wtorek, 3 września 2019
44. Konferencja
Lync nigdy nie przypuszczał, że cała akcja skończy się dla niego z chwilą opanowania sytuacji. Kiedy tylko policja przejęła inicjatywę i na wolności nie został ani jeden napastnik, jego obecność stała się całkowicie zbędna. Nie potrafił udzielać pierwszej pomocy, więc odsuwał się, by zrobić miejsce ludziom posiadającym odpowiednią wiedzę. Nie prosił kolejnych osób do specjalnego punktu, by spisać zeznania, bo to było zadanie wydzielonych funkcjonariuszy. Zresztą ani Młodzi Wojownicy, ani Vexosi nie musieli prowadzić takich zapisków, bo mieli dostęp do każdych akt w mieście. Volan mógł tylko usuwać się z drogi, gdy ludzie biegali wte i wewte, szukając bliskich.
Gdyby poprosili o pomoc albo wyznaczyli mu jakieś zadanie, nie odmówiłby. Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi. Tak jakby uznali, że już się na dziś namęczył. Tak naprawdę nie miał nic przeciwko takiemu stanowi rzeczy, ale wolałby stąd pójść. Czuł się jak intruz. Nie chciał jednak spytać Spectrę o pozwolenie (w końcu już się dzisiaj naraził. Ręka wciąż mu o tym przypominała), co prowadziło do bezsensownego milczenia i obserwowania zajętych czymś ludzi.
Nagle jego komunikator zarządził kontakt. Lync przyjął połączenie automatycznie, bez zastanowienia. Jakie było jego zdziwienie, gdy rozmówcą okazała się Mylene! Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Phantom oddał jej na razie dowództwo. Wciąż wydawało się to nierealne.
– Jesteś ranny? – spytała chłodno na jego widok.
Lync nie był aż tak naiwny, by wierzyć, że akurat Lodowa Dama martwi się o jego stan.
– Nie – odpowiedział, starając się przybrać pewny siebie wyraz twarzy. – Mogę wykonać zadanie.
Taka była prawda. Prócz rozdartej nogawki, rozczochranych bardziej niż zwykle włosów i ogólnych potłuczeń nic mu się nie stało. Ale ten nieidealny stan po walce to nie było nic wyjątkowego. Nawet Mylene miała zniszczoną fryzurę. Tym razem nie odstawał od reszty!
– Zadziwiające – wymamrotała Vexoska, co zabolało mniej niż zazwyczaj. Musiała być przecież z niego chociaż trochę dumna! – Masz stawić się przed punktem A i zająć media.
Tylko bez ociągania się i koloryzowania. Tylko ty odpowiadasz za wypowiedziane słowa. Nikt nie będzie ci pomagał, jeśli wpadniesz.
Lync wpatrywał się w komunikator bezmyślnie, starając się zrozumieć rozkaz. To było takie nierealne! Miał wrażenie, że Mylene właśnie kazała mu iść na spotkanie z dziennikarzami! Na samą myśl chciało mu się śmiać. Przecież nigdy nie wysłano by go na konferencję po akcji! Wywiady, jakieś programy, gdzie mówiono o bzdurach i występowano całą grupą to co innego niż uspokajanie ludzi! Musiał źle usłyszeć. To była odpowiedzialna robota dla Gusa, Mylene albo i samego Spectry! Nawet Shadow byłby lepszy w tej roli!
– Przecież to twoja robota – wyrzucił w końcu, starając się wykrzywić pogardliwie.
Czuł, że drżą mu dłonie, a żołądek ściska niewidzialna ręka. On miałby wystąpić jako przedstawiciel? I miałby przyznać się, że obyło się bez większych strat, bo znajomy zapewnił mu mniejszą ilość wrogów do pokonania, a tłum sam załatwił sprawę?
– Dziś ty ją wykonasz – warknęła. – Mam już i tak za dużo spraw na głowie!
Nawet przez komunikator oczy Mylene przeszyły go na wylot. Wiedział, że nie ma sensu się kłócić. Czasem bardzo kojarzyła mu się ze Spectrą. Też nie okazywała uczuć, potrafiła świetnie dowodzić, budziła strach i szacunek. Była jednak na swój sposób prosta i łatwa do zrozumienia. Jasno precyzowała swoje oczekiwania i nie ukrywała swojej podłej natury. Phantom za to bawił się ludźmi i męczył ich, jakby to była jedyna rozrywka godna lidera Vexosów. Gdyby on zaproponował mu bycie przedstawicielem, Lync już gubiłby się w domysłach. Kiedy rozkaz wyszedł od Mylene, mógł być pewny, że słowa o wielu obowiązkach były prawdziwe.
– Tylko się pospiesz – pożegnała go chłodno.– Makimoto już zaczęła.
***
Dan nie wyglądał teraz jak Młody Wojownik. Szukał swojej młodszej siostry tak jak inni, zwykli obywatele, którzy mieli prawo martwić się tylko o najbliższych. Choć jako lider miał jeszcze wiele do zrobienia, odrzucił to na rzecz poszukiwań. Julie kazał rozmawiać z mediami, Shunowi zorientować się w ogólnym stanie, a Kuroi skontaktować z Runo i Marucho, dzięki czemu mógł skupić się jedynie na poszukiwaniach.
Tak naprawdę słowo poszukiwanie zostało użyte na wyrost. Daniel biegał, rozglądając się na boki i rozpaczliwie modląc o znalezienie siostrzyczki całej i zdrowej. Oczywiście, gdyby coś się jej stało, miał już przygotowaną mowę. Było w niej przerzucenie winy na pozostałych członków rodziny i kazanie o odpowiedzialności. A im Dan dłużej biegał, tym bardziej ją doskonalił.
Kto by pomyślał, że w stresie powstają najlepsze słowa? Teraz, gdy poznał sekret będzie miał najwspanialsze wypracowania w klasie! Na samą myśl miał ochotę się śmiać. Doszedł już do takiego poziomu paniki, że wariował!
Po raz nie wiadomo który zawrócił, znów rozglądając się na boki. Nie rozumiał co się dzieje. Chciał tylko wrócić do domu i zwinąć się w kłębek. Z dala od komunikatora, który wciąż przypominał, że jego mama czeka na kontakt. Przecież nie mógł teraz odebrać! Nie mógł wesoło powiadomić, że puścił siostrę samą i teraz nie wie czy żyje. Jego matka miała grubą skórę i stalowe nerwy, ale czegoś takiego by nie zniosła!
Znów przypomniał sobie o zwłokach dziewczyny. Obiecał chronić tych ludzi! Jak mogli zostać zaatakowani?!
– Dan! – odezwał się nagle cudownie znajomy głos.
Chłopak nie mógł się powstrzymać. Gdy dostrzegł Lucy, prowadzoną przez właściciela ulubionej kawiarni Runo, upadł na kolana, wypuszczając z siebie olbrzymie westchnięcie ulgi. Łzy popłynęły mu po policzkach, a on bardzo starał się udawać, że to z radości, a nie przez ciężar w piersi, który narastał z każdym oddechem.
***
Lyncowi szło naprawdę dobrze. Chyba na wszystkie kłopotliwe pytania zdążyła odpowiedzieć Julie, bo te, które teraz padały były bardzo łatwe.
„Jak oceniacie zniszczenia?” „Czy jest wielu rannych?” „Podobno zapanował pan nad tłumem, panie Volan! Jak sobie poradzili?”
Początkowa suchość w gardle i niepewność ustąpiła prawie od razu. Odpowiadał szczerze o sprawach ogólnych (co wiązało się z częstym powtarzaniem „nie wiem”) i przedstawiał nieco chełpliwie i nieprawdziwie swoją rolę w przywracaniu porządku. Oczywiście podkreślił kilka razy, że cywile cały czas pomagają, ale szybko okazało się, że zwykli ludzie już opowiedzieli swoją wersję, z której wynikało, że jest świetnym przywódcą. A media potrzebowały bohatera.
Tak samo Julie była wychwalana. Pytania, które w normalnych warunkach mogłyby być trudne lub postawiłyby ich w złym świetle, formułowano tak, by same już zawierały korzystną odpowiedź. Lync zastanawiał się, czy ci ludzie nie są podesłani przez Zenohelda, ale doszedł do wniosku, że w artykułach po prostu oberwie ktoś inny. Może szukali haków na policję? Odkąd pojawili się Vexosi co chwila wypływały nowe doniesienia o nieudolności tego organu.
– Dlaczego zaatakowano festiwal? – padło pytanie, które uparcie powtarzało się już pod różnymi postaciami.
Julie rozłożyła ręce jak zrozpaczony uczeń, który nie ma już nic do stracenia.
– Nie mam pojęcia! – oznajmiła głośno. – Dopiero zbieramy materiały!
Ta odpowiedź pozornie usatysfakcjonowała dziennikarzy, ale Lync nie mógł pozbyć się wrażenia, że zaraz zapytają o to znowu.
– Osobiście uważam – odezwał się. – że chciano przerazić miasto. Dlatego wybrano festiwal pana Kinga.
– Czyli Vexosi sugerują, że ktoś chciał nadszarpnąć reputacje pana Zenohelda Kinga? – zapytał jeden z dziennikarzy.
– I w ten sposób pozbawić go zaufania większości obywateli? – dopowiedziała uśmiechnięta blondynka z wielkimi, okrągłymi kolczykami.
Lync zrozumiał, że podał im fascynujący temat jak na tacy. Przełknął ślinę, przypominając sobie słowa Mylene.
– To moja prywatna opinia! – zaznaczył rozpaczliwie. – Znaczy, nie ta opinia! Ja tego nie powiedziałem!
Ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Kolejne zdania podpowiadały jak będą wyglądały jutrzejsze okładki i ta wiedza wcale nie ucieszyła chłopaka. Zastanawiał się jak zareaguje Spectra, podczas gdy Makimoto za sprawą zręcznie sformułowanych pytań „przyznała się”, że podziela poglądy Vexosów. Lync myślał, że zaraz zacznie się śmiać. Afera coraz bardziej się rozkręcała. I to przez kogo? Przez głupiego smarkacza, który poczuł się zbyt pewnie!
Był na siebie zły. Znów schrzanił robotę.
Nagle usłyszał coś, czego spodziewał się od początku:
– Dlaczego nie zapobiegnięto akcji?
Niski, pełen pretensji głos przeszył jego umysł. Może gdyby takie pytanie padło na początku, zdenerwowałby się i milczał, czekając na ratunek. Teraz jednak, gdy zdążył się zirytować, nie panował nad tym co mówi.
– Bo nie potrafimy przewidywać przyszłości – powiedział głośno i wyraźnie. – Dlatego skupiliśmy się na ochronie ludzi w razie ataku!
Udawał złośliwego i pewnego siebie, ale rzadko bywał taki naprawdę, bez wymuszania i poprzedniego przygotowania tekstu. Bycie takim było przyjemne. Wreszcie nie wyrzucał sobie jaki to jest beznadziejny.
Mężczyzna, który zadał kłopotliwe pytanie nie został już dopuszczony do głosu przez innych dziennikarzy. Z jednej strony Lync się z tego cieszył, ale z drugiej przeraziła go siła tych ludzi. Szukając wsparcia zerknął na Julie. Kiedy jednak zobaczył, że Młoda Wojowniczka ignoruje jego istnienie, przypomniał sobie prosty fakt. Młodzi Wojownicy i Vexosi byli wrogami. To, że polubił ich byłą członkinię, Alice, nie znaczyło, że może się spoufalać i na nich liczyć.
Zły, że zapomniał o takiej oczywistości znów skupił się na udzielaniu bezpiecznych odpowiedzi.
---------------------------------------------------------------------------
Nawet nie wiecie jakie to frustrujące uczucie. Nie wstawiam rozdziału przez ten cały długi czas i jak się pojawiają pytania o rozdział, to jest mi tak głupio, że nie chcę odpisywać "Tak. Będę pisać", bo to przecież nie da rozdziału, tylko sprawi, że będę mogła "legalnie" nie pisać, a przecież chcę pisać, więc nie odpisuję i jest mi jeszcze bardziej głupio.
Nie będę obiecywać regularności, bo obecnie sobie z tym totalnie nie radzę, ale mogę zapewnić, że będę pisać i to dokończę!
I dziękuję za fanarty. Nawet nie wiesz, kochana osobo, któraś mi to dała, jak wiele to dla mnie znaczy.
sobota, 9 marca 2019
43. Gdyby życie było grą
Spectra
sam nie wiedział jak dostał się na oddział. Nikt go nie
zatrzymywał ani nawet nie zauważał. Ludzie biegali, ściśle
trzymając się wyznaczonych ścieżek. Mechanizm działał aż za
perfekcyjnie, nieludzko albo to jemu tak się wydawało. Widząc
szpitalne korytarze, sale, słysząc zbyt głośne kroki i dźwięki
aparatury, przypomniał sobie mimowolnie grę, w którą jakiś czas
temu grał Shadow. Tylko, że tutaj ludzie mieli twarze i nie
próbowali go zabić. Reszta była prawie że identyczna. Jaskrawe
światło, odbijające się od pustej, białej powierzchni, dziwnie
nierealne odgłosy (to wina adrenaliny! Zatykała mu uszy!) i
charakterystyczny zapach szpitala. Co prawda gra nie oferowała
doznań zapachowych, ale Phantom czuł go, widząc jak jego podwładny
beztrosko próbuje znaleźć kolejny sposób na zamordowanie swojej
postaci. Jako dziecko spędził dość czasu na oddziale, żeby sam
widok uruchamiał inne zmysły.
„Ale
to świetna zabawa!” Tak odkrzyknął Shadow na krótkie pytanie o
sens grania w taki horror. „Latasz po szpitalu, próbując przeżyć
spotkania z potwornym personelem! Albo tak jak ja szukasz wszystkich
animacji śmierci głównego bohatera! To jest naprawdę śmieszne!
Nie masz w sobie ani krzty radości?!”
Nie.
Spectra nie czuł się ani trochę radosny, gdy chodził między tymi
ludźmi, szukając Gusa. To nie było nawet trochę zabawne! Gus był
ciężko ranny. Skoro zawaliły się na niego chyba trzy stoiska,
sytuacja nie była dobra! A jeśli on właśnie umierał a jego tam
nie było?!
Spectra
nie był głupi. Wiedział, że jego obecność tak naprawdę
niewiele zmieni. Tak czy siak nic nie przegapi. Nie będzie ostatnich
słów czy pokrzepiającego uśmiechu. Nic nie da trzymanie
umierającego za rękę. Gus będzie nieprzytomny. A on będzie stał
nad jego bladym ciałem, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Ostatnie
słowa są tylko na filmach i to tylko po to, żeby naprowadzić na
coś głównego bohatera. Ile razy denerwował się na tą scenę i
powtarzał Gusowi, że to nierealne i całkowicie niepotrzebne?
Minął
kolejną grupę lekarzy. Chyba nawet go nie zauważyli, chociaż
czerwień musiała rzucać się w oczy w takim miejscu. Mieli aż tak
napięty grafik czy nie przeszkadzał im nieproszony gość? W ogóle
gdzie się znajdował? Jaki to był oddział? Odwiedziny są tu
dozwolone? Do tej pory szedł tylko za sygnałem z komunikatora.
Mimowolnie
zerknął na odczyt jeszcze raz i podążył w odpowiednią stronę.
Gdy stanął przed drzwiami, za którymi miał znajdować się jego
podwładny, poczuł, że nie może się ruszyć. Ciężar, który
odczuwał od początku wędrówki po tych korytarzach, wzmógł się.
Miał wrażenie, że zaraz osunie się na podłogę. Starając się
nad sobą panować, spojrzał w szklaną część drzwi.
Na
sali było tylko jedno łóżko i właśnie na nim leżał Gus.
Spectra dostrzegł tylko jego niebieskie włosy, bo krzątająca się
kobieta przeszkadzała w zorientowaniu się w sytuacji, ale tyle
wystarczyło. Mocno nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Kiedy
zbliżył się do łóżka, dostrzegł kilka urządzeń
przyczepionych do obtłuczonego i zakrwawionego ciała. Przez to
trudno było zorientować się w stanie pokrzywdzonego. Dlaczego go
nie opłukali?! Przecież bez tego nie będą w stanie sprawdzić czy
gdzieś wciąż nie krwawi?! Czy te kilka bandaży założyli w ogóle
lekarze?!
Kobieta
odwróciła się nagle w stronę przybysza i stanęła między nim, a
Gusem. W jej oczach widać było upór i ogromne znużenie.
– Tu
nie można wchodzić! – oznajmiła twardo.
– Robię
to, co mi się podoba – Spectra sam zdziwił się, że jego głos
brzmiał tak mocno i chłodno.
Spróbował
się przesunąć, żeby móc jeszcze raz spojrzeć na chłopaka, ale
kobieta podążyła za nim. Lider nie rozumiał dlaczego tak bardzo
chciał się do niego zbliżyć. Przecież jeszcze rano go irytował.
Czy to ta głupia, ludzka natura, która chce wszystkiego na odwrót?
To ona kazała się gniewać na Gusa, kiedy ten szukał kontaktu? I
to ona teraz opętywała jego myśli, podsuwając coraz to nowe
rozwiązania usunięcia z drogi tej kobiety? Chciał tylko poprawić
skołtunione włosy i dotknąć choćby dłoni, żeby przekonać się,
czy jest jeszcze ciepła. Czy to było wiele?
– On
jest w ciężkim stanie! Musi mieć spokój! – warknęła kobieta,
budząc go z rozmyślań.
Nie
wydawała się możliwa do przekupienia. Przypominała rechoczącą
wiedźmę-strażniczkę z innej gry Shadowa.
– Skoro
to ciężki stan, czemu leży tutaj? Czemu nikt się nim nie zajmuje?
– głos Phantoma nadal brzmiał spokojnie mimo nagromadzonych
emocji.
Kobieta
patrzyła na niego przez chwilę zmrużonymi oczami. Wyglądało to
tak jakby dobierała odpowiednie słowa.
– Przez
te dzisiejsze rozróby mamy bardzo wielu rannych, którzy są w
gorszym stanie niż on, panie Spectra – wycedziła w końcu. –
Dlatego proszę nie utrudniać. Nie mam czasu na głupoty!
Wyraźnie
usłyszał wyrzut. Winiła ich za niedostateczną ochronę. Na pewno
nie była jedyna. Ludzie będą domagać się ukarania winnych.
Spectra zawsze się z tym zgadzał. Dla niego błędy popełnione w
pracy były najgorszym możliwym przewinieniem. Ale teraz jak miał
ukarać Gusa za odejście z wyznaczonego terenu? Gdy ktoś jest w
ciężkim stanie wszystko mu się wybacza. Poza tym wiedział
przecież, że będzie do niego wędrować. Ustalając podział, miał
taką świadomość. Jak miał go ukarać za swój błąd?
Wściekłe
spojrzenie wbijało się w niego coraz mocniej. Jakby wiedziała, że
to on rozmieścił wszystkich w ten cudownie bezmyślny sposób.
Jakby wiedziała, że gdyby samolubnie nie wyznaczył Gusa daleko od
siebie, wszystko byłoby dobrze. W ten oto sposób chciała go
przepędzić. Brawo! Bo przecież dylematy moralne i wyrzuty sumienia
to dla przywódcy najgorsze zło! Spectra nie mógł się powstrzymać
od gorzkiej myśli, że znalazł nowy sposób na śmierć w grze
Shadowa. Pożarcie przez wyrzuty sumienia.
Nie
mogąc już patrzeć na kobietę, wyszedł bez słowa. W tym momencie
chciał uciec jak najdalej.
środa, 6 marca 2019
42. Gorzka wygrana
Gus zacisnął zęby, gdy kolejny słup, który z jego woli wyrósł
przed zdziwionym agresorem, zniszczył konstrukcję jednego ze
stoisk. Takie ofiary były nieuniknione przy jego zdolnościach, bo
nawet jego specjalność – lewitowanie skał, wiązała się z
niszczeniem powierzchni. Mistrz Spectra zdawał sobie sprawę z tego,
że jego podwładny polega głównie na swojej mocy, a ta nie nadaje
się do walk w terenie zabudowanym, a mimo to dał mu tę robotę.
Gus był więc w jakiś sposób usprawiedliwiony, a mimo to czuł się
okropnie w roli wandala. Nawet takiego z przypadku. Gdyby tylko nie
budowali tych prowizorycznych bazarków tak gęsto!
– Miau! – usłyszał nagle nad sobą.
Mimowolnie zerknął w górę, na słup, który stworzył na samym
początku akcji. Siedząca na nim brunetka, uśmiechała się do
niego radośnie. Kocie uszka w jej włosach dodawały jej
delikatności i niewinności, a przecież to ona powaliła prawie
wszystkich drani. Gdy Gus przewalał ich swoją mocą, ona tworzyła
małe, czarne pociski, które po dosięgnięciu celu wzbudzały
przejmujący ból. Nawet gdyby była tu sama, poradziłaby sobie bez
żadnego problemu i to mu trochę imponowało. Jej moc była tak
poręczna i skuteczna, że czuł się niezgrabnym, zbędnym natrętem.
A może tak działała na niego świadomość, że to nie jego rewir?
Oczywiście nie miał jej za złe, że skusiła go, by nie wracał na
swoje stanowisko. Jak mógłby, skoro to była tylko jego wina? Za
łatwo ulegał. I to nie tylko jej. Już dawno powinien się nauczyć,
że czasem należy się sprzeciwić, ale gdy chodziło o osoby, które
darzył sympatią, to było zbyt trudne. W pełni zasłużył na
karę, którą wymyśli mu mistrz! Nie będzie się nawet bronił!
Myśl, że dopiero teraz pomyślał o Phantomie, zwiększyła tylko
wyrzuty sumienia i przyprawiła go o mdłości. Był okropnym
podwładnym!
– Gus, po lewej! – zawołała radośnie Kuroi, przerywając jego
rozmyślania.
Chłopak natychmiast wziął się w garść i uniósł mocą kilka
większych grud ziemi. Na wypadek, gdyby tamci mieli pistolety. Przez
chwilę obserwował dziury jakie powstały po jego działaniu, nie
mogąc pozbyć się wizji kazania, które go czeka. A przecież to
nie była jego wina!
– Gus! – syknęła trochę ciszej Młoda Wojowniczka. – Jest
ich więcej! Ja wezmę tych po prawej, zgoda?
Pokiwał głową, nie odwracając się do niej. Starał się usłyszeć
nadchodzących ludzi. Zabawne było to, że gdy tylko pojawił się
słup, na którym siedziała Kuroi, zaczęli się do nich zbiegać.
Gus na ich miejscu pewnie by się nie wychylał i mordował cywili.
Bo taki był ich cel, prawda? Nie chodziło przecież o rabunek ani
walkę z Vexosami czy Młodymi Wojownikami. Chcieli po prostu
zastraszyć miasto. Stąd taka, a nie inna strategia.
Do uszu Gusa zaczęły dobiegać brzdęki. Najwyraźniej napastnicy
szli przed potłuczone wazy i figurki, chcąc zajść go od lewej.
Szybko odwrócił się do nich, słysząc po jękach i okrzykach bólu
z drugiej strony, że Kuroi już rozpoczęła swoją walkę. Bez jego
pomocy najpierw musiała zaciemnić ich wzrok, a potem poczekać aż
w panice wystawią się na atak albo wymierzać pociski w nadziei, że
trafią od razu. Oba sposoby były nawet skuteczne, ale traciła
przez to więcej sił niż wtedy, gdy pracowali razem. W sumie byli
całkiem zgraną drużyną. Dobrze się dogadywali i znaleźli
całkiem efektywną strategię.
W sumie cieszył się, że jest akurat tutaj, w jej rewirze. Cywile
uciekli już daleko, prawdopodobnie dzięki łatwemu dostępowi do
innych miejsc, i nie musiał na nich uważać. W innych strefach było
prawdopodobnie znacznie gorzej. Założyłby się, że wciąż się
przewijają przed oczami obrońców, doprowadzając ich do szewskiej
pasji. Bo jak spokojnie walczyć, kiedy trzeba na kogoś uważać?
Gdy nadbiegli jego przeciwnicy, chłopak podniósł lekko ziemię
przed nimi. Przewróciło się tylko dwóch. Inni przeskoczyli
niedużą wypukłość bez trudu. Vexos warknął z irytacją, choć
wiedział, że to nie miało prawa dać wielkich efektów, i skupił
się na tworzeniu wysokich słupów na drodze napastników. Udało mu
się trafić prawie wszystkich. Gdy nadziewali się na nagle
wyrośnięte obiekty, upuszczali bronie i kulili się na chwilę. To
wystarczało, by Kuroi ich namierzyła i podwoiła ich cierpienia.
Niestety jeden z nadbiegających był na tyle uparty i zwinny, by
unikać przeszkód. Gus zdołał go zatrzymać dopiero, gdy napastnik
zbliżył się do niego, biorąc zamach nabijanym gwoździami kijem.
Broń wbiła się w powstałą nagle bardzo wysoką ścianę i krótko
ostrzyżony agresor zamarł, jakby stracił całą inwencję.
Vexos już chciał to wykorzystać, gdy niespodziewanie rozległ się głuchy
dźwięk i jedna z porządniejszych, wysokich konstrukcji zawaliła
się prosto na nich.
***
Kuroi wrzasnęła, choć wiedziała, że to nic nie pomoże. Nie
myśląc wiele, zeskoczyła ze słupa, który miał jej pomóc w
ocenianiu sytuacji i zapewnić spokojne miejsce do celowania. Teraz
nie to jej było w głowie. Wysokość nie była aż tak duża, ale
przez chwilę nie mogła wstać. Rozorane na gruzie kolana i dłonie
paliły prawie tak jak zaskoczone upadkiem ciało.
– Gus! – krzyknęła rozpaczliwie, czołgając się w stronę
katastrofy.
Konstrukcja, która go przywaliła pociągnęła za sobą dwa kolejne
stoiska, które skupiły się na tym samym miejscu. Wyższe słupy
też upadły na nieszczęśnika. Tak jakby coś je przyciągało
właśnie do niego.
Kuroi nie przestała się czołgać, wciąż wołając chłopaka po
imieniu. Obok leżeli gnębieni przez nieludzki ból przeciwnicy. Gdy
ktoś pojawiał się w jej polu widzenia, niezależnie od tego, kto
to był, przelewała rozpacz i nienawiść w pociski. Zawsze
trafiała, jakby tamci byli zbyt zaskoczeni widokiem tego co się
działo.
Nie wiedziała co zrobić. Czy ma go odkopywać? A jeśli spowoduje
lawinę i bardziej go uszkodzi?!
– Gus! – wrzeszczała, odgarniając elementy, które i tak go nie
przykrywały.
Musiała wyglądać jak szalona. Cała dygotała. Nie mogła oddychać
normalnie. Ale nie płakała. Nie czuła łez na policzkach. Może
była w zbyt wielkim szoku? Powinna przecież płakać. Na filmach
ludzie płaczą. Normalni ludzie się przejmują!
Nagle ktoś złapał ją za ramiona i odciągnął. Nie wyrywała
się, a słysząc znajomy głos, zrezygnowała z porażenia falą
bólu.
– Kuroi, już dobrze!
Natychmiast ufnie wtuliła się w ramiona Andrina. Policjant był
najlepszym przyjacielem jej ojca. Miał problem z hazardem i zbytnio
wierzył w umiejętności osób z mocą, ale robił przepyszny sernik, a gdy mówił, że już jest dobrze, tak właśnie było. Jeśli
musiała już komuś zaufać, to mógł być on.
– Zaraz go
wykopiemy – szeptał, uspokajająco gładząc ją po głowie.
Nie pytała skąd wie, że ktoś jest pod gruzami. Przecież darła
się jak wariatka i chyba wszyscy już dawno zrozumieli co się
stało. Przez chwilę obserwowała tylko jak ludzie - i policjanci, i
cywile, rzucają się na pomoc. Ktoś wołał o nosze, ktoś inny
wiązał wciąż jęczących bandytów.
Pomyślała w tym momencie, że powinna się nimi przejąć. Wszyscy
inni na jej miejscu nie mieliby tego gdzieś, ale dla niej liczył
się teraz tylko Gus. Szybko przeniosła wzrok na mężczyznę, chcąc
go dopytać o szczegóły, ale słowa uwięzły jej w gardle. Przez
chwilę patrzyła na jego mocno zarysowane kości policzkowe i
krótkie, nieułożone włosy. Wszystko zakurzone tak jak wtedy, gdy
razem z jej rodziną wracał z wycieczki na ryby. Widziała, że jest
przejęty i przerażony, że martwi się o wszystkich, a szczególnie
o siebie. Zdziwiona zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to
on potrzebował pocieszenia i uspokojenia, a nie ona. To w jakiś
dziwny sposób ją rozśmieszyło. Czy naprawdę była taka żałosna
jak on? Naprawdę straciła głowę, choć przecież to nie było nic
wartego aż takiej reakcji? Natychmiastowo się uspokoiła. Przez
jeszcze krótką chwilę pozwalała mężczyźnie napawać się
poczuciem bezpieczeństwa.
– Dziękuję,
wujku – powiedziała już normalnym tonem. – Już wszystko w
porządku.
Zwrócił na nią przestraszone oczy, ale nie rozluźnił chwytu.
– Na pewno? – spytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie. Zareagował tak jakby
mówiła o sobie, a nie próbowała go uspokoić. Nie miała mu tego
za złe, bo przecież to był ten typ. Zawsze traktował wszystkich
jak kruche biedactwa, które trzeba pocieszać i wspierać. Zwłaszcza
ją i jej tatę.
– Muszę pomóc reszcie Wojowników w walce – oznajmiła twardo,
żeby udowodnić, że jest przy zdrowych zmysłach.
Mężczyzna przez chwilę walczył sam ze sobą, ale wkrótce
wypuścił ją z objęć. W samą porę, bo już miała zamiar go
porazić. Widać było po nim niepokój, ale nie mogła siedzieć z
nim wiecznie! Nie teraz, gdy była masa rzeczy do roboty.
– Ale walka już się skończyła – odezwał się głucho. –
Możesz odpocząć.
Odpoczynek był ostatnią rzeczą której potrzebowała. Musiała się
czymś zająć. Żeby się nie przejmować. Żeby nie myśleć.
– Powiadomię Spectrę o stanie Gusa – zadecydowała twardo. –
A ty, wujku, ratuj go!
Nie sprzeciwił się. Nigdy się nie sprzeciwiał. Pokornie zabierał
ją do kina czy na spacer, gdy tylko tego chciała, kiedy coś się
jej spodobało, kupował jej to bez zastanowienia, a jeśli coś
obiecał, zawsze dotrzymywał słowa. Była dla niego jak
najukochańsza bratanica. Prawie córka. Więc jak mógł zareagować?
– Tylko potem opatrz rany! – westchnął z lekkim uśmiechem. –
Twój ojciec by mnie zabił, gdyby coś ci się stało!
***
Spectra nie mógł oddychać. Słowa, które usłyszał od Sarogaru
wciąż odbijały się w jego głowie, ale nie mógł ich do końca
zrozumieć. Jak to Gus był poważnie ranny?! Wiedział, że nie może
teraz odejść. Musiał utrzymać z dala ciekawskich dziennikarzy.
Musiał pomóc szukać rannych. Musiał pomóc liczyć zabitych.
Ale tak naprawdę co go obchodziło to miasto? Ci durni ludzie?
Liczył się tylko Gus!
– Oddaję
dowodzenie nad Vexosami Mylene – rzucił głucho do komunikatora
zanim zdał sobie sprawę z tego co robi.
Shun niedawno zniszczył nadajnik, który zapobiegał łączności,
więc wystarczyło wygłosić jedno zdanie. Może gdyby musiał łazić
do każdego z osobna, podjąłby inną decyzję? Po paru sekundach
dostał potwierdzenie, że wszyscy zrozumieli. Nikt nie zgłaszał
pytań. Pewnie im też Kuroi obwieściła ciężki stan Gusa i
wszystkiego się domyślili. Dostrzegli jego słabość.
Idąc w stronę swojego samochodu miał wrażenie, że zacznie się
śmiać. Specjalnie umieścił tego głupca na stosunkowo bezpiecznym
terenie. Prędzej spodziewał się zobaczyć w szpitalu Lynca.
Zwłaszcza, że znowu nie wziął Altaira. A tu taka niespodzianka!
Usłyszał niezadowolone krzyki policjantów i zobaczył błyski
fleszy. Nie zwrócił jednak na to większej uwagi.
Chciał już tylko zobaczyć Gusa. Nawet nieprzytomnego i
zmasakrowanego. Chciałby już być przy nim. Ocenić rany. Nie
zganiłby go za głupotę, nawet jeśli zachowanie Vexosa było
karygodne. Chciałby być przy nim. Tylko tyle.
Wsiadł do samochodu i położył drżące ręce na kierownicy. Przez
chwilę przypominał sobie, że nie ma prawa jechać w tym stanie.
Potem myślał już tylko o Gusie.
sobota, 23 lutego 2019
41. Pierwsze trudności
Hiroshito
starał się przepchnąć przez masę spanikowanych ludzi, ale to nie
było łatwe zadanie. Chaos, wrzaski i ciągły ruch nie pomagały w
rozróżnieniu drogi, a popychające ciała próbowały rozdzielić
go od Nakiego. Kiedy kolejna osoba wpadła między nich, prawie
zmuszając Hiro do rozluźnienia chwytu, rudzielec zrozumiał, że
musi wydostać się z tego szalonego biegu na ślepo. Widząc lukę
po prawej, rzucił się w jej stronę, nie analizując skąd mogła
wziąć się przerwa.
Zaraz
jednak zrozumiał swój błąd, bo stanął w oko w oko z trzema
uzbrojonymi w mechaniczne noże wyrostkami. Zatrzymał się jak
wryty, patrząc to na broń, to na napastników. To były jedne z
tych nagrzewających się modeli, których używał w kuchni. Mimo że
nie mogły mu zrobić większej krzywdy, czuł do nich niechętny
respekt. Wiedział co można z ich pomocą zrobić. Tamci goście
również zastygli na moment, wpatrzeni w dwóch uciekinierów
trzymających się za ręce. Hiro zaklął w myślach. Mieli nie
pakować się w kłopoty i nie rzucać w oczy, a tymczasem mógł
mieć pewność, że przynajmniej ta trójka ich zapamięta!
Gdy
jeden z nich, widocznie przywódca, wyszczerzył się dziwnie i kazał
reszcie zająć się „tą parką”, Hiroshito puścił dłoń
Nakiego i zasłonił go własnym ciałem, przygotowując się
równocześnie do ataku ognistym Pyrusem. Pomimo siły jaką
dysponował, wolałby uciec. Tak jak to robił tyle razy przedtem.
Być może dlatego zbierał siły i wybierał cel tak długo. A
tymczasem oczy przeciwników zaciemniły się.
–
Naki! – warknął rudzielec, zerkając na chłopaka, którego
jeszcze przed chwilą próbował osłonić. – Mówiłem, że nie
masz się przemęczać! Ja się nimi zajmę!
Tamten
uśmiechnął się delikatnie, najwyraźniej chcąc go uspokoić.
-
Nie widzę przeszkód, by działać po cichu – oznajmił łagodnym
głosem. – Za to mam całą masę wątpliwości co do tego, czy
warto zwrócić na nas uwagę. Ogień jest dość widowiskowy.
Hiro
prychnął, nie wiedząc jak ma odeprzeć ten argument. Przez chwilę
obserwował jak dwóch przeciwników wrzeszczy, czołgając się po
ziemi. Trzeci wymachiwał na ślepo nożem, żądając oddania
zmysłu. Byli żałośni. Widocznie nigdy nie mieli do czynienia z
jakąkolwiek mocą. Gdy jedyny stojący wróg zbliżył się do nich,
rudzielec szybko poparzył dłonie wszystkich nieprzyjaciół, dzięki
czemu niebezpieczeństwo, że zostaną ugodzeni nożem przez ślepców
spadło do zera. To poprawiło mu lekko humor, choć z tyłu głowy
wciąż rósł strach i gniew. Naki nie miał się przemęczać!
Przecież już to raz ustalili! Nie chcąc nic po sobie pokazać
odwrócił się z szerokim uśmiechem i wyciągnął rękę w stronę
kompana.
–
Pan pozwoli, że pomogę mu przejść – zaśmiał się nieco
wymuszenie.
–
Nie traktuj mnie jak panienkę – fuknął Naki, ale na jego ustach
widać było uśmiech. – Już niedługo będziesz kładł przede
mną chustki, żebym nie pobrudził sobie butów!
Hiroshito
rozejrzał się szybko, wciąż uparcie wyciągając dłoń. Musiał
się upewnić, że nikt więcej ich nie zobaczy.
–
Niestety na to nie mamy czasu – odezwał się bez wyrzutu. –
Spadajmy stąd. Musisz wyłączyć moc jak najszybciej. Nie jesteś w
pełni sił. Sam wiesz, że...
Rudy
zamilkł nagle, zatrzymując wzrok na mężczyźnie, który
prowizorycznie opatrywał młodą kobietę, chowając się między
dwoma stoiskami. W tym ogólnym chaosie wydawał się jakoś nie na
miejscu, ale to nie to tak wbiło Hiro w ziemię. Rozpoznał go. Jego
postawa, sylwetka, a nawet ubrania. To był Atsushi Shimokawa, jego
były szef. Dziwne ściskanie w sercu kazało mu zapomnieć o obecnym
wokół zagrożeniu.
Dopiero
Naki, który wymówił głośno jego imię, otrzeźwił go. Z lekkim
szokiem spojrzał w bladą, poważną twarz i przypomniał sobie, że
ma już nowe życie. I jak wiele wymaga ono uwagi. Nie mógł się
teraz rozpraszać.
–
Chodź – powiedział, znów ciągnąc go w tłum, gdzie jednak
powinno być bezpieczniej, a co ważniejsze, anonimowo. – Możesz
już cofnąć efekt. Pamiętaj, że nie jesteś nieśmiertelny.
***
Shun
nie panował nad sytuacją. Pokornie, ale też z pewną złością
przyznał przed sobą, że teren Gusa znajdował się poza
jakąkolwiek kontrolą. Napastnicy swobodnie szerzyli panikę, a
ilość tych, którzy mogliby pomóc była bardzo mała.
Kazami
był wściekły na Vexosa, co teoretycznie miało mu pomóc w walce.
Wiadomo, że emocje wpływały na zdolności, ale tutaj musiał się
jednak hamować. Zbyt silny wiatr był naprawdę niebezpieczny.
Mógłby powalić postawione stoiska i skrzywdzić wielu ludzi.
Dlatego też po kilku próbach, postanowił korzystać jedynie ze
swoich umiejętności walki. Szło mu bardzo dobrze. Sprawnie
rozbrajał zaskoczonych ludzi i bez problemu przemieszczał się z
miejsca na miejsce. Jego trening był jednak przydatny. Tak jak
powtarzał jego dziadek, moce to nie wszystko.
Mimowolnie
rozejrzał się raz jeszcze, chcąc ocenić sytuację. Gdy dostrzegł
dym na tle szarego nieba, zaczął błagać, by Dan nie był takim
kretynem za jakiego go brał.
***
Ogień,
który spowodowały rzucane koktajle Mołotowa lub inne prowizoryczne
bronie, był łatwy do opanowania. Przynajmniej dla Dana. Chłopak
był pewny, że choć Spectra i Mylene też dobrze sobie radzą z
takim zagrożeniem, on wypada najlepiej w oczach ludzi. Kiedy to
wszystko się zaczęło, wystarczyło, by krzyknął, aby zaczęli go
słuchać, pokazując tym samym kto jest ich ulubieńcem. Robili
wszystko, co im powiedział, choć jeszcze tak niedawno był zwykłym
dzieciakiem. Teraz był bohaterem!
Musiał
oczywiście przyznać, że trudno byłoby mu zrobić cokolwiek bez
ich pomocy, chociaż OCZYWIŚCIE dałby radę, ale dzięki nim mógł
spokojnie skupić się na kierowaniu ogniem. Podczas gdy policjanci i
ochotnicy rozbrajali wrogów, on ratował tłumy przed oparzeniami i
nie pozwalał uciec tym draniom, którzy śmieli wkroczyć na jego
teren. Zachowywał się jak prawdziwy lider! Czuł się taki potężny!
Nawet cieszył się z tego ataku, bo jeśli coś miało zamknąć
usta tym wszystkim, którzy narzekali na jego przywództwo, to
właśnie takie wykazanie się. Był wspaniały! Potężny!
Gdy
wygasił trzecie z kolei „ognisko”, dostrzegł nagle coś, co go
zmroziło. Duma z dobrze wykonanej akcji przemieniła się
momentalnie w strach i niedowierzanie. Przez moment nie mógł
zrozumieć co widzi, choć jego ciało już dawno zareagowało w
odpowiedni sposób. Z trudem opanował mdłości, ale z drżeniem nóg
i rozpaczliwym oddechem nie mógł sobie poradzić.
Na
ziemi leżała bezładnie blondynka w błyszczącej, pokrwawionej
bluzeczce. Ta, która jeszcze niedawno z nim rozmawiała.
Chciał
krzyknąć, by ktoś jej pomógł, ale nie mógł wydobyć słowa.
Rozpaczliwie szukał jej imienia w głowie. Echo jej głosu odbijało
się gdzieś w umyśle, jednak słyszał tylko, że jest jego fanką.
Nie mógł się ruszyć. Nie mógł swobodnie oddychać. Jak to się
stało?! Jak mógł jej nie uratować?!
Nagle
drgnął, czując jak znów zbiera mu się na wymioty. Zawrócił i
zaczął biec w stronę kolejnego zamieszania. Nie chciał dopuścić
do takiej sytuacji po raz kolejny. Nie chciał widzieć już żadnego
trupa! Zwłaszcza, że, i teraz zdał sobie z tego boleśnie sprawę,
tym razem mogła to być jego siostra.
sobota, 16 lutego 2019
40. Pierwsze sukcesy
Shun nie ufał Vexosom. Co prawda to, że Zenoheld King się za nimi wstawił, wyszło na dobre również Młodym Wojownikom i każdej następnej tego typu organizacji, która kiedykolwiek powstanie w tym mieście, bo dzięki patronatowi tego typu drużyny zaczęły się liczyć i przeniknęły do świadomości społeczeństwa. Zanim polityk zajął się tym tematem, Vexosi byli traktowani znacznie mniej poważnie, jak ktoś w rodzaju harcerzyków czy darmowej pomocy i natrafiali na masę trudności. Wszystkie osoby z mocą zawdzięczały temu człowiekowi bardzo wiele – to był fakt równie niepodważalny jak to, że zależność od jednej osoby nie była najbezpieczniejszym wyjściem. Dlatego Alice powołała Młodych Wojowników. Żeby w tym mieście była choć jedna, nieograniczona zaprzedaniem się władzy drużyna. Skąd można było mieć pewność, czy Vexosi pokierują się wspólnym dobrem, a nie rozkazem? Ale teraz Shun nie miał powodów, by nie wierzyć Spectrze. Po co miałby kłamać o prawdopodobnym ataku zorganizowanej grupy na teren, który też ochraniał? Zwłaszcza na festiwalu zorganizowanym przez Zenohelda?
Dan,
którego Shun powiadomił jako pierwszego, nie był aż tak ufny. A
może raczej nie miał w sobie na tyle dużo rozsądku, by połączyć
fakty.
–
Jeszcze raz! – jęknął. – Skąd Spectra niby wie, że ktoś coś
szykuje?
Shun
Kazami był cierpliwym człowiekiem, który starał się tłumić
wszelkie emocje, ale zaczynał już tracić cierpliwość. Musiał
powiadomić jeszcze wielu ludzi i nie uśmiechało mu się
tłumaczenie tego samego po raz trzeci. Zwłaszcza, że taką prostą
informację mógł zrozumieć każdy.
–
Nie mam czasu – powiedział chłodno. – Po prostu bądź czujny i
przekaż policji, że coś się może stać.
Chciał
iść, ale jego drogi lider zastąpił mu drogę. Na jego twarzy była
widoczna złość.
–
Właśnie! Może się stać! – zawołał trochę zbyt głośno.
Kilka osób odwróciło się w ich stronę. – Skąd mamy pewność,
że...!
–
Cicho – upomniał go szybko Shun, tłumiąc zaczątki gniewu. –
Nie potrzebujemy paniki.
Daniel
zacisnął pięści, a w jego oczach błysnęło coś, co
przypominało ogień. Powoli zaczynał tracić nad sobą kontrolę,
co dla Shuna od zawsze było dowodem na jego słabość i nie
kompetencję. Mimo to ściszył głos.
–
Więc dlaczego Spectra każe ci roznosić takie plotki? – spytał.
– Jaki ma sens denerwowanie ochroniarzy? On chce skompromitować
Młodych Wojowników. Wiem to! Żeby już nie było wolnych od
nacisków obrońców! Wtedy będzie miał wszystko w garści i
nastanie era Vexosów! Vexosów, Shun!
Chłopak
mógłby wypomnieć swojemu przywódcy, że nie powinien się
przejmować możliwością zamieszek, bo w końcu zapobieganie im
było robotą Młodych Wojowników. Mógłby też dodać, że emocje
Dana są wywołane niechęcią do Spectry, a to może kiedyś im
zaszkodzić. Gdyby Shun miał choć trochę więcej czasu, mógłby
też zapytać dlaczego perspektywa ataku właśnie teraz jest taka
niepożądana, skoro byli przygotowani, ale nie miał w zwyczaju
kopać leżącego. Zwłaszcza takiego, który musiałby usłyszeć
pytanie co najmniej trzy razy zanim zdecydowałby się na odpowiedź.
–
Powiadom policję – powiedział tylko, chcąc wreszcie ruszyć
przed siebie.
Dan
jednak przetrzymał go za rękaw. Shun był pewny, że chłopak jest
na niego zły, ale w brązowych, płomienistych oczach dostrzegł
jedynie ból.
–
Dlaczego? – spytał szatyn. – Jestem dorosły i odpowiedzialny!
Pokieruję wami i sami złapiemy tych drani jeśli się pojawią!
Kazami
odtrącił jego dłoń, boleśnie świadomy tego ile czasu upłynęło
na nic nie wnoszącej paplaninie.
–
Dlatego, że ktoś musi pokierować tłumem. Po to się tu kręcą –
przypomniał i ruszył przed siebie.
Nie
mógł uwierzyć w to jak ciężko było się porozumieć z Danielem
Kuso, liderem Młodych Wojowników. Już dawno przestał wymagać od
niego wielkich, umysłowych rozwiązań, ale ten brak komunikacji
mógł kosztować kilka żyć. Nigdy nie był zadowolony z tego, że
to Dan został ich przywódcą, ale teraz wiedział, że trzeba coś
z tym zrobić. Albo zafundować Kuso mały trening, albo wymienić go
na kogoś kto będzie w stanie ocenić rzeczywistość przez pryzmat
obiektywizmu.
***
Mylene,
a potem Julie zareagowały bardzo podobnie, co byłoby nawet zabawne,
gdyby się nad tym zastanowić. Obie postanowiły powiadomić
najbliższych funkcjonariuszy i wyłapywać podejrzanych ludzi.
Profesjonalizm zazwyczaj niepoważnej Makimoto kontra profesjonalizm
zawsze poważnej Lodowej Damy. Shun miał świadomość, że powinien
to docenić, ale skupiał się znalezieniu jak najszybszej drogi do
Kuroi.
Gdy
tłum zaczął nagle biec, zrozumiał, że zbyt długa rozmowa z
Danem zaczęła właśnie zbierać żniwo. Nie myśląc wiele
odrzucił spokój i pobiegł w stronę największego hałasu. O swój
teren był spokojny. Spectra był dostatecznie silny, by bronić
trzy, średnioodpowiednie do ataku wyznaczenia. Trzy, bo pewnie
trzeba będzie pomóc temu słabeuszowi Volanowi.
Na
samo wspomnienie najmłodszego członka Vexosów Shun poczuł gniew.
Tym razem nie musiał go od siebie odrzucić, co było wspaniałym
uczuciem. Nie znosił tego małego tchórza! Mijając z niezwykłą
lekkością przepychające się tłumy, nakręcał się wspomnieniem
o przerwanej przez Spectrę walce. Nie miał zamiaru przyjmować
poddanego zwycięstwa! Ono się nie liczyło. Dziadek powtarzał mu
przecież, że jeśli ktoś robi ci łaskę, to znaczy, że jesteś
jeszcze na tyle słaby, by nie wygrywać za każdym razem. Na samą
myśl, że ta mała, ohydna glista kręciła się ciągle koło
Alice...!
Jego
myśli przerwał jakiś wysoki, umięśniony blondyn, który z
okrzykiem na ustach rzucił się na niego z pięściami zawiniętymi
w metalowe kolce. Brunet z łatwością odskoczył i kopnął go w
głowę. Przeciwnik lekko się zachwiał, ale nie stracił żądzy
mordu. Ponowił atak i tym razem zrobił kilka uników, nim znów
oberwał od Młodego Wojownika. Gdy Kazami upewnił się, że nikt
więcej go nie atakuje, skuł nieprzytomnego blondyna i rozejrzał
się, szukając pozostałych napastników.
Tłoczyli
się oni przy dwóch postaciach. Dziewczyna z długimi, czarnymi
włosami śmiała się, strzelając ciemnymi pociskami z dłoni.
Trafieni nimi przeciwnicy upadali i zaczynali wyć z bólu. W ręku
Kuroi błyszczał nóż, a na jej głowie odznaczały się... kocie
uszka. Shun przez chwilę nie mógł uwierzyć w to co widzi.
Uśmiechnął się szeroko, rozbawiony absurdalnością tego widoku.
Potem jednak dostrzegł u drugiej postaci falowane, niebieskie włosy.
Gus, Vexos przydzielony do najbardziej dostępnej strefy, opuścił
swój teren i teraz powalał wyrastającymi z ziemi słupami ludzi,
chcących zaatakować bezbronny tłum.
Szok,
którego doznał brunet, przemienił się prawie natychmiast w złość
i lekki strach. Mając nadzieję, że wszystko jest w porządku,
pognał w kierunku terenu pozbawionego obrońcy.
***
Lync
czuł strach i wyrzuty sumienia. Zaraz miał stanąć do walki, która
była zemstą wściekłego dowódcy gangu, a on nie wziął Altaira!
Nie mógł co prawda tego przewidzieć, ale przecież...
Rozejrzał
nerwowo, ale radosny gwar nie został niczym zakłócony.
O
ile słowa, które wypowiedział Katsuya, mógł traktować jeszcze
jako żart, to gdy pojawił się Spectra i ostrzegł go przed
gangiem, wiedział, że to prawda. Nie wspomniał oczywiście
liderowi o rozmowie z negocjatorem, jakby bał się, że grozi za to
jakaś przykra i bolesna kara. Pokornie pokiwał tylko głową, że
rozumie jaką część terenu Shuna ma brać pod uwagę i zapewnił,
że nie widział żadnego niebezpiecznego członka gangu Konsakiego.
Katsuya przecież, mimo złej sławy, nie był dla nich
niebezpieczny. Tak przynajmniej powtarzał raz po raz. Nie mógł
wyrzucić z głowy obietnicy, którą mu złożył. Bardzo chciał,
żeby pojawiło się tu niewielu wrogów.
Nagle
poczuł, że coś uderza go w plecy, a wkoło podniósł się krzyk.
Ludzie zaczęli w popłochu uciekać i wtedy usłyszał kolejny
strzał. Rozumiejąc, że nie został ranny tylko dzięki ochronie w
płaszczu, poczuł, że robi mu się niedobrze. Odwrócił się
ostrożnie i dostrzegł dwóch mężczyzn uzbrojonych w pistolety.
Jeden miał całe ręce pokryte tatuażami, drugi, nieco wyższy i
szczuplejszy był ubrany w absurdalnie elegancką koszulę.
Lync
rozejrzał się ukradkiem chcąc sprawdzić gdzie są ludzie i gdy
wytatuowany wystrzelił, podmuchem zmienił trajektorię lotu pocisku
tak, że wbił się w stragan. To samo zrobił z kulą z drugiego
pistoletu.
-Mówiłem,
że na Ventusa pistolet nic nie da! – jęknął ten elegancki,
przeciągając lekko ostatnie słowo.
–
Zamknij się! – warknął jego towarzysz, znów strzelając.
I
tym razem to nic nie dało. Lync po prostu zatrzymał pocisk w locie.
–
Skubaniec też zwalnia! Tak jak pisali. Dobry jest! – znudzony głos
wyższego mężczyzny wyrażał uprzejmy zachwyt.
–
Przymknij się, łajzo! – wrzasnął po raz kolejny ten z
tatuażami.
Widocznie
był bardzo zirytowany. Lync nie zauważył innych napastników, ale
wiedział, że to o niczym nie świadczy. Nieco uspokojony zaczął
grać pewnego siebie, bohaterskiego obrońcę.
–
Musicie być naprawdę głupi, żeby walczyć ze mną sami! –
odezwał się. – Przecież nie macie żadnej mocy!
Drugi
mężczyzna zaśmiał się, poprawiając koszulę. Wystrzelił potem
kolejne kule, które Lync szybko zniwelował. To jednak wystarczyło,
by ten zdenerwowany wyciągnął skądś młotek i rzucił się w
jego stronę.
Lync
osłonił się płaszczem. Pole ochronne odbiło narzędzie i Volan
mógł odskoczyć. Serce waliło mu bardzo szybko. Zwłaszcza, że
musiał robić uniki i osłaniać tłum przed strzałami. Ludzie nie
ułatwiali mu tego. Nagle zaczęli uciekać w przeciwną stronę niż
powinni, wystawiając się na większe niebezpieczeństwo.
–
Nas jest wielu, chłopczku – powiedział lekko elegancik, nawet nie
starając się dobrze wycelować. Nie ukrywał, że jego akcje mają
na celu rozproszyć przeciwnika, a nie kogoś zranić. – Lepiej,
żebyś nas szybko załatwił, jeśli chcesz pomóc tym żałosnym
policjantom. Odkąd pojawili się Vexosi, nie są żadnym wyzwaniem.
Odczuwany
przez Vexosa strach powoli odchodził w zapomnienie. Było tak jak
zwykle. Nie miał czasu na myślenie, robił wszystko automatycznie,
a adrenalina brała górę. To było dobre. Przerażenie i poczucie
własnej słabości nie przejmowały nad nim kontroli. Nie było tak
jak w tej koszmarnej walce z Shunem, bo to nie było nic osobistego.
To była praca.
–
Więc będzie co opisać w gazecie! – zakpił. – Słabe formacje
policji uratowane przez wspaniałego Vexosa!
Po
tym przywołał większy strumień wiatru, który powalił
wytatuowanego mężczyznę. Młotek wyleciał mu z ręki i zanim
zdołał się podnieść, kilku mężczyzn, którzy zdążyli
ochłonąć z paniki, przygwoździło go do podłoża. Zaskoczony tym
elegant wycelował w nich, ale Lync wytrącił mu broń wiatrem.
Kolejni ludzie rzucili się do pomocy, niosąc sznury.
Lync
przyglądał się temu z niedowierzaniem. Strach wracał, upominając
się o swoje, ale do przodu pchały go głosy, wskazujące miejsca
kolejnych rozbojów.
Volan
biegł przez rozstępujący się tłum, uświadamiając sobie po raz
pierwszy, że nie jest tak bezbronny jak myślał. Dostrzegał jak
policjanci starają się nie dopuścić do zranienia cywili, jak
ludzie wspomagają rannych i jak rzucają się do walki. Byli wśród
nich osoby z mocą, ale też normalni. Wszyscy starali się ochronić
pozostałych.
Widząc
to, chłopak przyjął najprostszą i najbezpieczniejszą strategię.
Znienacka wyrywał bronie z rąk oprawców. Chętny tłum robił
resztę za niego, obwołując go radośnie bohaterem.
---------------------------------------------------------------
To do soboty (prawdopodobnie). 23 02
piątek, 8 lutego 2019
39. Odliczanie rozpoczęte
Spectra
wiedział co robi. Jego przepychanie się przez tłum nie było
chaotyczne ani bezmyślne. Jeszcze zanim wyruszyli na festiwal ułożył
kilka różnych scenariuszy tego, co mogło pójść źle i doskonale
wiedział jakie kroki ma wykonać, a mimo to, gdy próba
skontaktowania się z Gusem znów została zablokowana, poczuł
przypływ paniki.
Przeklęty
Konsaki! A jeśli brak odwiedzin Gusa to jego sprawka? A jeśli gang
już dawno zaczął rozróbę, a ten drań wysłał Katsuyę dla
odwrócenia uwagi? Może i był leniwym durniem, ale przecież
potrafił przeprowadzać skuteczne działania. W końcu był z
jakiegoś powodu szefem! Bywały już sytuacje, kiedy sprawiał
poważne problemy. Zresztą mógł zmusić kogoś mądrzejszego do
wymyślenia bardziej skomplikowanego planu niż by się po nim
spodziewali! Ten drań zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń i
chętnie zwalał robotę na innych, lepszych od siebie, równocześnie
nie przyznając, że są w czymś lepsi, więc co jeśli...
Kiedy
Vexos po raz kolejny został zmuszony do zmiany trasy, jego wzrok
padł mimowolnie na jedną z wystawek. W kilkunastu lustrach
dostrzegł swoje odbicie. Był w nich spokojny, opanowany i pewny
siebie. Takim go widzieli wszyscy zgromadzeni ludzie i taki powinien
być przywódca grupy ochroniarzy. Zwykli ludzie bez nadnaturalnych
zdolności potrzebowali drogich sprzętów i szkoleń by dorównać
osobom z mocami, którzy niekoniecznie chcieli przestrzegać prawa.
Tacy jak Vexosi czy Młodzi Wojownicy mogli łatwiej zażegnać
niebezpieczeństwo samym tylko wyćwiczeniem naturalnych dla nich
umiejętności. Byli przydatniejsi, a równocześnie nieanonimowi. To
nie była tylko funkcja. W świadomości ludzi byli bohaterami,
poznawali ich i na nich liczyli. Spectra nie miał więc prawa
rozmyślać o głupotach. Musiał wziąć się w garść i działać.
Być tym, za kogo go uważali. Przynajmniej na razie.
Te
kilka sekund przemyśleń otrzeźwiło go i pozwoliło skupić się
na rzeczywistości. Przecież przewidział brak możliwości kontaktu
za pomocą komunikatora. Dlatego do jego terenu przylegał teren
Kazamiego i Volana. Teraz musiał tylko wysłać Młodego Wojownika,
by powiadomił wszystkich o zagrożeniu, a potem sam miał udać się
do Lynca, żeby podzielić się strefą Shuna, dopóki ten nie wróci.
Spectra co prawda liczył, że dzieciak będzie w Altairze i to da mu
wgląd w przydatność kasku bojowego, ale przewidział też to, że
jego podwładny może go nie przynieść. Nic nie wymykało mu się
spod kontroli. Trzeba było tylko postępować zgodnie z planem i nie
dać się zjeść rozpraszającym myślom!
A
to nie było tak trudne jakby się mogło wydawać. Spectra dostrzegł
Kazamiego wśród zmęczonych klientów jednej z budek z jedzeniem.
Tak jakby już na niego czekał.
***
Lync
kręcił się od dłuższego czasu koło czterech stoisk. Wiedział,
że ma większy teren do patrolowania, ale nie chciał ryzykować
kolejnego „miłego” spotkania. Najpierw Spectra, potem Lucy, jego
chory nauczyciel i trzej koledzy ze szkoły. Tych ostatnich widział
na szczęście tylko z daleka, bo zdążył w porę zmienić
kierunek, ale niesmak pozostał. Nagle zdał sobie sprawę na ile
osób może trafić i to nie była miła wizja. Przemierzając
wyznaczoną sobie trasę, zmniejszał ryzyko w znacznym stopniu, a
poza tym wybrał tak popularny teren, że z łatwością mógł ukryć
się między ludźmi w każdej chwili. To był też jego pierwszy
odruch, gdy dostrzegł w tłumie Katsuyę.
Nie
można było pomylić jego kolorowych pasemek ani radosnego uśmiechu
z nikim innym, ale nawet bez nich Lync od razu by go rozpoznał. Jak
miałby zapomnieć jedyną życzliwą mu duszę z czasów, gdy
przebywał w domu dziecka? Widział go już chyba w każdej możliwej
odsłonie. W pewnym momencie ich znajomości, gdy był nim na tyle
zafascynowany i gdy wierzył, że będzie pod jego opieką już na
zawsze, widział jego sylwetkę w każdym swoim śnie. Teraz, gdy o
tym myślał, było to strasznie żałosne, ale jeszcze trzy lata
temu za kolejną, kłamliwą obietnicę, że Katsuya go adoptuje,
zrobiłby wszystko. Dosłownie wszystko, więc dobrze, że nie trafił
na jakiegoś zwyrola, tylko na dziwaka, który zajął się nim i
traktował jak brata. Do czasu.
Chowając
się w tłumie, Lync czuł gniew. Wróciło rozżalenie i pretensje,
wróciły dobre wspomnienia i tęsknota, a przede wszystkim wrócił
ból jaki sprawił mu ten podły oszust! Było dokładnie tak jak
wtedy, gdy widywali się przez sprawy Vexosów w czwartej dzielnicy.
W tej samej czwartej dzielnicy, gdzie spotkali się po raz
pierwszy. Wtedy, gdy po tygodniu w domu dziecka, próbował
wrócić do domu. Z dzisiejszej perspektywy Lync
wiedział, że to było głupie, ale zrozpaczony ośmiolatek, który
właśnie przeżył śmierć rodziców i który trafił
w miejsce, gdzie zaraz stał się kozłem ofiarnym, nie widział
lepszego wyjścia. Nie był do końca pewien czy chciał wejść do
środka, gdzie przecież widział ciała, czy może
tylko posiedzieć na placu zabaw, z którego widać
było jego dom. Ta druga opcja byłaby bardziej
naturalna. Jeśli miał się gdzieś ukrywać,
zawsze wybierał właśnie piaskownicę.
Tworzenie wiatru, by przesuwał piasek zawsze go uspokajało, a to
spokoju najbardziej wtedy potrzebował.
Nigdy
nie trafił na miejsce. Zatrzymała go grupa starszych
nastolatków. Jedni z tych, przed którymi ostrzegał go ojciec.
Nudzili się, a zapłakany dzieciak mógł zapewnić im rozrywkę.
Gdyby nie Katsuya, mogłoby być groźnie. Wciąż pamiętał
jak jeden z nich kpił, że da mu prawdziwy powód do płaczu, a
potem wyciągnął scyzoryk. Kilku miało moce, wszyscy
byli gotowi do ataku, a Katsuya po prostu stanął
przed nimi z szerokim uśmiechem i zaczął ich przekonywać, że
mają dać mu spokój.
Lync
był pod takim wrażeniem odwagi tego chłopaka, że przestał
płakać, a w miarę jak słuchał z jaką łatwością przekonuje on
innych samymi i to wcale nie groźnymi słowami, jego zachwyt
przysłonił mu cały strach. Dopiero kiedy Katsuya odwrócił się
do niego, przypomniał sobie grozę sytuacji. Uciekłby, gdyby
chłopak nie zwrócił się do niego po imieniu. „Ty jesteś Lync
od Volanów, prawda?” tak spytał, uśmiechając się serdecznie.
„Mój braciszek mówił, żeby nie płakać, bo to tylko pokazuje,
że w jakiś sposób przegrałeś. A do przegranych zgłaszają się
zwycięzcy, którzy czegoś chcą. Dlatego zawsze udawaj, że
wszystko jest dobrze. Rozumiesz?” Lync odpowiedział mu coś, teraz
nie pamiętał co. Wywiązała się krótka wymiana zdań, a kiedy
przez nią znów ryknął płaczem, Katsuya przyklęknął obok i go
przytulił.
W
innej sytuacji by uciekł, ale to była jedyna osoba
prócz ojca, która okazała mu czułość, która w taki sposób go
uspokajała i pierwsza, która miała dla niego jakiekolwiek rady.
Nie musiał już sam sobie z tym radzić. Mógł na kimś polegać. I
chyba zanim jeszcze uścisk się skończył, wiedział,
że jeśli dostanie pozwolenie, uczepi się tego
dziwnego uśmiechniętego chłopaka na zawsze.
–
Lync! Jak ja cię długo nie widziałem!
Usłyszał
radosny głos tuż za nim, poczuł dotyk dłoni na różowych
włosach. Odskoczył, unosząc ręce, by odpędzić Katsuyę. To był
bardziej odruch niż rzeczywista, wewnętrzna potrzeba. Dopiero co
wyrwany z nostalgicznego nastroju chłopak, nie był gotowy na widok
tego zdrajcy. Wiele sprzecznych uczuć przeleciało mu przez głowę
i nie mógł się zdecydować czy powinien być miły czy wręcz
przeciwnie.
–
Wykonuję ważną misję – powiedział w końcu, odsuwając się
nieco. – Zresztą nie jestem przypisany do chodzenia do czwartej
dzielnicy.
Chciał
chyba zabrzmieć złośliwie, ale mu nie wyszło. Nie mógł wydobyć
z siebie odpowiedniego tonu. Nie mógł być na niego zły.
–
Masz rację – przyznał ugodowo Katsuya, uśmiechając się jeszcze
szerzej. – Ale tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, że
zaskoczyła mnie twoja nieobecność. No, ale jak mówił braciszek:
„Przyzwyczajenia są dobre, póki nas nie ograniczają”. Cieszę
się, że znów cię widzę.
–
Ja też – wyrwało się Vexosowi, nim zdążył to przemyśleć.
Po
tym wyznaniu Katsuya roześmiał się pogodnie. To zdenerwowało
Lynca, a może raczej zawstydziło. Szybko spuścił wzrok i zacisnął
wargi, starając się wymyślić jak z tego wybrnąć.
–
Ja też się przyzwyczaiłem – poprawił nieco głośniej niż
powinien.
Jego
rozmówca patrzył na niego z prawdziwym rozczuleniem. Lync słyszał
już wiele razy, że Katsuya niczego nie traktuje poważnie i że w
jego oczach nie znajdzie się nic innego prócz rozbawienia - żadnego
smutku, przejęcia czy oddania i że nie stać go było na żadną
głębszą emocję. Nawet teraz, po tym co się stało, Volan w to
nie wierzył. Przecież nie mógł być dla Katsui tylko żartem czy
chwilową rozrywką. Chłopak troszczył się o niego. Zależało mu.
A jeśli go odrzucił, to być może wina leżała tylko po stronie
Lynca…
Świetnie.
pomyślał gorzko.
Więc tym razem nie będę obwiniał go, tylko siebie.
–
Bardzo dobrze – pochwalił go nagle Katsuya. – Nigdy nie cofaj
słów, a jedynie dopasowuj je do potrzeb.
Lync
był trochę ciekaw, czy to też był cytat z tego tajemniczego
braciszka, o którym negocjator ciągle mówił, podobnie jak słowa
o tym, że powinno się obwiniać innych, nawet jeśli sami
zawiniliśmy, bo z zewnątrz i tak dostaje się już wystarczająco
dużo złych emocji, więc po co samemu robić sobie krzywdę.
Katsuya zawsze dużo cytował tę osobę, a nigdy o niej nie
mówił. Robił to, gdy rozmawiali, bawili się, gdy pomagał i
zachęcał Lynca do ćwiczenia mocy. Był jedyną osobą, która
reagowała entuzjazmem na tą nienormalność. Chociaż za każdym
razem musiał namawiać Lynca do jej używania i czasem trwało to
naprawdę długi czas, Volan nigdy nie czuł się przymuszony czy
znękany. Choć wciąż bał się używać swojej zdolności,
pomalutku przekraczał własne granice i stawał się coraz lepszy.
Nigdy jednak nie próbował działać z większymi siłami. Skupiał
się na precyzji. I to dzięki niej dostał się do Vexosów.
Przyszedł
ostatniego dnia przedłużonej rekrutacji. Wciąż potrzebowali
Ventusa i Darkusa. Lync nie chciał tam w ogóle iść, bo był za
młody i słaby, ale Katsuya słysząc te wymówki, odpowiadał mu
masą sensownych argumentów. To miała być szansa na lepsze życie.
Na wyrwanie się. Na sprawienie, by Katsuya był z niego dumny. Miał
właśnie prezentować swoje zdolności przez Spectrą i Gusem, kiedy
w sali zmaterializował się Shadow, krzycząc, że to jego popisowy
numer. Lync wystraszył się i wywołał podmuch wiatru, który
rozgonił zapiski Spectry po całym pokoju. Shadow śmiał się i
śmiał, a on czerwony na twarzy kornie zebrał wszystkie dokumenty w
jeden stosik za pomocą podmuchów i wymamrotał coś, niby
przeprosiny. Bał się kontynuować pokaz, bo urażony Gus zaczął
mu robić wymówki, a Spectra milczał złowrogo, wpatrując się w
kupkę dopiero co położonego papieru.
Wykorzystał
to Shadow. Wepchnął się przed niego, nie szczędząc mu
złośliwości, a potem zademonstrował co potrafi. I Gus, i Lync
byli oczarowani. Ten drugi nie tyle umiejętnościami, co pewnością
siebie jaką okazywał Prove. W jednej chwili zrozumiał, że znalazł
sobie wzór. Katsuya tyle razy opowiadał mu jak powinien się
zachowywać, ale Lync zawsze miał problem jak sprawić, by ta poza
wydawała się spójna, a teraz miał przed sobą kogoś, kto w
większości pasował do opisu.
Albinos
natychmiast otrzymał miejsce w Vexosach. Byli z Lyncem ostatnimi
kandydatami w tej turze rekrutacji, a do tej pory nie było lepszej
osoby z Darkusem - tak stwierdził Gus, Spectra zgodził się
skinięciem głowy. Dopiero po tym wrócili do drugiego kandydata.
Shadow uparcie nie chciał wyjść. Cały czas komentował i Lync
zrobił znacznie więcej błędów niż mógłby. Nie sądził, że
go przyjmą. Gus wciąż podnosił jego młody wiek. On i Spectra
mieli wtedy czternaście i piętnaście lat. Lync ze swoimi
jedenastoma wydawał się im pewnie okropnym dzieciakiem. Spectra
długo słuchał litanii Gusa doprawianej komentarzami Shadowa, które
w założeniu miały być chyba zabawne, i wgapiał się w złożone
za pomocą Ventusa papiery. Kiedy uniósł wreszcie oczy za
demoniczną maską na Lynca, ten zadrżał. Od razu wiedział, że
się do niej nie przyzwyczai. Zapanowała cisza.
W
końcu Spectra stwierdził, że jest jedynym kandydatem z Ventusem, a
nie ma zamiaru organizować kolejnej dodatkowej tury. „A poza tym…”
dodał. „Jeszcze nie widziałem takiej precyzji.”
To
była jedyna pochwała jaką dostał od Phantoma.
Katsuya,
który zaprowadził go aż do drzwi, za którymi odbywała się
rekrutacja, nie czekał na niego. Jego nieobecność była pierwszym
znakiem, który wtedy zignorował. Od razu pobiegł do czwartej
dzielnicy, tam, gdzie zazwyczaj się spotykali. Katsuya zmieniał
sobie bandaże w jednym z opuszczonych garaży, które trzymające
się z Konsakim dzieciaki zaanektowały dla siebie. Część bandy
pochodziła podobnie jak Lync z domów dziecka, większość
mieszkała w tej dzielnicy. Każdy mógł spędzić noc w tych
garażach, jeśli nie mógł z jakiś powodów wrócić do siebie.
Katsuyę można było spotkać tu zawsze. Tak jakby też nie miał
dokąd pójść.
Zareagował
z entuzjazmem na wieści. Wydawał się szczęśliwy i przejęty, a
równocześnie nie patrzył na Lynca, bo musiał skupić się na
oczyszczaniu rany. Miał poparzone całe lewe ramię i od tygodnia
coś się paprało. Jego obrażenia nie były niczym nowym czy
niezwykłym. Po prostu trafili na jakiegoś znudzonego sadystę z
kilkoma kumplami. To był naturalny element środowiska. Ten jeden
raz po prostu stali oni na trasie, którą Katsuya zwykle odprowadzał
Lynca do sierocińca, a że byli pod wpływem, tym razem nie dali się
przekonać, żeby ich zostawić. Katsuya wynegocjował tyle, że
jeśli nie będzie się ruszał, kiedy będą go przypalać, pozwolą
Lyncowi pójść swoją drogą. Na niewiele się to zdało, bo
chłopiec nie potrafił się ruszyć i mógł tylko obserwować to,
co się działo, wpadając w coraz większą histerię. Gdyby nie to,
że natknęli się na nich koledzy Konsakiego, którzy pobili
tamtych do nieprzytomności, nie skończyłoby się tylko na
ramieniu.
Tym
razem Katsuya nie odprowadził go do domu dziecka, tylko wziął go
do jednego z garaży. Przez całą drogę i podczas opatrywania,
uśmiechał się i go uspokajał. Powtarzał, że to tutaj normalne,
że nie stało się nic, co mogłoby usprawiedliwić takie
mazgajstwo. „To tylko dzień jak co dzień, Lync. Nic się nie
stało.” A potem zaczął mu opowiadać o tym, że chcą w tym
mieście stworzyć grupkę osób z mocami. Miało być to coś w
rodzaju ochotniczej pomocy. Kiedy położyli się spać na materacu,
dalej snuł wizje jak to wyjdzie wszystkim na dobre. Mówił o tym co robią
podobne grupy w innych miastach i co to zmieni w tym. Jego słowa
kreśliły prawdziwą utopię. Lync myślał, że robił to tylko po
to, żeby go uspokoić i rankiem nie mógł potraktować poważnie
propozycji, by spróbował zostać członkiem Vexosów. Dopiero po
tygodniach namawiania uległ.
-
Lync, będziesz dalej
przychodził na spotkania w czwartej dzielnicy? To jedyny czas, kiedy
możemy się spotkać.
No
właśnie. Lync zacisnął dłonie i odegnał resztki
rozrzewniających go wspomnień. Tu był właśnie ten problem. Że
to był jedyny czas, gdy
mogli się widzieć. I kogo to była wina? Kto najpierw ograniczał
ich kontakt, a potem kazał mu nie przychodzić ani się nie
kontaktować, chyba, że będą to sprawy Vexosów? Kto opowiadał mu
brednie, że będzie przy nim niezależnie od tego co się stanie, a
potem nie chciał mieć z nim nic wspólnego?! A najgorsze…
Najgorsze, że gdy wreszcie się spotykali, gdy stali twarzą w
twarz, Katsuya zachowywał się tak jakby nigdy nie ograniczyli
kontaktu, jakby ciągle
zależało mu na Lyncu! Gdyby był obojętny, może można byłoby
przejść nad tą zdradą do porządku dziennego, ale w takim
wypadku, gdy wszystko wydawało się nieporozumieniem albo przykrym
snem…
-
Zresztą nieważne – radosny głos Katsui nie pozwolił Lyncowi
wpaść w kolejny trans wspomnień. - Zjedz to ciastko jak
najszybciej. Przyda ci się energia.
Zaskoczony
chłopak przyjął zawinięty w papier smakowicie pachnący podarek.
Nie potrafił go odrzucić, choć wedle wpojonych mu zasad o dumie
czy innych bredniach, powinien to zrobić.
–
A na co mi ta energia? – zapytał głucho, dobierając się do
przysmaku.
Był
dobry i dość sycący. Po długim czasie chodzenia w kółko i
denerwowania się, właśnie czegoś takiego potrzebował.
Katsuya przez
dłuższą chwilę obserwował go z lekkim uśmieszkiem, a potem
przybliżył się. Lync nie zrobił kroku wstecz. Wiedział, że to
było coś w rodzaju testu, a on chciał po prostu spędzić miło czas z Katsuyą. Bez
tłumaczenia się, dlaczego jest tak oziębły i bez miliona sprzecznych emocji, które nie mogły się dogadać.
–
Żeby dać sobie radę z niebezpieczeństwem – wyszeptał chłopak,
ale przez ton jego głosu można było to wziąć za żart.
Lync
momentalnie przełknął to, co miał w ustach i spojrzał w
pomarańczowe, rozbawione oczy. Nie wiedział jak to skomentować.
–
Ale nie bój się – dodał głośniej rozmówca, widząc jego
zmieszanie. – Nic ci się nie stanie. Już ja się o to zatroszczę!
Nawet nie wiesz ile już mi zawdzięczasz!
Na
to też Lync nie znalazł słów. Nie mógł nawet pozbierać myśli.
To były żarty? A może prawda? Jak miałby coś mu zawdzięczać?
Nie przypominał sobie niczego!
Tymczasem ten kolorowy drań znów pogładził go po głowie i
Volan po raz kolejny poczuł się jak głupie, oszukane dziecko.
Zwłaszcza po kolejnych słowach:
–
Muszę już iść, Lync. I tak się spóźniłem z przekazaniem
odpowiedzi. Konsaki będzie na mnie zły, ale na pewno zgodzi się tu
posłać mniej ludzi. Oczywiście, jeśli zdążę coś powiedzieć
zanim mnie uderzy. Do czasu aż się tu zjawią, zdążysz spokojnie
zjeść, więc nie bój się.
Katsuya
wyszczerzył się jeszcze raz i odszedł w tłum, nie czekając na
pożegnanie. Lync został sam wśród rozradowanych, nieświadomych
niczego ludzi. Stał sztywno wyprostowany, kurczowo ściskając
ciastko. Jakoś przestało mu smakować. Jedyną dobrą rzeczą było to, że z miliarda uczuć pozostało tylko jedno - strach.
----------------------------------------------------------------------------------
Witajcie
ponownie! Minęło dużo czasu.
Tutaj
zaczynają się już dość istotne zmiany względem mojej pierwotnej
wersji. Zdradzam powiązania Lynca i Katsui znacznie szybciej i daję
trochę więcej wskazówek.
Tak miło było wrócić do pisania tej historii. Przepraszam, że nie dam wam jeszcze konkretnych terminów, ale na następny możemy się chyba umówić do soboty 16 lutego. ;)
Dziękuję, że jesteście.
Subskrybuj:
Posty (Atom)