poniedziałek, 30 lipca 2018

27. Rozczarowanie Volta

Volt starał się być jak najlepszym podwładnym i zazwyczaj wszelkie raporty składał od razu po powrocie. Wczoraj, gdy wrócił w środku nocy, po raz pierwszy odstąpił od tej zasady. A raczej Spectra go do tego zmusił, bo kiedy tylko zobaczył Vexosa, któremu rozwiezienie Młodych Wojowników uczestniczących w akcji zajęło dwa razy więcej czasu niż powinno i który tłumaczył, że jechał tak wolno i ostrożnie ze względu na ból nosa, kazał mu iść spać. W odpowiedzi na słaby protest Volta, że przecież tak nie wypada, skoro lider tyle na niego czekał, Phantom wskazał mu drzwi.
– Jeśli złożysz raport rano, świat się nie zawali – westchnął głośno. – A nawet będzie lepiej, bo może ból się zmniejszy i będziesz bardziej przydatny.
Z taką logiką nie można się było kłócić i Volt, wciąż mający wyrzuty sumienia i wątpliwości, poszedł spać. Ale rano musiał przyznać rację Spectrze. Nie dość, że czuł się lepiej i w końcu potrafił się skupić, to jeszcze miał czas, żeby sobie wszystko poukładać w głowie i zdać sprawozdanie wolne od nieistotnych szczegółów. Bo kogo obchodziło to, co powiedział przeciwnik? Albo jak przebiegała rozmowa z Młodymi Wojownikami? Albo reakcja Julie na pomysł Shadowa? Tych „albo” było bardzo wiele. I z tych „albo”, jak się później okazało, składał się głównie raport Prove'a.
Teraz, po wykonaniu obowiązku, Volt czuł się naprawdę szczęśliwy. A może raczej chodziło o to, że dochodziła jedenasta i w budynku panowała relaksująca cisza? Wszyscy, prócz niego i Spectry, mieli w tym czasie lekcje. Na samą myśl, że już zakończył swoją edukację, czuł ulgę. Nie musiał się przejmować zarobkami, bo przynależność do Vexosów dawała mu dożywotnią pensję nawet, jeśli nie byłby w stanie już dalej walczyć, a poza tym sama wzmianka w CV o grupie otwierała wiele drzwi. Nie czuł potrzeby dalszego kształcenia się, w przeciwieństwie do Spectry, który zaliczał chyba z dwa kierunki. Albo kursy.
Młodzieniec mimowolnie skierował się w stronę podziemnych korytarzy, chcąc poczekać na Mylene w jej tajnym pokoju. Od dawna chciał z nią porozmawiać, a jakoś nie mógł jej złapać. Zawsze miała ważne sprawy na głowie i zbyt mało czasu. Przynajmniej tak się tłumaczyła, gdy pytał ją, czy go unika.
A on przekonywał sam siebie, że jej wierzy.
Gdy wszedł do podziemnego pokoiku, skamieniał. Nie wiedział jak się zachować, gdy zobaczył niebieskowłosą dziewczynę, stojącą nad brzegiem ozdobnego brodzika, który wprowadzał do podziemnego gabinetu atmosferę Aquosa.
– Mylene, nie jesteś w szkole ? – spytał, postępując parę kroków.
Odwróciła się powoli, słysząc jego głos. Volt zatrzymał się, gdy poczuł na sobie chłodne, niebieskie oczy. Przestał czuć się pewnie. Miał nadzieje, że nie zdenerwował jej swoim przybyciem. Jeśli robiła coś ważnego, wolała być sama. Chociaż... Czy zamrażanie wody w brodziku zaliczało się do ważnych spraw?
– Jestem już dorosła. Mogę decydować, gdzie mam przebywać – odpowiedziała spokojnie.
Volt skinął głową nieco zaskoczony. Spróbował sobie przypomnieć, kiedy jego wybranka miała osiemnaste urodziny, ale to było trudne. Na pewno w  październiku, ale którego? Nie miał głowy do dat, a Mylene nigdy nie przypominała im o tego typu sprawach. Ale żeby Shadow, który zawsze urządzał (czy  solenizant tego chciał, czy nie) huczne urodziny o tym zapomniał? Jego przyjęcia niespodzianki były zawsze pełne samodzielnie zrobionych „przysmaków”, badziewnych gier, papierowych czapeczek oraz prezentów wygrzebanych z kosza z przecenami. I choć wszyscy narzekali na takie urodziny, nikt nigdy z nich nie wychodził. Volt pamiętał swoje i domyślał się, że chodziło o to miłe ciepło w środku i głosik w głowie, który krzyczał: „Pamiętali!”. Zrobiło mu się smutno. Mylene miała tego nie doświadczyć.
– Kiedy miałaś urodziny? – zapytał.
– Wczoraj, gdy byliście w Lorsono. Dzięki temu uniknęłam tego głupiego przyjęcia – odparła bez żalu, podchodząc do biurka.
Volt miał nadzieję, że jednak choć trochę żałuje braku urodzinowej imprezy. Mógłby wtedy urządzić jakieś miłe wyjście. Ale bez Shadowa. I bez reszty Vexosów. Uśmiechnął się szeroko na sam pomysł i nie czekając długo, postanowił go wcielić w życie.
– Co powiesz na wyjście do restauracji w ramach prezentu? – wypalił bez namysłu.
Dziewczyna usiadła przy biurku i przesunęła na bok mieniącą się błękitem i żółcią skrzynkę, która pod wpływem jej dotyku zmieniła kolor na jasny niebieski. Gdy zabrała dłoń, kolory znów zaczęły się zmieniać. Chwilowa obserwacja tego przedmiotu zdawała się całkowicie pochłaniać jej myśli, więc Volt postanowił ponowić propozycję.
– To zgodzisz się na tę kolacje? – po chwili zdał sobie sprawę, że nie dodał istotnego szczegółu, który mógł zaważyć na odpowiedzi. – Pójdziemy we dwójkę. Bez reszty – dodał.
Mylene wzięła do ręki jakieś papiery, które leżały w szufladce i zaczęła dzielić je na dwie grupki. Spisane ręcznie na lewą, wydrukowane na prawą. Nie popatrzyła na chłopaka ani nie przerwała sortowania, gdy odpowiedziała:
  Brzmi to trochę lepiej od pomysłów Shadowa, ale nie mam czasu ani chęci.
Tylko trochę lepiej od pomysłów Shadowa? Volt poczuł się, jakby pchnęła go nożem w brzuch. Mimo to postanowił nie wracać do tematu. Zamiast tego, zdecydował pomagać jej w każdy możliwy sposób. Wtedy miałaby czas, a chęci same by się znalazły. Taką miał nadzieję.
– Martwisz się czymś? – spytał, podchodząc bliżej.
Ustał tuż za nią, żeby mieć wgląd na to, co przegląda. Może mógłby jej coś doradzić? Oparł swoje wielkie dłonie na oparciu krzesła i pochylił się nad dokumentami, które właśnie skończyła porządkować. Był tak blisko dziewczyny, że słyszał jej wciąż spokojny oddech. Był tym lekko zdziwiony. Spodziewał się, że przyspieszy, tak jak jego serce, ale najwyraźniej taka bliskość nie robiła na niej wrażenia. Poczuł wielkie rozczarowanie.
– Volt? – odezwała się chłodno.
Zareagował natychmiast.
– Tak?
Miał nadzieję na przełom w ich relacjach. Na coś, co sprawi, że wreszcie się przed sobą otworzą. A jak to bywa z nadziejami, są domeną głupców.
– Odsuń się. Dyszysz mi w twarz.
Wykonał polecenie z rumieńcem na twarzy. Nie spodziewał się, że rzuci mu się na szyje i wyzna, że też go kocha, ale miał nadzieję na coś głębszego niż „dyszysz mi w twarz”. Przynajmniej nie tak poniżającego. Zdenerwowany patrzył na jej idealnie uczesane, niebieskie włosy, które tak ładnie okalały jej twarz. Chciał powiedzieć coś, co puściłoby ten incydent w niepamięć. A jedyną rzeczą, jaka mogła teraz zainteresować Mylene, była potęga zamknięta w skrzynce.
– Masz już Pyrusa i Subterrę?
Nie spojrzała na niego, ale odpowiedziała od razu.
– Myślę, że możemy wykorzystać Młodych Wojowników. Kuso jest nieinteligentny, a do tego pragnie być najlepszym. Użyteczniejszego połączenia nie znajdziemy. A Makimoto ma do ciebie słabość. Tak przynajmniej wynika ze słów Shadowa.
Nagle Volt doznał olśnienia. Przecież Mylene słyszała raport Shadowa! Pewnie była zazdrosna o Julie! Zadowolony ze swojego odkrycia, postanowił ją uspokoić.
– Nie lubię takich dziewczyn – oznajmił z całym swoim przekonaniem.
Jednak jego szósty zmysł zawiódł na całej linii.
– Co z tego? Masz udawać, żeby użyczyła nam mocy w odpowiednim momencie – warknęła dziewczyna. – Mam nadzieję, że szybko ulegnie twojemu urokowi.
– Ty też uległaś? – wypalił, nim pomyślał.
Vexoska wyprostowała się, ale nie odwróciła. Volt postanowił poprowadzić sprawę do końca, skoro już i tak stał na cienkim lodzie.
– Mylene, nie udawajmy, że nic się wtedy nie stało! – podniósł lekko głos.
Myślał, że to ją przekona do podjęcia tematu. Tym razem się nie pomylił.
– Nie udajemy. Przecież to nie miało znaczenia – odpowiedziała najzwyklejszym w świecie tonem.
Volt był w głębokim szoku. Nie spodziewał się czegoś takiego. Gdy jakiś czas temu przyszła do jego pokoju porozmawiać, nie wiedział, że to odmieni jego życie. Sądził, że ta pogawędka będzie dotyczyła przemyśleń na temat Spectry. Czasami odwiedzała go, by ponarzekać i knuć plany przejęcia władzy nad Vexosami. Nie sądził wtedy, że są prawdziwe. Przecież każdy narzekał kiedyś chociaż raz na swojego szefa i myślał, że dałby sobie lepiej radę na jego miejscu. Wtedy jednak przedstawiła mu już gotowy plan i zaproponowała współpracę. Nie był pewny czy chce w tym uczestniczyć. Argumenty miała bardzo przekonujące, ale on był lojalny Spectrze. Nie dlatego, że darzył go szacunkiem. Nie wiązała go też żadna przysięga. Po prostu zdrada była niehonorowa. Tłumaczył to jej, gdy przyciągnęła go do siebie i pocałowała.
To nie mogło długo trwać. Niestety. Ta najpiękniejsza chwila w jego życiu była jednocześnie najkrótszą. A tyle się przez nią zmieniło!  Wtedy zdał sobie sprawę, że ją kocha i obiecał spełnić wszystkie jej marzenia.
A ona teraz twierdziła, że to wszystko nie miało znaczenia.
– Więc czemu mnie pocałowałaś? – spytał bezbarwnie.
Wciąż siedziała do niego tyłem. Miał ochotę odwrócić krzesło i spojrzeć jej w oczy, ale powstrzymał się. Bał się, że jeśli zobaczy w nich potwierdzenie wcześniejszych słów, skrzywdzi ją.
– Jesteś dziwnym człowiekiem – zaczęła powoli. – Nie porzucisz dziewczyny po wspólnie spędzonej nocy. Nie potrafisz pocałować jej na pierwszej randce, bo dla ciebie całus zakłada jakieś więzi. Jest czymś istotnym. Obietnicą. Masz wyobrażenie o miłości jak mała dziewczynka. Myślisz, że trafisz od razu na wybrankę i postanawiasz być jej wierny do końca życia. Pech chciał, że zauważyłam twoje reakcja na propozycje niektórych fanek. Zrozumiałam twoją bzdurną teorię miłości. I teraz jesteś uwięziony. Choć wiesz, że to podstęp i tak będziesz chciał mi pomóc. Ten pocałunek był dla ciebie jak ślub, prawda?
Słowa Mylene boleśnie wwiercały mu się w czaszkę. Więc to wszystko uknuła, żeby mieć go po swojej stronie? I przyznała się przed nim, bo wiedziała, że to nic nie zmieni? Szkoda, że musiał przyznać jej racje. Wszystko to, co powiedziała, było prawdą. I brzmiało tak zawstydzająco głupio.
– Nie ma czegoś takiego jak miłość, Volt. – Dziewczyna zmieniła nagle wątek. – Jest tylko nieracjonalne przywiązanie do drugiego człowieka, które potrafi wszystko zepsuć.
Nagle wstała i odwróciła się w jego stronę. Chłopak nie rozumiał, dlaczego po tym wszystkim co usłyszał, te zimne, niebieskie oczy wprawiły go w taki zachwyt. Ani dlaczego ten złośliwy uśmiech na wąskich wargach wywołał w nim tylko ciepłe odczucia. Mylene tymczasem podeszła do niego tak blisko jak tylko to było możliwe. Była od niego niższa co najmniej o głowę. Wyglądała przy nim tak krucho i delikatnie. Jak lodowa rzeźba, którą bardzo łatwo zniszczyć przez nieuwagę.
– To nic nie znaczy, Volt. To tylko pusty gest – oznajmiła stanowczo i postanowiła mu to udowodnić.
Położyła mu dłonie na ramionach i ustała na palcach. Gdy przybliżała twarz do jego twarzy, zobaczył w niebieskich oczach brak jakichkolwiek uczuć. Nie zastanawiając się ani chwili, odepchnął ją. Marzył, by znów ją pocałować, ale nie w taki sposób! Ona też miała go kochać! Jej też to miało sprawiać przyjemność!
Odsunął się prawie do drzwi i wbił wzrok w podłogę. To nie tak miało być. On chciał jej miłości, a nie tylko pustych pocałunków i fałszywych wyznań. Naprawdę ją kochał!
– Musimy spróbować pozyskać przychylność Sarogaru – odezwała się nagle Mylene.
Gdy Volt spojrzał w jej stronę, zobaczył, że znów siedzi przy biurku. Jakby nic się nie stało. Pewnie to też nic dla niej nie znaczyło! Poczuł złość i gorycz. Miał ochotę zrobić sobie krzywdę. Sobie, bo jej nie ważyłby się tknąć.
– Shadow zaczyna kaprysić – mówiła dalej dziewczyna. – Myślę, że w końcu się wykruszy. Mamy szczęście, że nie znosi Spectry. W przeciwnym razie mógłby mu coś powiedzieć.
– Czyli potrzebowałabyś też Darkusa? – spytał mimowolnie.
Ciągle chciał jej pomóc! Jaki on był głupi!
– I to bardziej niż Pyrusa i Subterry. Kuso i Makimoto są pewni, ale Shadow i Sarogaru to wielka niewiadoma – przerwała jego myśli. – Szkoda, że nie mamy podwójnych mocy jak tamci.
Volt nie pokazał jak wielkie wrażenie zrobiły na nim te słowa. Pożegnał się tylko i ruszył do swojego pokoju przemyśleć coś. Dziewczyna nie mogła się domyślić, że coś planuje. A planował dużo. Jej słowa kołatały mu się po głowie, a od czasu do czasu do głosu dochodziły też zdania wypowiedziane wczoraj przez przeciwnika. To wszystko pchało go do jednej myśli. Myśli, która miała odmienić jego życie prawie tak bardzo jak tamta "rozmowa" z Mylene.

czwartek, 26 lipca 2018

26. Plan



Sala, w której Hiroshito i Isamu składali raport, pełniła niegdyś rolę hotelowej stołówki. To nie było najlepsze miejsce na tego typu rzeczy, bo człowiek miał wrażenie, że zaraz ktoś tu wejdzie przez co nie mógł się dostatecznie skupić. Ogromna przestrzeń i miliard pozostawionych stołów również rozpraszały, ale Szef, jak kazał się nazywać postawny mężczyzna po czterdziestce, uznał, że to najlepiej chroniony przed podsłuchami pokój w hotelu. Nie oznaczało to jednak, że sam był odporny na aurę dekoncentracji.
Może gdyby Isamu nie tłumaczył tak chaotycznie dlaczego nie przyprowadzili dziewczyny, nie odpływałby myślami tak daleko? Bo teraz, zamiast wysłuchiwać nerwowych biadoleń przerywanych potokami rynsztokowego słownictwa, obserwował nieobecnego Hiroshito i rozmyślał o jego zachowaniu.
Rudy nie był bezmyślną, posłuszną maszynką, która wykonywała polecenia w zamian za moce. Tak działał Isamu. Nie krytykował też założeń ani nie komentował poczucia moralności u innych ludzi. Tak robił Naki. Hiroshito obserwował to wszystko z wyższością i najczęściej milczał, jakby nie byli godni go słuchać. Przez to nie można było określić czy był przeciwnikiem takich działań, czy raczej z nimi sympatyzował, a Szef nie lubił niepewności.
Niepewność była takim trudnym do zakwalifikowania uczuciem. Ani mocno działającym (w przeciwieństwie do strachu czy wściekłości), ani tonującym (w przeciwieństwie do smutku czy zadowolenia). Można było zaryzykować stwierdzenie, że jest neutralne; ani przyjemne, ani nieprzyjemne, ale on nie lubił ryzykować, jeśli już tworzył systematykę albo nowe twierdzenia. Potrzebował mieć pewność graniczącą  z absolutną, żeby coś przyjąć do wiadomości. Potrzebował dowodów. Potrzebował doświadczeń.
W sumie, gdyby miał opisać Hiroshito jednym słowem, brzmiałoby ono: niepewny. Nie, że miał małą pewność siebie, ale że pozostawał niezbadany.
Złośliwy i szczery, ale nie łatwy do rozgryzienia. Wyprowadzał z równowagi swoimi wiecznymi uwagami albo trafnymi obserwacjami, ale to była tylko część jego myśli. Męczący, przez co trudny do zbadania. Zagadkowy. Wymykający się skatalogowaniu. Niepewny.
Mężczyzna wciąż miał za mało danych, chociaż jeśliby je podliczył, wyszłoby mu pewnie, że jest ich o wiele więcej niż w przypadku Nakiego czy Isamu. Ale oni byli prostsi. Bardziej zrozumiali. Wiedział, że go nie opuszczą. Jeden przez dziwnie pojmowany kodeks i stan zdrowia, drugi z wdzięczności i przez fakt, że lubił, gdy ktoś mu wyznaczał cele. Ale Hiroshito? Nawet sympatia, którą darzył Nakiego nie była gwarancją.
Czy naprawdę był tak nieszkodliwy?
– Przewaga liczebna – odezwał się nagle rudzielec, wyraźnie znudzony sytuacją. – Tego słówka cały czas szukasz.
                Isamu spojrzał na niego, nie kryjąc zaskoczenia i irytacji. Zerwał się, gotów ukarać go za ten akt bezczelności, ale wystarczyło słowo Szefa, a zrezygnował ze swoich zamiarów. Hiroshito przeniósł zmęczone spojrzenie z kolegi na chlebodawcę. Nie miał w sobie ani krzty wdzięczności.
– Nic Szefowi nie da takie gapienie – powiedział. – W taki sposób się nie czyta w myślach.
                Mężczyzna starał się nie pokazać po sobie jak bardzo nie lubił, gdy ktoś poprawnie odczytywał jego zamiary.
                – Jeśli chodzi o porażkę... – zaczął uroczystym tonem, chcąc puścić w niepamięć całe to zdarzenie.
                Isamu faktycznie skupił się tylko na tym co miało nadejść. Zacisnął pięści, wpatrując się w blat stołu i w napięciu czekając na werdykt. Szef nie chciał trzymać go w niewiedzy. Jako lojalny podwładny nie zasłużył sobie na to. W przeciwieństwie do Hiroshito, ale rudy wymownie zerkał na zegarek, nie pokazując po sobie niepokoju. Nie było sensu przeciągać.
– ...to nie zamierzam was karać. Przewaga liczebna to coś na co nie mogliście mieć wpływu.
                – Mieliśmy wpływ na wybór terminu – przypomniał jadowicie Hiroshito, a Isamu trzasnął pięścią w stół.
                Szef spokojnie poczekał aż mięśniak skończy wyrzucać z siebie potok bluzgów i kontynuował:
– Tak czy inaczej jest nas za mało. Zarządzam nową rekrutację. Zajmijcie się tym. W końcu dwie osoby, to trochę za mało na wojnę.
– Jak to dwie?!
Od początku miał nadzieję, że Hiroshito wreszcie się tym zainteresuje, ale nie spodziewał się takiej reakcji; że zerwie się na równe nogi, oprze dłonie o blat stołu i pochyli w jego kierunku. Był tak blisko, że mógł zobaczyć limo tworzące się pod lewym okiem.
Nie podobało mu się to. Niby dyskomfort u Hiroshito powinien sprawić mu przyjemność, ale wolałby przewidzieć jego zachowanie, zamiast cieszyć się, że przynajmniej go sprowokował. Co mu z tego przyszło? Wciąż nie znał jego modelu zachowań. Nie brał nawet pod uwagę opcji z paniką.
– Jak to dwie osoby?! – powtórzył pytanie rudzielec. – Przecież z Nakim wszystko w porządku!
Brzmiało jak idealne zaklinanie rzeczywistości.
– Skąd możesz wiedzieć? – zapytał spokojnie jego pracodawca, przeplatając palce. – Nie było cię.
Hiroshito nie wytrzymał. Zaciskając szczękę do granic możliwości, odwrócił się na pięcie i demonstracyjnie ruszył w stronę drzwi. Isamu poderwał się z krzesła, żeby go przyprowadzić, ale stanowczy głos Szefa usadził go na miejscu.
– Zostań! Muszę porozmawiać z tobą na osobności!
***
Hiroshito szedł szybkim krokiem w kierunku pokoju Nakiego. Starał się nie myśleć wiele, bo w tym momencie jego umysł tworzył wizje, których nie chciał widzieć. Tyle czasu unikał myśli o śmierci przyjaciela, a teraz nie mógł przestać. Jakby pękła tama zatrzymując zbyt dużo. Niepewność, którą poczuł po rozmowie z Szefem pomału przemieniała się w rozpacz. Zaczynał wierzyć, że Naki mógł umrzeć.
Gdy dotarł przed drzwi, nie wiedział czy chce wejść. Nie miał pojęcia co tam zastanie i nie był pewny, czy chce się dowiedzieć. Nagle przypomniał sobie o kocie Schrödingera, o którym wspominał niegdyś Naki. Kota zamknięto w specjalnym pojemniku z trującym gazem. Przed otworzeniem skrzynki nie wiedziano czy zwierzę wciąż żyje, czy nie. Szanse rozkładały się 50 na 50. Z Nakim było tak samo. Równie dobrze mógł żyć jak i nie żyć. Tylko czy on naprawdę chciał to sprawdzić?
Chłopak zacisnął zęby, próbując nie wrzasnąć. Wiedział, że jeśli zacznie się namyślać, zwariuje. Gwałtownie otworzył drzwi na oścież.
– Puka się – skarcił go natychmiast długowłosy szatyn siedzący po turecku na łóżku.
Hiroshito zaśmiał się z ulgą na jego widok i nie pytając o pozwolenie, wszedł do środka. Gdy zatrzaskiwał drzwi, czuł na sobie spokojne spojrzenie przyjaciela.
– Więc jednak jesteś żywym kotem! – oznajmił wesoło rudzielec.
W ciemnoniebieskich oczach Nakiego mignęło zdziwienie.
– Co ty znów wygadujesz? – spytał, odkładając czytany przed chwilą tom na poduszkę. – Owszem. Jestem żywym, ale na pewno nie kotem.
Rudy zgadzał się z tym stwierdzenie w 100%. W porównaniu do poprzednich dni, szatyn wyglądał jak nowo narodzony. Wreszcie ubrany, z rozczesanymi porządnie włosami, nabierał kolorów, przestał kaszleć i niknąć w oczach. Tylko te sińce pod oczami mówiły, że coś się dzieje.
– Akcja poszła cudownie! – Zmienił temat rudzielec, siadając bez zaproszenia na łóżku. – Złapaliśmy wszystkich Młodych, a nawet Vexosów! Szef był tak zachwycony, że unieważnił nasz dług! W dodatku dał nam czeki na nowe życie!
– A tak naprawdę oni jej pilnowali, musieliście się wycofać, a Szef zarządził rekrutacje? – zapytał Naki, bawiąc się swoim kosmykiem.
Nawijał go na palce całkowicie bezwiednie. Pewnie gdyby Hiroshito zwrócił mu uwagę od razu by się zaczerwienił i zaczął pilnować. Nakiego nie można było zdenerwować, ale zawstydzić... Rudzielec uśmiechnął się szeroko, ale jakoś tak bez emocji.
– Skoro wiesz to wszystko, po co pytasz? – spytał.
Naki, nie patrząc na niego, wzruszył ramionami.
– Nie mam pewności – wyjaśnił cicho.
Było w tym wszystkim coś dziwnego. W tej sytuacji. A może raczej w Hiroshito? Rudzielec sam nie potrafił się zdecydować. Wiedział tylko, że jego żołądek ciągle jest okropnie skurczony. Chciał się skupić na czymś innym.
– Ty tak zawsze! – zaśmiał się. – Dedukujesz, a potem nie wierzysz w swoje przypuszczenia! A one zawsze były trafne!
Szatyn zerknął na niego z nikłym uśmiechem. Przestał już bawić się włosami; blade dłonie ułożył grzecznie przed sobą.
– Ile wyznaczył? – spytał tylko.
To było tak absurdalne pytanie. Najmniej znaczące wśród tych wszystkich jakie mógłby zadać. Może dlatego Hiroshito zamiast normalnej odpowiedzi, wzruszył ramionami i rozłożył się bezczelnie na łóżku. Naki natychmiast czmychnął na stojące obok krzesło, oddając posłanie bez walki. Rudy spojrzał na niego z wyrzutem, ale nic nie powiedział na ten temat. Chyba tak miała wyglądać ich relacja. Bez wypowiadania istotnych słów i pytań.
– Podejrzewam, że bez limitu. I tak większość umrze po kilku minutach. – Powrócił do neutralnego tematu, żeby tylko zapomnieć o tym dziwnym uczuciu we wnętrznościach. – To głupie. Mamy szukać ludzi, którzy gotowi są umrzeć za potęgę, żeby stworzyć mu armię. Daje nam moce, wysługuje się, a tacy jak Isamu są mu jeszcze wdzięczni! To żałosne, nie? W dodatku ta zabawa w Wielkiego Twórcę! Wszczepia te moce, żeby zatuszować jak wiele rzeczy nie potrafi jeszcze przeskoczyć. Ta jego mania jest żałosna jak on sam! Przecież nie można dorównać...
– Masz zamiar znowu narzekać na wszystko? – przerwał mu łagodnie Naki.
Hiroshito zamrugał. Nie był przygotowany, że ktoś zakończy jego napad marudzenia. Jeśli byli sami, Naki pozwalał mu mówić co mu się żywnie podobało. Może był zmęczony? Albo tylko wyglądał lepiej, a było jeszcze gorzej? Rudy przekręcił się na bok i podparł głowę ręką w taki sposób, żeby łatwo mu było obserwować przyjaciela. Nie zadał mu pytania. Nie musiał.
– Dzisiaj nie chcę wysłuchiwać twoich narzekań – wyszeptał szatyn tak cicho, jakby wstydził się, że przerwał.
Miał tak zmieszane spojrzenie, że Hiroshito nie mógł się oprzeć ochocie by go jeszcze troszkę pomęczyć.
– Zdajesz sobie sprawę, że tylko jedna rzecz mnie teraz uciszy? – spytał, powoli dobierając słowa.
Szatyn westchnął jak zmęczony rodzic albo bardzo stary człowiek.
– Jaka? – zapytał, chcąc mieć to za sobą.
Szeroki uśmiech Hiro nie zdradzał żadnych szczegółów. Równie dobrze mogło chodzić o zrobienie kanapki, oddanie kolejnego rysunku jak i jakieś całkiem nowe zadanie. Niektóre warunki bywały ekscentryczne i rudzielec nie dziwił się, że Naki jest lekko zaniepokojony. Hiroshito każdy ruch wykonywał powoli, rozkoszując się tym, że nie można oderwać od niego wzroku. Podnosił się godzinami, podchodził latami, a już nachylenie się w kierunku przyjaciela zabrało mu wieki. Cała ta dziwna, namacalna wręcz siła próbowała ich zamknąć w tym jednym momencie. Gdzie obaj żyli i czuli.
– Poczytaj mi... – wyszeptał rudzielec i cofnął się, przerywając cały ten trans.
W ciemnoniebieskich oczach rozbłysło rozbawienie. Nie było śladu zażenowania, jak wtedy, gdy miał oddać jakąś ze swoich prac. Z zadowoleniem wziął podaną książkę i zaczął czytać aksamitnym, czystym głosem, idealnym dla lektora.
Ucisk gdzieś w środku nieco zelżał, a kiedy Hiroshito ponownie opadł na łóżko, całkowicie się rozpadł.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------

   Pierwszy raz tak skondensowałam akapity. Kiedyś za bardzo się rozpisywałam, powtarzałam te same informacje po kilka razy. Mam nadzieję, że się poprawię i jeśli już opiszę coś w 5 różnych wersjach, wybiorę jedną, najlepszą, zamiast wrzucić wszystkie do tekstu.