Shun nie ufał Vexosom. Co prawda to, że Zenoheld King się za nimi wstawił, wyszło na dobre również Młodym Wojownikom i każdej następnej tego typu organizacji, która kiedykolwiek powstanie w tym mieście, bo dzięki patronatowi tego typu drużyny zaczęły się liczyć i przeniknęły do świadomości społeczeństwa. Zanim polityk zajął się tym tematem, Vexosi byli traktowani znacznie mniej poważnie, jak ktoś w rodzaju harcerzyków czy darmowej pomocy i natrafiali na masę trudności. Wszystkie osoby z mocą zawdzięczały temu człowiekowi bardzo wiele – to był fakt równie niepodważalny jak to, że zależność od jednej osoby nie była najbezpieczniejszym wyjściem. Dlatego Alice powołała Młodych Wojowników. Żeby w tym mieście była choć jedna, nieograniczona zaprzedaniem się władzy drużyna. Skąd można było mieć pewność, czy Vexosi pokierują się wspólnym dobrem, a nie rozkazem? Ale teraz Shun nie miał powodów, by nie wierzyć Spectrze. Po co miałby kłamać o prawdopodobnym ataku zorganizowanej grupy na teren, który też ochraniał? Zwłaszcza na festiwalu zorganizowanym przez Zenohelda?
Dan,
którego Shun powiadomił jako pierwszego, nie był aż tak ufny. A
może raczej nie miał w sobie na tyle dużo rozsądku, by połączyć
fakty.
–
Jeszcze raz! – jęknął. – Skąd Spectra niby wie, że ktoś coś
szykuje?
Shun
Kazami był cierpliwym człowiekiem, który starał się tłumić
wszelkie emocje, ale zaczynał już tracić cierpliwość. Musiał
powiadomić jeszcze wielu ludzi i nie uśmiechało mu się
tłumaczenie tego samego po raz trzeci. Zwłaszcza, że taką prostą
informację mógł zrozumieć każdy.
–
Nie mam czasu – powiedział chłodno. – Po prostu bądź czujny i
przekaż policji, że coś się może stać.
Chciał
iść, ale jego drogi lider zastąpił mu drogę. Na jego twarzy była
widoczna złość.
–
Właśnie! Może się stać! – zawołał trochę zbyt głośno.
Kilka osób odwróciło się w ich stronę. – Skąd mamy pewność,
że...!
–
Cicho – upomniał go szybko Shun, tłumiąc zaczątki gniewu. –
Nie potrzebujemy paniki.
Daniel
zacisnął pięści, a w jego oczach błysnęło coś, co
przypominało ogień. Powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę,
co dla Shuna od zawsze było dowodem na jego słabość i nie
kompetencję. Mimo to ściszył głos.
–
Więc dlaczego Spectra każe ci roznosić takie plotki? – spytał.
– Jaki ma sens denerwowanie ochroniarzy? On chce skompromitować
Młodych Wojowników. Wiem to! Żeby już nie było wolnych od
nacisków obrońców! Wtedy będzie miał wszystko w garści i
nastanie era Vexosów! Vexosów, Shun!
Chłopak
mógłby wypomnieć swojemu przywódcy, że nie powinien się
przejmować możliwością zamieszek, bo w końcu zapobieganie im
było robotą Młodych Wojowników. Mógłby też dodać, że emocje
Dana są wywołane niechęcią do Spectry, a to może kiedyś im
zaszkodzić. Gdyby Shun miał choć trochę więcej czasu, mógłby
też zapytać dlaczego perspektywa ataku właśnie teraz jest taka
niepożądana, skoro byli przygotowani, ale nie miał w zwyczaju
kopać leżącego. Zwłaszcza takiego, który musiałby usłyszeć
pytanie co najmniej trzy razy zanim zdecydowałby się na odpowiedź.
–
Powiadom policję – powiedział tylko, chcąc wreszcie ruszyć
przed siebie.
Dan
jednak przetrzymał go za rękaw. Shun był pewny, że chłopak jest
na niego zły, ale w brązowych, płomienistych oczach dostrzegł
jedynie ból.
–
Dlaczego? – spytał szatyn. – Jestem dorosły i odpowiedzialny!
Pokieruję wami i sami złapiemy tych drani jeśli się pojawią!
Kazami
odtrącił jego dłoń, boleśnie świadomy tego ile czasu upłynęło
na nic nie wnoszącej paplaninie.
–
Dlatego, że ktoś musi pokierować tłumem. Po to się tu kręcą –
przypomniał i ruszył przed siebie.
Nie
mógł uwierzyć w to jak ciężko było się porozumieć z Danielem
Kuso, liderem Młodych Wojowników. Już dawno przestał wymagać od
niego wielkich, umysłowych rozwiązań, ale ten brak komunikacji
mógł kosztować kilka żyć. Nigdy nie był zadowolony z tego, że
to Dan został ich przywódcą, ale teraz wiedział, że trzeba coś
z tym zrobić. Albo zafundować Kuso mały trening, albo wymienić go
na kogoś kto będzie w stanie ocenić rzeczywistość przez pryzmat
obiektywizmu.
***
Mylene,
a potem Julie zareagowały bardzo podobnie, co byłoby nawet zabawne,
gdyby się nad tym zastanowić. Obie postanowiły powiadomić
najbliższych funkcjonariuszy i wyłapywać podejrzanych ludzi.
Profesjonalizm zazwyczaj niepoważnej Makimoto kontra profesjonalizm
zawsze poważnej Lodowej Damy. Shun miał świadomość, że powinien
to docenić, ale skupiał się znalezieniu jak najszybszej drogi do
Kuroi.
Gdy
tłum zaczął nagle biec, zrozumiał, że zbyt długa rozmowa z
Danem zaczęła właśnie zbierać żniwo. Nie myśląc wiele
odrzucił spokój i pobiegł w stronę największego hałasu. O swój
teren był spokojny. Spectra był dostatecznie silny, by bronić
trzy, średnioodpowiednie do ataku wyznaczenia. Trzy, bo pewnie
trzeba będzie pomóc temu słabeuszowi Volanowi.
Na
samo wspomnienie najmłodszego członka Vexosów Shun poczuł gniew.
Tym razem nie musiał go od siebie odrzucić, co było wspaniałym
uczuciem. Nie znosił tego małego tchórza! Mijając z niezwykłą
lekkością przepychające się tłumy, nakręcał się wspomnieniem
o przerwanej przez Spectrę walce. Nie miał zamiaru przyjmować
poddanego zwycięstwa! Ono się nie liczyło. Dziadek powtarzał mu
przecież, że jeśli ktoś robi ci łaskę, to znaczy, że jesteś
jeszcze na tyle słaby, by nie wygrywać za każdym razem. Na samą
myśl, że ta mała, ohydna glista kręciła się ciągle koło
Alice...!
Jego
myśli przerwał jakiś wysoki, umięśniony blondyn, który z
okrzykiem na ustach rzucił się na niego z pięściami zawiniętymi
w metalowe kolce. Brunet z łatwością odskoczył i kopnął go w
głowę. Przeciwnik lekko się zachwiał, ale nie stracił żądzy
mordu. Ponowił atak i tym razem zrobił kilka uników, nim znów
oberwał od Młodego Wojownika. Gdy Kazami upewnił się, że nikt
więcej go nie atakuje, skuł nieprzytomnego blondyna i rozejrzał
się, szukając pozostałych napastników.
Tłoczyli
się oni przy dwóch postaciach. Dziewczyna z długimi, czarnymi
włosami śmiała się, strzelając ciemnymi pociskami z dłoni.
Trafieni nimi przeciwnicy upadali i zaczynali wyć z bólu. W ręku
Kuroi błyszczał nóż, a na jej głowie odznaczały się... kocie
uszka. Shun przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Uśmiechnął się szeroko, rozbawiony absurdalnością tego widoku.
Potem jednak dostrzegł u drugiej postaci falowane, niebieskie włosy.
Gus, Vexos przydzielony do najbardziej dostępnej strefy, opuścił
swój teren i teraz powalał wyrastającymi z ziemi słupami ludzi,
chcących zaatakować bezbronny tłum.
Szok,
którego doznał brunet, przemienił się prawie natychmiast w złość
i lekki strach. Mając nadzieję, że wszystko jest w porządku,
pognał w kierunku terenu pozbawionego obrońcy.
***
Lync
czuł strach i wyrzuty sumienia. Zaraz miał stanąć do walki, która
była zemstą wściekłego dowódcy gangu, a on nie wziął Altaira!
Nie mógł co prawda tego przewidzieć, ale przecież...
Rozejrzał
nerwowo, ale radosny gwar nie został niczym zakłócony.
O
ile słowa, które wypowiedział Katsuya, mógł traktować jeszcze
jako żart, to gdy pojawił się Spectra i ostrzegł go przed
gangiem, wiedział, że to prawda. Nie wspomniał oczywiście
liderowi o rozmowie z negocjatorem, jakby bał się, że grozi za to
jakaś przykra i bolesna kara. Pokornie pokiwał tylko głową, że
rozumie jaką część terenu Shuna ma brać pod uwagę i zapewnił,
że nie widział żadnego niebezpiecznego członka gangu Konsakiego.
Katsuya przecież, mimo złej sławy, nie był dla nich
niebezpieczny. Tak przynajmniej powtarzał raz po raz. Nie mógł
wyrzucić z głowy obietnicy, którą mu złożył. Bardzo chciał,
żeby pojawiło się tu niewielu wrogów.
Nagle
poczuł, że coś uderza go w plecy, a wkoło podniósł się krzyk.
Ludzie zaczęli w popłochu uciekać i wtedy usłyszał kolejny
strzał. Rozumiejąc, że nie został ranny tylko dzięki ochronie w
płaszczu, poczuł, że robi mu się niedobrze. Odwrócił się
ostrożnie i dostrzegł dwóch mężczyzn uzbrojonych w pistolety.
Jeden miał całe ręce pokryte tatuażami, drugi, nieco wyższy i
szczuplejszy był ubrany w absurdalnie elegancką koszulę.
Lync
rozejrzał się ukradkiem chcąc sprawdzić gdzie są ludzie i gdy
wytatuowany wystrzelił, podmuchem zmienił trajektorię lotu pocisku
tak, że wbił się w stragan. To samo zrobił z kulą z drugiego
pistoletu.
-Mówiłem,
że na Ventusa pistolet nic nie da! – jęknął ten elegancki,
przeciągając lekko ostatnie słowo.
–
Zamknij się! – warknął jego towarzysz, znów strzelając.
I
tym razem to nic nie dało. Lync po prostu zatrzymał pocisk w locie.
–
Skubaniec też zwalnia! Tak jak pisali. Dobry jest! – znudzony głos
wyższego mężczyzny wyrażał uprzejmy zachwyt.
–
Przymknij się, łajzo! – wrzasnął po raz kolejny ten z
tatuażami.
Widocznie
był bardzo zirytowany. Lync nie zauważył innych napastników, ale
wiedział, że to o niczym nie świadczy. Nieco uspokojony zaczął
grać pewnego siebie, bohaterskiego obrońcę.
–
Musicie być naprawdę głupi, żeby walczyć ze mną sami! –
odezwał się. – Przecież nie macie żadnej mocy!
Drugi
mężczyzna zaśmiał się, poprawiając koszulę. Wystrzelił potem
kolejne kule, które Lync szybko zniwelował. To jednak wystarczyło,
by ten zdenerwowany wyciągnął skądś młotek i rzucił się w
jego stronę.
Lync
osłonił się płaszczem. Pole ochronne odbiło narzędzie i Volan
mógł odskoczyć. Serce waliło mu bardzo szybko. Zwłaszcza, że
musiał robić uniki i osłaniać tłum przed strzałami. Ludzie nie
ułatwiali mu tego. Nagle zaczęli uciekać w przeciwną stronę niż
powinni, wystawiając się na większe niebezpieczeństwo.
–
Nas jest wielu, chłopczku – powiedział lekko elegancik, nawet nie
starając się dobrze wycelować. Nie ukrywał, że jego akcje mają
na celu rozproszyć przeciwnika, a nie kogoś zranić. – Lepiej,
żebyś nas szybko załatwił, jeśli chcesz pomóc tym żałosnym
policjantom. Odkąd pojawili się Vexosi, nie są żadnym wyzwaniem.
Odczuwany
przez Vexosa strach powoli odchodził w zapomnienie. Było tak jak
zwykle. Nie miał czasu na myślenie, robił wszystko automatycznie,
a adrenalina brała górę. To było dobre. Przerażenie i poczucie
własnej słabości nie przejmowały nad nim kontroli. Nie było tak
jak w tej koszmarnej walce z Shunem, bo to nie było nic osobistego.
To była praca.
–
Więc będzie co opisać w gazecie! – zakpił. – Słabe formacje
policji uratowane przez wspaniałego Vexosa!
Po
tym przywołał większy strumień wiatru, który powalił
wytatuowanego mężczyznę. Młotek wyleciał mu z ręki i zanim
zdołał się podnieść, kilku mężczyzn, którzy zdążyli
ochłonąć z paniki, przygwoździło go do podłoża. Zaskoczony tym
elegant wycelował w nich, ale Lync wytrącił mu broń wiatrem.
Kolejni ludzie rzucili się do pomocy, niosąc sznury.
Lync
przyglądał się temu z niedowierzaniem. Strach wracał, upominając
się o swoje, ale do przodu pchały go głosy, wskazujące miejsca
kolejnych rozbojów.
Volan
biegł przez rozstępujący się tłum, uświadamiając sobie po raz
pierwszy, że nie jest tak bezbronny jak myślał. Dostrzegał jak
policjanci starają się nie dopuścić do zranienia cywili, jak
ludzie wspomagają rannych i jak rzucają się do walki. Byli wśród
nich osoby z mocą, ale też normalni. Wszyscy starali się ochronić
pozostałych.
Widząc
to, chłopak przyjął najprostszą i najbezpieczniejszą strategię.
Znienacka wyrywał bronie z rąk oprawców. Chętny tłum robił
resztę za niego, obwołując go radośnie bohaterem.
---------------------------------------------------------------
To do soboty (prawdopodobnie). 23 02
Nareszcie! Ile czekałam! Ale było warto. Czyżby "odrodzenie" bloga?
OdpowiedzUsuńCzy ja tu wyczułam lekką zazdrość Shuna o Alice? Może jestem przewrażliwiona?
Wątek relacji Lynca z Katsuyą zaskakujący. Jestem pod wrażeniem.
Najbardziej cieszy mnie, ze znalazłaś czas na pisanie. Nie mogę doczekać się soboty.
Mam nadzieję na odrodzenie. ^^
UsuńOwszem. Shun jak na razie jest lekko zazdrosny.
Mam nadzieję, że relacja Lynca i Katsui jest zaskakująca w ten pozytywny sposób, a nie w znaczeniu, że to wątek wzięty z niczego. Nigdy nie jestem pewna ile dać wskazówek, żeby nie zdradzić czegoś od razu, ale żeby jednocześnie dać poczucie, że to prawdopodobne. W pierwotnej wersji zakręciłam się z tym wątkiem, bo chciałam być zbyt tajemnicza. XD