czwartek, 22 lutego 2018

8. Inny gość

Przyjazd gości od zawsze wiązał się z zamieszaniem, ale w momencie kiedy byli to von Hercelowie, sytuacja stawała się napięta. Porządki obejmowały nagle cały dom, choć przecież ci nie mieli wstępu do wszystkich miejsc, więc nieścieranie kurzu w pokoju-magazynie brzmiało racjonalnie i mogło dać więcej czasu, ale Alice nie mogła nic pominąć. Gdy czuła na sobie spojrzenia sponsorów, przypominała sobie wszystkie swoje błędy i niedociągnięcia. Nie chciała przez całą wizytę myśleć tylko o tym, że pominęła jakiś pokój.
Z posiłkami było trochę lepiej. W wyborze menu kierowała się głównie smakiem pani Evy, z którym nie do końca się zgadzała i jeśli danie nie smakowało samej rudowłosej kucharce, to wcale nie oznaczało, że było ono złe. Czasami im coś było paskudniejsze, tym częściej von Hercelowie brali dokładkę. Gdyby miała pracować nad czymś co lubiła, pewne doprawiałaby to setki razy, pamiętając, że przecież kiedyś wyszło jej smaczniej. Za to przy nakrywaniu stołu znów pojawiły się nerwy. Dziewczyna nie chwytała za linijkę i ekierkę, ale niewiele brakowało. Ci ludzie żądali perfekcji samą tylko obecnością.
Najgorsze było to, że zasługiwali na szacunek, bo nie byli typowymi bogaczami, którzy kiedyś tam zarobili fortunę na inwestycjach na giełdzie albo wytwórstwie sprzętu komputerowego i teraz tylko pomnażali majątek dzięki szczęściu. Ten ród od wielu pokoleń sponsorował naukowców takich jak dziadek rudowłosej i żeby utrzymywać się tylko z inwestowania w badania, często nad rzeczami, które nie miały praktycznego zastosowania, musieli myśleć strategicznie i przyszłościowo. Gdyby byli tylko marudnymi, rozpieszczonymi ludźmi sypiącymi bezmyślnie pieniędzmi, nie przejmowałaby się ich opinią, ale oni wydawali się widzieć więcej niż poszczególni naukowcy, skupieni tylko na swojej dziedzinie.
By wiedzieć co wspierać, musieli znać się na wszystkim. Często rozmawiali z jej dziadkiem takim językiem, że czuła się głupia. Oni tylko mieli dać pieniądze, a swobodnie posługiwali się słownictwem naukowym, którego nie zdążył przekazać jej dziadek albo w ogóle nie znalazła go w książkach, w których się zaczytywała wieczorami. Potrafili spytać o coś o czym profesor jeszcze nie pomyślał albo dopiero miało sprawić kłopot. Tu nie można było niczego zataić albo mydlić oczu.
Alice wiele razy słyszała jak dziadek opowiadał z zachwytem, że von Hercelowie oprócz nazwiska przekazują także inteligencję i smykałkę do strategii, i jakie szczęście mają, że współpracują z nimi, i że szlachcic Aleksander von Hercel, który zaczął tę przygodę, wolał ulepszać świat niż przepijać majątek co było normą za tamtych słusznie minionych czasów. Dziewczyna czasami zastanawiała się czy nienaganne zachowanie, którego oczekiwali też od innych miało coś wspólnego z tym "von" w nazwisku, czy też po prostu taka szlachetność zależy od wychowania. Gdyby ta druga opcja była prawidłowa, miałaby szansę choć trochę sprostać oczekiwaniom, a bycie idealną nie było łatwe.
Może i posprzątała dom, i zrobiła dania na czas, ale po nakryciu do stołu zdała sobie sprawę, że zapomniała przygotować pokoje dla gości. Wiedziała, że zostaną, jeśli będą niezadowoleni i była pewna, że coś znajdą. Przebrała więc pościel w swoim pokoju, gdzie miał spać Klaus, w sypialni dziadka i pokoju gościnnym. Państwo von Hercel uważali, że to niegrzeczne spać w tym samym łóżku w gościnie nawet jeśli byli małżeństwem, ale Alice sądziła, że w domu zachowują się podobnie. Nie okazywali sobie żadnych uczuć i byli oszczędni w komplementy, ale doskonale się dogadywali. Ich małżeństwo przypominało raczej dobrą przyjaźń, jednak wyglądali na szczęśliwych.
– Alice! Pomóż mi, dziecinko!
Z zamyślenia wyrwał ją zrozpaczony głos dziadka. Wyszła szybko ze swojego pokoju, by starszy mężczyzna mógł zobaczyć, gdzie jest. Natychmiast ruszył w jej stronę z rozpaczą w oczach. Dziewczyna spojrzała na niego ciepło i gdy podszedł, bez słowa zapięła mu guziki przy rękawach. Nie musiał nic wyjaśniać. Wiedziała, że nie znosił garniturów i ubierał je tylko na przyjazd sponsorów albo konferencje prasowe. Zawsze wtedy prosił ją o pomoc twierdząc, że guziki go nie lubią. Ona ze śmiechem przyznawała mu rację. "Powypadały" nawet z jego ukochanego, laboratoryjnego fartucha.
– Przebrałaś się już? – spytał, przyglądając się jej brązowemu, rozciągniętemu swetrowi i spranym spodniom.
Profesor Michael nie znał się na modzie. Nie interesował się nią, podobnie jak jego wnuczka, ale jego, jak mówiła Julie, ignorancja sięgała szczytów. Ubierał to co było wygodne i pod ręką, nie przejmując się estetyką. Dla niego ten strój był bardzo elegancki i szykowny, ale wolał się upewnić.
– Jeszcze nie, dziadku – odpowiedziała, niepewnie zerkając na okrągły zegar na ścianie.
Jeśli dobrze chodził, była już 11:28. Państwo von Hercel mieli pojawić się za około pół godziny. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że mogłaby przygotować pokoje, ale nie zdążyć się przebrać. Wtedy wszystkie te rzeczy, które robiła nie miałyby znaczenia. Brak odpowiedniego ubioru był oznaką braku szacunku, jak mówiła pani Eva. Musiała się pospieszyć.
– Jak tylko to zrobię, zejdę na dół – oznajmiła szybko, chcąc wrócić do sypialni, ale dziadek złapał ją za nadgarstek.
– Może coś zrobić w kuchni? Podgrzać mięso albo zamieszać zupę? – zapytał pełen dobrych chęci.
– Wypatruj tylko gości – odpowiedziała szybko.
Pamiętała jego wpadki i nie zamierzała ryzykować katastrofy. Nie to, że profesor Michael nie umiał gotować. Jego kanapki i przekąski były pyszne, ale często się zamyślał i nie docierało do niego, że właśnie przypala się kolacja albo makaron wykipiał. Tak więc Alice, dopóki nie nauczyła się gotować, czyli do siódmego roku życia, odżywiała się głównie sokiem, zimnym mlekiem i różnorakimi kanapkami. Najczęściej w kształcie rybki.
Na odchodne uśmiechnęła się uspokajająco jeszcze raz i wróciła do pokoju, błagając, by dziadek nie postanowił jednak w niczym pomóc.
***
Alice rozczesywała właśnie włosy, kiedy dziadek ją zawołał. Szybko odłożyła szczotkę i zbiegła na dół, mając nadzieję, że państwo von Hercel nie będą źli, że ich nie powitała. Ku jej zdziwieniu nie zobaczyła w salonie ani Klausa, ani jego rodziców tylko Shuna Kazamiego.
Stał w przedpokoju, nanosząc śnieg, który będzie musiała oczywiście sprzątnąć przed przybyciem von Hercelów, ale w tym momencie tego nie zauważyła. Zrobiło się jej gorąco i poczuła, że na twarzy wykwita jej rumieniec. Nie tyle z powodu samej jego obecności, zaskakującej, bo nigdy nie przyjeżdżał tu sam, ale raczej przez to w jaki sposób dziadek na niego patrzył. Podeszła do bruneta jak najszybciej, próbując zignorować swoją własną reakcję.
– Witaj, co cię tu sprowadza? – spytała z nieśmiałym uśmiechem, starając się zabrzmieć pewnie.
Shun stał dalej jak lodowy posąg. Nieruchomo, bez żadnych emocji, bez... kurtki. Alice chciała właśnie zapytać, czy nie jest mu zimno, ale wtedy profesor Michael chrząknął znacząco.
– Zaraz mamy gości, chłopcze, więc racz się pospieszyć – powiedział oschle.
Dziewczyna westchnęła cicho. Jej dziadek zareagowałby tak nawet, gdyby nie spodziewał się inspekcji. Był zbyt opiekuńczy i krzywo patrzył na każdego chłopaka, który mógłby zranić biedne serce jego wnuczki. Dana zaakceptował dopiero, gdy przekonał się, że poza Runo świata nie widzi, a Marucho po poznaniu jego wieku. Kazami jednak nadal znajdował się na liście potencjalnych zagrożeń. I mężczyzna zdążył to okazać na wszystkie możliwe sposoby.
– Dziadku, mógłbyś nas na chwilę zostawić? – spytała, opanowując bicie serca.
Uczony wyszedł, ociągając się, ale Alice była pewna, że będzie podglądał ich przez dziurkę od klucza. Jakby sama rozmowa z Shunem nie była dość krępująca!
– On nadal patrzy – szepnął nagle chłopak na potwierdzenie jej domysłów, obserwując jej reakcję brązowymi oczami, w których błysnęły iskierki radości.
Skinęła głową, zaskoczona. Nie zdziwiły ją jednak same słowa, bo wiedziała, że to wyczuje, był przecież ninją, ale zdziwił ją sam błysk emocji. Zawsze był chłodny i pełen rezerwy, a w jej obecności robił się milszy. Takie miała wrażenie. Odzywał się częściej, choć nadal zimno i bez uczuć, ale drobne, miłe gesty rekompensowały to co zdziałało wychowanie przez surowego dziadka, nie wierzącego, że emocje są dla prawdziwych mężczyzn.
– Co tu robisz? – dziewczyna przerwała w końcu niezręczną ciszę, która wydawała się trwać od wieków.
Oboje wiedzieli, że nic nie poradzą na obecność profesora i że powinni zaszyfrować ważne rzeczy, o których nie powinien wiedzieć. Zawsze tak robili, gdy przychodził na przeszpiegi, bo przecież "niemożliwe, żeby grupa Młodych Wojowników spotykała się z własnej woli z jego wnuczką", nawet jeśli z większością z nich znała się od lat. Na samym początku przybąkiwał coś o próbie budzenia Mascarada, ale ostatnimi czasy pogodził się z tym, że jego mała Alice miała znajomych. Z tamtych czasów mieli ustalony plan działania i część kodów, ale dziś dziewczyna bała się, że czegoś nie zrozumie lub coś pokręci i się nie dogadają, ale wątpliwości szybko ją opuściły. Potem przecież można wszystko wyjaśnić. Niepotrzebnie szukała sobie zmartwień.
– Chciałem spytać cię, jak się czujesz. Kuroi była wczoraj niemiła – oznajmił spokojnie Shun.
Alice zacisnęła wargi. Niemiła! Wczoraj Sarogaru mówiła tak okropne rzeczy, że pod koniec Alice o mało nie wybuchnęła płaczem. Na szczęście zdołała wytrzymać, nawet pożegnać się z uśmiechem i dopiero w domu dała upust swoim emocjom. Spodziewała się zemsty za to całe zamieszanie z Shunem, ale nie aż tak szybko. Jak to możliwe, że plotki o Młodych Wojownikach krążyły po szkole już na następnej przerwie?
– Trochę, ale nie szkodzi – odpowiedziała mechanicznie.
To było zabawne. Stali z dala od siebie bez ruchu, rozmawiając o różnych rzeczach. Nie potrafili zdobyć się na żaden miły gest czy uśmiech. Nawet nie usiedli na kanapie. Jakby świadomość podglądacza ich hamowała. W szczególności Alice czuła się przytłoczona. Z jednej strony cieszyła się, że dziadek się o nią troszczy, ale ubolewała nad tym, że jej nie ufa. Przecież nigdy go nie zawiodła, a teraz czuła się tak jakby już to zrobiła.
– Czy twój znajomy wrócił? – spytał nagle Shun, przerywając myśli.
Dziewczyna nie musiała się wysilać, by zrozumieć o kogo chodzi. Jej znajomy... Mascarad... Poczuła, że coś ściska ją za gardło.
– Nie. Nie widziałam go od czasu, gdy wyjechał – powiedziała szybko.
Może zbyt szybko.
– Czasem zdaje mi się, że jesteście w kontakcie – wyjaśnił Kazami, patrząc na nią podejrzliwie.
Pokręciła głową, błagając, by zmienił temat. Jej życzenie zostało spełnione natychmiast, choć nie tak, jakby tego chciała. Kolejne zdanie również poruszało drażliwą kwestię.
– Może jednak przyjdziesz na mój pojedynek – powiedział jakby mimochodem.
"Mój pojedynek." Chciał, żeby zobaczyła jak walczy. Chciał, żeby mu dopingowała. Serce Alice zabiło szybciej, ale po chwili poczuła się jakby ktoś ją kopnął w brzuch.
– Mówiłam ci, że dzisiaj przyjeżdża Klaus. Chciałabym, ale nie mogę – wyrzuciła z siebie szybko.
Spodziewała się, że się wścieknie albo obrazi, ale zamiast tego skinął głową i uśmiechnął się delikatnie. Chociaż to mogła być gra świateł.
– Wiem. Myślałem, że też będzie chciał przyjść. Przecież ma moc. Krążą plotki, że nawet bardzo silną. Może jak zobaczy, jak się walczy to zechce się do nas przyłączyć – wyjaśnił spokojnie.
Niechcący rozdrapał bolesną ranę. Dziewczyna szybko spuściła wzrok, by nie zauważył bólu w jej oczach. Emocje zawsze się tam odbijały i musiała być ostrożna, jeśli nie chciała by ktoś je zrozumiał. Wolała sobie poradzić z nimi sama.
– Powiedziałem coś nie tak? – spytał Shun po chwili ciszy.
Pokręciła głową, ale wiedziała, że to nie prawda. Gdyby potwierdziła, kolejne pytanie brzmiało by "Co powiedziałem nie tak?". Na to musiała by wyjaśniać, że Klaus zna się na pojedynkach, bo marzy o obronie miasta, że chciał się przyłączyć, że teraz jej nienawidzi, choć byli przyjaciółmi jeszcze kilka tygodni temu... To było skomplikowane, więc lepiej było skłamać. Alice nie lubiła tego robić, ale musiała. Nie chciała go martwić. Nie chciała nikogo martwić.
– Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – usłyszała jeszcze chłodny głos Kazamiego, a potem trzask zamykanych drzwi.
Dziewczyna podniosła głowę i zerknęła na wyjście. Westchnęła, próbując się uspokoić. Po kilku głębszych wdechach pozbierała się z rozbicia wewnętrznego i przeniosła wzrok na lekko uchylone drzwi na korytarz.
– Nie musisz już podsłuchiwać, dziadku! – zawołała z wymuszonym uśmiechem.
Profesor wszedł szybko do salonu i spojrzał na wnuczkę z wyrzutem.
– Jestem poważnym naukowcem, Alice. Nie bawię się w takie głupoty! – prychnął – A kim jest twój kolega, o którym rozmawialiście? – dodał.
Roześmiała się, żeby ukryć panikę. Dziadek nie mógł się dowiedzieć o zanikach kontroli! Miał własne, ważniejsze zmartwienia!
– Wyjechał dawno temu i kontakt się urwał, ale znasz go – przerobiła trochę prawdę.
Mężczyzna natychmiast udał zainteresowanie sufitem. Nigdy nie pamiętał imion przyjaciół Alice, ale nie chciał się do tego przyznać. Nadawał im przezwiska pochodzące od czegoś, co zapamiętał. Tak więc Dan był Chłopcem z ADHD, Runo Wścieklicą, Julie Siwą, Marucho Okularnikiem, a Shun Podejrzanym Typem. Teraz mógł zapytać o jakąkolwiek cechę albo o kolor np. włosów.
– Jakie miał oczy?
Alice powinna się domyśleć, że takie będzie pytanie. Przecież mężczyzna skupiał się zawsze na, jak lubił mówić, zwierciadłach duszy i pamiętał ich wejrzenie. Często mówił, że ten z ADHD ma radosne, żywe, ale niezbyt mądre spojrzenie, a w oczach Julie wyczytywał jakiś ból, ale i gotowość do poświęceń. Znał się na ludziach. To musiała przyznać.
– Nie pamiętam – wykręciła się.
Profesor już chciał coś powiedzieć, kiedy rozległo się pukanie. Alice przywołała na twarzy śliczny uśmiech i otworzyła drzwi. Była bardzo wdzięczna von Hercelom za tak dobre wyczucie czasu. Powitała dorosłych dygnięciem i odsunęła się, by mogli wejść. Ich twarze były zimne i nie pokazywały żadnych emocji. Trochę jak u Shuna, ale tu powodowało to dreszcze. Michael zaraz przejął gości, mówiąc jak to miło ich widzieć i zaczęła się wymiana zdań o czymś co naprawił od czasu poprzedniej wizyty. Za nimi wszedł Klaus z dumnie uniesioną głową.
Gdy dziadek zaprowadził dorosłych do dębowego stołu, dziewczyna spojrzała na osiemnastolatka ciepło, chociaż nie spodziewała się, że odpowie tym samym. Bardzo go lubiła. Znali się właściwie od zawsze. Gdy się nie widzieli, pisali listy, czasem dzwonili. Gdy przyjeżdżał z rodzicami na inspekcję, byli nierozłączni jak brat i siostra. Tylko ostatnio coś się popsuło.
– Cieszę się, że cię widzę – szepnęła i spróbowała go objąć.
On jednak cofnął się i zmierzył ją pełnym złości wzrokiem. Jeszcze niedawno sam się tak witał...
– Nie dotykaj mnie, Mascaradzie – powiedział chłodno i wyminął dziewczynę.
To jedno zdanie przebiło ją jak nóż. Jak mogła być tak głupia? Gdzieś tam głęboko miała nadzieję, że będzie tak jak zwykle, a przecież wiedziała, że to nieprawda. Czy naprawdę spodziewała się, że przytuli ją na powitanie, a potem pójdą razem do antykwariatu szukać starych tomów poezji? Naprawdę była taka naiwna? Przecież znała jego marzenia. Wiedział też kto je zniszczył. I kogo za to obwiniał.

4 komentarze:

  1. Naprawdę Cię podziwiam, że wytrwale poprawiasz rozdziały. Z braku weny próbowałam stary, ale nie opublikowany oneshot jakoś odświeżyć żeby nadawał się na bloga i już po chwili mi się odechciało. Zbytnio chciałam przec do przodu z fabułą żeby poprawiać stare błędy xD
    Tak więc, chylę czoła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. :D Jestem okropną perfekcjonistką i dlatego ciągle wracam do starych prac. Nie wystarczy mi, że są zrobione, skoro mogę zrobić je lepiej. Co dziwne tyczny się to tylko pisarstwa. W sztuce wolę akt działania, a efekt mnie średnio interesuje. XD

      Usuń
  2. Znowu brak czasu... Teraz żałuję, że nie przeczytałam od razu! Synuś ma większą rolę. Miłość rośnie wokół nas! Był też humor, który tak bardzo uwielbiam w twoich książkach. Nie mogę sie doczekać czwartku :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To strasznie kochane, że czekasz i mi przypominasz. Wtedy mam wielką motywację, żeby wstawić to jak najwcześniej. <3 Tylko, gdy mam na myśli czwartek, daję sobie czas do godziny 23.59 w czwartek. Tak więc dopóki nie ma piątku, nie ma powodu do paniki. Cieszę się, że jest tu ktoś kto naprawdę da mi kopa za zwłokę! :D

      Usuń