Vexosi i
Młodzi Wojownicy byli na wyznaczonym miejscu już o piętnastej. Dawało to pół
godziny na rozgrzanie mięśni (jak to robili ci, którzy mieli walczyć) lub na
przygotowanie miejsc dla widowni (jak to czyniła reszta). To drugie zresztą nie
było takie trudne. Sztuczny, głęboki zbiornik na wiosenne roztopy w pozostałe
pory roku służył za miejsce wypoczynkowe dla tych, którzy lubili męczące
spacery. Na dno prowadziła wykuta ścieżka, przypominająca spiralne schody. Była
na tyle szeroka i zabezpieczona, że nie było mowy o upadku, ale też
przeraźliwie długa, więc niewielu decydowało się na spędzenie czasu na dnie
zbiornika. Zwłaszcza, że jedyną "rozrywką" prócz spaceru były
ustawione tam ławki z widokiem na wysokie ściany tej "miski".
Mała liczba
ludzi była pierwszą rzeczą, która zdecydowała o tym, że w tym miejscu odbędzie
się pojedynek. Drugą, ważniejszą, o której każdy odpowiedzialny lider powinien
pomyśleć, była oczywista ochrona, którą dawały ściany. Gdyby moce wymknęły się
spod kontroli, skutecznie ochroniłyby zewnętrzny świat. Nie było zaskoczeniem,
że na to zwrócił uwagę Spectra, ale to Dan biegał załatwić wszystkie potrzebne
rzeczy. Gdyby mu nie pozwolili, obraziłby się. Był strasznym dzieciakiem.
Spectra
przyjrzał mu się jeszcze raz bez jakiejś większej niechęci, ale znów
przypomniało mu się jaki był zdziwiony, gdy usłyszał od niego całkiem rozsądną
strategię. Trzy rundy czyli brak remisów. Walki pomiędzy tymi samymi domenami
czyli uniemożliwienie stosowania kontr. Proste i genialne. Zdążył nawet
pochwalić go w myślach, gdy okazało się, że twórcą, a raczej twórczynią, była
ta ruda dziewczyna, która kiedyś była Mascaradem. Jak ona miała na imię...
– Shadow, podejdź na chwilę –
zawołał do albinosa, który wykonywał właśnie kilka skłonów.
Chłopak
natychmiast przerwał to ćwiczenie, ale biegnąc do swojego lidera wciąż
wymachiwał rękoma. Widocznie ciągle chciał się rozgrzewać w najbardziej
niedorzeczny sposób. Na ten widok Spectra zacisnął zęby, zastanawiając się
dlaczego uległ jego prośbie. Niestety nie mógł już zmienić decyzji.
– Jak się nazywa ta dziewczyna,
która była Mascaradem? Chodzicie razem do klasy, prawda? – spytał, dziękując
losowi, że Shadow nie przeszedł dwa razy.
Dziewiętnastolatek nie był głupi
ani leniwy, ale lekceważył zadania. Jeśli nie podobało mu się polecenie,
zwyczajnie je olewał, miał własne terminy, a jeśli lekcja mu nie pasowała,
zasypiał lub mówił głośno swoje zdanie, a to niekoniecznie było mile widziane
za czasów, gdy nie był Vexosem.
– Alice Gehabich. A teraz
przepraszam, ale muszę ćwiczyć – oznajmił Shadow, odchodząc na poprzednie
miejsce.
Spectra otworzył szeroko oczy.
Ten lekceważący styl bycia przejawiał się również na misjach. Prove zasypiał
przy obserwacji celu, często zamiast wykonywać rozkazy szedł na pączki lub do
kina, a jeśli uznał przeciwnika za niegodnego, siadał na ziemi, obrażony do
granic możliwości. Rzadko kiedy robił to co do niego należało, nawet jeśli
wywalczył swój udział w misji, więc Phantom nie chciał się przedwcześnie
cieszyć z jego starań, bo równie dobrze mogła to być zmyłka. Z takim osobnikiem
nie było nic pewnego.
Z westchnieniem spojrzał w
kierunku Wojowników. Daniel Kuso biegał w miejscu, nie przejmując się
wrzeszczącą na niego Runo Misaki. To była chyba najzdrowsza możliwa reakcja.
Kawałek dalej Marucho Marukura siedział na ławce, przyglądając się Kuroi
Sarogaru. Nowa wojowniczka Darkusa była dla Spectry zagadką. Nie znał jej mocy,
a nie było na jej temat żadnych plotek. To znaczy innych niż te dotyczących jej
życia towarzyskiego. Z pozy wywnioskował, że jest raczej pewna siebie. Jak
inaczej wyjaśnić to, że po paru wymachach nogą, spokojnie czekała na walkę?
Julie Makimoto, która nie miała brać udziału w pojedynkach, malowała dokładnie
paznokcie, a Shun Kazami medytował daleko od tej całej hałastry. Nie wyglądali
na spiętych.
Ale to wcale nie oznacza, że
nie są. pomyślał z satysfakcją.
On sam się nie denerwował.
Wiedział, że Dan jest uparty i odważny, ale w walce polegał tylko na sile
mięśni i mocy. Był łatwym przeciwnikiem. Zazwyczaj Spectra wolał walczyć z
silniejszymi od siebie, by poprawić umiejętności, ale ten pojedynek był dla
niego czymś więcej. Był starciem się dwóch ideologii. Miał pokazać czy Dan, bez
sponsora, czy on, trochę zależny od ambitnego polityka, może osiągnąć więcej.
Wiedział, że tylko on tak to interpretuje, ale wciąż czekał na to jak na sąd
boży. Jakby dzięki temu miał przestać już na zawsze odczuwać wątpliwości czy
dobrze zrobił. Inni nie musieli tego rozumieć, ale żałował, że nie potraktowali
tego na serio.
Shadow
robił teraz pajacyki. Wyglądało to idiotycznie i Spectra był pewny, że Młodzi
Wojownicy już się z tego śmieją, ale nie próbował mu tego zabraniać, bo
przynajmniej się jakoś przygotowywał.
Za nim
stała ławka, na której siedzieli Mylene i Volt. On starał się nawiązać rozmowę,
ale ona nie była do tego skłonna. Oboje nie wyglądali na zainteresowanych tym,
ze zaraz zacznie się pierwsza walka.
Przy dwóch
plecakach stał Gus. Oba tobołki należały do niego. W jednej trzymał picie i
jedzenie, twierdząc, że po walce zawsze jest się głodnym. Było w tym sporo
racji, więc Spectra się nie czepiał, jednak zawartość drugiej torby budziła
jego zastrzeżenia. Było w niej pełno jakiś maści i opatrunków. Grave tłumaczył
się, że to dla Shadowa i Lynca, ale Phantom znał prawdę. Właśnie... Gdzie był
Lync?
Lider
rozejrzał się spokojnie, zastanawiając się zupełnie na poważnie czy dzieciak
przypadkiem nie stchórzył, ale po chwili dostrzegł najmłodszego z nich pod
ścianą. Chłopak skakał i biegał, wymachując rękoma. Ćwiczył, tak jak to robił
od czasu wiadomości, że będzie walczył z Shunem. Szkoda tylko, że w taki
szczeniacki, niedający zbyt wielu efektów sposób.
Phantom
ruszył w jego stronę szybkim krokiem, chcąc przekonać się na własne oczy o
postępach, które ten rzekomo zrobił, ale gdy tylko poczuł na twarzy zimny,
niezbyt silny wiatr, zatrzymał się. Przez chwilę obserwował skoki i uniki Lynca
ze zdziwieniem, jednak w końcu zdał sobie sprawę, że wiatr "rzuca" w
stronę chłopaka kamienie. Młody poruszał się niezbyt szybko, pociski prawie w
niego trafiały, ale Spectra był pod wrażeniem. On na jego miejscu tak
stymulowałby wiatrem, żeby nie oberwać. Mijałoby się to co prawda z celem
ćwiczenia, ale nie dałby rady zrobić sobie krzywdy nawet za cenę postępu. Lync
za to nie miał żadnych obiekcji. Ostry kamień bez trudu przeciął mu policzek.
Chłopak natychmiast "wyłączył" wiatr i przycisnął dłoń do rany,
sycząc z bólu. To dotykanie nie było rozsądne, ale zamiast tego, Spectra
skomentował ten cały popis:
– Robisz
postępy, ale za małe – odezwał się chłodno.
Lync
podskoczył, słysząc ten głos i odwrócił się do niego z przestrachem. Spróbował
jeszcze uśmiechnąć się złośliwie, żeby pokazać, że się nie przejmuje, ale przez
ten strach w oczach było to niemożliwe. Spectra pokręcił głową w zamyśleniu. Od
dawna wiedział, że Volan udaje chojraka, a tak naprawdę to przerażony dzieciak,
który nie potrafił sobie znaleźć miejsca w tym świecie, ale nie przeszkadzał mu
w tej przebierance. Bawiła go ta wymuszona złośliwość. Przypominał wtedy
miniaturkę Shadowa, co było ciekawe biorąc pod uwagę ich relacje.
– Przynajmniej
coś robię! W przeciwieństwie do ciebie! – wrzasnął na wpół wrednym, na wpół
wystraszonym głosem Lync.
– Ja nie
muszę – odparł lider z uśmiechem. – Ale jeśli ty chcesz przeżyć spotkanie z
Kazamim, musisz się bardziej postarać.
Uwielbiał patrzyć jak przerażenie
przebija się przez obronę chłopaka i jak ten próbuje nad tym zapanować. To było
takie zabawne. Prawie tak samo jak wydawanie rozkazów Gusowi i obserwowanie
jego starań. Spectra zaśmiał się krótko, czekając na odpowiedź.
– Kazami nie dorasta mi do pięt!
– wrzasnął w końcu Vexos Ventusa, zbyt wyraźnie próbując ukryć strach.
Wywołało to kolejny wybuch
śmiechu. Jak on lubił tę grę! Musiał się jednak uspokoić. Chciał powiedzieć coś
jeszcze. Coś, co tak zdenerwowałoby Lynca, żeby nie był w stanie trzeźwo myśleć.
– Przecież wiesz, jak kończą
jego przeciwnicy. Wielu silniejszych trafiało nieprzytomnych do szpitala. Shun
to spokojny chłopak, ale gdy walczy... Sam to widziałeś – przypomniał zimno i z
satysfakcją patrzył jak Lync zaczyna drżeć.
Teraz był
czas na ostatnią fazę zabawy. Uspokojenie. Spectra nie mógł się już doczekać,
aż zobaczy zaskoczenie w jego oczach. Uwielbiał mącić ludziom w głowie, by nie
wiedzieli, czy chciał im pomóc, czy zaszkodzić. Wiedział, że będą o nim myśleć
jeszcze długi czas, zastanawiając się czy jest ich wrogiem, czy przyjacielem.
To było wspaniałe albo, jak mówił Gus, bardzo brzydkie z jego strony.
Najważniejsze było to, że o nim nie można było nie pamiętać.
–
Spokojnie, Lync. Nie dam cię zabić. Jesteś jeszcze potrzebny – powiedział,
odwracając się.
Odszedł szybko, nie chcąc, żeby podwładny mu odpowiedział. To
zaburzyłoby powagę i dziwność sytuacji. Na szczęście Vexos nie próbował go
dogonić. Wprawiło go to w dobry nastrój, który szybko prysł, gdy dostrzegł, że
Gus ma zamiar do niego podejść. Spectra zacisnął dłonie i spojrzeniem kazał
zostać Grave'owi na miejscu. Ten posłuchał bez namysłu, co trochę polepszyło
humor lidera.
Właściwie to lubił przebywać
koło Gusa. Lubił, gdy ten pokornie nazywał go Mistrzem Spectrą i próbował jak
najlepiej wykonywać rozkazy, rozmowy z nim stanowiły dla niego główną rozrywkę,
a trzeba było przyznać, że były na poziomie, bo niebieskowłosy był
inteligentny, ale czasami Gus był... męczący. Tak jak teraz. Nazbyt troskliwy,
że aż irytujący. Niczym przewrażliwiona matka. A Spectra nie chciał matki. One
zawsze odchodzą, a on nie chciał, żeby Grave odszedł.
Blondyn ze
złością potrząsnął głową, próbując uwolnić się od tych myśli. Jasne, że nie
chciał stracić lojalnego podwładnego, ale po co to roztrząsał? Powinien raczej
skupić się na zbliżającej się walce. Zirytowany spojrzał w stronę Młodych
Wojowników, chcąc sprawdzić, czy są gotowi, ale to co zobaczył było takie
niespodziewane. Cała szóstka Wojowników oblegała teraz dwójkę nowo przybyłych. Jednym
z nich był wysoki, białowłosy chłopak, trzymając w rękach drogą, modną kurtkę.
Spectra znał go. Nie osobiście, ale ze słyszenia. To był Klaus von Hercel.
Dziedzic fortuny i potomek dumnego rodu. Chodził do prywatnej szkoły, gdzie
zdobywał podobno doskonałe wyniki. Posiadał moc Aquosa. Jednak to nie on
zaprzątał teraz uwagę Spectry, tylko ta stojąca nieśmiało obok dziewczyna o
rudych włosach.
Na jej
widok poczuł nagle dziwny spokój. Niespodziewanie przestał się denerwować na
wszystko, a przecież robił to już od kilku dni. Problemy odeszły w cień, bo oto
widział przed sobą rozwiązanie. Tylko jak się nazywało? Shadow przecież mu
mówił. Takie zabawne nazwisko. Alice Ge... Gehbuch? Gehapich? Gehabich! Alice
Gehabich. Na twarzy Spectry pojawił się uśmiech tryumfu. Zapamiętał. Tak. To
ona była Mascaradem.
To wydawało się takie dziwne.
Ona miała być tym aroganckim wojownikiem Darkusa? Gdyby nie miał pewnych
informacji, nie uwierzyłby. Stała tam taka cicha, nieśmiała jakby nawet tłum
przyjaciół ją tłamsił. Chociaż możliwe, skoro wygnali ją z jej własnej grupy,
że nie byli już jej przyjaciółmi? To by ułatwiło sprawę.
Phantom starał się skupić, ale
czuł zbyt wielką ekscytacje. Kiedyś chciał, żeby Mascarad się do nich
przyłączył, ale zanim zadał to pytanie, okazało się, że był tylko wytworem
umysłu tej całej Alice. Ale nic straconego. Skoro to był jej umysł, to ona
wymyślała te strategie, a moc Mascarada była jej mocą, tyle że nie umiała jej
jeszcze wykorzystać. Ale pod jego okiem, mogłaby się kształcić i na pewno
potrafiłaby nad nią zapanować. Byłaby tak potężna. I w dodatku po ich stronie.
Tak. Alice Gechabich była rozwiązaniem jego problemów.
Spectra spojrzał szybko w stronę
swoich, zdając sobie sprawę, że jeśli będzie dłużej o tym myślał, zapomni o
walce.
– Na miejsca! – zawołał, idąc na
środek zbiornika.
Zaraz miała
się zacząć bitwa o jego racje.
Biedna Alice, wszyscy ostrzą sobie na nią zęby. To na pewno doda do traumy...
OdpowiedzUsuń