Gus zacisnął zęby, gdy kolejny słup, który z jego woli wyrósł
przed zdziwionym agresorem, zniszczył konstrukcję jednego ze
stoisk. Takie ofiary były nieuniknione przy jego zdolnościach, bo
nawet jego specjalność – lewitowanie skał, wiązała się z
niszczeniem powierzchni. Mistrz Spectra zdawał sobie sprawę z tego,
że jego podwładny polega głównie na swojej mocy, a ta nie nadaje
się do walk w terenie zabudowanym, a mimo to dał mu tę robotę.
Gus był więc w jakiś sposób usprawiedliwiony, a mimo to czuł się
okropnie w roli wandala. Nawet takiego z przypadku. Gdyby tylko nie
budowali tych prowizorycznych bazarków tak gęsto!
– Miau! – usłyszał nagle nad sobą.
Mimowolnie zerknął w górę, na słup, który stworzył na samym
początku akcji. Siedząca na nim brunetka, uśmiechała się do
niego radośnie. Kocie uszka w jej włosach dodawały jej
delikatności i niewinności, a przecież to ona powaliła prawie
wszystkich drani. Gdy Gus przewalał ich swoją mocą, ona tworzyła
małe, czarne pociski, które po dosięgnięciu celu wzbudzały
przejmujący ból. Nawet gdyby była tu sama, poradziłaby sobie bez
żadnego problemu i to mu trochę imponowało. Jej moc była tak
poręczna i skuteczna, że czuł się niezgrabnym, zbędnym natrętem.
A może tak działała na niego świadomość, że to nie jego rewir?
Oczywiście nie miał jej za złe, że skusiła go, by nie wracał na
swoje stanowisko. Jak mógłby, skoro to była tylko jego wina? Za
łatwo ulegał. I to nie tylko jej. Już dawno powinien się nauczyć,
że czasem należy się sprzeciwić, ale gdy chodziło o osoby, które
darzył sympatią, to było zbyt trudne. W pełni zasłużył na
karę, którą wymyśli mu mistrz! Nie będzie się nawet bronił!
Myśl, że dopiero teraz pomyślał o Phantomie, zwiększyła tylko
wyrzuty sumienia i przyprawiła go o mdłości. Był okropnym
podwładnym!
– Gus, po lewej! – zawołała radośnie Kuroi, przerywając jego
rozmyślania.
Chłopak natychmiast wziął się w garść i uniósł mocą kilka
większych grud ziemi. Na wypadek, gdyby tamci mieli pistolety. Przez
chwilę obserwował dziury jakie powstały po jego działaniu, nie
mogąc pozbyć się wizji kazania, które go czeka. A przecież to
nie była jego wina!
– Gus! – syknęła trochę ciszej Młoda Wojowniczka. – Jest
ich więcej! Ja wezmę tych po prawej, zgoda?
Pokiwał głową, nie odwracając się do niej. Starał się usłyszeć
nadchodzących ludzi. Zabawne było to, że gdy tylko pojawił się
słup, na którym siedziała Kuroi, zaczęli się do nich zbiegać.
Gus na ich miejscu pewnie by się nie wychylał i mordował cywili.
Bo taki był ich cel, prawda? Nie chodziło przecież o rabunek ani
walkę z Vexosami czy Młodymi Wojownikami. Chcieli po prostu
zastraszyć miasto. Stąd taka, a nie inna strategia.
Do uszu Gusa zaczęły dobiegać brzdęki. Najwyraźniej napastnicy
szli przed potłuczone wazy i figurki, chcąc zajść go od lewej.
Szybko odwrócił się do nich, słysząc po jękach i okrzykach bólu
z drugiej strony, że Kuroi już rozpoczęła swoją walkę. Bez jego
pomocy najpierw musiała zaciemnić ich wzrok, a potem poczekać aż
w panice wystawią się na atak albo wymierzać pociski w nadziei, że
trafią od razu. Oba sposoby były nawet skuteczne, ale traciła
przez to więcej sił niż wtedy, gdy pracowali razem. W sumie byli
całkiem zgraną drużyną. Dobrze się dogadywali i znaleźli
całkiem efektywną strategię.
W sumie cieszył się, że jest akurat tutaj, w jej rewirze. Cywile
uciekli już daleko, prawdopodobnie dzięki łatwemu dostępowi do
innych miejsc, i nie musiał na nich uważać. W innych strefach było
prawdopodobnie znacznie gorzej. Założyłby się, że wciąż się
przewijają przed oczami obrońców, doprowadzając ich do szewskiej
pasji. Bo jak spokojnie walczyć, kiedy trzeba na kogoś uważać?
Gdy nadbiegli jego przeciwnicy, chłopak podniósł lekko ziemię
przed nimi. Przewróciło się tylko dwóch. Inni przeskoczyli
niedużą wypukłość bez trudu. Vexos warknął z irytacją, choć
wiedział, że to nie miało prawa dać wielkich efektów, i skupił
się na tworzeniu wysokich słupów na drodze napastników. Udało mu
się trafić prawie wszystkich. Gdy nadziewali się na nagle
wyrośnięte obiekty, upuszczali bronie i kulili się na chwilę. To
wystarczało, by Kuroi ich namierzyła i podwoiła ich cierpienia.
Niestety jeden z nadbiegających był na tyle uparty i zwinny, by
unikać przeszkód. Gus zdołał go zatrzymać dopiero, gdy napastnik
zbliżył się do niego, biorąc zamach nabijanym gwoździami kijem.
Broń wbiła się w powstałą nagle bardzo wysoką ścianę i krótko
ostrzyżony agresor zamarł, jakby stracił całą inwencję.
Vexos już chciał to wykorzystać, gdy niespodziewanie rozległ się głuchy
dźwięk i jedna z porządniejszych, wysokich konstrukcji zawaliła
się prosto na nich.
***
Kuroi wrzasnęła, choć wiedziała, że to nic nie pomoże. Nie
myśląc wiele, zeskoczyła ze słupa, który miał jej pomóc w
ocenianiu sytuacji i zapewnić spokojne miejsce do celowania. Teraz
nie to jej było w głowie. Wysokość nie była aż tak duża, ale
przez chwilę nie mogła wstać. Rozorane na gruzie kolana i dłonie
paliły prawie tak jak zaskoczone upadkiem ciało.
– Gus! – krzyknęła rozpaczliwie, czołgając się w stronę
katastrofy.
Konstrukcja, która go przywaliła pociągnęła za sobą dwa kolejne
stoiska, które skupiły się na tym samym miejscu. Wyższe słupy
też upadły na nieszczęśnika. Tak jakby coś je przyciągało
właśnie do niego.
Kuroi nie przestała się czołgać, wciąż wołając chłopaka po
imieniu. Obok leżeli gnębieni przez nieludzki ból przeciwnicy. Gdy
ktoś pojawiał się w jej polu widzenia, niezależnie od tego, kto
to był, przelewała rozpacz i nienawiść w pociski. Zawsze
trafiała, jakby tamci byli zbyt zaskoczeni widokiem tego co się
działo.
Nie wiedziała co zrobić. Czy ma go odkopywać? A jeśli spowoduje
lawinę i bardziej go uszkodzi?!
– Gus! – wrzeszczała, odgarniając elementy, które i tak go nie
przykrywały.
Musiała wyglądać jak szalona. Cała dygotała. Nie mogła oddychać
normalnie. Ale nie płakała. Nie czuła łez na policzkach. Może
była w zbyt wielkim szoku? Powinna przecież płakać. Na filmach
ludzie płaczą. Normalni ludzie się przejmują!
Nagle ktoś złapał ją za ramiona i odciągnął. Nie wyrywała
się, a słysząc znajomy głos, zrezygnowała z porażenia falą
bólu.
– Kuroi, już dobrze!
Natychmiast ufnie wtuliła się w ramiona Andrina. Policjant był
najlepszym przyjacielem jej ojca. Miał problem z hazardem i zbytnio
wierzył w umiejętności osób z mocą, ale robił przepyszny sernik, a gdy mówił, że już jest dobrze, tak właśnie było. Jeśli
musiała już komuś zaufać, to mógł być on.
– Zaraz go
wykopiemy – szeptał, uspokajająco gładząc ją po głowie.
Nie pytała skąd wie, że ktoś jest pod gruzami. Przecież darła
się jak wariatka i chyba wszyscy już dawno zrozumieli co się
stało. Przez chwilę obserwowała tylko jak ludzie - i policjanci, i
cywile, rzucają się na pomoc. Ktoś wołał o nosze, ktoś inny
wiązał wciąż jęczących bandytów.
Pomyślała w tym momencie, że powinna się nimi przejąć. Wszyscy
inni na jej miejscu nie mieliby tego gdzieś, ale dla niej liczył
się teraz tylko Gus. Szybko przeniosła wzrok na mężczyznę, chcąc
go dopytać o szczegóły, ale słowa uwięzły jej w gardle. Przez
chwilę patrzyła na jego mocno zarysowane kości policzkowe i
krótkie, nieułożone włosy. Wszystko zakurzone tak jak wtedy, gdy
razem z jej rodziną wracał z wycieczki na ryby. Widziała, że jest
przejęty i przerażony, że martwi się o wszystkich, a szczególnie
o siebie. Zdziwiona zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to
on potrzebował pocieszenia i uspokojenia, a nie ona. To w jakiś
dziwny sposób ją rozśmieszyło. Czy naprawdę była taka żałosna
jak on? Naprawdę straciła głowę, choć przecież to nie było nic
wartego aż takiej reakcji? Natychmiastowo się uspokoiła. Przez
jeszcze krótką chwilę pozwalała mężczyźnie napawać się
poczuciem bezpieczeństwa.
– Dziękuję,
wujku – powiedziała już normalnym tonem. – Już wszystko w
porządku.
Zwrócił na nią przestraszone oczy, ale nie rozluźnił chwytu.
– Na pewno? – spytał.
Dziewczyna uśmiechnęła się łagodnie. Zareagował tak jakby
mówiła o sobie, a nie próbowała go uspokoić. Nie miała mu tego
za złe, bo przecież to był ten typ. Zawsze traktował wszystkich
jak kruche biedactwa, które trzeba pocieszać i wspierać. Zwłaszcza
ją i jej tatę.
– Muszę pomóc reszcie Wojowników w walce – oznajmiła twardo,
żeby udowodnić, że jest przy zdrowych zmysłach.
Mężczyzna przez chwilę walczył sam ze sobą, ale wkrótce
wypuścił ją z objęć. W samą porę, bo już miała zamiar go
porazić. Widać było po nim niepokój, ale nie mogła siedzieć z
nim wiecznie! Nie teraz, gdy była masa rzeczy do roboty.
– Ale walka już się skończyła – odezwał się głucho. –
Możesz odpocząć.
Odpoczynek był ostatnią rzeczą której potrzebowała. Musiała się
czymś zająć. Żeby się nie przejmować. Żeby nie myśleć.
– Powiadomię Spectrę o stanie Gusa – zadecydowała twardo. –
A ty, wujku, ratuj go!
Nie sprzeciwił się. Nigdy się nie sprzeciwiał. Pokornie zabierał
ją do kina czy na spacer, gdy tylko tego chciała, kiedy coś się
jej spodobało, kupował jej to bez zastanowienia, a jeśli coś
obiecał, zawsze dotrzymywał słowa. Była dla niego jak
najukochańsza bratanica. Prawie córka. Więc jak mógł zareagować?
– Tylko potem opatrz rany! – westchnął z lekkim uśmiechem. –
Twój ojciec by mnie zabił, gdyby coś ci się stało!
***
Spectra nie mógł oddychać. Słowa, które usłyszał od Sarogaru
wciąż odbijały się w jego głowie, ale nie mógł ich do końca
zrozumieć. Jak to Gus był poważnie ranny?! Wiedział, że nie może
teraz odejść. Musiał utrzymać z dala ciekawskich dziennikarzy.
Musiał pomóc szukać rannych. Musiał pomóc liczyć zabitych.
Ale tak naprawdę co go obchodziło to miasto? Ci durni ludzie?
Liczył się tylko Gus!
– Oddaję
dowodzenie nad Vexosami Mylene – rzucił głucho do komunikatora
zanim zdał sobie sprawę z tego co robi.
Shun niedawno zniszczył nadajnik, który zapobiegał łączności,
więc wystarczyło wygłosić jedno zdanie. Może gdyby musiał łazić
do każdego z osobna, podjąłby inną decyzję? Po paru sekundach
dostał potwierdzenie, że wszyscy zrozumieli. Nikt nie zgłaszał
pytań. Pewnie im też Kuroi obwieściła ciężki stan Gusa i
wszystkiego się domyślili. Dostrzegli jego słabość.
Idąc w stronę swojego samochodu miał wrażenie, że zacznie się
śmiać. Specjalnie umieścił tego głupca na stosunkowo bezpiecznym
terenie. Prędzej spodziewał się zobaczyć w szpitalu Lynca.
Zwłaszcza, że znowu nie wziął Altaira. A tu taka niespodzianka!
Usłyszał niezadowolone krzyki policjantów i zobaczył błyski
fleszy. Nie zwrócił jednak na to większej uwagi.
Chciał już tylko zobaczyć Gusa. Nawet nieprzytomnego i
zmasakrowanego. Chciałby już być przy nim. Ocenić rany. Nie
zganiłby go za głupotę, nawet jeśli zachowanie Vexosa było
karygodne. Chciałby być przy nim. Tylko tyle.
Wsiadł do samochodu i położył drżące ręce na kierownicy. Przez
chwilę przypominał sobie, że nie ma prawa jechać w tym stanie.
Potem myślał już tylko o Gusie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz