Volt Luster
potrafił obserwować jeden punkt wiele godzin, nie wiercąc się i nie narzekając,
mógł milczeć cały dzień, jeśli wymagała tego sytuacja, potrafił też po raz ósmy
obejrzeć dokładnie miejsce zbrodni lub po raz dwudziesty danego dnia posprzątać
tę samą półkę. Był bardzo cierpliwym i opanowanym człowiekiem, ale teraz
siedział w swoim samochodzie jak na szpilkach. Zerkał co chwila to na zegar, to
na wyjście z gimnazjum, w którym uczył się Lync.
Dostał
zadanie przewiezienia do Lorsono nie tylko siebie i swojego partnera do działań
w terenie, ale też Młodych Wojowników i samej Gehabich. Nie do końca wiedział
jak to się stało, że Daniel Kuso zgodził się na takie rozwiązanie, jednak skoro
już otrzymał rozkaz dowiezienia całej grupki, nie miał zamiaru zawieść. A Lync,
którego zwykłe zwolnienie się z ostatniej lekcji najwyraźniej przerastało, mógł
mu utrudnić robotę.
Nie
chodziło nawet o to, że takim spóźnieniem dałby Wojownikom powód do wywyższania
się, bo "oni pewnie dobrze wywiązaliby się z zadania". Chodziło o
minimum szacunku, na który zasługiwał każdy, niezależnie od strony. Volt jako
perfekcjonista nie lubił nawet małych zgrzytów w stylu półminutowego
spóźnienia. A przez tego małego drania realną opcją stawało się pięciominutowe
opóźnienie.
Zirytowany
włączył radio tylko po to, by po paru nutach je wyłączyć. Już słyszał te
wymówki! "Mówiliśmy, że kończymy szybciej niż Lync! Jeśli to był taki
problem, mogliśmy jechać na dwie raty!" Nie do końca wiedział czemu
słyszał przy tym głos Spectry, skoro pretensje będą mieć Młodzi Wojownicy, ale
to była najmniej istotna rzecz.
Znów
zerknął na budynek, tracąc resztki cierpliwości.
– Niech go
licho porwie – wycedził przez zęby, choć miał ochotę powiedzieć coś całkiem
innego.
Powstrzymał
się jednak, nie przerywając trwającego już od pięciu lat postanowienia o braku
ciężkich przekleństw w swoim słownictwie. Otworzył drzwi od samochodu i wyszedł
na świeże, chłodne już powietrze. Kilka dziewcząt z pierwszych klas uciekło z
piskiem na jego widok. Nie zaszczycił ich spojrzeniem. Był przyzwyczajony do
tego, że jeśli wyłaniał się tak nagle zza rogu, budynku, czy jak teraz, z
samochodu, ludzie zaczynali panikować.
Cały w
nerwach zatrzasnął drzwi żółtego opla podarowanego przez Zenohelda Kinga i
ruszył w kierunku szkoły. Po drodze minął dwóch chłopaków, którzy zaczęli o nim
rozmawiać, ale zignorował ich uwagi, wchodząc do środka.
Nie
rozglądał się. Nie musiał. Wszystkie szkoły były do siebie podobne. Przekonał
się o tym na własne oczy, bo wielokrotnie musiał zmieniać miejsce swojej
edukacji. Nie z powodu ocen. One były przeciętne, a nawet, jak wyraził się
jakiś "kochany" wychowawca: "zbyt dobre jak na pustogłowego
pakera, myślącego tylko o swoich mięśniach i dziewczynach".
Wtedy Volt
nic nie odpowiedział, choć było to tak odległe od prawdy jak tylko możliwe.
Czekał spokojnie aż po raz kolejny wydadzą ten sam wyrok: wydalenie ze szkoły
za bójki z uczniami (czasem dodawali mu na listę przewinień też nękanie, uroczo
ironicznie, bo przecież to z nękaniem walczył). Takie wierutne kłamstwa
wyjątkowo go bolały, ale wiedział, że dowody jego winy nie zawsze musiały być
prawdziwe, więc po co miał się wykłócać? Dawniej się nawet bronił; opowiadał,
że stawał w obronie słabszych, zawzięcie wskazywał winnych, ale szkoła wolała
zatrzymać większość uczniów i ukrywać ich postępki zamiast przejąć się słowami
kłopotliwego nastolatka z mocą.
Myśli Volta
przestały krążyć wokół przeszłości i skupiły się na tym co zobaczył, wychodząc
zza rogu. Oto przed nim znalazł się powód spóźnienia. Lync rozmawiał z jakimś
mężczyzną z niechlujnym zarostem, chyba nauczycielem. A raczej to ten człowiek
mówił coś podniesionym głosem. Wyglądało to na poważną sprawę, bo dorosły
zachowywał się w tak emocjonalny sposób, ale Volt nie miał zamiaru dowiedzieć
się o co chodzi. Głównie przez to, że musieli pędzić. Bez skrępowania podszedł
bliżej.
– Dzień dobry. Przepraszam, że
przeszkadzam, ale muszę zabrać Lynca. Kiedy indziej może pan z nim porozmawiać
– powiedział w miarę grzecznie.
Mężczyzna
zmienił się natychmiast jak gdyby ktoś podłożył inną osobę, gdy Volt zamrugał.
Ucichł, przestał się złościć. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko i jakoś
tak... obleśnie miło? Volt poczuł dreszcz na ten widok. Ta zmiana nastrojów
kojarzyła mu się z Shadowem. Tyle, że Shadow to był Shadow, a ten tutaj...
Dorośli byli zawsze poukładani w uczuciach. Nie potrafili zmieniać ich tak
szybko. Przynajmniej tak powinno być.
– Więc
jednak nie kłamałeś, Volan? – spytał spokojnie nauczyciel, ale wciąż patrzył
prosto na nowoprzybyłego.
Miał takie
dziwne oczy. Jak pod wpływem jakiś środków uspakajających czy narkozy. Volt nie
poczuł do niego sympatii. A nawet więcej! Ten człowiek go po prostu odrzucał.
Patrząc na niego, chciał się już znaleźć jak najdalej stąd.
– A
myślałem, że... nie chcesz przyjść na biologię po ostatniej lekcji... –
przeciągał słowa mężczyzna.
Patrzył
przy tym w stronę Lynca, który korzystając z okazji, przestał próbować wnikać w
ścianę i stanął obok Volta.
– Idziemy!
– rozkazał mu głośno.
Jego głos
brzmiał zdecydowanie i twardo, ale Volt był wyczulony na każde odchylenie od
normy. Z łatwością usłyszał stłumiony niepokój i ulgę. Jeszcze raz spojrzał na
mężczyznę, który wciąż mówił o tym, że jutro też ma lekcje oraz żeby wtedy nie
próbować żadnych sztuczek. Vexos wymamrotał ciche "do widzenia" nie
do końca pewien czy powinien w ogóle przerywać ten wykład i ruszył za Lynciem.
Chłopak przed nim prawie biegł. Stawiał przy tym tak głośne kroki jakby chciał
zagłuszyć coraz bardziej wrzeszczącego mężczyznę. Volt nie łudził się, że odpowie
na jego pytania, a mimo to, gdy tylko usiadł za kierownicą, a Lync zajął
miejsce z przodu, spojrzał na niego bardzo poważnie.
– Chciałbyś
mi coś powiedzieć? – spytał, starając się brzmieć zachęcająco.
Lync
uparcie wpatrywał się w widok za oknem. Doskonale wiedział, że emocji
odbijających się w oczach nie da się ukryć. Czyli, że przeżywał coś, czego nie
chciał ujawnić... Jak się bywało z kimś na misjach tyle razy, znało się już
jego zachowania.
– Nie
liczysz chyba, że przeproszę cię, że tak długo czekałeś – odezwał się Volan. –
Och, biedny Volt! Taki samotny i opuszczony! Jak ja cię mogłem zostawić samego
na tak długo? Umierałeś już pewnie z tęsknoty za mną!
Asekuracyjne
wodolejstwo, jak to nazywał Volt. Potok słów mający ukryć prawdziwe uczucia i
istotne informacje. Coś co Lyncowi wychodziło niezwykle dobrze. Niewiele
brakowało żeby Luster zmienił nazwę na Volanowe wodolejstwo. Albo Lyncowy
słowotok. Taki wypowiadany złośliwym i rozbawionym tonem głosu. Taki, w którym
nie można było się dopatrzeć niczego istotnego.
– Myślałem,
że będziesz się denerwował, że po ciebie przyszedłem jak po jakiegoś
przedszkolaka, ale ty chyba jesteś mi za to wdzięczny. Co to był za mężczyzna?
– spróbował podejść go w inny sposób.
Lync
natychmiast zesztywniał. Wciąż był odwrócony do szyby, ale teraz lekko pochylił
głowę. Volt zdusił w sobie chęć, by go pocieszająco pogłaskać po włosach, bo
wiedział, że chłopak się odsunie. Tak jak zawsze. Zamiast tego pozwolił, żeby
trwali tak w ciszy kilka chwil. W końcu Volan zaśmiał się wrednie, prostując
plecy.
– Tik-tak,
Volt! Czas leci! – wycedził.
Zszokowany
kierowca zerknął na zegarek i spanikowany odpalił auto.
– Niech
licho porwie tego faceta! – warknął, próbując się uspokoić.
– I niech
go rozszarpie... – dodał ciszej jego pasażer.
***
Czekanie
było najgorszą możliwą rzeczą, a przynajmniej takie zdanie miała Runo w tym
momencie. Stali przed wejściem do liceum z bagażami, czekając na transport o
wiele za długo. Nie wiedziała, dlaczego Dan zgodził się, żeby podwoził ich Volt,
skoro mogli sami to załatwić. Byłoby szybciej i jakoś tak lepiej. Na myśl, że
była zależna od Vexosów, drżała ze złości. Zmieniła zdanie. To bycie zależną
było najgorszą rzeczą na świecie.
Z myśli
wyrwało ją uderzenie w piętę. Warknęła zirytowana, zerkając za siebie na Dana i
Julie. Oboje siedzieli na środku chodnika i celowali kamykami w dziurę, obok
której stała. Oczywiście celność Daniela pozostawiała wiele do życzenia i
oprócz biednych nóg Misaki obrywała też Alice, ślimaczek, znak drogowy i
przypadkowi przechodnie, którym nie zostało wiele miejsca do poruszania.
– Czyście
zdurnieli?! Wstawajcie mi w tej chwili! – wrzasnęła dziewczyna, a przechodzący
obok chłopacy popatrzyli na nią jak na wariatkę.
Alice
odsunęła się trochę dalej, żeby kolejny krzyk jej nie ogłuszył. Chyba obie
żałowały, że Shun poszedł do domu Gehabichów już wczesnym rankiem z jakiś
nieznanych bliżej przyczyn. Gdyby tu był, pilnowałby, żeby Dan nie zrobił
głupot.
– Nie
rozkazuj mi! Jestem liderem! – odpowiedział szatyn, wciąż siedząc na ziemi.
Za to Julie
natychmiast posłuchała rozkazu przyjaciółki i szybko podeszła do rudowłosej.
Nie chciała oberwać w tych słownych potyczkach. Splotła dłonie za plecami i
zaczęła się z nudów bujać w przód i w tył.
– Niech ten
samochód już przyjedzie – westchnęła na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli, a
Alice skinęła głową.
– Liderem,
który musi prosić Vexosów o podwózkę! – warczała tymczasem Runo, nie dając się
wmanewrować w zmianę tematu. – Sam nic nie potrafisz załatwić!
Dan
wyglądał na zdezorientowanego. A przez fakt, że wciąż siedział na chodniku,
kojarzył się z zaskoczonym dzieckiem.
– Przecież
ci mówiłem, że jadę na urodziny do babci i nie mogę was zawieźć – przypomniał,
rozkładając komicznie ręce.
Czasami to
bawiło Runo do tego stopnia, że trochę mu odpuszczała, ale dzisiaj podniosło
jej tylko ciśnienie. Głupota mogła mieć swoje granice.
– Ale nie
musiałeś błagać o łaskę! Człowieku!!! Pojechalibyśmy autobusem za godzinę, a
tak jesteśmy skazani na ich dobrą wolę! – krzyczała.
– A Luster
i tak by pojechał autem! To można mu przy okazji zmarnować więcej paliwa! Teraz
jest drogie! – oburzył się Daniel, wstając.
Oczy Runo
zrobiły się nienaturalnie wielkie, a jej usta lekko rozchyliły. Kilkukrotnie
starała się zacząć myśl, ale była w zbyt wielkim szoku. Raz po raz powtarzała
sobie w głowie zdanie, które przed chwilą usłyszała. W końcu ukryła twarz w
dłoniach i zaczęła oddychać głęboko.
– To miała
być jakaś zemsta? – spytała podejrzanie spokojnie.
Nie miała
już sił. Dlaczego ten głupek osłabiał ją jeszcze bardziej, potakując z szerokim
uśmiechem? Wyglądał jakby był szczęśliwy, że ktoś odkrył jego plan. Plan godny
geniusza, pomyślała gorzko, a głośno wycedziła:
– A
przyszło ci do tego pustego łba, że paliwo dostają odgórnie, jak my?
Patrzyła na
niego z mieszaniną litości i wściekłości, zastanawiając się czy w ogóle domyśli
się o co jej chodzi. Tak strasznie ją ostatnio irytował tą swoją bezmyślnością.
– Przecież
to Vexosi! My jesteśmy Młodymi Wojownikami! Dlaczego oni mają takie same
przywileje jak my? – zdziwił się.
Alice
natychmiast pospieszyła z pomocą.
– W świetle
prawa jesteśmy identyczni... – zaczęła, ale Runo weszła jej w słowo, choć
doceniła to co przyjaciółka próbowała zrobić.
– Kłótnia z
tobą jest na najniższym poziomie, wiesz? – odgarnęła niebieskie włosy w pełnym
irytacji geście. – Czy stałoby ci się coś, gdybyś zaczął myśleć?
Musiała
przyznać, że zdziwiła się, że Dan wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Przecież
ich kłótnie były czymś naturalnym. Przynajmniej raz dziennie musieli sobie
powiedzieć coś na przekór, bo bez tego chyba by umarli. Nie było w tym nic
nowego. A może właśnie było? I on też to wyczuł? Przedtem zawsze dobrze się
bawiła kwestionując jego słowa i uśmiechała się do siebie po kłótni. Teraz była
zmęczona i rozczarowana. Nie do końca wiedziała czy to wina tego o co się
sprzeczali, czy po prostu miała już dość Dana.
– A kłótnia
z tobą jest jeszcze na niższym poziomie! – warknął w końcu, nie mogąc wymyślić
nic lepszego.
Runo
pokręciła głową. Nie wiedziała skąd ta fala rozczarowania, ale jej nie lubiła.
– Nawet żal
odpowiadać na takie beznadziejne teksty – mruknęła, odwracając się
demonstracyjnie.
–
Beznadziejne, a twoje! – warknął Dan.
–
Błyskotliwe – zaśmiała się niepewnie Julie, chcąc rozładować napięcie.
Zanim
wszystko potoczyło się dalej, żółte auto zatrzymało się na podjeździe i
dziewczyny podeszły do bagażnika. W czasie pakowania walizek Dan nie odezwał
się ani słowem za co Runo była mu w duchu wdzięczna. Miała już po prostu dość.
– Bardzo
was przepraszam – odezwał się Volt, gdy wsiadały na tylne siedzenia. –
Wyniknęły pewne trudności, których nie przewidziałem. Mam nadzieję, że nie
czekałyście zbyt długo.
Alice
siedząca przy oknie za Lynciem uśmiechnęła się.
– Nic się
nie stało – powiedziała łagodnie, patrząc na Vexosów.
Nawet Runo,
zajęta jeszcze irytowaniem się na Dana, dostrzegła, że wyglądali na pokłóconych
albo zmęczonych. Nic więcej nie mogła stwierdzić, bo Julie, która zajęła
miejsce na środku zaczęła nawijać o ubraniach z jakiejś artystycznej kolekcji,
które nawiązywały krojem do najsłynniejszych marek samochodów. Luster okazał
się bardzo miły. Nie kazał jej zamilknąć jak zrobiłby to Daniel.
Wyręczyła
go w tym Runo, która straciła na dzisiaj odporność na bredzenie. Julie umilkła
zawstydzona, ale kiedy Volt zaproponował, żeby poszukała zdjęć w internecie,
żeby mogli obejrzeć te sukienki na miejscu, ucieszyła się. Przez jej
rozpromienioną twarz, Misaki poczuła straszne wyrzuty sumienia. Ukradkiem
uścisnęła jej dłoń w ramach przeprosin. Dziewczyna odwzajemniła dotyk. Przez
chwilę trzymały się za ręce i Runo znów poczuła się potwornie, widząc na
opalonym nadgarstku bransoletkę z koniczynką. Dostała od Julie taką samą na
znak wiecznej przyjaźni na zeszłe urodziny i do tej pory jej nie założyła.
– Nie ma to
jak optymistycznie zacząć dzień! – rzucił złośliwie Lync.
Runo
poczuła, że zaraz ją rozsadzi. Najpierw spojrzała na odwróconego w ich stronę
Volana, a potem przeniosła wzrok na Volta. Przybrała pozornie miły wyraz twarzy
i spytała najbardziej niewinnym głosem na jaki ją było stać:
– Volt... A
twój kolega na pewno nie potrzebuje siedzonka?
Z dziką
satysfakcją dostrzegła na twarzy Lynca rumieniec. To było żałosne! Tak
zareagował na taki prosty tekst! Był gorszy niż Dan!
Radio,
które Volt podgłośnił, było chyba jasnym znakiem, że przynajmniej na czas jazdy
wredne odzywki mają zostać zawieszone. Może tego właśnie potrzebowała? Z
westchnieniem ulgi oparła się o Julie i obie zagłębiły się w kreacje, które
okazały się zaskakująco interesujące.
***
Alice od samego
rana martwiła się, że jeśli napastnicy dziś nie przyjdą, to będzie trzeba to
wszystko powtarzać, ale teraz, gotując dla swoich stróżów, pomyślała, że to nie
byłoby takie złe. Lubiła gotować dla większej ilości osób. Ze wszystkich
przepisów z swojego repertuaru wybrała właśnie zupę. Gorącą, pożywną zupę,
która miała rozgrzać chłopaków, którzy zajęli pozycje na dworze. Dziewczyny
miały za to strzec jej z bliska. Cieszyła się, bo w samotności ze stresu chyba
by nie wytrzymała.
Runo, która
postanowiła jej pomóc, siedziała, obierając warzywa. Julie też ją wspomagała.
Tyle, że duchowo. Siedziała przy stole, obserwując obierki spod noża Misaki i
mówiła o krojach jakiś butów. Alice, która szukała w szafkach czarnego pieprzu,
zastanowiła się, czy gdyby Makimoto nie była w drużynie, Runo by się z nią
zadawała. Nie wydawały się w ogóle kompatybilne.
– Myślę, że
w razie ataku dalibyśmy sobie radę sami – przerwała nagle dziewczyna, sięgając
po kolejny kartofel. – Jesteśmy w najsilniejszym składzie. Jest tu Shun, ja i
ty. Trzech na trzech. Nie potrzeba nam Vexosów.
Alice po
części się zgadzała. Shun pokonałby napastników nawet sam! Nie powiedziała
jednak tego na głos, słuchając kolejny słów, tym razem wypowiedzianych prze
Julie, ze zdziwieniem:
– Im nas
więcej, tym Alice jest bezpieczniejsza. Po za tym przyda nam się ktoś tak silny
i fajny jak Volt.
Gehabich
wróciła do gotowania, starając się nie uronić ani jednego słowa.
–
Faktycznie Volt jest silny – przyznała Runo, puszczając mimo uszu słówko
"fajny". – Jego obecność mogę zrozumieć, ale po co Lync? Spectra
chyba nie przejmuje się tym całym atakiem, skoro go tu wysłał.
– Musi
wiedzieć, że są silni – zgodziła się Julie. – Mimo to wysyła słabego,
denerwującego...
Alice nie
zgadzała się z przyjaciółkami. Nie lubiła, gdy kogoś obgadywano, ale mimo to
nie wtrącała się. Postanowiła po prostu cieszyć się z ich towarzystwa,
niezależnie od tego co robiły.
***
Lync
zastanawiał się ile jeszcze będzie musiał czekać w tym zimnie. Siedział na
dachu, próbując obserwować teren, ale nie mógł się dostatecznie skupić. Mocny
wiatr, nawiewał mu w oczy wciąż padający śnieg. Skulił się ze złością, myśląc,
czy nie zignorować polecenia Volta. Nie miał osłaniać się od wiatru, bo to
wyglądałoby podejrzanie, ale myślał, że nie wytrzyma dłużej. Okrył się
szczelniej płaszczem i objął rękami. Starał się zachować choć trochę ciepła.
Mimowolnie pochylił głowę, bo wiatr nie pozwalał mu oddychać. Szybko jednak
podniósł ją do góry, bojąc się, że coś przegapi.
Nic na
szczęście się nie działo. Volt nadal siedział w jakimś śniegowym okopie, a
Shuna wciąż nie było widać. Podobno obserwował wszystko z jedynego drzewa na
podwórku. Volan nie widział jego sylwetki. Zwalał to na wiatr, który rzucał mu
śnieg w oczy, kiedy próbował skupić wzrok na czymkolwiek.
Zimno
przenikało go do szpiku kości. Chuchnął w dłonie, próbując odzyskać w nich
czucie. Ze smutkiem patrzył na białą parę. Świat był taki okrutny! Kątem oka
dostrzegł jakieś odkształcenie na dachu, ale starał się nie zwracać na nie
większej uwagi. Strasznie go denerwowały takie półcienie. Zdawały się rosnąć i
spiętrzać, tworząc prawie ludzką postać.
Nagle Lync
nie wytrzymał tej niepewności. Spojrzał w kierunku tego denerwującego cienia i
krzyknął zaskoczony, cofając się. Nim zdołał złapać równowagę lub choćby
pomyśleć o tym, co się dzieje, zaczął staczać się dachu. Na szczęście nie było
na nim zbyt wielu wybojów i kończył się prawie przy ziemi w dużej zaspie.
Tymczasem z dachu patrzyły rozbawione, czerwone ślepka.
***
Alice
usłyszała, że ktoś otwiera drzwi wejściowe. W pierwszej chwili zdenerwowała
się, myśląc, że to może ci napastnicy. Ręce tak się jej trzęsły, że musiała
przestać kroić marchewkę. Z przepraszającym uśmiechem minęła pogrążone w
rozmowie dziewczyny i ruszyła do salonu, do którego prowadziły drzwi główne.
Powoli i niepewnie wyjrzała z kuchni, ale gdy tylko zobaczyła kim są przybysze,
poczuła ulgę i podeszła do nich.
Shun
Kazami, na którego widok tak się ożywiła, wprowadził właśnie Lynca całego
oblepionego białym puchem. Brunet spojrzał na dziewczynę spokojnie, a ona
poczuła się dziwnie bezpieczna. Myślała właśnie, że z Shunem przy boku nie musi
się niczego bać, gdy Vexos zwrócił na siebie uwagę.
– Sam mogę
wejść! Daj mi spokój! – warknął, odsuwając się od Kazamiego.
Według
Alice wyglądało to tak jakby nie czuł się przy nim pewnie. Chyba miał w pamięci
tamten pojedynek. Jej też pewnie by utknął mocno w pamięci, gdyby nie całe to
zamieszanie z porywaczami.
–
Powinieneś być wdzięczny, że cię w ogóle przyprowadził! – usłyszeli głos Runo
za sobą.
Wszyscy
zerknęli w stronę kuchni, skąd usłyszeli te słowa. Przywitał ich tam ciekawy
widok. Julie i Runo stały w drzwiach, obserwując całą scenę. Ta pierwsza
patrzyła na nich z rozczarowaniem jak gdyby spodziewała się kogoś innego, a ta
druga wpatrywała się wrogo w Vexosa. Alice skierowała na niego swój wzrok,
starając się wyglądać życzliwie, bo przecież przyjechał tu jej pomóc i bardzo
nie chciała żeby czuł się źle. Ale on nie zwracał uwagi na żadną z nich. Kulił
się z zimna, próbując rozgrzać posiniałe dłonie. Do ochrony przed chłodem miał
tylko ten płaszcz. Alice wiedziała jak zimno bywa w tych stronach i z troską
popatrzyła na Kazamiego.
Ten też nie
wyglądał lepiej. Jakiś cienki, zielony płaszcz z kapturem i rękawiczki.
Przynamniej buty miał porządne.
– Shun, nie
jest ci zimno? – spytała, nie patrząc a niego.
Żeby nie
wyglądało to podejrzanie, podeszła do Lynca i zaczęła otrzepywać go ze śniegu.
Zaczęła od ramion, na których zgromadziło się sporo puchu. Patrząc na Shuna,
powiedziałaby, że nie pada aż tak mocno. Kazami miał małą warstwę na ubraniu i
we włosach, a Volan wyglądał jakby ktoś go wytarzał w zaspie. Samego ubrania
prawie nie było widać spod bieli!
– Wszystko
jest w porządku – zakomunikował brunet, a dziewczyna zastanowiła się czy chodziło
mu o stan bezpieczeństwa, czy o temperaturą.
Lync na
razie milczał. Stał zmieszany i speszony, pozwalając Alice działać. Nie wyrywał
się, nie mówił nic złośliwego... Jak gdyby nie wiedział jak się zachować. Ręce
Gehabich porządnie zmarzły, co jeszcze bardziej zmotywowało ją do działania.
Przecież im musiało być jeszcze zimniej! Kończyła właśnie wyciąganie co
większych lodowych kawałków z różowych włosów, kiedy Shun odchrząknął.
– Chciałbym
go wymienić na Runo. W tym stanie nie będzie dobrze obserwował okolicy –
oznajmił, delikatnie dotykając jej dłoni.
Alice
pomagała właśnie zdjąć płaszcz Vexosowi. Zaskoczona omal nie upuściła
materiału. Nie do końca wiedziała czy przypadkiem nie wymyśliła sobie tej
zimnej dłoni na swojej, ale ciepło na jej policzkach musiało być prawdziwe.
Szybko odwróciła się, żeby przypadkiem nikt tego nie dostrzegł i powiesiła
płaszcz na grzejniku. Runo tymczasem podeszła do nich żwawym krokiem.
– Trochę
śnieżku, a on już wymięka? Kogo ten Spectra nam dał? – wysapała ze złością, ale
tą pełną satysfakcji, a nie gniewu.
Alice
zdążyła się opanować i wrócić do nich bez obaw, że ktoś zobaczy jak ją
poruszyła ta cała sytuacja. To było troszeczkę żenujące, że tak reagowała, ale
z drugiej strony, niby czemu nie miała się tak zachowywać? Do tej pory nie
miała tak silnych uczuć do żadnego chłopaka i nie do końca wiedziała jak się ma
zachować. Coś głęboko w niej podpowiedziało, że najlepiej byłoby odpuścić, ale
uciszyła to, wracając do strącania śniegu z wciąż milczącego Vexosa.
– Stoczył
się z dachu. Myślę, że lepiej przenieść go na bezpieczniejsze stanowisko, zanim
się zabije – wyjaśnił rzeczowo Shun.
Na te słowa
Runo zaczęła się śmiać, bo dach tego domu miał dziwne kształty, na których
bardzo łatwo było się utrzymać. Jeśli komuś się to nie udało, musiał mieć
prawdziwy talent. Albo pojawiły się niespodziewane okoliczności. Alice
spojrzała na Lynca ze zdziwieniem i niepokojem.
– Nic ci
się nie stało? – spytała.
Odpowiedział
za niego Shun.
– Stoczył
się na samiusieńką ziemię. W dużą zaspę. Nic mu się nie mogło stać.
Runo nadal
się śmiała, ubierając buty. Wydawała się tak wyluzowana i pewna, że Alice nie
miała jej tego za złe. Lync za to spojrzał na nią gniewnie, okazując wreszcie
jakieś uczucia.
– To nie
moja wina! Tam był cień! – warknął, co nie polepszyło sytuacji.
Nawet
Julie, stojąca wciąż przy wejściu do kuchni, zachichotała.
– Na dworze
zazwyczaj są dziwne cienie. Szczególnie gdy słońce zachodzi – oznajmiła.
Chłopak
odwrócił się szybko w jej stronę, a stopione kawałki lodu ochlapały najbliżej
stojących.
– Ale to
był cień, dzięki któremu Sha... – Nie zdążył dokończyć, bo Runo zaniosła się
kolejnym śmiechem i wyszła na dwór.
Zrezygnowany
Vexos zacisnął pięści i spojrzał na podłogę. Wokół niego była rozległa kałuża,
na której widok zrobił minę jak dziecko, które zostało przyłapane na gorącym
uczynku i czeka tylko aż dostanie reprymendę. Patrząc na niego, Alice
mimowolnie zobaczyła Chrisa.
– Uważaj na
siebie, Alice. – Usłyszała Shuna. – Będę cię pilnować, ale mogę nie zdążyć.
Dziewczyna
chciała jakoś na to zareagować, chociażby podziękować, ale poczuła się dziwnie
skrępowana. Zamiast skupić się na brunecie, odwróciła się do Lynca, wskazując
mu miejsce przy kominku. Ten po krótkich oględzinach stwierdził, że szkoda
byłoby ją pomoczyć, nawet jeśli nie jest najnowsza. Uśmiechnęła się do niego
miło, zapewniając, że to nic nie szkodzi. W tym czasie Runo i Shun wyszli, więc
mogła się zrelaksować. Lync wciąż nie wyglądał na przekonanego. Przyglądał się
jej podejrzliwie, ale w końcu ustąpił i usiadł przy ogniu. Zadowolona zdjęła
jedną ze szmat do podłóg z grzejnika i uklęknęła, żeby wytrzeć kałuże. Gdy się
mieszkało w Lorsono plamy z wody były czymś tak naturalnym, że aż niemęczącym.
– Alice...
Trzeba ugotować zupę! Niech on wytrze tę podłogę! – głos Julie oderwał ją nagle
od zajęcia.
Już chciała
powiedzieć, że to przecież tylko chwilka, ale dobiegł ją głos Lynca:
– A sama
nie możesz pomóc? – warknął do Wojowniczki. – Praca jeszcze nikogo nie zabiła!
Kiedy Alice
spojrzała na niego, szybko odwrócił się w stronę kominka. Usłyszała jak Julie
prycha i wraca do kuchni, więc postanowiła uporać się z robotą jak najszybciej
i dokończyć zupę. Nie wiedzieć czemu wycierała podłogę znacznie dłużej niż
powinna. Może dlatego, że co jakiś czas czuła na swoich plecach spojrzenie
Lynca i miała wrażenie, że to dlatego, że chciał coś powiedzieć? Mimo szans
jakie dostał, milczał, więc w końcu zniknęła w kuchni, zastanawiając się czy
przypadkiem nie nadinterpretowała tego wszystkiego.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Fragmentu z Lyncem na dachu nie ruszałam. To takie dziwne, że niektóre akapity wciąż mi się podobają, a są też takie, które kasuję zamiast poprawić. To z jednej strony pocieszające, a z drugiej smutne.
Bardzo podoba mi się fragment z Alice i Shunem, mam nadzieję że w Twojej książce będą razem i że Alice nabierze w końcu pewności siebie...ciekawym wątkiem byłby inny chłopak zalecający się do niej. Oczywiście to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni, ale jak do tej pory rzadko spotykałam go w opowiadaniach o postaciach z Bakugan. Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.Życzę Ci wielkich pokładów weny i mile spędzonego lata.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję!
UsuńPrzepraszam, że nie mogę odpowiedzieć na ten komentarz czegoś więcej, ale nie chcę wchodzić w spoilery. ;) Lubię czytać tego typu wiadomości. Jeszcze raz dziękuję!