piątek, 20 lipca 2018

24. Czekanie

Volt Luster potrafił obserwować jeden punkt wiele godzin, nie wiercąc się i nie narzekając, mógł milczeć cały dzień, jeśli wymagała tego sytuacja, potrafił też po raz ósmy obejrzeć dokładnie miejsce zbrodni lub po raz dwudziesty danego dnia posprzątać tę samą półkę. Był bardzo cierpliwym i opanowanym człowiekiem, ale teraz siedział w swoim samochodzie jak na szpilkach. Zerkał co chwila to na zegar, to na wyjście z gimnazjum, w którym uczył się Lync.
Dostał zadanie przewiezienia do Lorsono nie tylko siebie i swojego partnera do działań w terenie, ale też Młodych Wojowników i samej Gehabich. Nie do końca wiedział jak to się stało, że Daniel Kuso zgodził się na takie rozwiązanie, jednak skoro już otrzymał rozkaz dowiezienia całej grupki, nie miał zamiaru zawieść. A Lync, którego zwykłe zwolnienie się z ostatniej lekcji najwyraźniej przerastało, mógł mu utrudnić robotę.
Nie chodziło nawet o to, że takim spóźnieniem dałby Wojownikom powód do wywyższania się, bo "oni pewnie dobrze wywiązaliby się z zadania". Chodziło o minimum szacunku, na który zasługiwał każdy, niezależnie od strony. Volt jako perfekcjonista nie lubił nawet małych zgrzytów w stylu półminutowego spóźnienia. A przez tego małego drania realną opcją stawało się pięciominutowe opóźnienie.
Zirytowany włączył radio tylko po to, by po paru nutach je wyłączyć. Już słyszał te wymówki! "Mówiliśmy, że kończymy szybciej niż Lync! Jeśli to był taki problem, mogliśmy jechać na dwie raty!" Nie do końca wiedział czemu słyszał przy tym głos Spectry, skoro pretensje będą mieć Młodzi Wojownicy, ale to była najmniej istotna rzecz.
Znów zerknął na budynek, tracąc resztki cierpliwości.
– Niech go licho porwie – wycedził przez zęby, choć miał ochotę powiedzieć coś całkiem innego.
Powstrzymał się jednak, nie przerywając trwającego już od pięciu lat postanowienia o braku ciężkich przekleństw w swoim słownictwie. Otworzył drzwi od samochodu i wyszedł na świeże, chłodne już powietrze. Kilka dziewcząt z pierwszych klas uciekło z piskiem na jego widok. Nie zaszczycił ich spojrzeniem. Był przyzwyczajony do tego, że jeśli wyłaniał się tak nagle zza rogu, budynku, czy jak teraz, z samochodu, ludzie zaczynali panikować.
Cały w nerwach zatrzasnął drzwi żółtego opla podarowanego przez Zenohelda Kinga i ruszył w kierunku szkoły. Po drodze minął dwóch chłopaków, którzy zaczęli o nim rozmawiać, ale zignorował ich uwagi, wchodząc do środka.
Nie rozglądał się. Nie musiał. Wszystkie szkoły były do siebie podobne. Przekonał się o tym na własne oczy, bo wielokrotnie musiał zmieniać miejsce swojej edukacji. Nie z powodu ocen. One były przeciętne, a nawet, jak wyraził się jakiś "kochany" wychowawca: "zbyt dobre jak na pustogłowego pakera, myślącego tylko o swoich mięśniach i dziewczynach".
Wtedy Volt nic nie odpowiedział, choć było to tak odległe od prawdy jak tylko możliwe. Czekał spokojnie aż po raz kolejny wydadzą ten sam wyrok: wydalenie ze szkoły za bójki z uczniami (czasem dodawali mu na listę przewinień też nękanie, uroczo ironicznie, bo przecież to z nękaniem walczył). Takie wierutne kłamstwa wyjątkowo go bolały, ale wiedział, że dowody jego winy nie zawsze musiały być prawdziwe, więc po co miał się wykłócać? Dawniej się nawet bronił; opowiadał, że stawał w obronie słabszych, zawzięcie wskazywał winnych, ale szkoła wolała zatrzymać większość uczniów i ukrywać ich postępki zamiast przejąć się słowami kłopotliwego nastolatka z mocą.
Myśli Volta przestały krążyć wokół przeszłości i skupiły się na tym co zobaczył, wychodząc zza rogu. Oto przed nim znalazł się powód spóźnienia. Lync rozmawiał z jakimś mężczyzną z niechlujnym zarostem, chyba nauczycielem. A raczej to ten człowiek mówił coś podniesionym głosem. Wyglądało to na poważną sprawę, bo dorosły zachowywał się w tak emocjonalny sposób, ale Volt nie miał zamiaru dowiedzieć się o co chodzi. Głównie przez to, że musieli pędzić. Bez skrępowania podszedł bliżej.
                – Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę zabrać Lynca. Kiedy indziej może pan z nim porozmawiać – powiedział w miarę grzecznie.
Mężczyzna zmienił się natychmiast jak gdyby ktoś podłożył inną osobę, gdy Volt zamrugał. Ucichł, przestał się złościć. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i jakoś tak... obleśnie miło? Volt poczuł dreszcz na ten widok. Ta zmiana nastrojów kojarzyła mu się z Shadowem. Tyle, że Shadow to był Shadow, a ten tutaj... Dorośli byli zawsze poukładani w uczuciach. Nie potrafili zmieniać ich tak szybko. Przynajmniej tak powinno być.
– Więc jednak nie kłamałeś, Volan? – spytał spokojnie nauczyciel, ale wciąż patrzył prosto na nowoprzybyłego.
Miał takie dziwne oczy. Jak pod wpływem jakiś środków uspakajających czy narkozy. Volt nie poczuł do niego sympatii. A nawet więcej! Ten człowiek go po prostu odrzucał. Patrząc na niego, chciał się już znaleźć jak najdalej stąd.
– A myślałem, że... nie chcesz przyjść na biologię po ostatniej lekcji... – przeciągał słowa mężczyzna.
Patrzył przy tym w stronę Lynca, który korzystając z okazji, przestał próbować wnikać w ścianę i stanął obok Volta.
– Idziemy! – rozkazał mu głośno.
Jego głos brzmiał zdecydowanie i twardo, ale Volt był wyczulony na każde odchylenie od normy. Z łatwością usłyszał stłumiony niepokój i ulgę. Jeszcze raz spojrzał na mężczyznę, który wciąż mówił o tym, że jutro też ma lekcje oraz żeby wtedy nie próbować żadnych sztuczek. Vexos wymamrotał ciche "do widzenia" nie do końca pewien czy powinien w ogóle przerywać ten wykład i ruszył za Lynciem. Chłopak przed nim prawie biegł. Stawiał przy tym tak głośne kroki jakby chciał zagłuszyć coraz bardziej wrzeszczącego mężczyznę. Volt nie łudził się, że odpowie na jego pytania, a mimo to, gdy tylko usiadł za kierownicą, a Lync zajął miejsce z przodu, spojrzał na niego bardzo poważnie.
– Chciałbyś mi coś powiedzieć? – spytał, starając się brzmieć zachęcająco.
Lync uparcie wpatrywał się w widok za oknem. Doskonale wiedział, że emocji odbijających się w oczach nie da się ukryć. Czyli, że przeżywał coś, czego nie chciał ujawnić... Jak się bywało z kimś na misjach tyle razy, znało się już jego zachowania.
– Nie liczysz chyba, że przeproszę cię, że tak długo czekałeś – odezwał się Volan. – Och, biedny Volt! Taki samotny i opuszczony! Jak ja cię mogłem zostawić samego na tak długo? Umierałeś już pewnie z tęsknoty za mną!
Asekuracyjne wodolejstwo, jak to nazywał Volt. Potok słów mający ukryć prawdziwe uczucia i istotne informacje. Coś co Lyncowi wychodziło niezwykle dobrze. Niewiele brakowało żeby Luster zmienił nazwę na Volanowe wodolejstwo. Albo Lyncowy słowotok. Taki wypowiadany złośliwym i rozbawionym tonem głosu. Taki, w którym nie można było się dopatrzeć niczego istotnego.
– Myślałem, że będziesz się denerwował, że po ciebie przyszedłem jak po jakiegoś przedszkolaka, ale ty chyba jesteś mi za to wdzięczny. Co to był za mężczyzna? – spróbował podejść go w inny sposób.
Lync natychmiast zesztywniał. Wciąż był odwrócony do szyby, ale teraz lekko pochylił głowę. Volt zdusił w sobie chęć, by go pocieszająco pogłaskać po włosach, bo wiedział, że chłopak się odsunie. Tak jak zawsze. Zamiast tego pozwolił, żeby trwali tak w ciszy kilka chwil. W końcu Volan zaśmiał się wrednie, prostując plecy.
– Tik-tak, Volt! Czas leci! – wycedził.
Zszokowany kierowca zerknął na zegarek i spanikowany odpalił auto.
– Niech licho porwie tego faceta! – warknął, próbując się uspokoić.
– I niech go rozszarpie... – dodał ciszej jego pasażer.
***
Czekanie było najgorszą możliwą rzeczą, a przynajmniej takie zdanie miała Runo w tym momencie. Stali przed wejściem do liceum z bagażami, czekając na transport o wiele za długo. Nie wiedziała, dlaczego Dan zgodził się, żeby podwoził ich Volt, skoro mogli sami to załatwić. Byłoby szybciej i jakoś tak lepiej. Na myśl, że była zależna od Vexosów, drżała ze złości. Zmieniła zdanie. To bycie zależną było najgorszą rzeczą na świecie.
Z myśli wyrwało ją uderzenie w piętę. Warknęła zirytowana, zerkając za siebie na Dana i Julie. Oboje siedzieli na środku chodnika i celowali kamykami w dziurę, obok której stała. Oczywiście celność Daniela pozostawiała wiele do życzenia i oprócz biednych nóg Misaki obrywała też Alice, ślimaczek, znak drogowy i przypadkowi przechodnie, którym nie zostało wiele miejsca do poruszania.
– Czyście zdurnieli?! Wstawajcie mi w tej chwili! – wrzasnęła dziewczyna, a przechodzący obok chłopacy popatrzyli na nią jak na wariatkę.
Alice odsunęła się trochę dalej, żeby kolejny krzyk jej nie ogłuszył. Chyba obie żałowały, że Shun poszedł do domu Gehabichów już wczesnym rankiem z jakiś nieznanych bliżej przyczyn. Gdyby tu był, pilnowałby, żeby Dan nie zrobił głupot.
– Nie rozkazuj mi! Jestem liderem! – odpowiedział szatyn, wciąż siedząc na ziemi.
Za to Julie natychmiast posłuchała rozkazu przyjaciółki i szybko podeszła do rudowłosej. Nie chciała oberwać w tych słownych potyczkach. Splotła dłonie za plecami i zaczęła się z nudów bujać w przód i w tył.
– Niech ten samochód już przyjedzie – westchnęła na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli, a Alice skinęła głową.
– Liderem, który musi prosić Vexosów o podwózkę! – warczała tymczasem Runo, nie dając się wmanewrować w zmianę tematu. – Sam nic nie potrafisz załatwić!
Dan wyglądał na zdezorientowanego. A przez fakt, że wciąż siedział na chodniku, kojarzył się z zaskoczonym dzieckiem.
– Przecież ci mówiłem, że jadę na urodziny do babci i nie mogę was zawieźć – przypomniał, rozkładając komicznie ręce.
Czasami to bawiło Runo do tego stopnia, że trochę mu odpuszczała, ale dzisiaj podniosło jej tylko ciśnienie. Głupota mogła mieć swoje granice.
– Ale nie musiałeś błagać o łaskę! Człowieku!!! Pojechalibyśmy autobusem za godzinę, a tak jesteśmy skazani na ich dobrą wolę! – krzyczała.
– A Luster i tak by pojechał autem! To można mu przy okazji zmarnować więcej paliwa! Teraz jest drogie! – oburzył się Daniel, wstając.
Oczy Runo zrobiły się nienaturalnie wielkie, a jej usta lekko rozchyliły. Kilkukrotnie starała się zacząć myśl, ale była w zbyt wielkim szoku. Raz po raz powtarzała sobie w głowie zdanie, które przed chwilą usłyszała. W końcu ukryła twarz w dłoniach i zaczęła oddychać głęboko.
– To miała być jakaś zemsta? – spytała podejrzanie spokojnie.
Nie miała już sił. Dlaczego ten głupek osłabiał ją jeszcze bardziej, potakując z szerokim uśmiechem? Wyglądał jakby był szczęśliwy, że ktoś odkrył jego plan. Plan godny geniusza, pomyślała gorzko, a głośno wycedziła:
– A przyszło ci do tego pustego łba, że paliwo dostają odgórnie, jak my?
Patrzyła na niego z mieszaniną litości i wściekłości, zastanawiając się czy w ogóle domyśli się o co jej chodzi. Tak strasznie ją ostatnio irytował tą swoją bezmyślnością.
– Przecież to Vexosi! My jesteśmy Młodymi Wojownikami! Dlaczego oni mają takie same przywileje jak my? – zdziwił się.
Alice natychmiast pospieszyła z pomocą.
– W świetle prawa jesteśmy identyczni... – zaczęła, ale Runo weszła jej w słowo, choć doceniła to co przyjaciółka próbowała zrobić.
– Kłótnia z tobą jest na najniższym poziomie, wiesz? – odgarnęła niebieskie włosy w pełnym irytacji geście. – Czy stałoby ci się coś, gdybyś zaczął myśleć?
Musiała przyznać, że zdziwiła się, że Dan wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Przecież ich kłótnie były czymś naturalnym. Przynajmniej raz dziennie musieli sobie powiedzieć coś na przekór, bo bez tego chyba by umarli. Nie było w tym nic nowego. A może właśnie było? I on też to wyczuł? Przedtem zawsze dobrze się bawiła kwestionując jego słowa i uśmiechała się do siebie po kłótni. Teraz była zmęczona i rozczarowana. Nie do końca wiedziała czy to wina tego o co się sprzeczali, czy po prostu miała już dość Dana.
– A kłótnia z tobą jest jeszcze na niższym poziomie! – warknął w końcu, nie mogąc wymyślić nic lepszego.
Runo pokręciła głową. Nie wiedziała skąd ta fala rozczarowania, ale jej nie lubiła.
– Nawet żal odpowiadać na takie beznadziejne teksty – mruknęła, odwracając się demonstracyjnie.
– Beznadziejne, a twoje! – warknął Dan.
– Błyskotliwe – zaśmiała się niepewnie Julie, chcąc rozładować napięcie.
Zanim wszystko potoczyło się dalej, żółte auto zatrzymało się na podjeździe i dziewczyny podeszły do bagażnika. W czasie pakowania walizek Dan nie odezwał się ani słowem za co Runo była mu w duchu wdzięczna. Miała już po prostu dość.
– Bardzo was przepraszam – odezwał się Volt, gdy wsiadały na tylne siedzenia. – Wyniknęły pewne trudności, których nie przewidziałem. Mam nadzieję, że nie czekałyście zbyt długo.
Alice siedząca przy oknie za Lynciem uśmiechnęła się.
– Nic się nie stało – powiedziała łagodnie, patrząc na Vexosów.
Nawet Runo, zajęta jeszcze irytowaniem się na Dana, dostrzegła, że wyglądali na pokłóconych albo zmęczonych. Nic więcej nie mogła stwierdzić, bo Julie, która zajęła miejsce na środku zaczęła nawijać o ubraniach z jakiejś artystycznej kolekcji, które nawiązywały krojem do najsłynniejszych marek samochodów. Luster okazał się bardzo miły. Nie kazał jej zamilknąć jak zrobiłby to Daniel.
Wyręczyła go w tym Runo, która straciła na dzisiaj odporność na bredzenie. Julie umilkła zawstydzona, ale kiedy Volt zaproponował, żeby poszukała zdjęć w internecie, żeby mogli obejrzeć te sukienki na miejscu, ucieszyła się. Przez jej rozpromienioną twarz, Misaki poczuła straszne wyrzuty sumienia. Ukradkiem uścisnęła jej dłoń w ramach przeprosin. Dziewczyna odwzajemniła dotyk. Przez chwilę trzymały się za ręce i Runo znów poczuła się potwornie, widząc na opalonym nadgarstku bransoletkę z koniczynką. Dostała od Julie taką samą na znak wiecznej przyjaźni na zeszłe urodziny i do tej pory jej nie założyła.
– Nie ma to jak optymistycznie zacząć dzień! – rzucił złośliwie Lync.
Runo poczuła, że zaraz ją rozsadzi. Najpierw spojrzała na odwróconego w ich stronę Volana, a potem przeniosła wzrok na Volta. Przybrała pozornie miły wyraz twarzy i spytała najbardziej niewinnym głosem na jaki ją było stać:
– Volt... A twój kolega na pewno nie potrzebuje siedzonka?
Z dziką satysfakcją dostrzegła na twarzy Lynca rumieniec. To było żałosne! Tak zareagował na taki prosty tekst! Był gorszy niż Dan!
Radio, które Volt podgłośnił, było chyba jasnym znakiem, że przynajmniej na czas jazdy wredne odzywki mają zostać zawieszone. Może tego właśnie potrzebowała? Z westchnieniem ulgi oparła się o Julie i obie zagłębiły się w kreacje, które okazały się zaskakująco interesujące.
***
Alice od samego rana martwiła się, że jeśli napastnicy dziś nie przyjdą, to będzie trzeba to wszystko powtarzać, ale teraz, gotując dla swoich stróżów, pomyślała, że to nie byłoby takie złe. Lubiła gotować dla większej ilości osób. Ze wszystkich przepisów z swojego repertuaru wybrała właśnie zupę. Gorącą, pożywną zupę, która miała rozgrzać chłopaków, którzy zajęli pozycje na dworze. Dziewczyny miały za to strzec jej z bliska. Cieszyła się, bo w samotności ze stresu chyba by nie wytrzymała.
Runo, która postanowiła jej pomóc, siedziała, obierając warzywa. Julie też ją wspomagała. Tyle, że duchowo. Siedziała przy stole, obserwując obierki spod noża Misaki i mówiła o krojach jakiś butów. Alice, która szukała w szafkach czarnego pieprzu, zastanowiła się, czy gdyby Makimoto nie była w drużynie, Runo by się z nią zadawała. Nie wydawały się w ogóle kompatybilne.
– Myślę, że w razie ataku dalibyśmy sobie radę sami – przerwała nagle dziewczyna, sięgając po kolejny kartofel. – Jesteśmy w najsilniejszym składzie. Jest tu Shun, ja i ty. Trzech na trzech. Nie potrzeba nam Vexosów.
Alice po części się zgadzała. Shun pokonałby napastników nawet sam! Nie powiedziała jednak tego na głos, słuchając kolejny słów, tym razem wypowiedzianych prze Julie, ze zdziwieniem:
– Im nas więcej, tym Alice jest bezpieczniejsza. Po za tym przyda nam się ktoś tak silny i fajny jak Volt.
Gehabich wróciła do gotowania, starając się nie uronić ani jednego słowa.
– Faktycznie Volt jest silny – przyznała Runo, puszczając mimo uszu słówko "fajny". – Jego obecność mogę zrozumieć, ale po co Lync? Spectra chyba nie przejmuje się tym całym atakiem, skoro go tu wysłał.
– Musi wiedzieć, że są silni – zgodziła się Julie. – Mimo to wysyła słabego, denerwującego...
Alice nie zgadzała się z przyjaciółkami. Nie lubiła, gdy kogoś obgadywano, ale mimo to nie wtrącała się. Postanowiła po prostu cieszyć się z ich towarzystwa, niezależnie od tego co robiły.
***
Lync zastanawiał się ile jeszcze będzie musiał czekać w tym zimnie. Siedział na dachu, próbując obserwować teren, ale nie mógł się dostatecznie skupić. Mocny wiatr, nawiewał mu w oczy wciąż padający śnieg. Skulił się ze złością, myśląc, czy nie zignorować polecenia Volta. Nie miał osłaniać się od wiatru, bo to wyglądałoby podejrzanie, ale myślał, że nie wytrzyma dłużej. Okrył się szczelniej płaszczem i objął rękami. Starał się zachować choć trochę ciepła. Mimowolnie pochylił głowę, bo wiatr nie pozwalał mu oddychać. Szybko jednak podniósł ją do góry, bojąc się, że coś przegapi.
Nic na szczęście się nie działo. Volt nadal siedział w jakimś śniegowym okopie, a Shuna wciąż nie było widać. Podobno obserwował wszystko z jedynego drzewa na podwórku. Volan nie widział jego sylwetki. Zwalał to na wiatr, który rzucał mu śnieg w oczy, kiedy próbował skupić wzrok na czymkolwiek.
Zimno przenikało go do szpiku kości. Chuchnął w dłonie, próbując odzyskać w nich czucie. Ze smutkiem patrzył na białą parę. Świat był taki okrutny! Kątem oka dostrzegł jakieś odkształcenie na dachu, ale starał się nie zwracać na nie większej uwagi. Strasznie go denerwowały takie półcienie. Zdawały się rosnąć i spiętrzać, tworząc prawie ludzką postać.
Nagle Lync nie wytrzymał tej niepewności. Spojrzał w kierunku tego denerwującego cienia i krzyknął zaskoczony, cofając się. Nim zdołał złapać równowagę lub choćby pomyśleć o tym, co się dzieje, zaczął staczać się dachu. Na szczęście nie było na nim zbyt wielu wybojów i kończył się prawie przy ziemi w dużej zaspie. Tymczasem z dachu patrzyły rozbawione, czerwone ślepka.
***
Alice usłyszała, że ktoś otwiera drzwi wejściowe. W pierwszej chwili zdenerwowała się, myśląc, że to może ci napastnicy. Ręce tak się jej trzęsły, że musiała przestać kroić marchewkę. Z przepraszającym uśmiechem minęła pogrążone w rozmowie dziewczyny i ruszyła do salonu, do którego prowadziły drzwi główne. Powoli i niepewnie wyjrzała z kuchni, ale gdy tylko zobaczyła kim są przybysze, poczuła ulgę i podeszła do nich.
Shun Kazami, na którego widok tak się ożywiła, wprowadził właśnie Lynca całego oblepionego białym puchem. Brunet spojrzał na dziewczynę spokojnie, a ona poczuła się dziwnie bezpieczna. Myślała właśnie, że z Shunem przy boku nie musi się niczego bać, gdy Vexos zwrócił na siebie uwagę.
– Sam mogę wejść! Daj mi spokój! – warknął, odsuwając się od Kazamiego.
Według Alice wyglądało to tak jakby nie czuł się przy nim pewnie. Chyba miał w pamięci tamten pojedynek. Jej też pewnie by utknął mocno w pamięci, gdyby nie całe to zamieszanie z porywaczami.
– Powinieneś być wdzięczny, że cię w ogóle przyprowadził! – usłyszeli głos Runo za sobą.
Wszyscy zerknęli w stronę kuchni, skąd usłyszeli te słowa. Przywitał ich tam ciekawy widok. Julie i Runo stały w drzwiach, obserwując całą scenę. Ta pierwsza patrzyła na nich z rozczarowaniem jak gdyby spodziewała się kogoś innego, a ta druga wpatrywała się wrogo w Vexosa. Alice skierowała na niego swój wzrok, starając się wyglądać życzliwie, bo przecież przyjechał tu jej pomóc i bardzo nie chciała żeby czuł się źle. Ale on nie zwracał uwagi na żadną z nich. Kulił się z zimna, próbując rozgrzać posiniałe dłonie. Do ochrony przed chłodem miał tylko ten płaszcz. Alice wiedziała jak zimno bywa w tych stronach i z troską popatrzyła na Kazamiego.
Ten też nie wyglądał lepiej. Jakiś cienki, zielony płaszcz z kapturem i rękawiczki. Przynamniej buty miał porządne.
– Shun, nie jest ci zimno? – spytała, nie patrząc a niego.
Żeby nie wyglądało to podejrzanie, podeszła do Lynca i zaczęła otrzepywać go ze śniegu. Zaczęła od ramion, na których zgromadziło się sporo puchu. Patrząc na Shuna, powiedziałaby, że nie pada aż tak mocno. Kazami miał małą warstwę na ubraniu i we włosach, a Volan wyglądał jakby ktoś go wytarzał w zaspie. Samego ubrania prawie nie było widać spod bieli!
– Wszystko jest w porządku – zakomunikował brunet, a dziewczyna zastanowiła się czy chodziło mu o stan bezpieczeństwa, czy o temperaturą.
Lync na razie milczał. Stał zmieszany i speszony, pozwalając Alice działać. Nie wyrywał się, nie mówił nic złośliwego... Jak gdyby nie wiedział jak się zachować. Ręce Gehabich porządnie zmarzły, co jeszcze bardziej zmotywowało ją do działania. Przecież im musiało być jeszcze zimniej! Kończyła właśnie wyciąganie co większych lodowych kawałków z różowych włosów, kiedy Shun odchrząknął.
– Chciałbym go wymienić na Runo. W tym stanie nie będzie dobrze obserwował okolicy – oznajmił, delikatnie dotykając jej dłoni.
Alice pomagała właśnie zdjąć płaszcz Vexosowi. Zaskoczona omal nie upuściła materiału. Nie do końca wiedziała czy przypadkiem nie wymyśliła sobie tej zimnej dłoni na swojej, ale ciepło na jej policzkach musiało być prawdziwe. Szybko odwróciła się, żeby przypadkiem nikt tego nie dostrzegł i powiesiła płaszcz na grzejniku. Runo tymczasem podeszła do nich żwawym krokiem.
– Trochę śnieżku, a on już wymięka? Kogo ten Spectra nam dał? – wysapała ze złością, ale tą pełną satysfakcji, a nie gniewu.
Alice zdążyła się opanować i wrócić do nich bez obaw, że ktoś zobaczy jak ją poruszyła ta cała sytuacja. To było troszeczkę żenujące, że tak reagowała, ale z drugiej strony, niby czemu nie miała się tak zachowywać? Do tej pory nie miała tak silnych uczuć do żadnego chłopaka i nie do końca wiedziała jak się ma zachować. Coś głęboko w niej podpowiedziało, że najlepiej byłoby odpuścić, ale uciszyła to, wracając do strącania śniegu z wciąż milczącego Vexosa.
– Stoczył się z dachu. Myślę, że lepiej przenieść go na bezpieczniejsze stanowisko, zanim się zabije – wyjaśnił rzeczowo Shun.
Na te słowa Runo zaczęła się śmiać, bo dach tego domu miał dziwne kształty, na których bardzo łatwo było się utrzymać. Jeśli komuś się to nie udało, musiał mieć prawdziwy talent. Albo pojawiły się niespodziewane okoliczności. Alice spojrzała na Lynca ze zdziwieniem i niepokojem.
– Nic ci się nie stało? – spytała.
Odpowiedział za niego Shun.
– Stoczył się na samiusieńką ziemię. W dużą zaspę. Nic mu się nie mogło stać.
Runo nadal się śmiała, ubierając buty. Wydawała się tak wyluzowana i pewna, że Alice nie miała jej tego za złe. Lync za to spojrzał na nią gniewnie, okazując wreszcie jakieś uczucia.
– To nie moja wina! Tam był cień! – warknął, co nie polepszyło sytuacji.
Nawet Julie, stojąca wciąż przy wejściu do kuchni, zachichotała.
– Na dworze zazwyczaj są dziwne cienie. Szczególnie gdy słońce zachodzi – oznajmiła.
Chłopak odwrócił się szybko w jej stronę, a stopione kawałki lodu ochlapały najbliżej stojących.
– Ale to był cień, dzięki któremu Sha... – Nie zdążył dokończyć, bo Runo zaniosła się kolejnym śmiechem i wyszła na dwór.
Zrezygnowany Vexos zacisnął pięści i spojrzał na podłogę. Wokół niego była rozległa kałuża, na której widok zrobił minę jak dziecko, które zostało przyłapane na gorącym uczynku i czeka tylko aż dostanie reprymendę. Patrząc na niego, Alice mimowolnie zobaczyła Chrisa.
– Uważaj na siebie, Alice. – Usłyszała Shuna. – Będę cię pilnować, ale mogę nie zdążyć.
Dziewczyna chciała jakoś na to zareagować, chociażby podziękować, ale poczuła się dziwnie skrępowana. Zamiast skupić się na brunecie, odwróciła się do Lynca, wskazując mu miejsce przy kominku. Ten po krótkich oględzinach stwierdził, że szkoda byłoby ją pomoczyć, nawet jeśli nie jest najnowsza. Uśmiechnęła się do niego miło, zapewniając, że to nic nie szkodzi. W tym czasie Runo i Shun wyszli, więc mogła się zrelaksować. Lync wciąż nie wyglądał na przekonanego. Przyglądał się jej podejrzliwie, ale w końcu ustąpił i usiadł przy ogniu. Zadowolona zdjęła jedną ze szmat do podłóg z grzejnika i uklęknęła, żeby wytrzeć kałuże. Gdy się mieszkało w Lorsono plamy z wody były czymś tak naturalnym, że aż niemęczącym.
– Alice... Trzeba ugotować zupę! Niech on wytrze tę podłogę! – głos Julie oderwał ją nagle od zajęcia.
Już chciała powiedzieć, że to przecież tylko chwilka, ale dobiegł ją głos Lynca:
– A sama nie możesz pomóc? – warknął do Wojowniczki. – Praca jeszcze nikogo nie zabiła!
Kiedy Alice spojrzała na niego, szybko odwrócił się w stronę kominka. Usłyszała jak Julie prycha i wraca do kuchni, więc postanowiła uporać się z robotą jak najszybciej i dokończyć zupę. Nie wiedzieć czemu wycierała podłogę znacznie dłużej niż powinna. Może dlatego, że co jakiś czas czuła na swoich plecach spojrzenie Lynca i miała wrażenie, że to dlatego, że chciał coś powiedzieć? Mimo szans jakie dostał, milczał, więc w końcu zniknęła w kuchni, zastanawiając się czy przypadkiem nie nadinterpretowała tego wszystkiego.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Fragmentu z Lyncem na dachu nie ruszałam. To takie dziwne, że niektóre akapity wciąż mi się podobają, a są też takie, które kasuję zamiast poprawić. To z jednej strony pocieszające, a z drugiej smutne.

2 komentarze:

  1. Bardzo podoba mi się fragment z Alice i Shunem, mam nadzieję że w Twojej książce będą razem i że Alice nabierze w końcu pewności siebie...ciekawym wątkiem byłby inny chłopak zalecający się do niej. Oczywiście to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni, ale jak do tej pory rzadko spotykałam go w opowiadaniach o postaciach z Bakugan. Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.Życzę Ci wielkich pokładów weny i mile spędzonego lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję!
      Przepraszam, że nie mogę odpowiedzieć na ten komentarz czegoś więcej, ale nie chcę wchodzić w spoilery. ;) Lubię czytać tego typu wiadomości. Jeszcze raz dziękuję!

      Usuń