Lyncu! Gdyby był obojętny, może można byłoby przejść nad tą zdradą do porządku dziennego, ale w takim wypadku, gdy wszystko wydawało się nieporozumieniem albo przykrym snem…

- Zresztą nieważne – radosny głos Katsui nie pozwolił Lyncowi wpaść w kolejny trans wspomnień. - Zjedz to ciastko jak najszybciej. Przyda ci się energia.

Zaskoczony chłopak przyjął zawinięty w papier smakowicie pachnący podarek. Nie potrafił go odrzucić, choć wedle wpojonych mu zasad o dumie czy innych bredniach, powinien to zrobić.

– A na co mi ta energia? – zapytał głucho, dobierając się do przysmaku.

Był dobry i dość sycący. Po długim czasie chodzenia w kółko i denerwowania się, właśnie czegoś takiego potrzebował.

         Katsuya przez dłuższą chwilę obserwował go z lekkim uśmieszkiem, a potem przybliżył się. Lync nie zrobił kroku wstecz. Wiedział, że to było coś w rodzaju testu, a on chciał po prostu spędzić miło czas z Katsuyą. Bez tłumaczenia się, dlaczego jest tak oziębły i bez miliona sprzecznych emocji, które nie mogły się dogadać.

– Żeby dać sobie radę z niebezpieczeństwem – wyszeptał chłopak, ale przez ton jego głosu można było to wziąć za żart.

Lync momentalnie przełknął to, co miał w ustach i spojrzał w pomarańczowe, rozbawione oczy. Nie wiedział jak to skomentować.

– Ale nie bój się – dodał głośniej rozmówca, widząc jego zmieszanie. – Nic ci się nie stanie. Już ja się o to zatroszczę! Nawet nie wiesz ile już mi zawdzięczasz!

Na to też Lync nie znalazł słów. Nie mógł nawet pozbierać myśli. To były żarty? A może prawda? Jak miałby coś mu zawdzięczać? Nie przypominał sobie niczego!

Tymczasem ten kolorowy drań znów pogładził go po głowie i Volan po raz kolejny poczuł się jak głupie, oszukane dziecko. Zwłaszcza po kolejnych słowach:

– Muszę już iść, Lync. I tak się spóźniłem z przekazaniem odpowiedzi. Konsaki będzie na mnie zły, ale na pewno zgodzi się tu posłać mniej ludzi. Oczywiście, jeśli zdążę coś powiedzieć zanim mnie uderzy. Do czasu aż się tu zjawią, zdążysz spokojnie zjeść, więc nie bój się.

Katsuya wyszczerzył się jeszcze raz i odszedł w tłum, nie czekając na pożegnanie. Lync został sam wśród rozradowanych, nieświadomych niczego ludzi. Stał sztywno wyprostowany, kurczowo ściskając ciastko. Jakoś przestało mu smakować. Jedyną dobrą rzeczą było to, że z miliarda uczuć pozostało tylko jedno - strach.

----------------------------------------------------------------------------------
Witajcie ponownie! Minęło dużo czasu.
Tutaj zaczynają się już dość istotne zmiany względem mojej pierwotnej wersji. Zdradzam powiązania Lynca i Katsui znacznie szybciej i daję trochę więcej wskazówek.
Tak miło było wrócić do pisania tej historii. Przepraszam, że nie dam wam jeszcze konkretnych terminów, ale na następny możemy się chyba umówić do soboty 16 lutego. ;)
Dziękuję, że jesteście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz