Volt zawsze
powtarzał, że wszystkie zebrania były właściwie takie same, niezależnie od
tematu jaki się na nich pojawiał. Czy chodziło o podstawówkową naradę na Dzień
Matki, wybieranie motywu przewodniego imprezy w szkole średniej, czy poważne
rodzinne rozmowy o tym, który z synów powinien przejąć interes.
Na początku
temat zaczyna się interesująco, chce się wiedzieć więcej i uczestniczy w dyskusji. Potem przychodzi
moment, w którym wszystkich dopada nuda i zaczyna się obserwacja plam na
suficie, rozkręcanie najbliższych obiektów lub też wystukiwanie jakiegoś rytmu.
To prowadzi do upominania przez prowadzącego i, albo uczestnicy poczują wstyd i
się uspokoją, albo dostaną głupawki przez co trzeba będzie zarządzić przerwę
bądź w ogóle wszystko przełożyć. Dalej jest już z górki. Tylko głosowanie i
decyzja lidera, który to w 75 na 100 przypadków i tak postawi na swoim.
To Vexosowe
zebranie przebiegało według powyższego schematu od co najmniej pół godziny. To
znaczy, po ciekawym początku, który zawierał w sobie opowiedzenie o zeznaniach
von Hercela i dotychczasowych ustaleniach, entuzjazm, którym tryskali
członkowie Vexosów, zniknął, a od momentu rozpoczęcia tłumaczenia o co chodzi z
dyżurami przy tej całej Alice Gehabich, atmosfera całkowicie się rozprężyła.
Volt
najpierw starał się być przykładem idealnego członka zebrań i słuchać co
Spectra ma do przekazania, ale w końcu doszedł do wniosku, że kontakt wzrokowy
nie jest do tego potrzebny. Dzięki temu odkrył, że dziwne stukania
przypominające parodię najnowszego hitu tutejszego boysbandu były zasługą
Shadowa, który bezmyślnie bębnił swoimi zbyt długimi pazurami o blat. Dostrzegł
też, że siedzący naprzeciw niego Lync zajął się rozkręcaniem długopisu,
zamiast, jak to robił wcześniej, skupiać się na nierzucaniu się w oczy. Chyba
to głównie Volta starał się unikać, więc jego partner do działań w terenie
uprzejmie nie zatrzymał na nim dłużej wzroku. Zamiast tego podążał spojrzeniem
za przybyłą muchą, która bzyczała bardzo głośno, zagłuszając wszystkie słowa.
Biedny Volt musiał obserwować czy przypadkiem nie narobi im kłopotów i to
dlatego wkrótce zgubił wątek.
Jedynie Gus
i Mylene zdawali się jeszcze skupiać na samym temacie zabrania. Chociaż ten
pierwszy chyba tylko patrzył na swojego mistrza. Co do niebieskowłosej Luster
nie był pewny. Być może naprawdę widziała w tym wszystkim coś godnego
zapamiętania.
Nagle pięść
Phantoma uderzyła w stolik, który zadrżał w cichym proteście. Mucha odleciała z
salonu\sali zebrań do kuchnio-jadalni, bębnienie ustało, a górna część
długopisu spadła z cichym brzdękiem na podłogę. Wszystkie oczy zwróciły się
pokornie w stronę Spectry jakby spodziewając się zbesztania, jednak zamiast
tego przywitał ich dobrze znany jadowity uśmieszek.
– Czy ktoś
mnie łaskawie słuchał? – spytał lider, specjalnie przedłużając słowa, żeby
tylko nie wybuchnąć.
Gus, który
znał Spectrę najlepiej z nich wszystkich, przełknął ślinę. Najwyraźniej
wiedział, że do owej erupcji dzieliło ich jedynie kilka kroczków. Nawet Volt
pamiętał, co oznaczają te zaciśnięte pięści, wymuszony uśmiech i pozorny
spokój. Miał tylko nadzieję że Shadow nie zacznie się śmiać. Na szczęście jego
ciche prośby zostały wysłuchane i zamiast głupawki, która najprawdopodobniej
byłaby przysłowiowym ostatnim gwoździem do trumny, Vexosi poczuli lekki wstyd.
Żaden z nich się nie odezwał, co pozwoliło Phantomowi ochłonąć. Blondyn
przeczesał włosy i zaczął czujnie obserwować członków swojej grupy, a gdy tylko
upewnił się, że go słuchają, wypuścił głośno powietrze.
– Teraz
pytanie. Kto z was chce pilnować tej dziewczyny? Przypominam tym, którzy nie
słuchali, że dyżury będą się zmieniać codziennie – zapytał już swoim zwykłym,
niewyrażającym nic szczególnego tonem głosu.
Ożywienie,
które teraz zapanowało, przypominało te na początku zebrania. W końcu od tego
niezwykłego głosowania zależało czy dostanie się więcej obowiązków, a żaden z
Vexosów nie miał na to specjalnej ochoty.
– Osoba,
która będzie miała dyżur, nie będzie pracowała inaczej w tym dniu – dodał
lider, chyba czując, że uczestnicy spotkania nie słyszeli wielu istotnych
informacji.
Jego
podejrzenia niestety były trafne i Volt poczuł wstyd, gdy nieśmiało podniósł
rękę.
– Proszę –
Phantom udzielił mu głosu, wyraźnie zadowolony z poziomu kultury jakim Luster
się wykazał.
Niestety, pomyślał młodzieniec, gdy usłyszy jaki poziom wiedzy ma jego
podwładny, nie będzie taki zachwycony.
– Ile może
potrwać ta obserwacja? Nie chodzi mi o dyżury, tylko...
– Wiem, o
co ci chodzi – przerwał mu szybko blondyn. – Gdybyś mnie słuchał, wiedziałbyś,
że nie jest to jeszcze ustalone. Mamy najprawdopodobniej do czynienia z kimś
więcej niż zwykłymi złodziejami czy porywaczami. Sprawa jest bardzo poważna, a
więc...
– Ja nie
mam zamiaru pracować z Młodymi Wojownikami – powiedziała głośno Mylene.
Słyszała
już całą przemowę i nie miała zamiaru znów tego robić. Nie przyniosłoby to
żadnych nowych faktów, a znając ją, poprzednie przemyślała pewnie już co
najmniej dwukrotnie.
– Młodzi
Wojownicy? Ale będzie zabawa! – zaśmiał się nagle Shadow, wywalając swój długi
jęzor na światło dzienne.
Spectra
znów się zirytował i trzasnął pięścią w stół, chociaż musiał zdawać sobie
sprawę, że tylko Volt będzie przestrzegał zasad ustalonych na początku
zebrania.
– Ręka do
góry, jeśli chcecie coś powiedzieć! – warknął. – A teraz proszę się określić!
Mylene!
Lusterowi
przemknęło przez głowę, że wyraz ''proszę'', powinno się zastąpić słowem
''żądam''. Szybko jednak skupił się na tym, co powinien powiedzieć. Osobiście
nie miał nic przeciwko Młodym Wojownikom ani tej całej Alice. Wydawała się dość
sympatyczną dziewczyną, a przynajmniej nie męczącą. Poza tym... Taki jakby
wolny dzień co jakiś czas... Ta propozycja była naprawdę zbyt kusząca, by jej
nie rozważyć.
– Nie chcę
jej pilnować. Myślę, że Volt także powinien zostać. Jeśli Shadow byłby na tym
dyżurze, potrzebowałabym silnego partnera – chłodny głos niebieskowłosej
sprawił, że Volt podjął już decyzję.
Wiedział,
że tu nie chodziło o partnerstwo, ale o tamtą rzecz. Schowaną w piwnicy,
czekającą na zebranie wszystkiego, co potrzebne. Nie czekając na swoją kolej,
podniósł rękę.
– Ja
również nie chcę – oznajmił po udzieleniu głosu.
Shadow
zignorował wysiłek jakim to jest zgłoszenie się.
– Ja
chcę!!! – zawołał.
Lider
Vexosów zlekceważył to, że po raz kolejny zasady zostały złamane. Popatrzył
tylko na Prove'a ze względnym spokojem, ale jego mięśnie spięły się tak jak
wtedy, gdy miał powiedzieć coś, co wyprowadzi rozmówcę z równowagi.
– Alice nie
życzyła sobie, żebyś był przy niej.
Cisza,
która zapanowała zdawała się wypełniać cały budynek. Lync, który dotąd siedział
spokojnie, zerknął z ukosa na albinosa. Widząc szeroko otwarte, czerwone ślepia
i twarz zastygłą w wyrazie zaskoczenia, nie wytrzymał i zaśmiał się cicho. Ten
spontaniczny wybuch radości oczywiście nie przeszedł bez echa. Wszyscy
spojrzeli na niego i całe to zręczne udawanie, że się nie istnieje, poszło na
marne. Chłopak nerwowo rozejrzał się dookoła, a kiedy podchwycił spojrzenie
Volta, natychmiast się zaczerwienił i spuścił głowę. Niedostatecznie nisko,
żeby ukryć zażenowanie, ale przynajmniej nie wyglądało to jakoś groteskowo.
Volt wiedział, że powinien skupić się, tak jak reszta, na Shadow’le, który
zaczął rozpaczliwie protestować i dać Lyncowi czas na uspokojenie, ale było mu
go tak strasznie szkoda.
Znów wrócił
myślami do tego co się stało po przerwaniu walki Ventusa. Wtedy też bardzo
chciał mu jakoś pomóc i nie czekając na pozwolenie od Spectry, pobiegł za nim.
Możliwe, że to teraz przez to tak go unikał, ale nie żałował swojej decyzji.
– Wychodzi
na to, że tylko Lync będzie naszym wysłannikiem – spokojne słowa Spectry
wypełniły pomieszczenie.
Lync, już
nie czerwony, tylko blady, szybko podniósł głowę, zapominając dlaczego w ogóle
ją pochylił. Zszokowanym spojrzeniem wodził od Spectry do Gusa, czekając na
śmiech i przyznanie się do żartu, ale nic nie wskazywało, żeby mieli zawołać
''Mamy cię!''. Volt mógłby się założyć, że chłopak sam chciał się zgłosić na
ochotnika, by być dalej od nich wszystkich póki sprawa z Kazamim nie
przycichnie, (to nie byłby pierwszy raz, gdyby zastosował taką taktykę), ale
teraz najwyraźniej poczuł się w obowiązku zaprotestować. Zawsze musiał się
wykłócać i nie zgadzać, gdy ktoś próbował za niego decydować, ale czy Luster
mógł go za to winić? Jako najmłodszy brat wiedział, że gdyby raz się nie
postawił, kolejne rozkazy i przymuszenia byłyby tylko kwestią czasu.
– A co
jeśli nie chcę? Pilnowanie dziewczyny jest przecież taaakie nudne – oznajmił
różowowłosy, prowokacyjnie patrząc na Spectrę.
Ten tylko
uśmiechnął się tak jak wtedy, gdy chciał namącić ludziom w głowach. Przeczesał
niedbale blond włosy, udając, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale tak
naprawdę pewnie wiedział, co chce przekazać zanim Lync zgłosił zastrzeżenia.
– Lync... –
zaczął, udając namysł. – Ja i Gus mamy ważniejsze sprawy na głowie, a reszta
nie jest chętna do współpracy. Musisz to zrobić, chociażby dlatego, że musimy
zaangażować się w tę sprawę.
Volan
dzielnie przetrzymywał spojrzenia wszystkich Vexosów. Choć widać było, że miał
wielką ochotę nie patrzeć już na demonicznego Phantoma, nie odwracał wzroku.
Volt był z niego nawet trochę dumny, ale równocześnie miał ochotę to wszystko
przerwać. Udawana licytacja nie była dobrym pomysłem. Nie dzisiaj.
– No może
racja, ale... – zaczął Lync pewnym siebie głosem.
Przerwał mu
niegrzecznie rechot Shadowa.
– Lyncuś,
przecież i tak do niczego innego się nie nadajesz! Tobie można dawać tylko te
najprostsze zadania, których nie da się zawalić! A jeszcze podskakujesz,
zamiast być wdzięcznym, że nie oberwałeś po przegranej walce z Shunem! – śmiał
się.
Gus
przyłączył się do Prove'a, ale szybko się opanował. Pozostali milczeli, jednak
dla Lynca się to nie liczyło. Zawsze był przewrażliwiony, chociaż z drugiej
strony, czy Volt też by taki nie był, gdyby zawsze traktowali go w taki sposób?
I w sumie, jeśli się nad tym zastanowić, to czy Lync naprawdę nie dostał żadnej
kary? Oficjalnie może i nie, ale złośliwe komentarze, pogardliwe spojrzenia i
wybuchy śmiechu nie wyglądały na pokojowe zapomnienie tematu.
– Ty też
przegrałeś! – wrzasnął najmłodszy, po raz kolejny wyciągając ten sam argument.
Odpowiedź,
która padła, też pozostawała niezmienna.
– Bo
Sarogaru jest oszustką! A do tego niezłą – albinos miał taką minę jakby
stwierdzał rzecz oczywistą.
Lync
wyglądał jak zaszczute zwierzę. Drżący i bezsilny już-już otwierał usta, by
spróbować się bronić, gdy tym razem odezwał się Grave.
– Kazami
cię całkowicie zdeklasował. Taki wstyd przed Wojownikami! Wiem, że nie jesteś
silny, ale mogłeś chociaż się postarać.
– Starałem
się! – Volan zerwał się na równe nogi, przewracając krzesło.
Głośny
łoskot nie zrobił jednak na nikim wrażenia. Shadow przyzwyczaił wszystkich, że
tak gwałtowne gesty są powiązane raczej z żartem niż prawdziwymi uczuciami.
Może dlatego nie widzieli tego co Volt? Że przekraczają już pewną granicę?
– Starałem
się bardziej od was! – Dzieciak jak zwykle nie miał zamiaru godzić się na
bolesne docinki bez walki. – Ćwiczyłem cały czas! Próbowałem mu dorównać, ale
nie mogłem! Zresztą czego się spodziewaliście?! On uczył się walki od
najmłodszych lat!
Volt
zacisnął zęby. Pamiętał, że miał się nie wtrącać, ale zastanawiał się czy Lync
naprawdę miał na myśli pozwalanie na publiczny lincz. Zresztą to było lata
temu, podczas ich pierwszego spotkania, kiedy przydzielano grupy. Volt od razu się zgłosił, gdy Spectra spytał
kto nie miałby nic przeciwko zaopiekowaniu się dzieckiem. Zawsze je lubił, może
dlatego, że w jego rodzinie było ich pełno, a on wreszcie mógłby być w roli
tego starszego. Niestety Lync nie chciał starszego brata i natychmiast zaczął
się wykłócać, że nie potrzebuje opieki i wcale nie jest dzieckiem, ale wszyscy
zdawali sobie sprawę, że jedenastolatek dostał się do Vexosów tylko dlatego, że
nie było innych kandydatów z Ventusem.
Potem, gdy Volt spróbował go bronić przed zaczepkami Shadowa, usłyszał
całą przemowę o tym, że nie ma go chronić, bo jeśli sam sobie z tym nie
poradzi, to się nigdy nie skończy. Ale nie skończyło się aż do dziś i za
każdym razem, gdy Shadow straszył, popychał czy robił jakieś kąśliwe uwagi,
Luster walczył ze sobą by nie zareagować. Nawet po pierwszej zawalonej misji,
Lync zrobił mu awanturę o to, że próbuje go ochronić przed konsekwencjami.
– Usiądź –
powiedział spokojnie Spectra, a to jeszcze bardziej zdenerwowało Lync.
– Nie,
dopóki nie przyznacie...!
– ...że
jesteś zerem? – Wtrącenie Shadowa spowodowało nowy wybuch śmiechu.
Ta grupa
dogadywała się tylko wtedy, gdy trzeba było się nad kimś poznęcać. Volan znał
tę prawdę i wielokrotnie była jego sprzymierzeńcem. Często przyłączał się lub
sam inicjował przezywanie Gusa czy kpienie z Prove'a zamiast w ogóle walczyć z
takimi zachowaniami. Voltowi się to nie podobało, ale jak obiecał, nie wtrącał
się. Chociaż teraz coraz bardziej się łamał, widząc jak reaguje Lync. Trzeba
było przyznać, że miał prawo poczuć się dotknięty tym, że większość Vexosów
przyjęła słowa Shadowa jako oczywistość.
Jego
partner wyglądał tak jakby miał się zaraz rozryczeć. Nie rozpłakać, ale
naprawdę rozryczeć. Przed oczami Volta stanął najgorszy możliwy scenariusz.
Lync nawrzeszczy na wszystkich, a po policzkach będą mu spływać potoki łez.
Okaże się słabeuszem i dopiero będzie miał przechlapane u tych wszystkich
pozbawionych empatii głupców. Jeszcze istniała możliwość, że ucieknie, tak jak
wczoraj, żeby nikt nie zobaczył jego łez, ale nic na to nie wskazywało. Stał
jak wryty, coraz bardziej się zapadając.
– Dajcie mu
spokój! – stanowczy głos Lustera przedarł się przez kakofonię dźwięków ku
zaskoczeniu nawet samego posiadacza. – Nie widzicie, że to przeżywa?
Cała złość
na ten niesprawiedliwy, okrutny świat na nowo uwolniła się z zakamarków
podświadomości. Wróciło do niego wszystko. Dręczenie innych tylko przez to, że
mieli moce, arogancja i nienawiść tylko dlatego, że nie należeli do tej samej
grupy, kopanie słabszych zamiast wspomagania. Widział jak młodsze dzieci
przetrzymywały dziewczynkę i sypały jej piasek na twarz tylko dlatego, że
okazała się mieć Subterrę. Widział jak potencjalni klienci ojca pluli mu pod
nogi i odjeżdżali swoimi samochodami, bo dowiadywali się, że w jego rodzinie są
osoby z domenami. Widział jak Lync uchyla się przerażony, gdy próbował go
pogłaskać po głowie jakby nie spodziewał się niczego miłego i jak Shadow to
wykorzystuje. Jak chwyta dzieciaka za kark i mówi że mu go skręci. Nawet nie
musiał nic więcej robić. Tylko chwytać. Lync i tak był przerażony. Wtedy nie
wytrzymał. Poczekał aż będą z Shadowem sami i przygwoździł go do ściany.
Zapowiedział, że jeśli jeszcze raz złapie tak jego partnera, to własnoręcznie
skopie mu albinoską dupę. Udało się. Shadow nigdy więcej tak nie zrobił, a Lync
się o niczym nie dowiedział. Wtedy czuł podobną bezsilność i złość.
Musiał coś
powiedzieć. Musiał zareagować. Otworzył usta, ale nie zdążył nic z nich
wydobyć, bo przerwał mu Lync:
– Zamknij
się!!! – wrzasnął piskliwie, jakby próbował ukryć rozpacz lub panikę.
Volt
spojrzał na niego ze zdziwieniem i to go uratowało. W ostatniej chwili zobaczył
lecącą w swoją stronę połowę długopisu i zdążył się uchylić. Volan w tym czasie
wybiegł z kuchni, potykając się jednak o wciąż leżące krzesło. Zszokowany
Luster zareagował prawie automatycznie. Poderwał się za chłopakiem, starając
się zignorować buzujące w żyłach pragnienie zmian. Adrenalina tętniła mu w
uszach. Nic więc dziwnego, że dogonił i tak niezbyt szybkiego chłopaka, nim ten
zdołał zamknąć się w pokoju. Trochę zbyt mocno złapał go za ramię i zbyt
gwałtownie odwrócił w swoją stronę. Zrozumiał to, słysząc syknięcie z bólu.
– Puszczaj!
Zabieraj te brudne łapy! – wrzasnął Lync, próbując się wyrwać.
Palce Volta
wbiły się mocniej w wątłe ramiona chłopaka i zmusiły go, by na moment
zaprzestał wykonywania gwałtowniejszych ruchów. Na jeszcze przecież dziecinnej
twarzy pojawił się grymas, który sugerował, że bardzo go boli i na ten widok z
Volta odeszła cała złość. Nie chciał przecież zrobić mu krzywdy. Rozluźnił
chwyt na tyle, by nadal kierować sytuacją, ale nie sprawiać bólu. W takich
sytuacjach czuł się najpewniej. Gdy to od niego wszystko zależało.
Nie
znaczyło to jednak, że chciał rządzić. Nie czuł się na tyle pewnie, by kimś
kierować, a nie chciał by jego ewentualnym podkomendnym stała się jakakolwiek
krzywda. Co innego służyć pod rozkazami. Zawsze starał się jak najlepiej
wypełniać swoje obowiązki, bo wtedy czuł się w pewien sposób spełniony. Lubił
widzieć uśmiechy na twarzach tych, którym pomógł. Szczególnie uwielbiał
udzielać pomocy dzieciom. Gdy tylko widział jakieś nieszczęśliwe, biegł mu z
pomocą. I to dlatego tak się przejął losem Lynca. Gdy na niego patrzył, wciąż
widział dziecko, choć różowowłosy tak bardzo starał się zaprzeczać.
– Nie
dotykaj mnie! – Głos Volana zabrzmiał ponownie, gdy tylko ból się skończył. –
Nie...
– Dlaczego
się tak wściekasz? Przecież byłem po twojej stronie – przerwał mu spokojnie
Volt.
Kątem oka
dostrzegł, że reszta Vexosów obserwuje ich z zaintrygowaniem. Czy mógł się dziwić?
Po nudnym zebraniu trafiła się okazja obejrzenia kłótni partnerów. Nie
skorzystała tylko Mylene, za co Luster w duchu dziękował.
– Obiecałeś
mi wtedy, że nie powiesz co się tam działo! – Lync w końcu zebrał się w sobie.
– A teraz chciałeś wszystko wygadać! Twoje obietnice są warte tyle, co słowa
Spectry!
Volt nie
mógł się powstrzymać, by nie zerknąć na lidera. Żałował, że ten ma maskę, bo
jego mina musiała być w tym momencie niezwykła. Nie miał przecież pojęcia, że
jego kłamstwa zostały przyjęte jako związek frazeologiczny. Na razie używało go
tylko siedem osób, ale nie od razu Rzym zbudowano. O tak... Luster miał słabość
do przysłów, przenośni i frazeologizmów. Szczególnie tych wymyślonych przez
niego samego.
Jednak
teraz chłopak skupił się bardziej na znaczeniu "warte tyle, co słowa
Spectry", niż na tym, że zostało użyte. Był przecież honorowy i to była
dla niego największa obraza. Powinien się za to zdenerwować albo przekonywać,
że to nieprawda, ale to była prawda. Teraz nie liczyły się powody, którymi
przekonywał się, że nie robił nic złego. Liczył się tylko fakt, że po raz
kolejny w życiu chciał zrobić coś wbrew swoim zasadom. Ta świadomość bolała.
– To się
więcej nie powtórzy – odezwał się cicho, puszczając dzieciaka.
Ten natychmiast
skorzystał z okazji i zatrzasnął się w swoim pokoju, ale Volta to nie
obchodziło. Myślał nad tym jak się stacza i jak łamie wszystkie swoje wartości
odkąd Mylene poprosiła go o pomoc w... Właściwie nie pamiętał dokładnie o czym
była mowa wtedy, gdy weszła do jego pokoju. Kiedy wracał do tamtego dnia,
widział jedynie jej piękne niebieskie oczy i wąskie usta. Właściwie wyrzekał
się siebie w imię czegoś, o czym nie miał do tej pory pojęcia. Nie wiedział za
co walczy, ale wiedział dla kogo. I to powinno mu wystarczyć.
Z tymi
myślami ruszył w kierunku salonu\sali zebrań. Nie zwracał uwagi na donośny głos
Phantoma, który informował, że Lync pojedzie do Gehabich po wyjeździe Klausa.
**************************************************************************************************
Uwielbiam ten rozdział. Zmiany są bardzo duże, ale nie w części dialogowo-akcyjnej, tylko w tej metafizycznej (głupie, głupie, trafne słówko). Chyba mocno się przebija, że naprawdę lubię pisać Volta, ale nie szkodzi. Pisarz może mieć swoich ulubieńców. ;) Czytelnik przecież też ma, prawda?
Cieszę się, że jesteście! I cieszę się, że idzie mi tak sprawnie. Nawet jeśli poprawki potrafią zająć czasami kilka godzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz