W Lorsono trwała
właśnie śnieżyca. Większość domów i laboratoriów, przynajmniej według
oficjalnej wersji, miała odpowiednie zabezpieczenia przerzedzające opady, ale
na tak zwanych ziemiach wspólnych (albo neutralnych, albo niczyich – zależy od
rozmówcy) żywioł panoszył się w najlepsze. I to właśnie te tereny przemierzała
dwójka wędrowców. Gdyby było inaczej, mogłaby ich złapać jakaś kamera, a jej
właściciel po upewnieniu się, że nie są szpiegami czyhającymi na jego najnowsze
odkrycia, wziąłby ich pewnie za wariatów lub samobójców. Bo kto inny mógłby
przyjechać do Lorsono w letnich ubraniach? Oczywiście któryś z nich w końcu
zapewne by się domyślił, że podróżnicy mają zdolności dzięki którym nie czują
zimna, (to byli w końcu mądrzy ludzie), ale Isamu musiał przyznać, że to nie
byłoby jego pierwsze skojarzenie. W końcu nie każda moc z tej samej domeny
działała tak samo.
Pewnie nie zgadliby
też od razu, że to on, ubrany jedynie w krótkie spodenki i trampki ma dużo
łatwiej. Irytujący puch co prawda z lubością przylegał do jego doskonale
wyćwiczonego, półnagiego ciała, ale w kontakcie ze skórą natychmiast
wyparowywał. Nie musiał więc brodzić w śniegu, bo szurając nogami, sublimował
zaspy i nie spotykał żadnego oporu. Jedynym problemem zostawał wiatr. Nawet jeśli
nie ranił go zimnem, to wciąż był niezwykle silny.
Idący obok niego
Hiroshito miał na sobie cienką koszulę na długi rękaw i jeansy, oblepione do
granic możliwości białym paskudztwem. Ponadto napotykał zacięty opór zasp. Może
dlatego nie odzywał się do niego od początku podróży? Wkurzał go tą stoicką
postawą.
Zimny wiatr po raz
kolejny skierował gęsto padający śnieg prosto w twarze dwójki wędrowców, a
umięśniony mężczyzna zareagował na to wiązanką słów, których szanowni uczeni
zapewne nigdy nie słyszeli, i poruszył rękoma w taki sposób jakby chciał
odpędzić od siebie żywioł. Może to było głupie, ale miał wrażenie, że przyroda
zachowuje się tak jak gdyby chciała ich ukarać za wtargnięcie. I nie zdziwiłby
się, gdyby okazało się to prawdą. Skoro jajogłowi mogli podtrzymywać śnieg
przez cały rok niecałą godzinę jazdy od normalnego świata, dlaczego nie mieliby
wytresować wiatru? Tym bardziej, że przecież moce pozwalające na kontrolowanie
natury były oczywistością.
Znów zaklął,
żałując, że zostawili auto. To była wina Hiroshito. Rudzielec stwierdził, że
dzięki temu nie zostaną zauważeni. Isamu co prawda był przekonany, że w taką
śnieżycę wystarczyłoby wyłączyć światła w samochodzie, ale nigdy nie potrafił
przekonać tego upartego kretyna do swoich racji. Zerknął na niego, chcąc
przypomnieć, że ma mu to za złe.
– Myślę, że to nie
jest dobry pomysł. Oni pewnie spodziewają się ataku. Przecież ten termin jest
najbardziej prawdopodobny – odezwał się rudzielec, wychwytując wściekły wzrok
kompana.
Najwyraźniej chciał
jeszcze podgrzać atmosferę. To było do niego podobne! Isamu spojrzał na niego
groźniej, chcąc zdusić wszelkie obiekcje. To on był tu szefem! Nikt nie
powinien kwestionować jego rozkazów. Zwłaszcza idiota, który potrafił tylko
krytykować i zawsze musiał mieć ostatnie słowo!
Hiroshito wytrzymał
jego spojrzenie, ale nic więcej nie powiedział. To było zaskakujące i Isamu
poczuł się trochę dziwnie. Pogarda w zielonych oczach była na swoim miejscu,
więc czemu nie kontynuował wytykania błędów? Czyżby nie zasłużył nawet na
większy sprzeciw?
– Przymknij się,
durniu! – warknął wściekle, nie wiedząc czy bardziej wkurza go brak marudzenia,
czy samo narzekanie. – Gadasz jak ten porąbany artysta! A myślałem, że będę
miał spokój!
To nie była prawda.
Gdy okazało się, że Naki zostanie w bazie ze względu na stan zdrowia, nie miał
wątpliwości, że Hiroshito będzie powtarzał te głupie śpiewki o tym, że Młodzi
Wojownicy na pewno się już zmobilizowali. Nie lubił tego. Jeśli zbyt wiele razy
słyszał obiekcje, zaczynał wątpić we własne plany. Chciał wierzyć, że dzisiaj
odpuszczą, uznając, że to za wcześnie. On by odpuścił. A nawet jeśli się mylił,
nikt nie miał prawa mu tego wypominać!
– Za parę dni stan
Nakiego się pewnie poprawi. Moglibyśmy... – zaczął Hiroshito, ale mięśniak nie
pozwolił mu skończyć.
Zatrzymał się i
odwrócił w jego stronę. Nienawidził takich jak on. Ludzi patrzących na niego z
wyższością. Odkąd zdobył moce, był najpotężniejszym człowiekiem w mieście! Nie
musieli go koniecznie szanować, ale chciał żeby chociaż się go bali i
podziwiali. Zasłużył na to! A ten imbecyl wszystko psuł. Zawsze wszystko psuł!
– Jego stan nie
poprawi się, idioto! Twój kochany koleżka już niedługo zdechnie! Słyszysz?!
Będzie zdychał w męczarniach jak inni! – mówił ze złością.
Tym razem świadomie
dobierał słowa. Powtarzał "zdychać", nie dlatego że w jego środowisku
był to synonim umierania, tylko po to, by najtrafniej opisać to jak moce
wykańczały organizm.
– Będzie dławić się
własną krwią, kaszleć jakby miał wycharczeć płuca! Widziałeś przecież jak to
się odbywa! – tłumaczył coraz głośniej.
Z satysfakcją
dostrzegł, że w zielonych oczach pojawiła się panika i obrzydzenie. Wiedział
doskonale, że Hiroshito nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci swojego
najlepszego kumpla i że każda wzmianka o tym wyprowadzała go z równowagi, ale
sięgał po taką broń tylko w nadzwyczajnych przypadkach. Gdzieś w głębi serca
jego też to przerażało.
– Może właśnie
teraz stygnie i jak wrócimy będzie po wszystkim? – Uśmiechał się, widząc jak
jego przeciwnik coraz bardziej się krzywi.
Teraz to on był
górą. Myślał, że Hiroshito wreszcie nauczył się, żeby nie podskakiwać, ale
kolejne słowa rudego całkowicie zmieniły obraz sytuacji:
– Jesteś żałosny.
Mówisz mi to wszystko żeby poczuć się lepszym.
Isamu dopiero po
chwili zrozumiał, że Hiroshito reagował tak na niego, a nie na myśl o śmierci
kolegi. Nienawiść i wściekłość odebrały mu rozum. Tak jak zwykle. Chwycił
towarzysza za koszulę i przewrócił go. Potem przykucnął, opierając kolano na
mostku rudzielca. Robił tak, gdy miał pewność, że przeciwnik nie będzie walczyć
albo gdy nie stanowił dużego zagrożenia. Jeśli ofiara, tak jak tutaj, była
wątlejsza i słabsza, mogła się tylko poddać.
– I kto tu jest
żałosny, imbecylu? – warknął. – Tylko patrzysz na wszystko z góry i wytykasz
błędy! Powinieneś na kolanach dziękować, że cię nie zabiję!
Hiroshito oddychał
płytko, z trudem. Widocznie nacisk jaki Isamu przeniósł na kolano był zbyt
duży. W zielonych oczach pojawiły się łzy, ale raczej z bólu niż strachu. Wciąż
patrzył na napastnika śmiało, ale teraz już bez pogardy. Ciągle nie próbował
się bronić.
– Boli... Nie
mogę... oddychać... – powiedział z trudem.
Isamu przestał tak
napierać na ofiarę, pozwalając jej na wciągnięcie powietrza do płuc. Sam był
zaskoczony swoją reakcją. Nienawidził tego rudego idioty, ale wiedział, że nie
mógł go skrzywdzić. Czy aż tak pragnął jego śmierci, że byłby gotów złamać
rozkazy i zaryzykować swoje nowe umiejętności? Zaklął, znów patrząc na
rudzielca.
– Umiesz tylko
powtarzać, że ludzie są beznadziejni! A jak trafiasz na lepszego, to płaczesz!
Nawet się nie bronisz! – wrzasnął mu w twarz, dodając kilka niezbyt
kulturalnych określeń.
Ten pajac nie użył
nawet mocy, licząc na łaskę. Możliwe, że wiedział czym by się to skończyło, że
gdyby zaczęli się bić, znów zawaliliby misję i chciał tego uniknąć, ale Isamu
wolał myśleć, że rudy po prostu zrozumiał swoje miejsce w szeregu. Zwłaszcza,
że jego słowa brzmiały jakby się poddał:
– Ja... też jestem... żałosny.
Isamu, zadowolony z
tego co usłyszał, wstał i kazał się im rozdzielić. Hiroshito nie potwierdził,
że zrozumiał. Nie próbował się nawet podnieść. W końcu mięśniak zostawił
kompana w śniegu, wiedząc, że jeśli nadal podróżowaliby razem, nie wytrzymałby.
***
Runo Misaki
obserwowała właśnie podwórko, siedząc na dachu. Czuła się tu bardzo dobrze, bo
razem z przyjaciółmi wiele razy obserwowała gwiazdy. Gdy kilka lat temu Alice
dostała na urodziny pierwszy teleskop, całą noc porównywały mapę nieba z tym,
co widzą. Nawet Dan, który był tu po raz pierwszy, nie poślizgnął się.
Specyficzny układ dachu uniemożliwiał upadek. A jednak Lync Volan stoczył się,
bo przestraszył go jakiś cień! To było po prostu śmieszne!
Pewnie sikał ze
strachu, widząc mrok podobny do tamtego obok. Owszem. Ten wyglądał dziwnie. Tak
rósł i się spiętrzał... Tworzył kształt człowieka... Ale to nie powód, by
zacząć wariować! Chociaż te odkształcenia na dachu faktycznie były męczące...
Nagle Runo
spojrzała na to dziwne zjawisko, pełna najgorszych przeczuć. Pisnęła
zaskoczona, ale miała tyle rozumu, by nie odskakiwać. Obok niej siedział...
Shadow Prove! Dziewczyna wstała i obrzuciła Vexosa jednym z najwścieklejszych
spojrzeń na jakie mogła się w tej chwili zdobyć. Jej serce galopowało, a nagły
strach nadal nie chciał jej puścić. Postanowiła zagłuszyć go złością, która
coraz bardziej domagała się ujścia.
– Co ty robisz,
bęcwale?! Prawie spadłam z dachu! – wrzasnęła, decydując się na rozsądną
głośność.
Nie chciała
alarmować innych, skoro to był tylko Shadow.
– Tak jak Lync! –
zaczął się szczerzyć albinos.
To spowodowało u
niej wyrzuty sumienia. Postanowiła zrobić z nimi to samo, co z zaskoczeniem.
Wyciszyć za pomocą kłótni. W głębi serca miała nadzieję, że ta dyskusja będzie
ciekawa i wymagająca, bo od ich ostatniej potyczki słownej nie miała godnego
przeciwnika.
– Po co przylazłeś?
– zaczęła, patrząc na niego wrogo.
Twarz chłopaka
ozdobił szeroki uśmiech, odsłaniający dziwnie ostre zęby.
– Pilnować Alice! –
oznajmił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Runo jednak nie
była przekonana czy to prawdziwy powód.
– Spectra cię nie
wysłał! – wytknęła, kładąc ręce na biodra.
Podpatrzyła ten
gest u matki. Wiedziała, że mężczyźni od razu czują się mniej pewnie. Shadow
jednak albo nie był facetem, albo nie wiedział jak powinien się zachować, bo
wciąż świecił ząbkami.
– Nie szkodzi.
Oparł się wygodnie
o zaśnieżony dach i założył nogę na nogę. Miał na sobie zwykłe ubranie i na
widok jego gołych ramion Misaki poczuła dreszcz. Jak on mógł wylegiwać się tak
w tym śniegu? Owszem, było cieplej niż przed kilkoma minutami, śnieg przestał
padać tak gęsto, a wiatr skończył się nad nią pastwić jakby znalazł nową ofiarę
gdzie indziej, ale bez przesady...
– Będziesz miał
kłopoty – przestrzegła go.
Shadow zaczął się
tylko śmiać, wywalając jęzor, co nieco obrzydziło dziewczynę.
– Nic mi nie mogą
zrobić! – powiedział, gdy się nieco uspokoił.
Czerwone ślepia
świeciły jakby doskonale się bawił. Runo nigdy nie widziała takich tęczówek.
– Bo? – spytała,
przestając oglądać jego oczy.
Co się z nią
działo?
– Bo jestem Shadow
Prove! Mnie się nie karze! Jestem na to zbyt fajny! – zawołał, uśmiechając się
tak szeroko, że aż Runo poczuła ból w szczęce.
Czy ktoś normalny
mógł mieć cały czas taki dobry humor?
– Boją się raczej
obrońców zwierząt. Nie chcą być oskarżeni o maltretowanie – prychnęła, a Vexos
dostał ataku śmiechu.
Znów wywalił jęzor,
bujał się w przód i w tył i bardzo głośno wyrażał swoje zadowolenie. Trochę
zbyt głośno. Runo rozejrzała się niepewnie. Miała nadzieję, że nikt z Młodych
Wojowników nie wygna tego wariata. Nawet za jego towarzystwo była wdzięczna.
Rozpraszało nudę.
– Jak miło! Z tego
co wiem, ty też działasz w takim klubie. Broniłabyś mnie? – zapytał, gdy się
opanował.
Nie obrażał się,
tylko ciągnął temat? To dla Runo była nowość. Shadow miał niezwykły dystans do
siebie albo w ogóle nie zauważył, że go obraża! Tak czy inaczej, był cennym
rozmówcą.
– Ja zajmuję się
szukaniem pieniędzy na uśpienie niebezpiecznych bestii humanitarnymi metodami –
zażartowała.
Na te słowa albinos
się ożywił. Podniósł głowę, skupiając się całkowicie na niej. Jego uśmiech
zmienił się z idiotycznie radosnego na psychopatyczny. Runo mimowolnie
zadrżała. Tym razem nie z zimna. Widziała taki wyraz twarzy w kinie. Tak
patrzył chory psychicznie morderca na swoją bezbronną ofiarę, wymyślając
tortury. Bała się wtedy wracać po ciemku z kina i przez kilka dni nie chodziła
nigdzie sama. Wtedy oglądała tylko film, a teraz widziała to na własne oczy. W
głowie poczuła pustkę.
– Twoim zdaniem...
jestem niebezpieczny? – spytał cicho.
Dziewczyna czuła
ulgę, że wciąż siedział. Miała nad nim przewagę. Postanowiła zdławić niepokój
złośliwym żartem.
– O tak! Węszę
wściekliznę lub psychozę!
Podziałało. Shadow
znów zaczął się zachowywać jak nieszkodliwy wariat. Śmiał się swoim dziwnym
sposobem. To sprawiło, że Wojowniczka zrelaksowała się.
– Faktycznie
oszalałem. Na twoim punkcie! – zarechotał, obserwując jej reakcję.
Na policzkach Runo
pokazały się rumieńce. Na szczęście mogła zwalić to na mróz. Nie chciała
pokazywać zdziwienia i zmieszania przed Vexosem. Od dawna nie słyszała
komplementu. Bo to był komplement, tak?
– Spadaj stąd,
niedorobiony wampirze! – wrzasnęła w końcu, nie wiedząc jak się zachować.
Użyła tego
przezwiska, myśląc, że go zdenerwuje. On jednak wydawał się być znowu w
wyśmienitym humorze.
– Nie chcę! –
oznajmił radośnie. – Lubię się z tobą kłócić! Zawsze mamy temat do dyskusji!
Wydawał się taki
szczęśliwy i szczery.
– Ja też lubię się
z tobą kłócić – przyznała mimowolnie.
Nagle zdała sobie
sprawę, że powiedziała to na głos. Zmieszała się jeszcze bardziej niż przed
chwilą. Nie powinna czuć sympatii do Vexosa! Oni byli przecież tacy... Tacy...
Okropni! I nienormalni! I... Zabrakło jej słów, a teraz były tak bardzo
potrzebne.
Tymczasem Shadow
przestał się uśmiechać. Spiął się i rozejrzał wkoło. Wyglądał trochę jak pies
węszący zwierzynę.
– Mam złe
przeczucia – powiedział, przechodząc z siadu do kucnięcia.
Całe ciało miał
naprężone jakby miał zamiar na kogoś skoczyć.
– Nie wierzę
psychicznie chorym – oznajmiła Runo, rozglądając się z ostrożności.
To zachowanie nieco
ją zdenerwowało. Na szczęście nie dostrzegła nic niepokojącego. Śnieg padał
cicho, wiatr wiał spokojnie, Volt był na swoim miejscu, a Shuna nie było widać.
Prawdopodobnie stał się niewidzialny. Przydatna sztuczka.
– Ale ja jestem
zdrowy. Na ciele i umyśle! – Shadow znów zwrócił na siebie jej uwagę.
– W to drugie
raczej wątpię – prychnęła dziewczyna, chętnie zajmując się czymś innym niż
obserwacją.
– Bo ty
niedowiarkiem jesteś, Księżniczko! – odparł Vexos, mrużąc złośliwie oczy.
Runo zdenerwowała
się. Nie lubiła tego przezwiska. Co on sobie wyobrażał?!
– Nie nazywaj
mnie...
Nim zdołała
dokończyć zdanie, Prove wystrzelił w jej stronę i złapał ją za nadgarstki. Była
tym tak zaskoczona, że nie wiedziała co ma zrobić. Albinos tymczasem upadł na
plecy w śnieg, ciągnąc ją za sobą. Gdy głową wylądowała na jego klatce
piersiowej, nie wiedziała, co ma zrobić. Była oszołomiona i... jakaś taka...
zadowolona?
Nie! Stop! Była
wściekła! Nie podobało się jej być przytulaną przez Vexosa! Miała ochotę
krzyczeć ze złości, ale zanim zebrała się w sobie, usłyszała jakiś pełen
pretensji, trochę znudzony głos.
– Przez ciebie nie
wyszedł taki piękny strzał!
Runo natychmiast
wyrwała się z objęć Shadowa i stanęła na nogi. Kątem oka zauważyła, że ten też
wstaje. Więc ratował ją przed pociskiem? Czuła się trochę... zawiedziona. Co
ona sobie myślała?! Samą siebie przerażała! Szybko spojrzała na przybysza, by
skupić myśli na czymś innym.
– Hiroshito
Tankagi! – warknęła, choć nie musiała się upewniać.
Rude włosy,
znudzenie, złośliwość, ta wyższość... Powiedziała jego imię tylko dlatego, żeby
Shadow wiedział, z kim walczą. Chociaż, jakby się nad tym głęboko zastanowić,
to Prove też chodził do tej kawiarni.
– Runo Misaki i
Shadow Prove – odpowiedział tymczasem rudzielec, uśmiechając się lekko. –
Naprawdę ciekawa para.
Na te słowa
dziewczyna zaczerwieniła się. Oczywiście ze złości! Jak on śmiał choćby myśleć,
że oni mogą być razem! Nienawiść przepełniła całe jej ciało. Już wtedy, gdy
pracował w kawiarni, nie lubiła z nim rozmawiać, był wredny i złośliwy, ale
teraz po prostu zapałała do niego nienawiścią.
– To jest nasz
wróg? – spytał nagle Vexos Darkusa, a Misaki myślała, że się przewróci.
– Ty nie wiesz z
kim walczymy?! – wrzasnęła, odwracając się w stronę sojusznika.
Jak te słowo
dziwnie brzmiało, gdy odnosiło się do tego człowieka...
– Po prostu
chciałem się upewnić, że mogę go skrzywdzić – oznajmił Shadow, uśmiechając się
infantylnie.
Zupełnie jak
dziecko, które za chwilę będzie bawić się nową zabawką. To było trochę
przerażające, jednak Runo nie mogła myśleć o tym dalej, bo Hiroshito wywołał
bardzo mocny wiatr, który przyniósł ze sobą tonę śnieg.
***
Alice kończyła
właśnie obierać ziemniaki. Sprawdziła w którym miejscu opowieści Julie o
sobotnich zakupach się znajduje, a słysząc, że to dopiero siódmy sklep, znów
przeniosła się myślami do chłopaka o różowych włosach, który siedział w
salonie.
Lync miał mieszkać
z nią aż do momentu, kiedy nie będzie potrzebować ochrony. To było lepsze niż
gdyby Vexosi mieli się codziennie zmieniać, tak jak Młodzi Wojownicy. Z jednej
strony nie chciałaby co dzień mierzyć się z kimś nowym i obcym, ale z drugiej,
nie wiedziała czy wytrzyma akurat w jego towarzystwie. Volan okazał się
złośliwy jak w opowieściach przyjaciół. Nie przepadała za takimi ludźmi.
Niektórych bawiło takie zachowanie, jeszcze innym imponowało, a ona należała do
tych, których to krępowało. Nie lubiła słuchać złośliwości. Zwłaszcza
skierowanych do jej przyjaciół. Nie wiedziała jak się wtedy zachować.
– ...i była taka
śliczna! Nogi Runo wyglądałyby w tym... – Nagle Julie umilkła w połowie
opowieści.
Takie wydarzenie
graniczyło z cudem i mogło zostać wywołane tylko atakiem, strachem lub
obrażeniem się. Alice zerknęła na przyjaciółkę zaniepokojona i gdy dostrzegła,
że ta obróciła się demonstracyjnie tyłem do wejścia, wiedziała, że trafiła na
trzecią opcję. Zerknęła w kierunku drzwi. Nie zdziwiła się, widząc Lynca. Stał
w progu jakby nie wiedział czy wejść. W końcu chyba podjął decyzję i wsunął się
do środka. Na to Julie wstała i z wysoko podniesioną głową wyszła do salonu.
Chłopak patrzył za nią chwilę, ale w końcu zajął miejsce przy stole.
– Jak długo
będziemy musieli tu siedzieć? – spytał spokojnie.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami odkładając nóż i obranego ziemniaka. Teraz musiała tylko
zebrać obierki.
– Jeśli się teraz
nie zjawią, będziemy musieli wystawić nocne straże – powiedział Lync bardziej
do siebie, niż do niej.
Czy przyszedł tu,
żeby jej przypominać, że przez nią mają więcej obowiązków? Alice posmutniała i
w milczeniu zabrała się za sprzątanie stołu.
– Volt chciał,
żebym się dowiedział, dlaczego akurat ciebie chcą porwać, choć mnie to niezbyt
obchodzi. – Zmienił nagle temat Vexos.
Alice westchnęła.
Nie on pierwszy o to pytał. Od kilku dni Młodzi Wojownicy zadręczali ją tego
typu przesłuchiwaniami, a ona nie mogła im pomóc. Czuła się przez to okropnie.
Popatrzyła na swojego rozmówcę z przepraszającym uśmiechem i wzruszyła
ramionami.
– Może to przez
projekt, nad którym pracuje dziadek albo fakt, że byłam Mascaradem – podzieliła
się swoją teorią.
Volan zaczął bawić
się obierką od ziemniaka i nie patrzył dziewczynie w oczy. Widocznie się nad
czymś zastanawiał.
– Myślę, że to
przez twoje kontakty z Młodymi Wojownikami – oznajmił cicho. – Doradzasz im,
przebywasz z nimi i znasz ich plany. Wielu osobom zależałoby na uzależnieniu od
siebie Wojowników, a szantaż to dobry sposób zdobycia posłuszeństwa.
Dziewczyna
zastanawiała się chwilę nad tym wszystkim i po chwili skinęła głową.
– Możesz mieć
rację. Osoba mająca poparcie obrońców jest wyjątkowo szanowana i wpływowa –
powiedziała. – Nie zdziwiłabym się, gdyby pan Zenoheld...
Jej wywód przerwało
prychnięcie Lynca.
– On ma nas –
wtrącił, ale po tym zamilkł.
Zdał sobie chyba
sprawę jak to brzmi. Alice zastanawiała się czasem jak wygląda praca Vexosów.
Dan, Runo, Shun i Marucho powtarzali, że ta grupa jest zła, bo czeka na rozkazy
jednej osoby zamiast interesować się bezpieczeństwem miasta. Z tego co ona
zaobserwowała, Vexosi wywiązywali się z podstawowych zajęć. Byli tam, gdzie powinni
być. Bronili tego, co miało być bronione. Walczyli z przestępcami. Nie można
było się do niczego przyczepić. Byli skuteczni i silni. Prawie nikomu nie
przeszkadzało to, że raz na jakiś czas załatwią prywatną sprawę pana Kinga.
Nagle do kuchni
wpadła Julie. Wyglądała na wściekłą i zdeterminowaną. Alice wstała, chcąc
dowiedzieć się, co się stało, ale nim otworzyła usta, Makimoto wskazała na nią
palcem.
– Ty się chowasz –
oznajmiła, a potem przeniosła wzrok na Lynca. – Ty jej bronisz za wszelką cenę.
Jeśli się wedrą, będziesz ostatnią linią obrony.
Może była głupiutka
i naiwna, ale w obliczu zagrożenia, potrafiła być twarda. Nigdy by sobie nie
wybaczyła, gdyby zostawiła przyjaciół bez pomocy.
– A ty dokąd
idziesz? – spytał chłopak, również wstając.
W jego głosie można
było wyczuć lekką panikę i niedowierzanie. Alice podzielała jego uczucia w stu
procentach. Nie mogła uwierzyć, że już się zaczęło.
– Volt sobie nie
radzi! Dwie moce przeciw jednej to troszkę za dużo! – wyjaśniła szybko i
wybiegła.
Lync nie krzyczał
za nią, że to on jest jego partnerem do działań w terenie, czego Alice się
spodziewała. Zamiast tego zastygł zupełnie tak jak ona.
***
Runo mruknęła coś
pod nosem, gdy Hiroshito po raz kolejny uniknął jej kopnięcia. Jej moc nie była
zbyt przydatna w takich walkach, więc musiała polegać na sprawności fizycznej,
co nie było jej mocną stroną. Owszem, była szybka i wytrzymała, ale niezbyt
silna. Zazwyczaj szpiegowała wrogów i ubezpieczała tyły. Czasami też walczyła z
bliska, ale nie znosiła tego.
Shadow też nie
radził sobie szczególnie dobrze. To znikał, to pojawiał się w różnych miejscach
na dachu, jednak nie mógł trafić obok rudzielca jakby coś mu w tym
przeszkadzało. Dziewczyna odskoczyła, wywołując swoją projekcję tuż za
przeciwnikiem. Ta świetlista kopia nie mogła być zniszczona, ale sama też nie
uderzała. Miała za zadanie obserwować. Była połączona z umysłem Runo, ale nie
kolidowała z jej prawdziwymi zmysłami. Dzięki temu Wojowniczka mogła
skuteczniej unikać ciosów przeciwnika. Ale teraz nie widziała przez oczy swojej
projekcji kompletnie nic. Tylko ciemność. Nie słyszała też żadnych dźwięków.
Spanikowana skupiła
się tylko na niedziałających zmysłach swojej kopii i nie zauważyła, że
Hiroshito ją atakuje. Gdyby Shadow nie przyciągnął jej do siebie, oberwałaby
płomieniem. Niestety ten ruch nie był zbyt mądry, bo albinos, zaskoczony
rozpędem, zachwiał się niebezpiecznie i po chwili zsunął się z dachu, trzymając
w kurczowym uścisku Runo. Po szybkim ślizgu obydwoje wylądowali w zaspie. Tej
samej, która gościła niedawno Lynca.
Prove, na którym
leżała oszołomiona Runo, zaniósł się głośnym śmiechem. Zjazd wyraźnie mu się
spodobał. Dziewczyna w innych okolicznościach nawrzeszczałaby na niego i czym
prędzej odsunęłaby się jak najdalej, ale teraz usiadła tylko, nieświadomie
gniotąc Vexosa. Zdawała się być nieobecna. A to wszystko dlatego, że gdy
odsunęli się od projekcji, ta zaczęła działać normalnie. Runo nie rozumiała
tego co się dzieje. Jeszcze nigdy nie zdażyła się jej taka sytuacja.
– Czemu stałaś jak
głupia, zamiast uciekać? – spytał rozbawiony głos z dołu.
Dziewczyna zerknęła
tam, a widząc, że siedzi na Vexosie, szybko wstała. To było takie żenujące!
Próbując ukryć zmieszanie przystąpiła do słownego ataku.
– A ty co się
teleportujesz z miejsca na miejsce jakbyś nic nie widział?! – warknęła.
Shadow również
podniósł się do pionu i skupił wzrok na niej. Runo dzięki kopii mogła
obserwować poczynania Hiroshito. Jak na razie rudy tylko ciekawsko rozglądał
się dookoła.
– Bo jak się teraz
zmieniam w cień, to nic nie widzę. Tylko jakieś oślepiające światło – Prove
poskarżył się z miną obrażonego dziecka.
Runo otworzyła
szeroko oczy. Czy to możliwe, że to właśnie oni sobie przeszkadzali?
– To czemu ciągle
to robisz? – zapytała.
– Może w końcu się
naprawi! – oznajmił Shadow z szerokim uśmiechem.
Misaki poczuła, że
brakuje jej sił. Co to był za człowiek?! Nagle oczami swojej kopii dostrzegła,
że ich przeciwnik zaczyna tworzyć ogień, który miał zamiar posłać w ich stronę.
– Odsuń się! –
wrzasnęła, sama odskakując.
Shadow spełnił
rozkaz dzięki czemu nie został spalony na popiół. Płomień za to stopił grubą
warstwę śniegu, aż do gołej ziemi. Nagle projekcja znów zrobiła się ślepa.
Dziewczyna nie wytrzymała psychicznie i wrzeszcząc wściekle, wyłączyła ją. Co
się działo z jej mocami?!
– Nie zmieniaj się
w cień! – zawołała do Shadowa, który miał wyraźną ochotę przenieść się na dach.
Ten rzucił jej
zbolałe spojrzenie, ale posłusznie skinął głową. Runo przeszedł kolejny
dreszcz. Przecież Shadow nigdy nikogo nie słuchał. Tak opowiadali na mieście, a
jej osobiste obserwacje to potwierdzały. Co się działo?!
– Skoro nie możemy
wejść na dach, mamy go ściągnąć, tak? – spytał z szerokim uśmiechem.
Wyglądał jakby miał
plan. A to niedobrze. Myślący Prove to początek katastrofy! Nim jednak
dziewczyna dowiedziała się na czym ten "cudowny wymysł" polega,
Hiroshito z głośnym krzykiem zleciał na ziemię. Jego lądowanie było twardsze od
innych, które tu dziś widziano. Sugerował to pełen bólu wyraz twarzy i ciche
jęki, gdy starał się podnieść.
Albinos z radosnym
okrzykiem "To dar niebios!" podbiegł do delikwenta, by go oficjalnie
pojmać. Runo jednak popatrzyła w górę z wyrzutem. Domyślała się co, a raczej
kto, stoi za upadkiem rudzielca. Nie zdziwiła się więc, widząc postać w
zielonym płaszczu. Ta osoba bardzo im pomogła, ale zamiast podziękowań, mogła
spodziewać się tylko pretensji.
– Szybciej nie
można było? – warknęła dziewczyna, gdy Shun Kazami z nadzwyczajną lekkością
wylądował tuż obok niej.
– Musiałem się
upewnić, że nie ma tego trzeciego. Co by dało pokonanie Tankagiego, gdyby Alice
i tak została porwana? – mruknął przez zęby.
W czasie walk
pozwalał sobie na pewną dawkę emocji. Wiedział bowiem, jak wszyscy inni, że
wściekłość potęguje siłę mocy. Runo wtedy nie lubiła być przy nim. Był nie do
poznania. Sprawiał wrażenie kogoś, kogo obchodzi tylko walka. Nie tylko ona
martwiła się strategią przyjaciela. Inni Młodzi Wojownicy również bali się, że
kiedyś po wypuszczeniu tych tłumionych emocji, nie będzie można go powstrzymać.
Nikt jednak nie poruszał tematu. Dobre wyniki były warte ryzyka.
Dalsze rozmyślania
przerwały pełne złości krzyki Shadowa. Wołał coś o tym, że przeciwnik nie chce
się poddać i o wrednych, rudych potworach, czyhających na jego zdrowie i życie.
Runo z westchnieniem popatrzyła na Hiroshito, który ogniem i wiatrem próbował
utrzymać się z dala od Vexosa. Shun szybko przystąpił do ataku, co sprawiło, że
rudy zaczynał mieć problemy z podziałem uwagi. Dziewczyna jednak nie miała
zamiaru się mieszać. Nie bała się już tej walki. Mieli przewagę nad Hiroshito,
Shun walczył po ich stronie, a ona mogła zająć się tym, co lubiła najbardziej.
To znaczy rozpraszaniu przeciwnika i ostrzeganiu swoich przed
niebezpieczeństwami, których mogli nie zauważyć w wojennym amoku.
***
Volt przetarł
policzek, po którym spływała krew. Nawet nie zauważył, kiedy został ranny. Może
wtedy, gdy jego przeciwnik, prawie łysy, młody mężczyzna o podobnej posturze
jak on, uderzył go w twarz? A może gdy ratował się przed kopnięciem skokiem w
krzaki? W grę wchodziły tylko te dwie możliwości, bo przeciwnik nie używał
jeszcze swoich mocy.
– Masz ty...! –
wrzasnął anonimowy przeciwnik, próbując uderzyć, a Volt zignorował w myślach
ostatnie słowo.
Nienawidził, gdy
ktoś używał przy nim takiego słownictwa odkąd sam nawrócił się na normalny
język. Każdy wulgaryzm sprawiał, że zgrzytał zębami ze złości. W tej walce
musiał ograniczyć ten nawyk, bo starłby sobie swoje perełki na śnieżnobiały
proszek. Mięśniak, z którym walczył, co chwila klął i wyrzucał z siebie takie
określenia, że Vexos miał ochotę mu porządnie przydzwonić.
Ten zamiar nie był
trudny do zrealizowania, bo tamten wolał walkę w zwarciu i bez pomocy sił
nadprzyrodzonych. Volt się z tego cieszył. Jego moc była prawie nieprzydatna w
atakach bezpośrednich, jak to często bywa z Haosami.
Nie znaczyło to
jednak, że miał łatwo. O nie! Mężczyzna bez koszulki, którego właśnie potężnie
uderzył w skroń, był silny i wprawny w bojach. Luster nie zdziwiłby się, gdyby
okazał się ulicznym wojownikiem. Wyćwiczone uniki i ataki czy zdolność
szybkiego pozbierania się po ciosie nie cechowały zwykłego człowieka.
– Ty... – krzyknął
mężczyzna, kolanem uderzając w brzuch Vexosa.
Cios był bardzo
silny i Volt musiał się mimowolnie skulić. Nie przeszkodziło mu to jednak w
"wypikaniu" słowa i pozbawieniu przeciwnika równowagi. Gdy ten
przewrócił się na plecy w śnieg z głośnym, niecenzuralnym okrzykiem na ustach,
Luster kopnął go mocno w kolano, mając nadzieję, że przeciwnik zacznie choć
troszkę kuleć. Nie było co tu się bawić w podduszanie czy przyciskanie do ziemi
w celu wydobycia informacji. Obaj byli tak samo silni, więc nie warto było
ryzykować tej chwilowej przewagi.
– ... śmieciu! –
wydarł się powalony, a Volt znów starał się nie usłyszeć pierwszego słowa – Ty
słaby śmieciu!
Nim Vexos zdołał
coś zrobić, tamten, drugą nogą, kopnął go w kolano. Dokładnie w to samo, co on
jego. Volt mimowolnie przyklęknął, przyznając w myślach, że mężczyzna jest
dobry w te klocki. Podniósł się w ostatniej chwili, bo jego przeciwnik był już
na równych nogach i spróbował uderzyć go w głowę. Niestety Vexos nie miał dziś
szczęścia i po kilku mocnych i celnych ciosach, które wymierzył w głowę i
kolana przeciwnika, sam oberwał w skroń. Tak mocno, że zrobiło mu się czarno
przed oczami i runął twarzą w śnieg. Gdy podniósł się na rękach, poczuł
kopnięcie w twarz. Zabolało potwornie, ale dziękował losowi, że to był tylko
trampek.
On sam nie stosował
tej techniki, jeśli można było doprowadzić przeciwnika żywego, ale musiał
przyznać, że była skuteczna. Celowało się w głowę, aby pozbawić wroga
trzeźwości myśli i przytomności. W najlepszym przypadku kończyło się to
złamaniem nosa i utratą świadomości, a w najgorszym oślepnięciem, uszkodzeniem
mózgu lub śmiercią. Gdy tak się działo, mogli liczyć tylko na upomnienie szefa,
które nie było zbyt surowe. Jakże Spectra mógł ich łajać, skoro sam stosował tę
technikę?
– Jesteś słabym...!
– krzyknął po raz kolejny mięśniak, a potem powtórzył coś, o czym wspominał co
jakiś czas. – Potrafię pokonać cię bez użycia mocy! Jak chcesz bronić miasta i
bliskich, skoro sam nie umiesz się bronić! Haos jest najgorszą mocą! Jak chcesz
nią wygrać?!
Volt jakimś cudem
uniknął ponownego spotkania z trampkiem i przeturlał się w bok. Czuł jednak, że
ten jeden kop zdziałał wiele. Nos okropnie go bolał, a krew płynęła raźnym
strumieniem. Miał nadzieję, że nie jest złamany.
– ...! ...! Tylko
uciekać możesz z taką mocą! Po co jesteś w Vexosach, jak nic nie potrafisz,
ty...?!!! – darł się dalej ich wróg jakby nienawidził Lustera za to, że nie potrafił
się obronić.
Każde te słowo
bolało gorzej od uderzeń. Volt zdawał sobie sprawę, że tamten ma racje. Z taką
mocą nie miał jak dobrze bronić miasta, siebie, dziewczyny, którą kochał...
Wiedział to od zawsze. Dlatego ćwiczył ciężko na siłowni. Myślał, że nadrobi te
braki tężyzną. Nie miał chyba racji.
Gdy
znów się zwarli, z całej siły uderzył przeciwnika w szczękę. Chrupnęło i
poleciała krew. To jednak nie wystarczyło, by go pokonać. Mięśniak szybko się
otrząsnął i znów zaatakował. Każdy z nich trafiał wiele razy, ale Voltowi
zdawało się, że przegrywa. Cały czas nie mógł przestać myśleć o tym jak będzie
miał bronić swoją przyszłą żonę i dzieci, skoro był tak słaby. Czuł się
wściekły i taki mały.
Nagle usłyszał
groźny krzyk Makimoto. Zerknął w tamtą stronę, rezygnując chwilowo z ataków.
Tak samo zrobił jego przeciwnik. Obaj byli zaskoczeni nagłym pojawienie się
dziewczyny.
– Co to ma być? –
spytał niezbyt kulturalnie anonim, patrząc na Młodą Wojowniczkę.
– Jedna z dwunastu
ochroniarzy, którzy strzegą Alice – syknął Volt, cofając się o kilka kroków.
Był cały obolały, a
przez ból nosa zaczynał źle widzieć. Nie miał ochoty dalej walczyć, więc
postawił na sztuczkę stosowaną przez Spectrę. Phantomową gadkę.
– Gdy jeden z nas
nie daje rady, przybiega kolejny. Nawet jeśli nas pokonasz, zostanie jeszcze
siedmiu – oznajmił, a na widok miny mięśniaka miał ochotę się roześmiać.
– Jak to siedmiu?
Was jest dwóch! – warknął.
– To spójrz do tyłu
– odparł Vexos, zadowolony, że może chwilę odpocząć.
Półnagi mężczyzna
nie pomyślał, że to może być sztuczka. Widocznie był prostodusznym, szczerym
człowiekiem, którego mózg nie miał sił rozsupływać intryg. Na jego szczęście,
Volt mówił prawdę. Za nimi znajdował się Hiroshito, starający się bronić przed
dwoma chłopakami. Za nimi, w pewnej odległości, skakała i wrzeszczała Runo
Misaki. Czy walka tak bardzo go rozproszyła, że nic nie słyszał, czy też miał
już uszkodzony słuch?
Młody mężczyzna
zaklął i puścił się biegiem przez śnieg. Wołał coś przy tym o rudym, leniwym
dupsku, ale Volt nie miał siły tego słuchać. Niech teraz oni ich gonią.
przeszło mu przez myśl. On miał dość. Osunął się na kolana i zebrawszy śnieg w
ręce, przyłożył go do nosa. Przestało tak strasznie boleć. Poczuł ulgę i
pozostałe uderzenia, na które przedtem nie zwracał uwagi. Nie przeszkadzało mu
to jednak.
Nagle dobiegła do
niego Julie. Nie podniósł na nią wzroku, wciąż rozkoszując się chłodem.
– Widziałeś?
Wystraszyłam go! – zaczęła piszczeć dziewczyna, sadowiąc się w śniegu obok
niego. – Ja jednak jestem wspaniała! A Shadow i Shun poszli ich gonić. Czemu ty
nie? O! Tu jest dużo krwi! Ty to jesteś super, skoro tak mu dowaliłeś! A czemu
przykładasz ten śnieg do twarzy? Jak jest ci gorąco, to...
Takie i inne
głupotki plotła trzy po trzy Julie Makimoto. Każdy normalny człowiek,
przerwałby jej, ale Volt Luster był dżentelmenem, któremu nie wypadało uciszać
innych. W dodatku rannym dżentelmenem, który miał głęboko gdzieś to, co nie
wiązało się z jego osobą.
***
Alice nie wiedziała
jak miałaby opisać ulgę jaką poczuła. Słyszała o kamieniach spadających z serc,
kajdanach, które otwierała niewidzialna ręka czy łzach wypłukujących ciężar,
ale to nawet w połowie nie opisywało jej przeżyć. Na szczęście nikt jej o to
nie pytał, bo i po co, skoro wszyscy czuli to samo? W jakiś dziwny sposób to
uczucie – śmiesznie nieopisywalne i przyjemne, ich łączyło. Siedząc w salonie
wyglądali i zachowywali się jak prawdziwa drużyna, w której nie było nikogo
zbędnego. Byli odprężeni, uśmiechnięci, spokojni.
Julie zajęła
miejsce na kanapie tuż obok Volta i przyglądała mu się ciekawie. Vexos pochylał
się do przodu, przyciskając chusteczki do wciąż krwawiącego nosa. Po jego
drugiej stronie usadowił się Lync. Nic nie mówił, tylko patrzył w niego jak w
obrazek. Alice też była Voltowi bardzo wdzięczna. To dzięki niemu walka
skończyła się tak szybko. Tak przynajmniej wynikało z jego opowieści, która
była bardziej prawdopodobna niż ta Julie. Który paker przeraziłby się ubranej
na różowo szesnastolatki?
– Nos nie jest
złamany – oznajmiła Alice, przynosząc kolejną paczkę chusteczek.
Żeby dojść do
Volta, musiała minąć siedzącą na podłodze obok kanapy Runo i rozłożonego tuż
przed kominkiem Shadowa. Chłopak wrócił z pogoni po kilku minutach, gdy tylko
się znudził. Po prostu zamienił się w cień i wrócił. Przed domem dopadły go te
zakłócenia, na które cały czas się skarżył i wylądował w kuchni, gdzie
spostrzegł zupę. Na szczęście jego uwagę przykuł ranny Volt i prowadząca go
Runo, a nie gotowanie.
– Może wyprać ci
koszulkę? – spytała rudowłosa, gdy ranny zmieniał chusteczkę.
Julie była tym
pomysłem zachwycona. Nie obchodziły ją jednak plamy krwi, które wyraźnie
odstawały od jasnej koszulki, ale wygląd klaty Volta. Od jakiegoś czasu była
zafascynowana kulturystami.
– Nie... –
wymamrotał Vexos, opuszczając głowę.
– On nie chce robić
kłopotu – wytłumaczył Lync i nieco złośliwie się uśmiechnął. – Ale mu się nie
udaje. Volt, skoro już latają koło ciebie, to nie daj się prosić! Szkoda nowej
koszulki.
Alice, słysząc, że
to nowe ubranie, jeszcze bardziej zapragnęła je wyczyścić. Przecież to przez
nią było brudne. Przez nią cierpiał. Te wszystkie problemy były jej winą.
– To nie kłopot.
Naprawdę – odezwała się łagodnie. – Pozwól chociaż tak się odwdzięczyć.
Volt nie zmienił
zdania i chyba to sprowokowało Shadowa. Leżący do tej pory plackiem na podłodze
albinos zerwał się na równe nogi. To troszkę przestraszyło rudą dziewczynę.
Mimowolnie odsunęła się od niego, czym go rozbawiła. Nic nie poradziła na to,
że nie lubiła być blisko niego. Sama nawet nie wiedziała dlaczego. Chyba
chodziło o to, że przerażał ją tą swoją zmianą nastrojów i sposobem bycia. Była
mu jednak wdzięczna za pomoc i nie mogła go wyprosić.
– Mam pomysł –
oświadczył krótko chłopak.
Odpowiedział mu
zbiorowy jęk.
– Skoro Volt nie
chce po dobroci oddać koszulki, weźmiemy ją siłą! Rozbieramy go! – zawołał.
Tym razem reakcje
były bardzo różne. Lync zaczął się niekontrolowanie śmiać i odsunął się,
wyraźnie nie chcąc się znaleźć w zasięgu ognia. Alice i Runo wymieniły
zszokowane spojrzenia, a Julie pisnęła uradowana. Volt za to zaczął
protestować. Widząc jednak, że słowami Shadowa nie przekona, wstał, wciąż
powstrzymując krwawienie chusteczką. Chciał odejść jak najdalej, ale albinos do
niego doskoczył i złapał za dół koszulki.
– Puszczaj, wariacie!
– warknął Luster, gdy Prove zaczął ją ciągnąć w górę.
Pokój wypełnił
śmiech Lynca i Shadowa oraz radosne piski Julie. Pozostałe, dwie dziewczyny nie
wiedziały co mają robić. Sytuacja była komiczna i nienormalna. Czy miały się
śmiać, czy raczej ruszyć z odsieczą?
Na szczęście nie
musiały wybierać, bo drzwi główne otworzyły się szeroko i wszedł przez nie Shun
Kazami. Na jego widok Lync i Julie zamilkli, a Shadow, nadal rechocząc,
zaprzestał ataku, ciekawy reakcji przybysza. Korzystając z okazji, Volt wyrwał
się i poprawił podciągniętą już do połowy koszulkę. Użył do tego obu rąk, bo
chusteczka upadła podczas tej szarpaniny. Krew na szczęście przestała już
lecieć. Shun nie skomentował tego co zobaczył. Miał ważniejsze rzeczy do
ogłoszenia.
– Wymknęli się –
powiedział chłodno. – Możemy wracać do domów. Nie sądzę, by dziś tu przyszli.
– A zupa? – jęknęła
Julie.
W jakiś sposób ten
jęk zawodu był dla Alice najsłodszym wyrazem uznania.
– Załatw sprawę z
Lusterem. To z nim wracamy – odpowiedział ozięble Shun.
Był już spokojny i
znów trudny do rozszyfrowania. Dziewczynom już to nie przeszkadzało, ale Lync
od czasu jego przybycia był wyraźnie cichszy i spokojniejszy. Jakby chciał
zostać niedostrzeżony.
– To zostajemy? –
Julie odwróciła się w stronę kierowcy i zrobiła proszące oczka.
Volt skinął lekko
głową.
– Pod warunkiem, że
odczepicie się od mojej koszulki – zaznaczył, patrząc prosto na Shadowa.
Albinos pokazał
koledze po fachu język i zaniósł się śmiechem.
– Ja tam mogę sam
wrócić do kwatery! – oznajmił.
Na to wstała Runo.
– To znikaj już! –
warknęła.
– Czemu, Księżniczko?
Ten wyraz rozpętał
nową kłótnię między nimi. Cały świat zniknął. Liczyło się tylko dogryzanie
przeciwnikowi. Julie i Volt też byli zajęci. Dziewczyna pokazywała mu na
komórce zdjęcia ubrań, o których wspomniała w drodze do Lorsono. Lync tymczasem
siedział skulony i milczący na kanapie. Gdy Alice ogarnęła tę scenkę,
uśmiechnęła się delikatnie. Mogłaby się przyzwyczaić.
– Alice... –
odezwał się stojący obok niej Shun.
Dziewczyna zerknęła
na niego pytająco i poczuła się dziwnie bezpieczna. Gdyby to on miał teraz
dyżur, mogłaby spać bez obaw.
– Dzisiaj jest
kolej Runo, ale jeśli chcesz... mogę ją zastąpić – dodał ciszej chłopak.
Alice zastygła,
czując na raz radość, zdziwienie i zawstydzenie. Czy on czytał w jej myślach?
Już chciała odpowiedzieć "tak", gdy zacisnęła usta w wąską linię. To
nie był dobry pomysł. Nie mogłaby teraz wyprosić Runo, bo to by było
niegrzeczne, a całą trójkę by nie pomieściła. Pokój gościnny był dla Misaki, kanapa
dla Lynca. Chyba był tu gdzieś śpiwór i łóżko polowe, ale po ostatnich
porządkach dziadka nic nie było pewne. A nawet jeśli ścisnęłyby się z Runo w
jednym łóżku, to w co Shun by się rano przebrał? To byłby taki kłopot. A nawet
jeśli jej dziadek...
W pewnym momencie,
zrozumiała, że sama tworzy sobie problemy. Że choć bardzo pragnie, by Shun
został, nie chce wyjść na sprawiającego kłopoty tchórza. Z delikatnym uśmiechem
pokręciła głową.
– Nie trzeba –
odpowiedziała, bardzo tego żałując.
Chłopak przeniósł
wzrok na stół.
– To czas chyba na
kolację – zmienił temat.
Czy poczuł się
urażony? Alice nie miała takiego zamiaru...
– Kolacja!!! –
pełne entuzjazmu wrzaski sprawiły, że nie mogła już o tym myśleć.
Razem z Runo poszły
do kuchni. Gdy szukały dobrych talerzy (tu również zaglądał dziadek), spojrzała
na przyjaciółkę z lekkim zaciekawieniem. Misaki wyglądała na zdenerwowaną, ale
i w pewnym stopniu usatysfakcjonowaną.
– Widzę, że jesteś
zadowolona z wizyty Shadowa – powiedziała bez ogródek to co chyba wszyscy
zauważyli.
W oczach jej
przyjaciółki można było wyczytać szok.
– Zwariowałaś? –
oburzyła się. – Przecież on jest głupi i irytujący! Cały czas potrafi znaleźć
odpowiedź na moje odzywki i świetnie się bawi przy każdej kłótni! Czasem nie
wiem co mu w odpowiedzieć, aż taki jest absurdalny! I to wredny Vexos, który
musi mieć ostatnie zdanie i...!
W tym momencie Runo
zamilkła i spojrzała na miski, które trzymała w ręce. Na początku, Alice
myślała, że je przelicza, ale po chwili uświadomiła sobie, że liczenie naczyń
nikomu nie poprawia humoru. A jej przyjaciółka właśnie się uśmiechała. I to
bardzo szeroko.
– Może trochę... –
przyznała cicho i po chwili wyszła.
Alice szukała
jeszcze łyżek i z rozbawieniem słuchała podniesionych głosów z salonu.
Niektórym do szczęścia tak niewiele było trzeba.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Z pierwszym fragmentem, tym z Hiroshito i Isamu, męczyłam się dosłownie kilka godzin. Miałam z sześć wersji początku. Żadna mi nie pasowała. Dopiero o 22 słowa zaczęły nagle pasować. Reszta rzeczy wymagała tylko drobnej korekty. Niby zawsze wiedziałam, że wena potrafi być kapryśna, ale po raz pierwszy męczyłam się nad tym aż tak długo, bo chciałam się wyrobić. A kiedy słowa już zaczęły się układać... To chyba najlepsze uczucie na świecie. Jak pokonanie bossa, do którego podchodzisz po raz -nasty. Wygrałam tę rundę. Na serio ją wygrałam.
Bardzo spodobał mi się pierwszy fragment, oddaje rzeczywistość Lorsono- zarówno charakter samego miasteczka jak i jego mieszkańców. Taki wgląd w rzeczywistość w której dorastała Alice pozwala trochę zrozumieć czemu jest taka skryta- tak jak jej sąsiedzi i samo Lorsono, ukryte pod warstwą śniegu. Także opisy Hiroshito i Isamu dodają im trochę więcej człowieczeństwa, pozwalają zrozumieć niektóre z ich pobudek. Ogólnie rozdział bardzo mi się podoba, od zawsze był jednym z moich ulubionych (czytywałam Twojego bloga jeszcze na Onecie), zwłaszcza sceny z Shunem i Alice, a także Runo i Shadowem. Mam nadzieję, że uda Ci się dokonczyc tą historię i rozwinąć trochę relacje między tymi bohaterami. I życze Ci wygrywania z tym bossem jakim jest wena
OdpowiedzUsuńStrasznie się cieszę, że się podobało. ^^ Nie żałuję, że zdecydowałam się poprawiać rozdziały, skoro wychodzi to historii na dobre. Miło mi też czytać, że jesteś ze mną już od tak dawna. To niesamowite uczucie. Sama myśl, że są ludzie, którzy chcą to czytać i którzy tyle czekali, daje mi motywację. Dziękuję, że jesteś. :)
UsuńOj wygrałaś!
OdpowiedzUsuńKocham, kocham to jak przedstawiasz realcje między bohaterami. A twój Shadow to skarb normalnie, szalony skarb xd
Przeczytałam szkrab XD
UsuńW sumie obie wersje pasują!