czwartek, 15 marca 2018

11. W oczekiwaniu na walkę

Vexosi i Młodzi Wojownicy byli na wyznaczonym miejscu już o piętnastej. Dawało to pół godziny na rozgrzanie mięśni (jak to robili ci, którzy mieli walczyć) lub na przygotowanie miejsc dla widowni (jak to czyniła reszta). To drugie zresztą nie było takie trudne. Sztuczny, głęboki zbiornik na wiosenne roztopy w pozostałe pory roku służył za miejsce wypoczynkowe dla tych, którzy lubili męczące spacery. Na dno prowadziła wykuta ścieżka, przypominająca spiralne schody. Była na tyle szeroka i zabezpieczona, że nie było mowy o upadku, ale też przeraźliwie długa, więc niewielu decydowało się na spędzenie czasu na dnie zbiornika. Zwłaszcza, że jedyną "rozrywką" prócz spaceru były ustawione tam ławki z widokiem na wysokie ściany tej "miski".
Mała liczba ludzi była pierwszą rzeczą, która zdecydowała o tym, że w tym miejscu odbędzie się pojedynek. Drugą, ważniejszą, o której każdy odpowiedzialny lider powinien pomyśleć, była oczywista ochrona, którą dawały ściany. Gdyby moce wymknęły się spod kontroli, skutecznie ochroniłyby zewnętrzny świat. Nie było zaskoczeniem, że na to zwrócił uwagę Spectra, ale to Dan biegał załatwić wszystkie potrzebne rzeczy. Gdyby mu nie pozwolili, obraziłby się. Był strasznym dzieciakiem.
Spectra przyjrzał mu się jeszcze raz bez jakiejś większej niechęci, ale znów przypomniało mu się jaki był zdziwiony, gdy usłyszał od niego całkiem rozsądną strategię. Trzy rundy czyli brak remisów. Walki pomiędzy tymi samymi domenami czyli uniemożliwienie stosowania kontr. Proste i genialne. Zdążył nawet pochwalić go w myślach, gdy okazało się, że twórcą, a raczej twórczynią, była ta ruda dziewczyna, która kiedyś była Mascaradem. Jak ona miała na imię...
                – Shadow, podejdź na chwilę – zawołał do albinosa, który wykonywał właśnie kilka skłonów.
Chłopak natychmiast przerwał to ćwiczenie, ale biegnąc do swojego lidera wciąż wymachiwał rękoma. Widocznie ciągle chciał się rozgrzewać w najbardziej niedorzeczny sposób. Na ten widok Spectra zacisnął zęby, zastanawiając się dlaczego uległ jego prośbie. Niestety nie mógł już zmienić decyzji.
                – Jak się nazywa ta dziewczyna, która była Mascaradem? Chodzicie razem do klasy, prawda? – spytał, dziękując losowi, że Shadow nie przeszedł dwa razy.
                Dziewiętnastolatek nie był głupi ani leniwy, ale lekceważył zadania. Jeśli nie podobało mu się polecenie, zwyczajnie je olewał, miał własne terminy, a jeśli lekcja mu nie pasowała, zasypiał lub mówił głośno swoje zdanie, a to niekoniecznie było mile widziane za czasów, gdy nie był Vexosem.
                – Alice Gehabich. A teraz przepraszam, ale muszę ćwiczyć – oznajmił Shadow, odchodząc na poprzednie miejsce.
                Spectra otworzył szeroko oczy. Ten lekceważący styl bycia przejawiał się również na misjach. Prove zasypiał przy obserwacji celu, często zamiast wykonywać rozkazy szedł na pączki lub do kina, a jeśli uznał przeciwnika za niegodnego, siadał na ziemi, obrażony do granic możliwości. Rzadko kiedy robił to co do niego należało, nawet jeśli wywalczył swój udział w misji, więc Phantom nie chciał się przedwcześnie cieszyć z jego starań, bo równie dobrze mogła to być zmyłka. Z takim osobnikiem nie było nic pewnego.
                Z westchnieniem spojrzał w kierunku Wojowników. Daniel Kuso biegał w miejscu, nie przejmując się wrzeszczącą na niego Runo Misaki. To była chyba najzdrowsza możliwa reakcja. Kawałek dalej Marucho Marukura siedział na ławce, przyglądając się Kuroi Sarogaru. Nowa wojowniczka Darkusa była dla Spectry zagadką. Nie znał jej mocy, a nie było na jej temat żadnych plotek. To znaczy innych niż te dotyczących jej życia towarzyskiego. Z pozy wywnioskował, że jest raczej pewna siebie. Jak inaczej wyjaśnić to, że po paru wymachach nogą, spokojnie czekała na walkę? Julie Makimoto, która nie miała brać udziału w pojedynkach, malowała dokładnie paznokcie, a Shun Kazami medytował daleko od tej całej hałastry. Nie wyglądali na spiętych.
                Ale to wcale nie oznacza, że nie są. pomyślał z satysfakcją.
                On sam się nie denerwował. Wiedział, że Dan jest uparty i odważny, ale w walce polegał tylko na sile mięśni i mocy. Był łatwym przeciwnikiem. Zazwyczaj Spectra wolał walczyć z silniejszymi od siebie, by poprawić umiejętności, ale ten pojedynek był dla niego czymś więcej. Był starciem się dwóch ideologii. Miał pokazać czy Dan, bez sponsora, czy on, trochę zależny od ambitnego polityka, może osiągnąć więcej. Wiedział, że tylko on tak to interpretuje, ale wciąż czekał na to jak na sąd boży. Jakby dzięki temu miał przestać już na zawsze odczuwać wątpliwości czy dobrze zrobił. Inni nie musieli tego rozumieć, ale żałował, że nie potraktowali tego na serio.
Shadow robił teraz pajacyki. Wyglądało to idiotycznie i Spectra był pewny, że Młodzi Wojownicy już się z tego śmieją, ale nie próbował mu tego zabraniać, bo przynajmniej się jakoś przygotowywał.
Za nim stała ławka, na której siedzieli Mylene i Volt. On starał się nawiązać rozmowę, ale ona nie była do tego skłonna. Oboje nie wyglądali na zainteresowanych tym, ze zaraz zacznie się pierwsza walka.      
Przy dwóch plecakach stał Gus. Oba tobołki należały do niego. W jednej trzymał picie i jedzenie, twierdząc, że po walce zawsze jest się głodnym. Było w tym sporo racji, więc Spectra się nie czepiał, jednak zawartość drugiej torby budziła jego zastrzeżenia. Było w niej pełno jakiś maści i opatrunków. Grave tłumaczył się, że to dla Shadowa i Lynca, ale Phantom znał prawdę. Właśnie... Gdzie był Lync?
Lider rozejrzał się spokojnie, zastanawiając się zupełnie na poważnie czy dzieciak przypadkiem nie stchórzył, ale po chwili dostrzegł najmłodszego z nich pod ścianą. Chłopak skakał i biegał, wymachując rękoma. Ćwiczył, tak jak to robił od czasu wiadomości, że będzie walczył z Shunem. Szkoda tylko, że w taki szczeniacki, niedający zbyt wielu efektów sposób.
Phantom ruszył w jego stronę szybkim krokiem, chcąc przekonać się na własne oczy o postępach, które ten rzekomo zrobił, ale gdy tylko poczuł na twarzy zimny, niezbyt silny wiatr, zatrzymał się. Przez chwilę obserwował skoki i uniki Lynca ze zdziwieniem, jednak w końcu zdał sobie sprawę, że wiatr "rzuca" w stronę chłopaka kamienie. Młody poruszał się niezbyt szybko, pociski prawie w niego trafiały, ale Spectra był pod wrażeniem. On na jego miejscu tak stymulowałby wiatrem, żeby nie oberwać. Mijałoby się to co prawda z celem ćwiczenia, ale nie dałby rady zrobić sobie krzywdy nawet za cenę postępu. Lync za to nie miał żadnych obiekcji. Ostry kamień bez trudu przeciął mu policzek. Chłopak natychmiast "wyłączył" wiatr i przycisnął dłoń do rany, sycząc z bólu. To dotykanie nie było rozsądne, ale zamiast tego, Spectra skomentował ten cały popis:
– Robisz postępy, ale za małe – odezwał się chłodno.
Lync podskoczył, słysząc ten głos i odwrócił się do niego z przestrachem. Spróbował jeszcze uśmiechnąć się złośliwie, żeby pokazać, że się nie przejmuje, ale przez ten strach w oczach było to niemożliwe. Spectra pokręcił głową w zamyśleniu. Od dawna wiedział, że Volan udaje chojraka, a tak naprawdę to przerażony dzieciak, który nie potrafił sobie znaleźć miejsca w tym świecie, ale nie przeszkadzał mu w tej przebierance. Bawiła go ta wymuszona złośliwość. Przypominał wtedy miniaturkę Shadowa, co było ciekawe biorąc pod uwagę ich relacje.
– Przynajmniej coś robię! W przeciwieństwie do ciebie! – wrzasnął na wpół wrednym, na wpół wystraszonym głosem Lync.
– Ja nie muszę – odparł lider z uśmiechem. – Ale jeśli ty chcesz przeżyć spotkanie z Kazamim, musisz się bardziej postarać.
                Uwielbiał patrzyć jak przerażenie przebija się przez obronę chłopaka i jak ten próbuje nad tym zapanować. To było takie zabawne. Prawie tak samo jak wydawanie rozkazów Gusowi i obserwowanie jego starań. Spectra zaśmiał się krótko, czekając na odpowiedź.
                – Kazami nie dorasta mi do pięt! – wrzasnął w końcu Vexos Ventusa, zbyt wyraźnie próbując ukryć strach.
                Wywołało to kolejny wybuch śmiechu. Jak on lubił tę grę! Musiał się jednak uspokoić. Chciał powiedzieć coś jeszcze. Coś, co tak zdenerwowałoby Lynca, żeby nie był w stanie trzeźwo myśleć.
                – Przecież wiesz, jak kończą jego przeciwnicy. Wielu silniejszych trafiało nieprzytomnych do szpitala. Shun to spokojny chłopak, ale gdy walczy... Sam to widziałeś – przypomniał zimno i z satysfakcją patrzył jak Lync zaczyna drżeć.
Teraz był czas na ostatnią fazę zabawy. Uspokojenie. Spectra nie mógł się już doczekać, aż zobaczy zaskoczenie w jego oczach. Uwielbiał mącić ludziom w głowie, by nie wiedzieli, czy chciał im pomóc, czy zaszkodzić. Wiedział, że będą o nim myśleć jeszcze długi czas, zastanawiając się czy jest ich wrogiem, czy przyjacielem. To było wspaniałe albo, jak mówił Gus, bardzo brzydkie z jego strony. Najważniejsze było to, że o nim nie można było nie pamiętać.
– Spokojnie, Lync. Nie dam cię zabić. Jesteś jeszcze potrzebny – powiedział, odwracając się.
                  Odszedł szybko, nie chcąc, żeby podwładny mu odpowiedział. To zaburzyłoby powagę i dziwność sytuacji. Na szczęście Vexos nie próbował go dogonić. Wprawiło go to w dobry nastrój, który szybko prysł, gdy dostrzegł, że Gus ma zamiar do niego podejść. Spectra zacisnął dłonie i spojrzeniem kazał zostać Grave'owi na miejscu. Ten posłuchał bez namysłu, co trochę polepszyło humor lidera.
            Właściwie to lubił przebywać koło Gusa. Lubił, gdy ten pokornie nazywał go Mistrzem Spectrą i próbował jak najlepiej wykonywać rozkazy, rozmowy z nim stanowiły dla niego główną rozrywkę, a trzeba było przyznać, że były na poziomie, bo niebieskowłosy był inteligentny, ale czasami Gus był... męczący. Tak jak teraz. Nazbyt troskliwy, że aż irytujący. Niczym przewrażliwiona matka. A Spectra nie chciał matki. One zawsze odchodzą, a on nie chciał, żeby Grave odszedł.
Blondyn ze złością potrząsnął głową, próbując uwolnić się od tych myśli. Jasne, że nie chciał stracić lojalnego podwładnego, ale po co to roztrząsał? Powinien raczej skupić się na zbliżającej się walce. Zirytowany spojrzał w stronę Młodych Wojowników, chcąc sprawdzić, czy są gotowi, ale to co zobaczył było takie niespodziewane. Cała szóstka Wojowników oblegała teraz dwójkę nowo przybyłych. Jednym z nich był wysoki, białowłosy chłopak, trzymając w rękach drogą, modną kurtkę. Spectra znał go. Nie osobiście, ale ze słyszenia. To był Klaus von Hercel. Dziedzic fortuny i potomek dumnego rodu. Chodził do prywatnej szkoły, gdzie zdobywał podobno doskonałe wyniki. Posiadał moc Aquosa. Jednak to nie on zaprzątał teraz uwagę Spectry, tylko ta stojąca nieśmiało obok dziewczyna o rudych włosach.
Na jej widok poczuł nagle dziwny spokój. Niespodziewanie przestał się denerwować na wszystko, a przecież robił to już od kilku dni. Problemy odeszły w cień, bo oto widział przed sobą rozwiązanie. Tylko jak się nazywało? Shadow przecież mu mówił. Takie zabawne nazwisko. Alice Ge... Gehbuch? Gehapich? Gehabich! Alice Gehabich. Na twarzy Spectry pojawił się uśmiech tryumfu. Zapamiętał. Tak. To ona była Mascaradem.
            To wydawało się takie dziwne. Ona miała być tym aroganckim wojownikiem Darkusa? Gdyby nie miał pewnych informacji, nie uwierzyłby. Stała tam taka cicha, nieśmiała jakby nawet tłum przyjaciół ją tłamsił. Chociaż możliwe, skoro wygnali ją z jej własnej grupy, że nie byli już jej przyjaciółmi? To by ułatwiło sprawę.
            Phantom starał się skupić, ale czuł zbyt wielką ekscytacje. Kiedyś chciał, żeby Mascarad się do nich przyłączył, ale zanim zadał to pytanie, okazało się, że był tylko wytworem umysłu tej całej Alice. Ale nic straconego. Skoro to był jej umysł, to ona wymyślała te strategie, a moc Mascarada była jej mocą, tyle że nie umiała jej jeszcze wykorzystać. Ale pod jego okiem, mogłaby się kształcić i na pewno potrafiłaby nad nią zapanować. Byłaby tak potężna. I w dodatku po ich stronie. Tak. Alice Gechabich była rozwiązaniem jego problemów.
                Spectra spojrzał szybko w stronę swoich, zdając sobie sprawę, że jeśli będzie dłużej o tym myślał, zapomni o walce.
            – Na miejsca! – zawołał, idąc na środek zbiornika.
Zaraz miała się zacząć bitwa o jego racje.

1 komentarz:

  1. Biedna Alice, wszyscy ostrzą sobie na nią zęby. To na pewno doda do traumy...

    OdpowiedzUsuń