poniedziałek, 23 lipca 2018

25. Atak



W Lorsono trwała właśnie śnieżyca. Większość domów i laboratoriów, przynajmniej według oficjalnej wersji, miała odpowiednie zabezpieczenia przerzedzające opady, ale na tak zwanych ziemiach wspólnych (albo neutralnych, albo niczyich – zależy od rozmówcy) żywioł panoszył się w najlepsze. I to właśnie te tereny przemierzała dwójka wędrowców. Gdyby było inaczej, mogłaby ich złapać jakaś kamera, a jej właściciel po upewnieniu się, że nie są szpiegami czyhającymi na jego najnowsze odkrycia, wziąłby ich pewnie za wariatów lub samobójców. Bo kto inny mógłby przyjechać do Lorsono w letnich ubraniach? Oczywiście któryś z nich w końcu zapewne by się domyślił, że podróżnicy mają zdolności dzięki którym nie czują zimna, (to byli w końcu mądrzy ludzie), ale Isamu musiał przyznać, że to nie byłoby jego pierwsze skojarzenie. W końcu nie każda moc z tej samej domeny działała tak samo.

Pewnie nie zgadliby też od razu, że to on, ubrany jedynie w krótkie spodenki i trampki ma dużo łatwiej. Irytujący puch co prawda z lubością przylegał do jego doskonale wyćwiczonego, półnagiego ciała, ale w kontakcie ze skórą natychmiast wyparowywał. Nie musiał więc brodzić w śniegu, bo szurając nogami, sublimował zaspy i nie spotykał żadnego oporu. Jedynym problemem zostawał wiatr. Nawet jeśli nie ranił go zimnem, to wciąż był niezwykle silny.

Idący obok niego Hiroshito miał na sobie cienką koszulę na długi rękaw i jeansy, oblepione do granic możliwości białym paskudztwem. Ponadto napotykał zacięty opór zasp. Może dlatego nie odzywał się do niego od początku podróży? Wkurzał go tą stoicką postawą.

Zimny wiatr po raz kolejny skierował gęsto padający śnieg prosto w twarze dwójki wędrowców, a umięśniony mężczyzna zareagował na to wiązanką słów, których szanowni uczeni zapewne nigdy nie słyszeli, i poruszył rękoma w taki sposób jakby chciał odpędzić od siebie żywioł. Może to było głupie, ale miał wrażenie, że przyroda zachowuje się tak jak gdyby chciała ich ukarać za wtargnięcie. I nie zdziwiłby się, gdyby okazało się to prawdą. Skoro jajogłowi mogli podtrzymywać śnieg przez cały rok niecałą godzinę jazdy od normalnego świata, dlaczego nie mieliby wytresować wiatru? Tym bardziej, że przecież moce pozwalające na kontrolowanie natury były oczywistością.

Znów zaklął, żałując, że zostawili auto. To była wina Hiroshito. Rudzielec stwierdził, że dzięki temu nie zostaną zauważeni. Isamu co prawda był przekonany, że w taką śnieżycę wystarczyłoby wyłączyć światła w samochodzie, ale nigdy nie potrafił przekonać tego upartego kretyna do swoich racji. Zerknął na niego, chcąc przypomnieć, że ma mu to za złe.

– Myślę, że to nie jest dobry pomysł. Oni pewnie spodziewają się ataku. Przecież ten termin jest najbardziej prawdopodobny – odezwał się rudzielec, wychwytując wściekły wzrok kompana.

Najwyraźniej chciał jeszcze podgrzać atmosferę. To było do niego podobne! Isamu spojrzał na niego groźniej, chcąc zdusić wszelkie obiekcje. To on był tu szefem! Nikt nie powinien kwestionować jego rozkazów. Zwłaszcza idiota, który potrafił tylko krytykować i zawsze musiał mieć ostatnie słowo!

Hiroshito wytrzymał jego spojrzenie, ale nic więcej nie powiedział. To było zaskakujące i Isamu poczuł się trochę dziwnie. Pogarda w zielonych oczach była na swoim miejscu, więc czemu nie kontynuował wytykania błędów? Czyżby nie zasłużył nawet na większy sprzeciw?

– Przymknij się, durniu! – warknął wściekle, nie wiedząc czy bardziej wkurza go brak marudzenia, czy samo narzekanie. – Gadasz jak ten porąbany artysta! A myślałem, że będę miał spokój!

To nie była prawda. Gdy okazało się, że Naki zostanie w bazie ze względu na stan zdrowia, nie miał wątpliwości, że Hiroshito będzie powtarzał te głupie śpiewki o tym, że Młodzi Wojownicy na pewno się już zmobilizowali. Nie lubił tego. Jeśli zbyt wiele razy słyszał obiekcje, zaczynał wątpić we własne plany. Chciał wierzyć, że dzisiaj odpuszczą, uznając, że to za wcześnie. On by odpuścił. A nawet jeśli się mylił, nikt nie miał prawa mu tego wypominać!

– Za parę dni stan Nakiego się pewnie poprawi. Moglibyśmy... – zaczął Hiroshito, ale mięśniak nie pozwolił mu skończyć.

Zatrzymał się i odwrócił w jego stronę. Nienawidził takich jak on. Ludzi patrzących na niego z wyższością. Odkąd zdobył moce, był najpotężniejszym człowiekiem w mieście! Nie musieli go koniecznie szanować, ale chciał żeby chociaż się go bali i podziwiali. Zasłużył na to! A ten imbecyl wszystko psuł. Zawsze wszystko psuł!

– Jego stan nie poprawi się, idioto! Twój kochany koleżka już niedługo zdechnie! Słyszysz?! Będzie zdychał w męczarniach jak inni! – mówił ze złością.

Tym razem świadomie dobierał słowa. Powtarzał "zdychać", nie dlatego że w jego środowisku był to synonim umierania, tylko po to, by najtrafniej opisać to jak moce wykańczały organizm.

– Będzie dławić się własną krwią, kaszleć jakby miał wycharczeć płuca! Widziałeś przecież jak to się odbywa! – tłumaczył coraz głośniej.

Z satysfakcją dostrzegł, że w zielonych oczach pojawiła się panika i obrzydzenie. Wiedział doskonale, że Hiroshito nie dopuszczał do siebie myśli o śmierci swojego najlepszego kumpla i że każda wzmianka o tym wyprowadzała go z równowagi, ale sięgał po taką broń tylko w nadzwyczajnych przypadkach. Gdzieś w głębi serca jego też to przerażało.

– Może właśnie teraz stygnie i jak wrócimy będzie po wszystkim? – Uśmiechał się, widząc jak jego przeciwnik coraz bardziej się krzywi.

Teraz to on był górą. Myślał, że Hiroshito wreszcie nauczył się, żeby nie podskakiwać, ale kolejne słowa rudego całkowicie zmieniły obraz sytuacji:

– Jesteś żałosny. Mówisz mi to wszystko żeby poczuć się lepszym.

Isamu dopiero po chwili zrozumiał, że Hiroshito reagował tak na niego, a nie na myśl o śmierci kolegi. Nienawiść i wściekłość odebrały mu rozum. Tak jak zwykle. Chwycił towarzysza za koszulę i przewrócił go. Potem przykucnął, opierając kolano na mostku rudzielca. Robił tak, gdy miał pewność, że przeciwnik nie będzie walczyć albo gdy nie stanowił dużego zagrożenia. Jeśli ofiara, tak jak tutaj, była wątlejsza i słabsza, mogła się tylko poddać.

– I kto tu jest żałosny, imbecylu? – warknął. – Tylko patrzysz na wszystko z góry i wytykasz błędy! Powinieneś na kolanach dziękować, że cię nie zabiję!

Hiroshito oddychał płytko, z trudem. Widocznie nacisk jaki Isamu przeniósł na kolano był zbyt duży. W zielonych oczach pojawiły się łzy, ale raczej z bólu niż strachu. Wciąż patrzył na napastnika śmiało, ale teraz już bez pogardy. Ciągle nie próbował się bronić.

– Boli... Nie mogę... oddychać... – powiedział z trudem.

Isamu przestał tak napierać na ofiarę, pozwalając jej na wciągnięcie powietrza do płuc. Sam był zaskoczony swoją reakcją. Nienawidził tego rudego idioty, ale wiedział, że nie mógł go skrzywdzić. Czy aż tak pragnął jego śmierci, że byłby gotów złamać rozkazy i zaryzykować swoje nowe umiejętności? Zaklął, znów patrząc na rudzielca.

– Umiesz tylko powtarzać, że ludzie są beznadziejni! A jak trafiasz na lepszego, to płaczesz! Nawet się nie bronisz! – wrzasnął mu w twarz, dodając kilka niezbyt kulturalnych określeń.

Ten pajac nie użył nawet mocy, licząc na łaskę. Możliwe, że wiedział czym by się to skończyło, że gdyby zaczęli się bić, znów zawaliliby misję i chciał tego uniknąć, ale Isamu wolał myśleć, że rudy po prostu zrozumiał swoje miejsce w szeregu. Zwłaszcza, że jego słowa brzmiały jakby się poddał:

 – Ja... też jestem... żałosny.

Isamu, zadowolony z tego co usłyszał, wstał i kazał się im rozdzielić. Hiroshito nie potwierdził, że zrozumiał. Nie próbował się nawet podnieść. W końcu mięśniak zostawił kompana w śniegu, wiedząc, że jeśli nadal podróżowaliby razem, nie wytrzymałby.

***

Runo Misaki obserwowała właśnie podwórko, siedząc na dachu. Czuła się tu bardzo dobrze, bo razem z przyjaciółmi wiele razy obserwowała gwiazdy. Gdy kilka lat temu Alice dostała na urodziny pierwszy teleskop, całą noc porównywały mapę nieba z tym, co widzą. Nawet Dan, który był tu po raz pierwszy, nie poślizgnął się. Specyficzny układ dachu uniemożliwiał upadek. A jednak Lync Volan stoczył się, bo przestraszył go jakiś cień! To było po prostu śmieszne!

Pewnie sikał ze strachu, widząc mrok podobny do tamtego obok. Owszem. Ten wyglądał dziwnie. Tak rósł i się spiętrzał... Tworzył kształt człowieka... Ale to nie powód, by zacząć wariować! Chociaż te odkształcenia na dachu faktycznie były męczące...

Nagle Runo spojrzała na to dziwne zjawisko, pełna najgorszych przeczuć. Pisnęła zaskoczona, ale miała tyle rozumu, by nie odskakiwać. Obok niej siedział... Shadow Prove! Dziewczyna wstała i obrzuciła Vexosa jednym z najwścieklejszych spojrzeń na jakie mogła się w tej chwili zdobyć. Jej serce galopowało, a nagły strach nadal nie chciał jej puścić. Postanowiła zagłuszyć go złością, która coraz bardziej domagała się ujścia.

– Co ty robisz, bęcwale?! Prawie spadłam z dachu! – wrzasnęła, decydując się na rozsądną głośność.

Nie chciała alarmować innych, skoro to był tylko Shadow.

– Tak jak Lync! – zaczął się szczerzyć albinos.

To spowodowało u niej wyrzuty sumienia. Postanowiła zrobić z nimi to samo, co z zaskoczeniem. Wyciszyć za pomocą kłótni. W głębi serca miała nadzieję, że ta dyskusja będzie ciekawa i wymagająca, bo od ich ostatniej potyczki słownej nie miała godnego przeciwnika.

– Po co przylazłeś? – zaczęła, patrząc na niego wrogo.

Twarz chłopaka ozdobił szeroki uśmiech, odsłaniający dziwnie ostre zęby.

– Pilnować Alice! – oznajmił, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Runo jednak nie była przekonana czy to prawdziwy powód.

– Spectra cię nie wysłał! – wytknęła, kładąc ręce na biodra.

Podpatrzyła ten gest u matki. Wiedziała, że mężczyźni od razu czują się mniej pewnie. Shadow jednak albo nie był facetem, albo nie wiedział jak powinien się zachować, bo wciąż świecił ząbkami.

– Nie szkodzi.

Oparł się wygodnie o zaśnieżony dach i założył nogę na nogę. Miał na sobie zwykłe ubranie i na widok jego gołych ramion Misaki poczuła dreszcz. Jak on mógł wylegiwać się tak w tym śniegu? Owszem, było cieplej niż przed kilkoma minutami, śnieg przestał padać tak gęsto, a wiatr skończył się nad nią pastwić jakby znalazł nową ofiarę gdzie indziej, ale bez przesady...

– Będziesz miał kłopoty – przestrzegła go.

Shadow zaczął się tylko śmiać, wywalając jęzor, co nieco obrzydziło dziewczynę.

– Nic mi nie mogą zrobić! – powiedział, gdy się nieco uspokoił.

Czerwone ślepia świeciły jakby doskonale się bawił. Runo nigdy nie widziała takich tęczówek.

– Bo? – spytała, przestając oglądać jego oczy.

Co się z nią działo?

– Bo jestem Shadow Prove! Mnie się nie karze! Jestem na to zbyt fajny! – zawołał, uśmiechając się tak szeroko, że aż Runo poczuła ból w szczęce.

Czy ktoś normalny mógł mieć cały czas taki dobry humor?

– Boją się raczej obrońców zwierząt. Nie chcą być oskarżeni o maltretowanie – prychnęła, a Vexos dostał ataku śmiechu.

Znów wywalił jęzor, bujał się w przód i w tył i bardzo głośno wyrażał swoje zadowolenie. Trochę zbyt głośno. Runo rozejrzała się niepewnie. Miała nadzieję, że nikt z Młodych Wojowników nie wygna tego wariata. Nawet za jego towarzystwo była wdzięczna. Rozpraszało nudę.

– Jak miło! Z tego co wiem, ty też działasz w takim klubie. Broniłabyś mnie? – zapytał, gdy się opanował.

Nie obrażał się, tylko ciągnął temat? To dla Runo była nowość. Shadow miał niezwykły dystans do siebie albo w ogóle nie zauważył, że go obraża! Tak czy inaczej, był cennym rozmówcą.

– Ja zajmuję się szukaniem pieniędzy na uśpienie niebezpiecznych bestii humanitarnymi metodami – zażartowała.

Na te słowa albinos się ożywił. Podniósł głowę, skupiając się całkowicie na niej. Jego uśmiech zmienił się z idiotycznie radosnego na psychopatyczny. Runo mimowolnie zadrżała. Tym razem nie z zimna. Widziała taki wyraz twarzy w kinie. Tak patrzył chory psychicznie morderca na swoją bezbronną ofiarę, wymyślając tortury. Bała się wtedy wracać po ciemku z kina i przez kilka dni nie chodziła nigdzie sama. Wtedy oglądała tylko film, a teraz widziała to na własne oczy. W głowie poczuła pustkę.

– Twoim zdaniem... jestem niebezpieczny? – spytał cicho.

Dziewczyna czuła ulgę, że wciąż siedział. Miała nad nim przewagę. Postanowiła zdławić niepokój złośliwym żartem.

– O tak! Węszę wściekliznę lub psychozę!

Podziałało. Shadow znów zaczął się zachowywać jak nieszkodliwy wariat. Śmiał się swoim dziwnym sposobem. To sprawiło, że Wojowniczka zrelaksowała się.

– Faktycznie oszalałem. Na twoim punkcie! – zarechotał, obserwując jej reakcję.

Na policzkach Runo pokazały się rumieńce. Na szczęście mogła zwalić to na mróz. Nie chciała pokazywać zdziwienia i zmieszania przed Vexosem. Od dawna nie słyszała komplementu. Bo to był komplement, tak?

– Spadaj stąd, niedorobiony wampirze! – wrzasnęła w końcu, nie wiedząc jak się zachować.

Użyła tego przezwiska, myśląc, że go zdenerwuje. On jednak wydawał się być znowu w wyśmienitym humorze.

– Nie chcę! – oznajmił radośnie. – Lubię się z tobą kłócić! Zawsze mamy temat do dyskusji!

Wydawał się taki szczęśliwy i szczery.

– Ja też lubię się z tobą kłócić – przyznała mimowolnie.

Nagle zdała sobie sprawę, że powiedziała to na głos. Zmieszała się jeszcze bardziej niż przed chwilą. Nie powinna czuć sympatii do Vexosa! Oni byli przecież tacy... Tacy... Okropni! I nienormalni! I... Zabrakło jej słów, a teraz były tak bardzo potrzebne.

Tymczasem Shadow przestał się uśmiechać. Spiął się i rozejrzał wkoło. Wyglądał trochę jak pies węszący zwierzynę.

– Mam złe przeczucia – powiedział, przechodząc z siadu do kucnięcia.

Całe ciało miał naprężone jakby miał zamiar na kogoś skoczyć.

– Nie wierzę psychicznie chorym – oznajmiła Runo, rozglądając się z ostrożności.

To zachowanie nieco ją zdenerwowało. Na szczęście nie dostrzegła nic niepokojącego. Śnieg padał cicho, wiatr wiał spokojnie, Volt był na swoim miejscu, a Shuna nie było widać. Prawdopodobnie stał się niewidzialny. Przydatna sztuczka.

– Ale ja jestem zdrowy. Na ciele i umyśle! – Shadow znów zwrócił na siebie jej uwagę.

– W to drugie raczej wątpię – prychnęła dziewczyna, chętnie zajmując się czymś innym niż obserwacją.

– Bo ty niedowiarkiem jesteś, Księżniczko! – odparł Vexos, mrużąc złośliwie oczy.

Runo zdenerwowała się. Nie lubiła tego przezwiska. Co on sobie wyobrażał?!

– Nie nazywaj mnie...

Nim zdołała dokończyć zdanie, Prove wystrzelił w jej stronę i złapał ją za nadgarstki. Była tym tak zaskoczona, że nie wiedziała co ma zrobić. Albinos tymczasem upadł na plecy w śnieg, ciągnąc ją za sobą. Gdy głową wylądowała na jego klatce piersiowej, nie wiedziała, co ma zrobić. Była oszołomiona i... jakaś taka... zadowolona?

Nie! Stop! Była wściekła! Nie podobało się jej być przytulaną przez Vexosa! Miała ochotę krzyczeć ze złości, ale zanim zebrała się w sobie, usłyszała jakiś pełen pretensji, trochę znudzony głos.

– Przez ciebie nie wyszedł taki piękny strzał!

Runo natychmiast wyrwała się z objęć Shadowa i stanęła na nogi. Kątem oka zauważyła, że ten też wstaje. Więc ratował ją przed pociskiem? Czuła się trochę... zawiedziona. Co ona sobie myślała?! Samą siebie przerażała! Szybko spojrzała na przybysza, by skupić myśli na czymś innym.

– Hiroshito Tankagi! – warknęła, choć nie musiała się upewniać.

Rude włosy, znudzenie, złośliwość, ta wyższość... Powiedziała jego imię tylko dlatego, żeby Shadow wiedział, z kim walczą. Chociaż, jakby się nad tym głęboko zastanowić, to Prove też chodził do tej kawiarni.

– Runo Misaki i Shadow Prove – odpowiedział tymczasem rudzielec, uśmiechając się lekko. – Naprawdę ciekawa para.

Na te słowa dziewczyna zaczerwieniła się. Oczywiście ze złości! Jak on śmiał choćby myśleć, że oni mogą być razem! Nienawiść przepełniła całe jej ciało. Już wtedy, gdy pracował w kawiarni, nie lubiła z nim rozmawiać, był wredny i złośliwy, ale teraz po prostu zapałała do niego nienawiścią.

– To jest nasz wróg? – spytał nagle Vexos Darkusa, a Misaki myślała, że się przewróci.

– Ty nie wiesz z kim walczymy?! – wrzasnęła, odwracając się w stronę sojusznika.

Jak te słowo dziwnie brzmiało, gdy odnosiło się do tego człowieka...

– Po prostu chciałem się upewnić, że mogę go skrzywdzić – oznajmił Shadow, uśmiechając się infantylnie.

Zupełnie jak dziecko, które za chwilę będzie bawić się nową zabawką. To było trochę przerażające, jednak Runo nie mogła myśleć o tym dalej, bo Hiroshito wywołał bardzo mocny wiatr, który przyniósł ze sobą tonę śnieg.

***

Alice kończyła właśnie obierać ziemniaki. Sprawdziła w którym miejscu opowieści Julie o sobotnich zakupach się znajduje, a słysząc, że to dopiero siódmy sklep, znów przeniosła się myślami do chłopaka o różowych włosach, który siedział w salonie.

Lync miał mieszkać z nią aż do momentu, kiedy nie będzie potrzebować ochrony. To było lepsze niż gdyby Vexosi mieli się codziennie zmieniać, tak jak Młodzi Wojownicy. Z jednej strony nie chciałaby co dzień mierzyć się z kimś nowym i obcym, ale z drugiej, nie wiedziała czy wytrzyma akurat w jego towarzystwie. Volan okazał się złośliwy jak w opowieściach przyjaciół. Nie przepadała za takimi ludźmi. Niektórych bawiło takie zachowanie, jeszcze innym imponowało, a ona należała do tych, których to krępowało. Nie lubiła słuchać złośliwości. Zwłaszcza skierowanych do jej przyjaciół. Nie wiedziała jak się wtedy zachować.

– ...i była taka śliczna! Nogi Runo wyglądałyby w tym... – Nagle Julie umilkła w połowie opowieści.

Takie wydarzenie graniczyło z cudem i mogło zostać wywołane tylko atakiem, strachem lub obrażeniem się. Alice zerknęła na przyjaciółkę zaniepokojona i gdy dostrzegła, że ta obróciła się demonstracyjnie tyłem do wejścia, wiedziała, że trafiła na trzecią opcję. Zerknęła w kierunku drzwi. Nie zdziwiła się, widząc Lynca. Stał w progu jakby nie wiedział czy wejść. W końcu chyba podjął decyzję i wsunął się do środka. Na to Julie wstała i z wysoko podniesioną głową wyszła do salonu. Chłopak patrzył za nią chwilę, ale w końcu zajął miejsce przy stole.

– Jak długo będziemy musieli tu siedzieć? – spytał spokojnie.

Dziewczyna wzruszyła ramionami odkładając nóż i obranego ziemniaka. Teraz musiała tylko zebrać obierki.

– Jeśli się teraz nie zjawią, będziemy musieli wystawić nocne straże – powiedział Lync bardziej do siebie, niż do niej.

Czy przyszedł tu, żeby jej przypominać, że przez nią mają więcej obowiązków? Alice posmutniała i w milczeniu zabrała się za sprzątanie stołu.

– Volt chciał, żebym się dowiedział, dlaczego akurat ciebie chcą porwać, choć mnie to niezbyt obchodzi. – Zmienił nagle temat Vexos.

Alice westchnęła. Nie on pierwszy o to pytał. Od kilku dni Młodzi Wojownicy zadręczali ją tego typu przesłuchiwaniami, a ona nie mogła im pomóc. Czuła się przez to okropnie. Popatrzyła na swojego rozmówcę z przepraszającym uśmiechem i wzruszyła ramionami.

– Może to przez projekt, nad którym pracuje dziadek albo fakt, że byłam Mascaradem – podzieliła się swoją teorią.

Volan zaczął bawić się obierką od ziemniaka i nie patrzył dziewczynie w oczy. Widocznie się nad czymś zastanawiał.

– Myślę, że to przez twoje kontakty z Młodymi Wojownikami – oznajmił cicho. – Doradzasz im, przebywasz z nimi i znasz ich plany. Wielu osobom zależałoby na uzależnieniu od siebie Wojowników, a szantaż to dobry sposób zdobycia posłuszeństwa.

Dziewczyna zastanawiała się chwilę nad tym wszystkim i po chwili skinęła głową.

– Możesz mieć rację. Osoba mająca poparcie obrońców jest wyjątkowo szanowana i wpływowa – powiedziała. – Nie zdziwiłabym się, gdyby pan Zenoheld...

Jej wywód przerwało prychnięcie Lynca.

– On ma nas – wtrącił, ale po tym zamilkł.

Zdał sobie chyba sprawę jak to brzmi. Alice zastanawiała się czasem jak wygląda praca Vexosów. Dan, Runo, Shun i Marucho powtarzali, że ta grupa jest zła, bo czeka na rozkazy jednej osoby zamiast interesować się bezpieczeństwem miasta. Z tego co ona zaobserwowała, Vexosi wywiązywali się z podstawowych zajęć. Byli tam, gdzie powinni być. Bronili tego, co miało być bronione. Walczyli z przestępcami. Nie można było się do niczego przyczepić. Byli skuteczni i silni. Prawie nikomu nie przeszkadzało to, że raz na jakiś czas załatwią prywatną sprawę pana Kinga.

Nagle do kuchni wpadła Julie. Wyglądała na wściekłą i zdeterminowaną. Alice wstała, chcąc dowiedzieć się, co się stało, ale nim otworzyła usta, Makimoto wskazała na nią palcem.

– Ty się chowasz – oznajmiła, a potem przeniosła wzrok na Lynca. – Ty jej bronisz za wszelką cenę. Jeśli się wedrą, będziesz ostatnią linią obrony.

Może była głupiutka i naiwna, ale w obliczu zagrożenia, potrafiła być twarda. Nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby zostawiła przyjaciół bez pomocy.

– A ty dokąd idziesz? – spytał chłopak, również wstając.

W jego głosie można było wyczuć lekką panikę i niedowierzanie. Alice podzielała jego uczucia w stu procentach. Nie mogła uwierzyć, że już się zaczęło.

– Volt sobie nie radzi! Dwie moce przeciw jednej to troszkę za dużo! – wyjaśniła szybko i wybiegła.

Lync nie krzyczał za nią, że to on jest jego partnerem do działań w terenie, czego Alice się spodziewała. Zamiast tego zastygł zupełnie tak jak ona.

***

Runo mruknęła coś pod nosem, gdy Hiroshito po raz kolejny uniknął jej kopnięcia. Jej moc nie była zbyt przydatna w takich walkach, więc musiała polegać na sprawności fizycznej, co nie było jej mocną stroną. Owszem, była szybka i wytrzymała, ale niezbyt silna. Zazwyczaj szpiegowała wrogów i ubezpieczała tyły. Czasami też walczyła z bliska, ale nie znosiła tego.

Shadow też nie radził sobie szczególnie dobrze. To znikał, to pojawiał się w różnych miejscach na dachu, jednak nie mógł trafić obok rudzielca jakby coś mu w tym przeszkadzało. Dziewczyna odskoczyła, wywołując swoją projekcję tuż za przeciwnikiem. Ta świetlista kopia nie mogła być zniszczona, ale sama też nie uderzała. Miała za zadanie obserwować. Była połączona z umysłem Runo, ale nie kolidowała z jej prawdziwymi zmysłami. Dzięki temu Wojowniczka mogła skuteczniej unikać ciosów przeciwnika. Ale teraz nie widziała przez oczy swojej projekcji kompletnie nic. Tylko ciemność. Nie słyszała też żadnych dźwięków.

Spanikowana skupiła się tylko na niedziałających zmysłach swojej kopii i nie zauważyła, że Hiroshito ją atakuje. Gdyby Shadow nie przyciągnął jej do siebie, oberwałaby płomieniem. Niestety ten ruch nie był zbyt mądry, bo albinos, zaskoczony rozpędem, zachwiał się niebezpiecznie i po chwili zsunął się z dachu, trzymając w kurczowym uścisku Runo. Po szybkim ślizgu obydwoje wylądowali w zaspie. Tej samej, która gościła niedawno Lynca.

Prove, na którym leżała oszołomiona Runo, zaniósł się głośnym śmiechem. Zjazd wyraźnie mu się spodobał. Dziewczyna w innych okolicznościach nawrzeszczałaby na niego i czym prędzej odsunęłaby się jak najdalej, ale teraz usiadła tylko, nieświadomie gniotąc Vexosa. Zdawała się być nieobecna. A to wszystko dlatego, że gdy odsunęli się od projekcji, ta zaczęła działać normalnie. Runo nie rozumiała tego co się dzieje. Jeszcze nigdy nie zdażyła się jej taka sytuacja.

– Czemu stałaś jak głupia, zamiast uciekać? – spytał rozbawiony głos z dołu.

Dziewczyna zerknęła tam, a widząc, że siedzi na Vexosie, szybko wstała. To było takie żenujące! Próbując ukryć zmieszanie przystąpiła do słownego ataku.

– A ty co się teleportujesz z miejsca na miejsce jakbyś nic nie widział?! – warknęła.

Shadow również podniósł się do pionu i skupił wzrok na niej. Runo dzięki kopii mogła obserwować poczynania Hiroshito. Jak na razie rudy tylko ciekawsko rozglądał się dookoła.

– Bo jak się teraz zmieniam w cień, to nic nie widzę. Tylko jakieś oślepiające światło – Prove poskarżył się z miną obrażonego dziecka.

Runo otworzyła szeroko oczy. Czy to możliwe, że to właśnie oni sobie przeszkadzali?

– To czemu ciągle to robisz? – zapytała.

– Może w końcu się naprawi! – oznajmił Shadow z szerokim uśmiechem.

Misaki poczuła, że brakuje jej sił. Co to był za człowiek?! Nagle oczami swojej kopii dostrzegła, że ich przeciwnik zaczyna tworzyć ogień, który miał zamiar posłać w ich stronę.

– Odsuń się! – wrzasnęła, sama odskakując.

Shadow spełnił rozkaz dzięki czemu nie został spalony na popiół. Płomień za to stopił grubą warstwę śniegu, aż do gołej ziemi. Nagle projekcja znów zrobiła się ślepa. Dziewczyna nie wytrzymała psychicznie i wrzeszcząc wściekle, wyłączyła ją. Co się działo z jej mocami?!

– Nie zmieniaj się w cień! – zawołała do Shadowa, który miał wyraźną ochotę przenieść się na dach.

Ten rzucił jej zbolałe spojrzenie, ale posłusznie skinął głową. Runo przeszedł kolejny dreszcz. Przecież Shadow nigdy nikogo nie słuchał. Tak opowiadali na mieście, a jej osobiste obserwacje to potwierdzały. Co się działo?!

– Skoro nie możemy wejść na dach, mamy go ściągnąć, tak? – spytał z szerokim uśmiechem.

Wyglądał jakby miał plan. A to niedobrze. Myślący Prove to początek katastrofy! Nim jednak dziewczyna dowiedziała się na czym ten "cudowny wymysł" polega, Hiroshito z głośnym krzykiem zleciał na ziemię. Jego lądowanie było twardsze od innych, które tu dziś widziano. Sugerował to pełen bólu wyraz twarzy i ciche jęki, gdy starał się podnieść.

Albinos z radosnym okrzykiem "To dar niebios!" podbiegł do delikwenta, by go oficjalnie pojmać. Runo jednak popatrzyła w górę z wyrzutem. Domyślała się co, a raczej kto, stoi za upadkiem rudzielca. Nie zdziwiła się więc, widząc postać w zielonym płaszczu. Ta osoba bardzo im pomogła, ale zamiast podziękowań, mogła spodziewać się tylko pretensji.

– Szybciej nie można było? – warknęła dziewczyna, gdy Shun Kazami z nadzwyczajną lekkością wylądował tuż obok niej.

– Musiałem się upewnić, że nie ma tego trzeciego. Co by dało pokonanie Tankagiego, gdyby Alice i tak została porwana? – mruknął przez zęby.

W czasie walk pozwalał sobie na pewną dawkę emocji. Wiedział bowiem, jak wszyscy inni, że wściekłość potęguje siłę mocy. Runo wtedy nie lubiła być przy nim. Był nie do poznania. Sprawiał wrażenie kogoś, kogo obchodzi tylko walka. Nie tylko ona martwiła się strategią przyjaciela. Inni Młodzi Wojownicy również bali się, że kiedyś po wypuszczeniu tych tłumionych emocji, nie będzie można go powstrzymać. Nikt jednak nie poruszał tematu. Dobre wyniki były warte ryzyka.

Dalsze rozmyślania przerwały pełne złości krzyki Shadowa. Wołał coś o tym, że przeciwnik nie chce się poddać i o wrednych, rudych potworach, czyhających na jego zdrowie i życie. Runo z westchnieniem popatrzyła na Hiroshito, który ogniem i wiatrem próbował utrzymać się z dala od Vexosa. Shun szybko przystąpił do ataku, co sprawiło, że rudy zaczynał mieć problemy z podziałem uwagi. Dziewczyna jednak nie miała zamiaru się mieszać. Nie bała się już tej walki. Mieli przewagę nad Hiroshito, Shun walczył po ich stronie, a ona mogła zająć się tym, co lubiła najbardziej. To znaczy rozpraszaniu przeciwnika i ostrzeganiu swoich przed niebezpieczeństwami, których mogli nie zauważyć w wojennym amoku.

***

Volt przetarł policzek, po którym spływała krew. Nawet nie zauważył, kiedy został ranny. Może wtedy, gdy jego przeciwnik, prawie łysy, młody mężczyzna o podobnej posturze jak on, uderzył go w twarz? A może gdy ratował się przed kopnięciem skokiem w krzaki? W grę wchodziły tylko te dwie możliwości, bo przeciwnik nie używał jeszcze swoich mocy.

– Masz ty...! – wrzasnął anonimowy przeciwnik, próbując uderzyć, a Volt zignorował w myślach ostatnie słowo.

Nienawidził, gdy ktoś używał przy nim takiego słownictwa odkąd sam nawrócił się na normalny język. Każdy wulgaryzm sprawiał, że zgrzytał zębami ze złości. W tej walce musiał ograniczyć ten nawyk, bo starłby sobie swoje perełki na śnieżnobiały proszek. Mięśniak, z którym walczył, co chwila klął i wyrzucał z siebie takie określenia, że Vexos miał ochotę mu porządnie przydzwonić.

Ten zamiar nie był trudny do zrealizowania, bo tamten wolał walkę w zwarciu i bez pomocy sił nadprzyrodzonych. Volt się z tego cieszył. Jego moc była prawie nieprzydatna w atakach bezpośrednich, jak to często bywa z Haosami.

Nie znaczyło to jednak, że miał łatwo. O nie! Mężczyzna bez koszulki, którego właśnie potężnie uderzył w skroń, był silny i wprawny w bojach. Luster nie zdziwiłby się, gdyby okazał się ulicznym wojownikiem. Wyćwiczone uniki i ataki czy zdolność szybkiego pozbierania się po ciosie nie cechowały zwykłego człowieka.

– Ty... – krzyknął mężczyzna, kolanem uderzając w brzuch Vexosa.

Cios był bardzo silny i Volt musiał się mimowolnie skulić. Nie przeszkodziło mu to jednak w "wypikaniu" słowa i pozbawieniu przeciwnika równowagi. Gdy ten przewrócił się na plecy w śnieg z głośnym, niecenzuralnym okrzykiem na ustach, Luster kopnął go mocno w kolano, mając nadzieję, że przeciwnik zacznie choć troszkę kuleć. Nie było co tu się bawić w podduszanie czy przyciskanie do ziemi w celu wydobycia informacji. Obaj byli tak samo silni, więc nie warto było ryzykować tej chwilowej przewagi.

– ... śmieciu! – wydarł się powalony, a Volt znów starał się nie usłyszeć pierwszego słowa – Ty słaby śmieciu!

Nim Vexos zdołał coś zrobić, tamten, drugą nogą, kopnął go w kolano. Dokładnie w to samo, co on jego. Volt mimowolnie przyklęknął, przyznając w myślach, że mężczyzna jest dobry w te klocki. Podniósł się w ostatniej chwili, bo jego przeciwnik był już na równych nogach i spróbował uderzyć go w głowę. Niestety Vexos nie miał dziś szczęścia i po kilku mocnych i celnych ciosach, które wymierzył w głowę i kolana przeciwnika, sam oberwał w skroń. Tak mocno, że zrobiło mu się czarno przed oczami i runął twarzą w śnieg. Gdy podniósł się na rękach, poczuł kopnięcie w twarz. Zabolało potwornie, ale dziękował losowi, że to był tylko trampek.

On sam nie stosował tej techniki, jeśli można było doprowadzić przeciwnika żywego, ale musiał przyznać, że była skuteczna. Celowało się w głowę, aby pozbawić wroga trzeźwości myśli i przytomności. W najlepszym przypadku kończyło się to złamaniem nosa i utratą świadomości, a w najgorszym oślepnięciem, uszkodzeniem mózgu lub śmiercią. Gdy tak się działo, mogli liczyć tylko na upomnienie szefa, które nie było zbyt surowe. Jakże Spectra mógł ich łajać, skoro sam stosował tę technikę?

– Jesteś słabym...! – krzyknął po raz kolejny mięśniak, a potem powtórzył coś, o czym wspominał co jakiś czas. – Potrafię pokonać cię bez użycia mocy! Jak chcesz bronić miasta i bliskich, skoro sam nie umiesz się bronić! Haos jest najgorszą mocą! Jak chcesz nią wygrać?!

Volt jakimś cudem uniknął ponownego spotkania z trampkiem i przeturlał się w bok. Czuł jednak, że ten jeden kop zdziałał wiele. Nos okropnie go bolał, a krew płynęła raźnym strumieniem. Miał nadzieję, że nie jest złamany.

– ...! ...! Tylko uciekać możesz z taką mocą! Po co jesteś w Vexosach, jak nic nie potrafisz, ty...?!!! – darł się dalej ich wróg jakby nienawidził Lustera za to, że nie potrafił się obronić.

Każde te słowo bolało gorzej od uderzeń. Volt zdawał sobie sprawę, że tamten ma racje. Z taką mocą nie miał jak dobrze bronić miasta, siebie, dziewczyny, którą kochał... Wiedział to od zawsze. Dlatego ćwiczył ciężko na siłowni. Myślał, że nadrobi te braki tężyzną. Nie miał chyba racji.
            
            Gdy znów się zwarli, z całej siły uderzył przeciwnika w szczękę. Chrupnęło i poleciała krew. To jednak nie wystarczyło, by go pokonać. Mięśniak szybko się otrząsnął i znów zaatakował. Każdy z nich trafiał wiele razy, ale Voltowi zdawało się, że przegrywa. Cały czas nie mógł przestać myśleć o tym jak będzie miał bronić swoją przyszłą żonę i dzieci, skoro był tak słaby. Czuł się wściekły i taki mały.

Nagle usłyszał groźny krzyk Makimoto. Zerknął w tamtą stronę, rezygnując chwilowo z ataków. Tak samo zrobił jego przeciwnik. Obaj byli zaskoczeni nagłym pojawienie się dziewczyny.

– Co to ma być? – spytał niezbyt kulturalnie anonim, patrząc na Młodą Wojowniczkę.

– Jedna z dwunastu ochroniarzy, którzy strzegą Alice – syknął Volt, cofając się o kilka kroków.

Był cały obolały, a przez ból nosa zaczynał źle widzieć. Nie miał ochoty dalej walczyć, więc postawił na sztuczkę stosowaną przez Spectrę. Phantomową gadkę.

– Gdy jeden z nas nie daje rady, przybiega kolejny. Nawet jeśli nas pokonasz, zostanie jeszcze siedmiu – oznajmił, a na widok miny mięśniaka miał ochotę się roześmiać.

– Jak to siedmiu? Was jest dwóch! – warknął.

– To spójrz do tyłu – odparł Vexos, zadowolony, że może chwilę odpocząć.

Półnagi mężczyzna nie pomyślał, że to może być sztuczka. Widocznie był prostodusznym, szczerym człowiekiem, którego mózg nie miał sił rozsupływać intryg. Na jego szczęście, Volt mówił prawdę. Za nimi znajdował się Hiroshito, starający się bronić przed dwoma chłopakami. Za nimi, w pewnej odległości, skakała i wrzeszczała Runo Misaki. Czy walka tak bardzo go rozproszyła, że nic nie słyszał, czy też miał już uszkodzony słuch?

Młody mężczyzna zaklął i puścił się biegiem przez śnieg. Wołał coś przy tym o rudym, leniwym dupsku, ale Volt nie miał siły tego słuchać. Niech teraz oni ich gonią. przeszło mu przez myśl. On miał dość. Osunął się na kolana i zebrawszy śnieg w ręce, przyłożył go do nosa. Przestało tak strasznie boleć. Poczuł ulgę i pozostałe uderzenia, na które przedtem nie zwracał uwagi. Nie przeszkadzało mu to jednak.

Nagle dobiegła do niego Julie. Nie podniósł na nią wzroku, wciąż rozkoszując się chłodem.

– Widziałeś? Wystraszyłam go! – zaczęła piszczeć dziewczyna, sadowiąc się w śniegu obok niego. – Ja jednak jestem wspaniała! A Shadow i Shun poszli ich gonić. Czemu ty nie? O! Tu jest dużo krwi! Ty to jesteś super, skoro tak mu dowaliłeś! A czemu przykładasz ten śnieg do twarzy? Jak jest ci gorąco, to...

Takie i inne głupotki plotła trzy po trzy Julie Makimoto. Każdy normalny człowiek, przerwałby jej, ale Volt Luster był dżentelmenem, któremu nie wypadało uciszać innych. W dodatku rannym dżentelmenem, który miał głęboko gdzieś to, co nie wiązało się z jego osobą.

***

Alice nie wiedziała jak miałaby opisać ulgę jaką poczuła. Słyszała o kamieniach spadających z serc, kajdanach, które otwierała niewidzialna ręka czy łzach wypłukujących ciężar, ale to nawet w połowie nie opisywało jej przeżyć. Na szczęście nikt jej o to nie pytał, bo i po co, skoro wszyscy czuli to samo? W jakiś dziwny sposób to uczucie – śmiesznie nieopisywalne i przyjemne, ich łączyło. Siedząc w salonie wyglądali i zachowywali się jak prawdziwa drużyna, w której nie było nikogo zbędnego. Byli odprężeni, uśmiechnięci, spokojni.

Julie zajęła miejsce na kanapie tuż obok Volta i przyglądała mu się ciekawie. Vexos pochylał się do przodu, przyciskając chusteczki do wciąż krwawiącego nosa. Po jego drugiej stronie usadowił się Lync. Nic nie mówił, tylko patrzył w niego jak w obrazek. Alice też była Voltowi bardzo wdzięczna. To dzięki niemu walka skończyła się tak szybko. Tak przynajmniej wynikało z jego opowieści, która była bardziej prawdopodobna niż ta Julie. Który paker przeraziłby się ubranej na różowo szesnastolatki?

– Nos nie jest złamany – oznajmiła Alice, przynosząc kolejną paczkę chusteczek.

Żeby dojść do Volta, musiała minąć siedzącą na podłodze obok kanapy Runo i rozłożonego tuż przed kominkiem Shadowa. Chłopak wrócił z pogoni po kilku minutach, gdy tylko się znudził. Po prostu zamienił się w cień i wrócił. Przed domem dopadły go te zakłócenia, na które cały czas się skarżył i wylądował w kuchni, gdzie spostrzegł zupę. Na szczęście jego uwagę przykuł ranny Volt i prowadząca go Runo, a nie gotowanie.

– Może wyprać ci koszulkę? – spytała rudowłosa, gdy ranny zmieniał chusteczkę.

Julie była tym pomysłem zachwycona. Nie obchodziły ją jednak plamy krwi, które wyraźnie odstawały od jasnej koszulki, ale wygląd klaty Volta. Od jakiegoś czasu była zafascynowana kulturystami.

– Nie... – wymamrotał Vexos, opuszczając głowę.

– On nie chce robić kłopotu – wytłumaczył Lync i nieco złośliwie się uśmiechnął. – Ale mu się nie udaje. Volt, skoro już latają koło ciebie, to nie daj się prosić! Szkoda nowej koszulki.

Alice, słysząc, że to nowe ubranie, jeszcze bardziej zapragnęła je wyczyścić. Przecież to przez nią było brudne. Przez nią cierpiał. Te wszystkie problemy były jej winą.

– To nie kłopot. Naprawdę – odezwała się łagodnie. – Pozwól chociaż tak się odwdzięczyć.

Volt nie zmienił zdania i chyba to sprowokowało Shadowa. Leżący do tej pory plackiem na podłodze albinos zerwał się na równe nogi. To troszkę przestraszyło rudą dziewczynę. Mimowolnie odsunęła się od niego, czym go rozbawiła. Nic nie poradziła na to, że nie lubiła być blisko niego. Sama nawet nie wiedziała dlaczego. Chyba chodziło o to, że przerażał ją tą swoją zmianą nastrojów i sposobem bycia. Była mu jednak wdzięczna za pomoc i nie mogła go wyprosić.

– Mam pomysł – oświadczył krótko chłopak.

Odpowiedział mu zbiorowy jęk.

– Skoro Volt nie chce po dobroci oddać koszulki, weźmiemy ją siłą! Rozbieramy go! – zawołał.

Tym razem reakcje były bardzo różne. Lync zaczął się niekontrolowanie śmiać i odsunął się, wyraźnie nie chcąc się znaleźć w zasięgu ognia. Alice i Runo wymieniły zszokowane spojrzenia, a Julie pisnęła uradowana. Volt za to zaczął protestować. Widząc jednak, że słowami Shadowa nie przekona, wstał, wciąż powstrzymując krwawienie chusteczką. Chciał odejść jak najdalej, ale albinos do niego doskoczył i złapał za dół koszulki.

– Puszczaj, wariacie! – warknął Luster, gdy Prove zaczął ją ciągnąć w górę.

Pokój wypełnił śmiech Lynca i Shadowa oraz radosne piski Julie. Pozostałe, dwie dziewczyny nie wiedziały co mają robić. Sytuacja była komiczna i nienormalna. Czy miały się śmiać, czy raczej ruszyć z odsieczą?

Na szczęście nie musiały wybierać, bo drzwi główne otworzyły się szeroko i wszedł przez nie Shun Kazami. Na jego widok Lync i Julie zamilkli, a Shadow, nadal rechocząc, zaprzestał ataku, ciekawy reakcji przybysza. Korzystając z okazji, Volt wyrwał się i poprawił podciągniętą już do połowy koszulkę. Użył do tego obu rąk, bo chusteczka upadła podczas tej szarpaniny. Krew na szczęście przestała już lecieć. Shun nie skomentował tego co zobaczył. Miał ważniejsze rzeczy do ogłoszenia.

– Wymknęli się – powiedział chłodno. – Możemy wracać do domów. Nie sądzę, by dziś tu przyszli.

– A zupa? – jęknęła Julie.

W jakiś sposób ten jęk zawodu był dla Alice najsłodszym wyrazem uznania.

– Załatw sprawę z Lusterem. To z nim wracamy – odpowiedział ozięble Shun.

Był już spokojny i znów trudny do rozszyfrowania. Dziewczynom już to nie przeszkadzało, ale Lync od czasu jego przybycia był wyraźnie cichszy i spokojniejszy. Jakby chciał zostać niedostrzeżony.

– To zostajemy? – Julie odwróciła się w stronę kierowcy i zrobiła proszące oczka.

Volt skinął lekko głową.

– Pod warunkiem, że odczepicie się od mojej koszulki – zaznaczył, patrząc prosto na Shadowa.

Albinos pokazał koledze po fachu język i zaniósł się śmiechem.

– Ja tam mogę sam wrócić do kwatery! – oznajmił.

Na to wstała Runo.

– To znikaj już! – warknęła.

– Czemu, Księżniczko?

Ten wyraz rozpętał nową kłótnię między nimi. Cały świat zniknął. Liczyło się tylko dogryzanie przeciwnikowi. Julie i Volt też byli zajęci. Dziewczyna pokazywała mu na komórce zdjęcia ubrań, o których wspomniała w drodze do Lorsono. Lync tymczasem siedział skulony i milczący na kanapie. Gdy Alice ogarnęła tę scenkę, uśmiechnęła się delikatnie. Mogłaby się przyzwyczaić.

– Alice... – odezwał się stojący obok niej Shun.

Dziewczyna zerknęła na niego pytająco i poczuła się dziwnie bezpieczna. Gdyby to on miał teraz dyżur, mogłaby spać bez obaw.

– Dzisiaj jest kolej Runo, ale jeśli chcesz... mogę ją zastąpić – dodał ciszej chłopak.

Alice zastygła, czując na raz radość, zdziwienie i zawstydzenie. Czy on czytał w jej myślach? Już chciała odpowiedzieć "tak", gdy zacisnęła usta w wąską linię. To nie był dobry pomysł. Nie mogłaby teraz wyprosić Runo, bo to by było niegrzeczne, a całą trójkę by nie pomieściła. Pokój gościnny był dla Misaki, kanapa dla Lynca. Chyba był tu gdzieś śpiwór i łóżko polowe, ale po ostatnich porządkach dziadka nic nie było pewne. A nawet jeśli ścisnęłyby się z Runo w jednym łóżku, to w co Shun by się rano przebrał? To byłby taki kłopot. A nawet jeśli jej dziadek...

W pewnym momencie, zrozumiała, że sama tworzy sobie problemy. Że choć bardzo pragnie, by Shun został, nie chce wyjść na sprawiającego kłopoty tchórza. Z delikatnym uśmiechem pokręciła głową.

– Nie trzeba – odpowiedziała, bardzo tego żałując.

Chłopak przeniósł wzrok na stół.

– To czas chyba na kolację – zmienił temat.

Czy poczuł się urażony? Alice nie miała takiego zamiaru...

– Kolacja!!! – pełne entuzjazmu wrzaski sprawiły, że nie mogła już o tym myśleć.

Razem z Runo poszły do kuchni. Gdy szukały dobrych talerzy (tu również zaglądał dziadek), spojrzała na przyjaciółkę z lekkim zaciekawieniem. Misaki wyglądała na zdenerwowaną, ale i w pewnym stopniu usatysfakcjonowaną.

– Widzę, że jesteś zadowolona z wizyty Shadowa – powiedziała bez ogródek to co chyba wszyscy zauważyli.

W oczach jej przyjaciółki można było wyczytać szok.

– Zwariowałaś? – oburzyła się. – Przecież on jest głupi i irytujący! Cały czas potrafi znaleźć odpowiedź na moje odzywki i świetnie się bawi przy każdej kłótni! Czasem nie wiem co mu w odpowiedzieć, aż taki jest absurdalny! I to wredny Vexos, który musi mieć ostatnie zdanie i...!

W tym momencie Runo zamilkła i spojrzała na miski, które trzymała w ręce. Na początku, Alice myślała, że je przelicza, ale po chwili uświadomiła sobie, że liczenie naczyń nikomu nie poprawia humoru. A jej przyjaciółka właśnie się uśmiechała. I to bardzo szeroko.

– Może trochę... – przyznała cicho i po chwili wyszła.

Alice szukała jeszcze łyżek i z rozbawieniem słuchała podniesionych głosów z salonu. Niektórym do szczęścia tak niewiele było trzeba.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Z pierwszym fragmentem, tym z Hiroshito i Isamu, męczyłam się dosłownie kilka godzin. Miałam z sześć wersji początku. Żadna mi nie pasowała. Dopiero o 22 słowa zaczęły nagle pasować. Reszta rzeczy wymagała tylko drobnej korekty. Niby zawsze wiedziałam, że wena potrafi być kapryśna, ale po raz pierwszy męczyłam się nad tym aż tak długo, bo chciałam się wyrobić. A kiedy słowa już zaczęły się układać... To chyba najlepsze uczucie na świecie. Jak pokonanie bossa, do którego podchodzisz po raz -nasty. Wygrałam tę rundę. Na serio ją wygrałam.

4 komentarze:

  1. Bardzo spodobał mi się pierwszy fragment, oddaje rzeczywistość Lorsono- zarówno charakter samego miasteczka jak i jego mieszkańców. Taki wgląd w rzeczywistość w której dorastała Alice pozwala trochę zrozumieć czemu jest taka skryta- tak jak jej sąsiedzi i samo Lorsono, ukryte pod warstwą śniegu. Także opisy Hiroshito i Isamu dodają im trochę więcej człowieczeństwa, pozwalają zrozumieć niektóre z ich pobudek. Ogólnie rozdział bardzo mi się podoba, od zawsze był jednym z moich ulubionych (czytywałam Twojego bloga jeszcze na Onecie), zwłaszcza sceny z Shunem i Alice, a także Runo i Shadowem. Mam nadzieję, że uda Ci się dokonczyc tą historię i rozwinąć trochę relacje między tymi bohaterami. I życze Ci wygrywania z tym bossem jakim jest wena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie się cieszę, że się podobało. ^^ Nie żałuję, że zdecydowałam się poprawiać rozdziały, skoro wychodzi to historii na dobre. Miło mi też czytać, że jesteś ze mną już od tak dawna. To niesamowite uczucie. Sama myśl, że są ludzie, którzy chcą to czytać i którzy tyle czekali, daje mi motywację. Dziękuję, że jesteś. :)

      Usuń
  2. Oj wygrałaś!
    Kocham, kocham to jak przedstawiasz realcje między bohaterami. A twój Shadow to skarb normalnie, szalony skarb xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam szkrab XD
      W sumie obie wersje pasują!

      Usuń