Spectra
wiedział co robi. Jego przepychanie się przez tłum nie było
chaotyczne ani bezmyślne. Jeszcze zanim wyruszyli na festiwal ułożył
kilka różnych scenariuszy tego, co mogło pójść źle i doskonale
wiedział jakie kroki ma wykonać, a mimo to, gdy próba
skontaktowania się z Gusem znów została zablokowana, poczuł
przypływ paniki.
Przeklęty
Konsaki! A jeśli brak odwiedzin Gusa to jego sprawka? A jeśli gang
już dawno zaczął rozróbę, a ten drań wysłał Katsuyę dla
odwrócenia uwagi? Może i był leniwym durniem, ale przecież
potrafił przeprowadzać skuteczne działania. W końcu był z
jakiegoś powodu szefem! Bywały już sytuacje, kiedy sprawiał
poważne problemy. Zresztą mógł zmusić kogoś mądrzejszego do
wymyślenia bardziej skomplikowanego planu niż by się po nim
spodziewali! Ten drań zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń i
chętnie zwalał robotę na innych, lepszych od siebie, równocześnie
nie przyznając, że są w czymś lepsi, więc co jeśli...
Kiedy
Vexos po raz kolejny został zmuszony do zmiany trasy, jego wzrok
padł mimowolnie na jedną z wystawek. W kilkunastu lustrach
dostrzegł swoje odbicie. Był w nich spokojny, opanowany i pewny
siebie. Takim go widzieli wszyscy zgromadzeni ludzie i taki powinien
być przywódca grupy ochroniarzy. Zwykli ludzie bez nadnaturalnych
zdolności potrzebowali drogich sprzętów i szkoleń by dorównać
osobom z mocami, którzy niekoniecznie chcieli przestrzegać prawa.
Tacy jak Vexosi czy Młodzi Wojownicy mogli łatwiej zażegnać
niebezpieczeństwo samym tylko wyćwiczeniem naturalnych dla nich
umiejętności. Byli przydatniejsi, a równocześnie nieanonimowi. To
nie była tylko funkcja. W świadomości ludzi byli bohaterami,
poznawali ich i na nich liczyli. Spectra nie miał więc prawa
rozmyślać o głupotach. Musiał wziąć się w garść i działać.
Być tym, za kogo go uważali. Przynajmniej na razie.
Te
kilka sekund przemyśleń otrzeźwiło go i pozwoliło skupić się
na rzeczywistości. Przecież przewidział brak możliwości kontaktu
za pomocą komunikatora. Dlatego do jego terenu przylegał teren
Kazamiego i Volana. Teraz musiał tylko wysłać Młodego Wojownika,
by powiadomił wszystkich o zagrożeniu, a potem sam miał udać się
do Lynca, żeby podzielić się strefą Shuna, dopóki ten nie wróci.
Spectra co prawda liczył, że dzieciak będzie w Altairze i to da mu
wgląd w przydatność kasku bojowego, ale przewidział też to, że
jego podwładny może go nie przynieść. Nic nie wymykało mu się
spod kontroli. Trzeba było tylko postępować zgodnie z planem i nie
dać się zjeść rozpraszającym myślom!
A
to nie było tak trudne jakby się mogło wydawać. Spectra dostrzegł
Kazamiego wśród zmęczonych klientów jednej z budek z jedzeniem.
Tak jakby już na niego czekał.
***
Lync
kręcił się od dłuższego czasu koło czterech stoisk. Wiedział,
że ma większy teren do patrolowania, ale nie chciał ryzykować
kolejnego „miłego” spotkania. Najpierw Spectra, potem Lucy, jego
chory nauczyciel i trzej koledzy ze szkoły. Tych ostatnich widział
na szczęście tylko z daleka, bo zdążył w porę zmienić
kierunek, ale niesmak pozostał. Nagle zdał sobie sprawę na ile
osób może trafić i to nie była miła wizja. Przemierzając
wyznaczoną sobie trasę, zmniejszał ryzyko w znacznym stopniu, a
poza tym wybrał tak popularny teren, że z łatwością mógł ukryć
się między ludźmi w każdej chwili. To był też jego pierwszy
odruch, gdy dostrzegł w tłumie Katsuyę.
Nie
można było pomylić jego kolorowych pasemek ani radosnego uśmiechu
z nikim innym, ale nawet bez nich Lync od razu by go rozpoznał. Jak
miałby zapomnieć jedyną życzliwą mu duszę z czasów, gdy
przebywał w domu dziecka? Widział go już chyba w każdej możliwej
odsłonie. W pewnym momencie ich znajomości, gdy był nim na tyle
zafascynowany i gdy wierzył, że będzie pod jego opieką już na
zawsze, widział jego sylwetkę w każdym swoim śnie. Teraz, gdy o
tym myślał, było to strasznie żałosne, ale jeszcze trzy lata
temu za kolejną, kłamliwą obietnicę, że Katsuya go adoptuje,
zrobiłby wszystko. Dosłownie wszystko, więc dobrze, że nie trafił
na jakiegoś zwyrola, tylko na dziwaka, który zajął się nim i
traktował jak brata. Do czasu.
Chowając
się w tłumie, Lync czuł gniew. Wróciło rozżalenie i pretensje,
wróciły dobre wspomnienia i tęsknota, a przede wszystkim wrócił
ból jaki sprawił mu ten podły oszust! Było dokładnie tak jak
wtedy, gdy widywali się przez sprawy Vexosów w czwartej dzielnicy.
W tej samej czwartej dzielnicy, gdzie spotkali się po raz
pierwszy. Wtedy, gdy po tygodniu w domu dziecka, próbował
wrócić do domu. Z dzisiejszej perspektywy Lync
wiedział, że to było głupie, ale zrozpaczony ośmiolatek, który
właśnie przeżył śmierć rodziców i który trafił
w miejsce, gdzie zaraz stał się kozłem ofiarnym, nie widział
lepszego wyjścia. Nie był do końca pewien czy chciał wejść do
środka, gdzie przecież widział ciała, czy może
tylko posiedzieć na placu zabaw, z którego widać
było jego dom. Ta druga opcja byłaby bardziej
naturalna. Jeśli miał się gdzieś ukrywać,
zawsze wybierał właśnie piaskownicę.
Tworzenie wiatru, by przesuwał piasek zawsze go uspokajało, a to
spokoju najbardziej wtedy potrzebował.
Nigdy
nie trafił na miejsce. Zatrzymała go grupa starszych
nastolatków. Jedni z tych, przed którymi ostrzegał go ojciec.
Nudzili się, a zapłakany dzieciak mógł zapewnić im rozrywkę.
Gdyby nie Katsuya, mogłoby być groźnie. Wciąż pamiętał
jak jeden z nich kpił, że da mu prawdziwy powód do płaczu, a
potem wyciągnął scyzoryk. Kilku miało moce, wszyscy
byli gotowi do ataku, a Katsuya po prostu stanął
przed nimi z szerokim uśmiechem i zaczął ich przekonywać, że
mają dać mu spokój.
Lync
był pod takim wrażeniem odwagi tego chłopaka, że przestał
płakać, a w miarę jak słuchał z jaką łatwością przekonuje on
innych samymi i to wcale nie groźnymi słowami, jego zachwyt
przysłonił mu cały strach. Dopiero kiedy Katsuya odwrócił się
do niego, przypomniał sobie grozę sytuacji. Uciekłby, gdyby
chłopak nie zwrócił się do niego po imieniu. „Ty jesteś Lync
od Volanów, prawda?” tak spytał, uśmiechając się serdecznie.
„Mój braciszek mówił, żeby nie płakać, bo to tylko pokazuje,
że w jakiś sposób przegrałeś. A do przegranych zgłaszają się
zwycięzcy, którzy czegoś chcą. Dlatego zawsze udawaj, że
wszystko jest dobrze. Rozumiesz?” Lync odpowiedział mu coś, teraz
nie pamiętał co. Wywiązała się krótka wymiana zdań, a kiedy
przez nią znów ryknął płaczem, Katsuya przyklęknął obok i go
przytulił.
W
innej sytuacji by uciekł, ale to była jedyna osoba
prócz ojca, która okazała mu czułość, która w taki sposób go
uspokajała i pierwsza, która miała dla niego jakiekolwiek rady.
Nie musiał już sam sobie z tym radzić. Mógł na kimś polegać. I
chyba zanim jeszcze uścisk się skończył, wiedział,
że jeśli dostanie pozwolenie, uczepi się tego
dziwnego uśmiechniętego chłopaka na zawsze.
–
Lync! Jak ja cię długo nie widziałem!
Usłyszał
radosny głos tuż za nim, poczuł dotyk dłoni na różowych
włosach. Odskoczył, unosząc ręce, by odpędzić Katsuyę. To był
bardziej odruch niż rzeczywista, wewnętrzna potrzeba. Dopiero co
wyrwany z nostalgicznego nastroju chłopak, nie był gotowy na widok
tego zdrajcy. Wiele sprzecznych uczuć przeleciało mu przez głowę
i nie mógł się zdecydować czy powinien być miły czy wręcz
przeciwnie.
–
Wykonuję ważną misję – powiedział w końcu, odsuwając się
nieco. – Zresztą nie jestem przypisany do chodzenia do czwartej
dzielnicy.
Chciał
chyba zabrzmieć złośliwie, ale mu nie wyszło. Nie mógł wydobyć
z siebie odpowiedniego tonu. Nie mógł być na niego zły.
–
Masz rację – przyznał ugodowo Katsuya, uśmiechając się jeszcze
szerzej. – Ale tak bardzo się do tego przyzwyczaiłem, że
zaskoczyła mnie twoja nieobecność. No, ale jak mówił braciszek:
„Przyzwyczajenia są dobre, póki nas nie ograniczają”. Cieszę
się, że znów cię widzę.
–
Ja też – wyrwało się Vexosowi, nim zdążył to przemyśleć.
Po
tym wyznaniu Katsuya roześmiał się pogodnie. To zdenerwowało
Lynca, a może raczej zawstydziło. Szybko spuścił wzrok i zacisnął
wargi, starając się wymyślić jak z tego wybrnąć.
–
Ja też się przyzwyczaiłem – poprawił nieco głośniej niż
powinien.
Jego
rozmówca patrzył na niego z prawdziwym rozczuleniem. Lync słyszał
już wiele razy, że Katsuya niczego nie traktuje poważnie i że w
jego oczach nie znajdzie się nic innego prócz rozbawienia - żadnego
smutku, przejęcia czy oddania i że nie stać go było na żadną
głębszą emocję. Nawet teraz, po tym co się stało, Volan w to
nie wierzył. Przecież nie mógł być dla Katsui tylko żartem czy
chwilową rozrywką. Chłopak troszczył się o niego. Zależało mu.
A jeśli go odrzucił, to być może wina leżała tylko po stronie
Lynca…
Świetnie.
pomyślał gorzko.
Więc tym razem nie będę obwiniał go, tylko siebie.
–
Bardzo dobrze – pochwalił go nagle Katsuya. – Nigdy nie cofaj
słów, a jedynie dopasowuj je do potrzeb.
Lync
był trochę ciekaw, czy to też był cytat z tego tajemniczego
braciszka, o którym negocjator ciągle mówił, podobnie jak słowa
o tym, że powinno się obwiniać innych, nawet jeśli sami
zawiniliśmy, bo z zewnątrz i tak dostaje się już wystarczająco
dużo złych emocji, więc po co samemu robić sobie krzywdę.
Katsuya zawsze dużo cytował tę osobę, a nigdy o niej nie
mówił. Robił to, gdy rozmawiali, bawili się, gdy pomagał i
zachęcał Lynca do ćwiczenia mocy. Był jedyną osobą, która
reagowała entuzjazmem na tą nienormalność. Chociaż za każdym
razem musiał namawiać Lynca do jej używania i czasem trwało to
naprawdę długi czas, Volan nigdy nie czuł się przymuszony czy
znękany. Choć wciąż bał się używać swojej zdolności,
pomalutku przekraczał własne granice i stawał się coraz lepszy.
Nigdy jednak nie próbował działać z większymi siłami. Skupiał
się na precyzji. I to dzięki niej dostał się do Vexosów.
Przyszedł
ostatniego dnia przedłużonej rekrutacji. Wciąż potrzebowali
Ventusa i Darkusa. Lync nie chciał tam w ogóle iść, bo był za
młody i słaby, ale Katsuya słysząc te wymówki, odpowiadał mu
masą sensownych argumentów. To miała być szansa na lepsze życie.
Na wyrwanie się. Na sprawienie, by Katsuya był z niego dumny. Miał
właśnie prezentować swoje zdolności przez Spectrą i Gusem, kiedy
w sali zmaterializował się Shadow, krzycząc, że to jego popisowy
numer. Lync wystraszył się i wywołał podmuch wiatru, który
rozgonił zapiski Spectry po całym pokoju. Shadow śmiał się i
śmiał, a on czerwony na twarzy kornie zebrał wszystkie dokumenty w
jeden stosik za pomocą podmuchów i wymamrotał coś, niby
przeprosiny. Bał się kontynuować pokaz, bo urażony Gus zaczął
mu robić wymówki, a Spectra milczał złowrogo, wpatrując się w
kupkę dopiero co położonego papieru.
Wykorzystał
to Shadow. Wepchnął się przed niego, nie szczędząc mu
złośliwości, a potem zademonstrował co potrafi. I Gus, i Lync
byli oczarowani. Ten drugi nie tyle umiejętnościami, co pewnością
siebie jaką okazywał Prove. W jednej chwili zrozumiał, że znalazł
sobie wzór. Katsuya tyle razy opowiadał mu jak powinien się
zachowywać, ale Lync zawsze miał problem jak sprawić, by ta poza
wydawała się spójna, a teraz miał przed sobą kogoś, kto w
większości pasował do opisu.
Albinos
natychmiast otrzymał miejsce w Vexosach. Byli z Lyncem ostatnimi
kandydatami w tej turze rekrutacji, a do tej pory nie było lepszej
osoby z Darkusem - tak stwierdził Gus, Spectra zgodził się
skinięciem głowy. Dopiero po tym wrócili do drugiego kandydata.
Shadow uparcie nie chciał wyjść. Cały czas komentował i Lync
zrobił znacznie więcej błędów niż mógłby. Nie sądził, że
go przyjmą. Gus wciąż podnosił jego młody wiek. On i Spectra
mieli wtedy czternaście i piętnaście lat. Lync ze swoimi
jedenastoma wydawał się im pewnie okropnym dzieciakiem. Spectra
długo słuchał litanii Gusa doprawianej komentarzami Shadowa, które
w założeniu miały być chyba zabawne, i wgapiał się w złożone
za pomocą Ventusa papiery. Kiedy uniósł wreszcie oczy za
demoniczną maską na Lynca, ten zadrżał. Od razu wiedział, że
się do niej nie przyzwyczai. Zapanowała cisza.
W
końcu Spectra stwierdził, że jest jedynym kandydatem z Ventusem, a
nie ma zamiaru organizować kolejnej dodatkowej tury. „A poza tym…”
dodał. „Jeszcze nie widziałem takiej precyzji.”
To
była jedyna pochwała jaką dostał od Phantoma.
Katsuya,
który zaprowadził go aż do drzwi, za którymi odbywała się
rekrutacja, nie czekał na niego. Jego nieobecność była pierwszym
znakiem, który wtedy zignorował. Od razu pobiegł do czwartej
dzielnicy, tam, gdzie zazwyczaj się spotykali. Katsuya zmieniał
sobie bandaże w jednym z opuszczonych garaży, które trzymające
się z Konsakim dzieciaki zaanektowały dla siebie. Część bandy
pochodziła podobnie jak Lync z domów dziecka, większość
mieszkała w tej dzielnicy. Każdy mógł spędzić noc w tych
garażach, jeśli nie mógł z jakiś powodów wrócić do siebie.
Katsuyę można było spotkać tu zawsze. Tak jakby też nie miał
dokąd pójść.
Zareagował
z entuzjazmem na wieści. Wydawał się szczęśliwy i przejęty, a
równocześnie nie patrzył na Lynca, bo musiał skupić się na
oczyszczaniu rany. Miał poparzone całe lewe ramię i od tygodnia
coś się paprało. Jego obrażenia nie były niczym nowym czy
niezwykłym. Po prostu trafili na jakiegoś znudzonego sadystę z
kilkoma kumplami. To był naturalny element środowiska. Ten jeden
raz po prostu stali oni na trasie, którą Katsuya zwykle odprowadzał
Lynca do sierocińca, a że byli pod wpływem, tym razem nie dali się
przekonać, żeby ich zostawić. Katsuya wynegocjował tyle, że
jeśli nie będzie się ruszał, kiedy będą go przypalać, pozwolą
Lyncowi pójść swoją drogą. Na niewiele się to zdało, bo
chłopiec nie potrafił się ruszyć i mógł tylko obserwować to,
co się działo, wpadając w coraz większą histerię. Gdyby nie to,
że natknęli się na nich koledzy Konsakiego, którzy pobili
tamtych do nieprzytomności, nie skończyłoby się tylko na
ramieniu.
Tym
razem Katsuya nie odprowadził go do domu dziecka, tylko wziął go
do jednego z garaży. Przez całą drogę i podczas opatrywania,
uśmiechał się i go uspokajał. Powtarzał, że to tutaj normalne,
że nie stało się nic, co mogłoby usprawiedliwić takie
mazgajstwo. „To tylko dzień jak co dzień, Lync. Nic się nie
stało.” A potem zaczął mu opowiadać o tym, że chcą w tym
mieście stworzyć grupkę osób z mocami. Miało być to coś w
rodzaju ochotniczej pomocy. Kiedy położyli się spać na materacu,
dalej snuł wizje jak to wyjdzie wszystkim na dobre. Mówił o tym co robią
podobne grupy w innych miastach i co to zmieni w tym. Jego słowa
kreśliły prawdziwą utopię. Lync myślał, że robił to tylko po
to, żeby go uspokoić i rankiem nie mógł potraktować poważnie
propozycji, by spróbował zostać członkiem Vexosów. Dopiero po
tygodniach namawiania uległ.
-
Lync, będziesz dalej
przychodził na spotkania w czwartej dzielnicy? To jedyny czas, kiedy
możemy się spotkać.
No
właśnie. Lync zacisnął dłonie i odegnał resztki
rozrzewniających go wspomnień. Tu był właśnie ten problem. Że
to był jedyny czas, gdy
mogli się widzieć. I kogo to była wina? Kto najpierw ograniczał
ich kontakt, a potem kazał mu nie przychodzić ani się nie
kontaktować, chyba, że będą to sprawy Vexosów? Kto opowiadał mu
brednie, że będzie przy nim niezależnie od tego co się stanie, a
potem nie chciał mieć z nim nic wspólnego?! A najgorsze…
Najgorsze, że gdy wreszcie się spotykali, gdy stali twarzą w
twarz, Katsuya zachowywał się tak jakby nigdy nie ograniczyli
kontaktu, jakby ciągle
zależało mu na Lyncu! Gdyby był obojętny, może można byłoby
przejść nad tą zdradą do porządku dziennego, ale w takim
wypadku, gdy wszystko wydawało się nieporozumieniem albo przykrym
snem…
-
Zresztą nieważne – radosny głos Katsui nie pozwolił Lyncowi
wpaść w kolejny trans wspomnień. - Zjedz to ciastko jak
najszybciej. Przyda ci się energia.
Zaskoczony
chłopak przyjął zawinięty w papier smakowicie pachnący podarek.
Nie potrafił go odrzucić, choć wedle wpojonych mu zasad o dumie
czy innych bredniach, powinien to zrobić.
–
A na co mi ta energia? – zapytał głucho, dobierając się do
przysmaku.
Był
dobry i dość sycący. Po długim czasie chodzenia w kółko i
denerwowania się, właśnie czegoś takiego potrzebował.
Katsuya przez
dłuższą chwilę obserwował go z lekkim uśmieszkiem, a potem
przybliżył się. Lync nie zrobił kroku wstecz. Wiedział, że to
było coś w rodzaju testu, a on chciał po prostu spędzić miło czas z Katsuyą. Bez
tłumaczenia się, dlaczego jest tak oziębły i bez miliona sprzecznych emocji, które nie mogły się dogadać.
–
Żeby dać sobie radę z niebezpieczeństwem – wyszeptał chłopak,
ale przez ton jego głosu można było to wziąć za żart.
Lync
momentalnie przełknął to, co miał w ustach i spojrzał w
pomarańczowe, rozbawione oczy. Nie wiedział jak to skomentować.
–
Ale nie bój się – dodał głośniej rozmówca, widząc jego
zmieszanie. – Nic ci się nie stanie. Już ja się o to zatroszczę!
Nawet nie wiesz ile już mi zawdzięczasz!
Na
to też Lync nie znalazł słów. Nie mógł nawet pozbierać myśli.
To były żarty? A może prawda? Jak miałby coś mu zawdzięczać?
Nie przypominał sobie niczego!
Tymczasem ten kolorowy drań znów pogładził go po głowie i
Volan po raz kolejny poczuł się jak głupie, oszukane dziecko.
Zwłaszcza po kolejnych słowach:
–
Muszę już iść, Lync. I tak się spóźniłem z przekazaniem
odpowiedzi. Konsaki będzie na mnie zły, ale na pewno zgodzi się tu
posłać mniej ludzi. Oczywiście, jeśli zdążę coś powiedzieć
zanim mnie uderzy. Do czasu aż się tu zjawią, zdążysz spokojnie
zjeść, więc nie bój się.
Katsuya
wyszczerzył się jeszcze raz i odszedł w tłum, nie czekając na
pożegnanie. Lync został sam wśród rozradowanych, nieświadomych
niczego ludzi. Stał sztywno wyprostowany, kurczowo ściskając
ciastko. Jakoś przestało mu smakować. Jedyną dobrą rzeczą było to, że z miliarda uczuć pozostało tylko jedno - strach.
----------------------------------------------------------------------------------
Witajcie
ponownie! Minęło dużo czasu.
Tutaj
zaczynają się już dość istotne zmiany względem mojej pierwotnej
wersji. Zdradzam powiązania Lynca i Katsui znacznie szybciej i daję
trochę więcej wskazówek.
Tak miło było wrócić do pisania tej historii. Przepraszam, że nie dam wam jeszcze konkretnych terminów, ale na następny możemy się chyba umówić do soboty 16 lutego. ;)
Dziękuję, że jesteście.