Wszystko zdawało się działać jak w zegarku. W salonie przy suto zastawionym stole po raz kolejny zasiadła piątka osób, znów po mniej więcej miesięcznej przerwie pojawiły się przygotowane na wymyślne sposoby ryby i inne stwory z morskich głębin, które znowu najbardziej smakowały wyniosłej kobiecie o długich, białych włosach, a Alice tak jak miliony razy przedtem, siedząc między swoim dziadkiem a Klausem, starała się udawać, że też je lubi.
To było trochę bez sensu, bo przecież nikt jej nie oceniał, ale była zbyt skrępowana obecnością gości by się nie przejmować. Nawet jeśli do tej pory państwo von Hercel podnieśli wzrok znad talerza tylko raz, zawsze mogli to powtórzyć i była pewna, że trafiliby na najgorszy możliwy moment, w którym nie przestrzegałaby etykiety. Nie chciała, by źle o niej pomyśleli. Musiała nadrabiać ogładą za dziadka, który trochę zbyt często wyskakiwał z dziwnymi, nieśmiesznymi żartami, których nie powinno się opowiadać w towarzystwie. A przynajmniej nie w towarzystwie, które zwykły posiłek spożywało jakby był to jakiś rytuał.
Nawet ta jedna, jedyna wymiana spojrzeń, która odbyła się między Evą a jej mężem wyglądała jak coś bardzo podniosłego. Kobieta, jak zwykle, jadła szybciej i z większym zaangażowaniem niż inni i kiedy nagle spojrzeli na siebie z Woenem, dyskretnie podniosła serwetkę do ust. Mężczyzna zrobił to samo, odchrząknął dwa razy i po dłuższej chwili oboje wrócili do posiłku. Przez moment Alice bała się, że zjedli coś co im nie zasmakowało, ale nawet jeśli tak było, nic nie powiedzieli. Obiad odbywał się bez słowa.
To było trochę frustrujące. Alice pamiętała słowa przyjaciół, że obiad to najwspanialszy posiłek dnia, bo można wreszcie porozmawiać, śmiać się, wymienić historyjkami czy nawet pokłócić, ale dla niej od zawsze taką porą była kolacja, zazwyczaj bardzo późna. Obiad był albo cichą, nerwową próbą zachowywania się zgodnie z wytycznymi von Hercelów, albo kolejnym spotkaniem z przyjaciółmi. Tak czy siak nie kojarzył się jej tak rodzinnie jak innym. Chciałaby to kiedyś zmienić. Taka prośba czy raczej nieśmiałe marzenie również pojawiało się za każdym razem w czasie obiadu. I za każdym razem na nowo obiecywała sobie, że poprosi o to dziadka, gdy tylko inspekcja wypadnie pozytywnie. Rutyną było też to, że w końcu odpuszczała.
Ten przyjemny, zwodniczo podobny do poprzednich cykl niestety miał się zaraz rozpaść. Owszem, dziadek i państwo von Hercel po obiedzie powinni zająć się badaniami, ale wcale się nie zanosiło no to, by Alice i Klaus mieli przyjemnie spędzić czas.
Po takim przywitaniu nie miała złudzeń. Po za tym, gdyby nie był obrażony, podpowiedziałby jej czy do małży służy łyżeczka czy jednak widelczyk. Zawsze jej o tym przypominał, a potem pocieszał, że nikt nie spamięta takiej ilości sztućców, ale dziś cały czas ją ignorował. Nawet nie patrzył na nią z nienawiścią ani nie mówił okropnych rzeczy tak jak Kuroi. Po prostu milczał. Tak jakby słowa o tym, że jest dla niego jak siostra, nie zostały nigdy wypowiedziane.
– Alice, nie smakuje ci? – krępującą ciszę przerwał zimny głos Evy von Hercel.
Dziewczyna spojrzała na nią niepewnie, dopiero zdając sobie sprawę, że od dłuższej chwili trzyma pełen widelec przed zaciśniętymi ciasno ustami. Zszokowała ją kolejna zmiana w jej małym kręgu przyzwyczajeń. Zachowywała się tak dziwnie, że aż ktoś się odezwał przed końcem posiłku? Przez głowę przeszło jej miliard opcji, ale żadna odpowiedź nie wydawała się na miejscu. Zrozpaczona zerknęła na Klausa, ale nie dostała od niego pomocy. Sama musiała domyślić się co nie zaszkodziłoby jej dziadkowi.
– Zastanawiam się tylko nad czymś – wykręciła się zgrabnie, siląc się na spokój podobny chociaż trochę do tego von Hercelowego.
Pani Eva nie ciągnęła tematu, tylko spojrzała pytająco na męża. Ten musiał zrozumieć jej wzrok i skinął głową. Alice po raz kolejny odruchowo odwróciła głowę do Klausa, ale szybko ją spuściła. Znów zapomniała o tym, co między nimi zaszło.
Nigdy nie potrafiła rozszyfrować niemych rozmów tych ludzi, w czym nie różniła się od ich syna. Chłopak zwierzył jej się kiedyś, że przez to czuje się zignorowany i zbędny. Rozumiała go. Ciągła cisza była okrutna. Państwo von Hercel porozumiewali się za pomocą gestów i spojrzeń i odzywali się tylko wtedy, gdy mieli coś do zakomunikowania tym na zewnątrz, a to było rzadkie zjawisko. Zazwyczaj te słowa były naganą za złe zachowanie. Ciężko musiało się tak żyć.
– Klaus, wyprostuj się – głos Woena przeciął ciszę.
Chłopak zesztywniał i szybko poprawił postawę.
– Oczywiście, ojcze – odpowiedział, nie patrząc na niego.
Alice za to nie mogła nie spojrzeć na mężczyznę. Nie tylko dlatego, że nieobserwowanie ludzi i skupianie się jedynie na posiłku było dla niej trudne. Za każdym razem dziwiła się, że oczy ojca i syna były niepodobne. Owszem, posiadały zielony, taki sam odcień, jednak różniły się kształtem i wejrzeniem. Te mężczyzny miały nieprzyjemny i pełen wyższości wyraz. Klaus za to nigdy nie patrzył tak na Alice. To była jedna z jego zalet.
– Źle trzymasz widelec – odezwała się po chwili Eva.
Chłopak zacisnął wargi, poprawiając chwyt.
– Wybacz, matko – wymamrotał z lekką złością.
Za każdym razem, gdy jedli obiad, tak się działo. Państwo von Hercel naskakiwali na syna, wypominając mu każdy, najmniejszy nawet błąd. Zdaniem Alice było to upokarzające. Klaus często nie wytrzymywał i przez przypadek coś tłukł lub wylewał, co spotykało się z kolejnymi wypominaniami. Przykra prawda była taka, że jeśli jakieś zdanie zostawało wypowiedziane w czasie obiadu, było krytyką w stronę syna. W innym wypadku nie fatygowaliby się w ogóle otwierać ust. Nikt nie chciał mówić przy nastolatkach o eksperymencie, a inne tematy były uważane za niestosowne lub nudne. W czasie takich odwiedzin bywało naprawdę ciężko. Alice przeżywała je tylko dzięki temu, że miała potem dużo czasu na rozmowy z Klausem. Teraz i to jej zabrano.
Skupiła się na swoim talerzu, po raz setny próbując znaleźć sposób, by Klaus jej wybaczył. Wiedziała, że to bezcelowe, ale kurczowo trzymała się tej nadziei. Gdyby tylko potrafiła cofnąć czas... Gdyby nie przesiadywała tak dużo czasu w laboratorium... Gdyby nie stała się Mascaradem...
– Alice, skoro zjedliście, może pójdziecie do miasta? – głos dziadka przerwał jej rozmyślania.
Zawsze starał się kończyć obiad, gdy zaczynały się pojawiać uwagi. Strasznie go irytowały nawet jeśli nie przepadał za samym Klausem, czy raczej książątkiem jak na niego mówił.
Wdzięczna dziewczyna skinęła szybko głową. Chociaż sama myśl o rozmowie jaką musiała przeprowadzić z Klausem wywoływała u niej mdłości, chętnie wybrała ją, a nie siedzenie w ciszy i jedzenie niesmacznych owoców morza. Wstała, chcąc zebrać talerze, ale profesor Michael powstrzymał ją gestem.
– Ja to zrobię, dziecinko – powiedział, popychając ją delikatnie w stronę drzwi.
Alice zrugała się w myślach za ten odruch. Przecież chcieli jak najszybciej pójść do laboratorium, a to nie było możliwe, gdy tu byli ona i Klaus! Zawsze o tym zapominała. Cichutko przeprosiła i podeszła w stronę korytarzyka, w którym to Klaus kończył ubierać buta. Widząc ją, odsunął się gwałtownie i odwrócił do niej plecami. Na ten widok coś szarpnęło jej wnętrzności i gdyby nie to, że dziadek na nią liczył, zamknęłaby się w pokoju i w spokoju przemyślała sprawę. Może nawet nie rozpłakałaby się.
Starając się za dużo nie myśleć, ubrała kurtkę i buty. Wszyscy wokół robili to samo, więc nie upadnięcie było nie lada sztuką. W pewnym momencie, próbując dostać się do drzwi, Alice zawadziła o którąś z nóg i chociaż upadek jej nie groził, ktoś złapał ją za ramię. Zaskoczona zerknęła na swojego wybawcę, spodziewając się nadopiekuńczego dziadka, ale to był Klaus. Przez chwilę w jej sercu zaświeciła iskierka nadziei, że może jej wybaczył, ale zgasła natychmiast, po jego słowach.
– Patrz pod nogi, Mascaradzie – warknął, wychodząc na zaśnieżone podwórze.
Zesztywniała i tylko patrzyła na miejsce, gdzie przed chwilą stał. Nagle jakieś ręce wypchnęły ją na zewnątrz.
– Uważajcie na siebie i nie wracajcie przed dwudziestą! – zawołał profesor Michael, machając dwójce nastolatków z przesadnym entuzjazmem.
Dziewczyna stała przez chwilę, wodząc oczami za figurami dorosłych, które najpierw wyszły na zewnątrz, spokojnie poczekały aż jej dziadek zamknie drzwi, a potem ruszyły w stronę laboratorium. Małżeństwo zostało odrobinkę z tyłu i krocząc powoli i dumnie, patrzyli tylko na siebie. Woen przyłożył nagle dwa palce do kącika ust, co było chyba jakimś znakiem, bo na twarzy Evy pojawił się delikatny uśmiech, który natychmiast zakryła. Gest przypominał nieco ten, gdy przyłożyła serwetkę do ust, ale Alice nie miała zamiaru tego analizować. Zalała ją nagle jakaś miła, ciepła fala i odwróciła się do Klausa, chcąc powiedzieć mu, że jego mama jest bardzo ładna, kiedy się uśmiecha i nawet jeśli to futro jest prawdziwe, to wygląda w nim niesamowicie, ale zamiast chłopaka zobaczyła pustkę.
W panice rozejrzała się dookoła, odwracając się gwałtownie we wszystkie strony, ale nigdzie go nie było. Nie naśmiewał się z jej nagłego strachu. Nie było go!
– Klaus! – krzyknęła.
Może był niemiły i chłodny, ale tylko dziś. Pamiętała dni, w których dobrze się bawili. Pamiętała jego słowa, tajemnice, które przekazał... Nie chciała by spotkało go coś złego!
Chciała zawołać go jeszcze raz, gdy ujrzała świeże ślady prowadzące w stronę przystanku autobusowego. Nie myśląc wiele, pobiegła w tamtą stronę, błagając, by nic mu się nie stało.
***
Klaus czekał na przystanku. Gdy w końcu do niego dobiegła, pochyliła się, kładąc dłonie na kolana. Słyszał jak starała się złapać oddech i jak bardzo było to dla niej trudne, ale nie zdziwił się specjalnie. Szybki bieg przez gęstą warstwę śniegu nie mógł być łatwy. Przynajmniej miał taką nadzieję. Udawał, że nie zauważył jej przybycia, ale tak naprawdę trochę się martwił czy wszystko z nią w porządku. Nigdy nie miała za dobrej kondycji. Chciał już ją spytać czy wszystko gra, gdy przed oczami stanął mu wredny uśmiech Mascarada. Choć minęło już kilka miesięcy od czasu tamtego spotkania, wciąż trząsł się ze złości, gdy przypominał sobie o tamtej rozmowie.
Spotkali się w kawiarni. Mascarad czekał wtedy na Misaki i Kuso, ale zgodził się z nim porozmawiać. Siedzieli naprzeciw siebie, a Klaus już go nie polubił. Nie znosił ludzi, którzy zakrywali oczy. Kojarzyli mu się z nieszczerymi i niegodnymi zaufania.
Lider Młodych Wojowników wysłuchał jego prośby o przyjęcie do drużyny i spytał ze znudzeniem o powód i osiągnięcia. Wtedy Klaus opowiedział mu o swojej mocy, o tym, że jest klasyfikowany jako najsilniejszy osobnik z darem Aquosa i o tym, że pragnie udowodnić wszystkim, że jest coś wart i ochronić kilka osób. Wtedy to Mascarad powiedział, że jeśli go pokona w pojedynku, pozwoli mu dołączyć. Von Hercel zgodził się na to jak idiota. Wiedział, że nie da rady, ale miał nadzieję, że widząc jego starania, Mascarad go doceni. Jaki był naiwny! Żył przecież pod dachem z Evą i Woenem von Hercel! Powinien się nauczyć, że starania to za mało! Ale podjął walkę. Walczył dzielnie. Szybko przegrał. Wtedy ten durny lider MW zaczął z niego kpić. Mówić, że nie dziwi się jego rodzicom, że też nie chciałby mieć w rodzinie takiego zera. Zaczął opowiadać najskrytsze sekrety, które znał tylko Klaus i Alice. Wtedy chłopak pomyślał, że jego przeciwnik ma jakiś dostęp do danych albo czyta w myślach. Nie dopuszczał do siebie najprostszego wyjaśnienia.
Rzucił się na niego jeszcze raz, choć wiedział, że to była jawna prowokacja. Wystarczył jeden, dobrze wymierzony cios, by Klaus upadł i nie miał siły wstać. Leżał na ziemi, a Mascarad naigrywał się z niego przez dłuższy czas. Na koniec powiedział mu, że ma zamiar wziąć do drużyny małego Marukurę. Młody von Hercel był wściekły. Przegrał miejsce z dzieckiem! Znienawidził wtedy Mascarada. Za słowa. Za poniżenie.
Klaus zacisnął zęby, wpatrując się we wciąż dyszącą Alice. Po tym zdarzeniu przyjechał do niej. Opowiedział o tym co zaszło, a ona go pocieszała. Razem denerwowali się na Mascarada. Co za ułuda!
Kilka tygodnie temu przeczytał w lokalnej gazecie, że okazało się, iż tak zwany Mascarad to w rzeczywistości Alice Gehabich pod wpływem jakiś toksyn z laboratorium profesora Michaela. Do dziś pamiętał ten ból. To uczucie jakby ktoś go kopnął w brzuch. W jednej chwili zrozumiał, że osoba, którą nienawidził całym sercem i osoba, którą tym samym sercem kochał jest jednością. Co noc dopadało go uczucie oszukania i mętlik w głowie. Zawsze uważał, że Alice jest silną osobą i nie przyjmował do wiadomości, że mógł jej zaszkodzić jakiś trujący opar. Rozdwojenie jaźni nie ujawnia się tak późno.
Z tego wyciągnął jeden wniosek. Jeden, jedyny. Alice była tego świadoma i to kontrolowała. Tego był pewien, ale do dziś nie wiedział, co z tym zrobić. Nie miał pojęcia, które uczucie przeważy. Rozum podpowiadał, że to powinna być nienawiść, lecz nie był pewien czy tego chciał. Na razie był na tej drodze. Przynajmniej póki sobie wszystkiego nie poukłada.
– Klaus..., czemu... nie... czekałeś...? – wysapała Alice, przyjmując pozycję pionową.
Zacisnął pięści. Nie chciał się jej tłumaczyć. Nie tej, która go zdradziła. Nie tej, którą kiedyś traktował jak siostrę.
– Grzebałaś się – oznajmił w miarę spokojnie.
Nie chciał wybuchnąć. Nie chciał na nią krzyknąć. Za bardzo się wszystkim przejmowała.
– Klaus, co ty tutaj robisz? – spytała nagle zupełnie bez sensu.
Spojrzał na nią zdziwiony. Spróbował zignorować ból w jej oczach, ale było to trudne. Tak doskonale było przez nie widać jej obecny stan ducha.
– Dlaczego przyjechałeś? – ponowiła pytanie – Przecież nie musiałeś. Mogłeś zostać w domu.
Prychnął wściekle.
– Miałem zostać sam w tej wielkiej, pustej rezydencji? Pełnej marmurowych posągów i portretów w złotych ramach? Nie pamiętasz, jak ci mówiłem, że nienawidzę ciszy? – warknął.
Przecież powinna pamiętać! Zawsze pamiętała to, co było dla niej ważne, a jego sprawy ją obchodziły. Tylko ją. Jako Mascarad pamiętała każdy jego sekret!
– Myślałam, że mnie nienawidzisz bardziej – szepnęła, patrząc na niego roziskrzonymi oczami.
Klaus odwrócił głowę, wściekły na siebie, że zapomniał o ich obecnej sytuacji. A teraz pewnie cieszyła się, że dowiedziała się czegoś, co może wykorzystać przeciw niemu. Po chwili jednak rozluźnił spięte mięśnie. Może jednak cieszyła się, że znów obdarzył ją zaufaniem. Może jednak miała taką samą nadzieję jak on, że wszystko będzie tak jak dawniej. Może ona naprawdę była pod wpływem toksyn.
Wtedy przypomniał sobie słowa Mascarada czyli też Alice. "Nie dziwię się, że twoi rodzice nie są z ciebie zadowoleni. Ja też nie chciałbym mieć bezużytecznego zera na utrzymaniu." To był jego słaby punkt. Chciał wreszcie usłyszeć pochwałę z ust rodziców, by byli dumni, by wreszcie dostrzegli, że nie jest nikim! Nie mógł wybaczyć tych boleśnie prawdziwych słów. Nawet jej.
Rozmyślania przerwał podjeżdżający autobus. Chłopak wszedł do pojazdu, nie patrząc na Alice. Musiał wszystko przemyśleć. Docenił to, że nie usiadła obok. Może nie wszystko było stracone?
------------------------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział po poprawce podoba mi się znacznie bardziej! Wreszcie von Hercelowie wyglądają tak jak ich oryginalnie wymyśliłam! <3 No i wywaliłam kilka powtórzeń informacji. Tak patrząc z perspektywy czasu, myślę, że kiedyś bałam się, że ludzie coś przegapią i powtarzałam do znudzenia. I najlepsze, że przez to mogli przegapiać, bo w końcu dłuższy tekst, z prawdopodobnie zbędnymi informacjami się pomija.
Kocham fakt, że się rozwijam. Że widzę swoje głupie błędy i je poprawiam. Może za 10 lat znowu przepiszę to od nowa i wtedy też będę cieszyć się jak głupia, że było pełno błędów w poprzednim tekście? :D
Dziękuję, że jesteście.
Ciekawe sytuacje... Za tydzień ciąg dalszy, a trening cierpliwości działa.
OdpowiedzUsuńTa książka jest EXTRA!
Von Herclowie są razem jak dobrze naoliwiona maszyna, aż trochę to przerażające.
OdpowiedzUsuńSuper jest to, że mogę być świadkiem jak się rozwijasz. Nie chce brzmieć dziwnie, ale jest coś niesamowitego w tym, jak na własne oczy widzisz czyjeś postępy xd
<3
Usuń