niedziela, 3 czerwca 2018

21. Coś dla ciebie

Lync właśnie dotarł do drzwi prowadzących z piwnicy na korytarz. Strach odczuwany przez cały odcinek drogi, przemienił się w niesamowitą ulgę, gdy nacisnął klamkę i wreszcie wyszedł z ciemności. Czuł się jakby spędził tam wieki. Musiał się nawet powstrzymywać, by nie zacząć krzyczeć ze szczęścia. Od zawsze dobrym sposobem na nadmiar emocji było zatrzymanie się na chwilę, więc po zatrzaśnięciu drzwi oparł się o nie plecami i zaczął liczyć od dwudziestu do zera. Wyrównywał w tym czasie oddech i dziękował w myślach Shadowowi, że przeprowadził go przez to ciemne piekło i zmienił się w cień dopiero, kiedy obaj zobaczyli wyjście.
Po raz kolejny ogarnęło go bezgraniczne szczęście i wzruszenie, ale tym razem połączone ze wstydem. Nigdy by nie pomyślał, że obdarzy żarówki setki takim mocnym uczuciem.
Wziął się w garść i odganiając ochotę na spędzenie reszty dnia na tym doskonale oświetlonym korytarzu, ruszył w stronę swojego pokoju. Ciągle był mokry, a nie miał ochoty się przeziębić. Nienawidził biegać po kolejne tony chusteczek, wycierać wiecznie czerwonego nosa i kichać co kilka minut, ku uciesze Shadowa. Albinos tłumaczył, że wtedy różowe włosy Lynca zabawnie podskakują i to jest jedyny powód do śmiechu, ale chłopak miał wrażenie, że ten idiota cieszy się z jego nieszczęścia, a to nie było miłe.
Nagle dostrzegł, że w korytarzu, w który chciał skręcić, stali Spectra i Gus. Nie było w tym nic podejrzanego, bo pokój tego pierwszego mieścił się obok sypialni Volana, a drugiego obok pokoju Volta, jednak Lync nie chciał, by go zobaczyli w tym dość niezwykłym stanie. Zaraz posypałyby się pytania typu "co się stało?", a na nie nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać. Nie chodziło o to, że mógłby coś zdradzić. Wiedział, że nie wygadałby żadnego sekretu przypadkiem. Specjalnie owszem, ale przez przypadek nie. Pilnował się przecież. I nie chodziło też o to, że tą rozmową naraziłby się Mylene. I nie unikał wymiany zdań nawet dlatego, że dłużej byłby mokry i prawdopodobieństwo zachorowania zwiększyłoby się o ileś tam procent. Nie miał po prostu ochoty patrzeć na Spectrę. Maska... Nie! Cała osoba lidera przyprawiała go o dreszcze. Zwłaszcza teraz, po "propozycji" Mylene.
Odwrócił się szybko, mając nadzieję, że go nie zauważyli, lecz niestety Phantom nie należał do osób, którym cokolwiek umyka.
– Lync! Stój! – Jego stanowczy głos sprawił, że chłopak zastygł w półkroku.
Vexos wziął głęboki wdech, próbując przygotować sobie wszystko w głowie. Czuł lekkie rozdrażnienie i zdenerwowanie. To drugie uczucie postanowił jednak ukryć, tak jak za każdym razem. Przywołał na twarz wyćwiczony, złośliwy uśmiech i powoli zwrócił się w stronę lidera.
Nie zdziwił się, widząc, że Spectra podchodzi do niego raźnym krokiem, a za nim drepcze, niczym piesek kanapowy, Gus. Uwielbiał Phantoma do tego stopnia, że można było mu zarzucić fanatyzm. W dodatku na nawet najmniejszą obrazę lidera, reagował wściekłością gorszą niż u najbardziej psychopatycznych fanek. Ale przynajmniej można było się na nim z łatwością wyżyć, bo siebie prawie nigdy nie bronił.
– O, Wielki Spectra! – Lync udał przesadne zaskoczenie. – Czego taka znakomitość chce od prostego Vexosa?
Przesadził z mimiką i jego głos wprost ociekał sztucznością. Doskonale mu to wyszło! Zrozumiał to, gdy tylko zobaczył oburzone spojrzenie Gusa.
– Ty gadzie! Jak śmiesz się tak odzywać do Mistrza Spectry? – zawołał Grave, zawsze gotów bronić swojego bożka.
                Volan już otworzył usta, by palnąć coś w rodzaju "Proszę wybaczyć, ale nie jestem przyzwyczajony do przebywania z taką wspaniałą osobą", gdy Spectra kazał Gusowi umilknąć.
Rozkaz został wykonany w 100% i cisza, która zapadła była wręcz idealna. Pewnie wpływ na to miał też fakt, że Shadow planował iść na miasto. Lync mimo to coś usłyszał. I to doskonale. Głos w jego głowie oznajmił głośno to, co zrozumiał przed chwilą. "To pułapka! Uciekaj!" Przerażenie natychmiast rozlało się po jego ciele, nie pozwalając się poruszyć, a podejrzenia sprawiły, że wyostrzyły mu się wszystkie zmysły.
Phantom nigdy nie ganił Gusa za słowa, które kierował do Vexosów. Za te wypowiedziane do przeciwników czy cywilów owszem, ale nie za te do Vexosów. Dwie pary rozszerzonych do granic możliwości oczu wpatrywały się w blondyna w czerwonym płaszczu jakby ten właśnie oznajmił, że Mylene jest najdelikatniejszą kobietą na ziemi.
– Ale Mistrzu...! – Właściciel zielonych tęczówek nie uwierzył najwyraźniej w to co usłyszał.
Nie zdążył wyrazić innych obiekcji, bo Phantom popatrzył na niego z góry. Nawet Lync, który nie znał tak dobrze Spectry, wiedział, że jest zły.
– Kwestionujesz moje rozkazy?
Mimo że wypowiedź była skierowana do Gusa, Lync również się wzdrygnął. Na szczęście, w przeciwieństwie do tego podnóżka, nie zdradził więcej emocji.
– Nie, Mistrzu.
Słowa Grave'a były przepełnione skruchą i smutkiem, a towarzyszący im delikatny ukłon wyglądał strasznie usłużnie. Lync patrzył na chłopaka z niedowierzaniem i jakimś rodzajem wstrętu, którego nie mógł pohamować. Nie potrafił zrozumieć jak można się tak płaszczyć. Cofnął się o krok, jak gdyby bał się zarazić. Nie chciał być wykorzystywany jak Gus, nie chciał brukać własnej godności poprzez takie zachowanie.
Widział tego rodzaju sceny już wiele razy, ale za każdym nie mógł się z tym pogodzić. Miał wrażenie, że Gus jest tylko zwykłym, bezwartościowym niewolnikiem, którego Spectra trzyma w formie sługi. Nie liczył się z nim przecież. Nawet go chyba nie lubił. Volan poczuł, że musi przerwać ten kompromitujący spektakl.
– Grzeczny chłopczyk – powiedział głośno.
Jego głos wyrażał wszystko to, co naprawdę czuł. Niechęć do niebieskowłosego, wstręt, który odczuwał patrząc na jego postawę i... trochę współczucia. Tak. Współczuł temu sługusowi, który czuł szczęście, odzierając się z resztek godności. Nie mogło być inaczej, skoro doskonale wiedział z jaką łatwością Spectra potrafi zrobić wodę z mózgu.
– Jesteś obrzydliwy – dodał, gdy Grave wrócił do pionowej pozycji. – Tak się przed nim płaszczyć.
W zielonych oczach Gusa szybko przestał dostrzegać szok. Zastąpiła go wściekłość. Zmarszczył grube, niebieskie brwi, kiedy stanął przed swoim Mistrzem tak jak gdyby chciał go obronić przed złośliwościami.
– Uważaj, żebyś znów nie oberwał w twarz! – warknął nagle.
Lync wytrzeszczył oczy i odruchowo dotknął miejsca po uderzeniu. Nie spodziewał się, że ślad będzie jeszcze widoczny. Myślał, że skoro policzek przestał piec, to również inne ślady po incydencie powinny zniknąć.
Mimowolnie cofnął się o krok. Wiedział, że teraz Spectra się nie odczepi. Będzie drążyć temat i zadawać pytania. Taka sytuacja zdarzyła się już kilka razy i zawsze musiał rozmawiać z liderem przez dłuższy czas. Potem był wyczerpany psychicznie, bo blondyn co chwila odbiegał od głównego tematu, kierując rozmowę na przykre wydarzenia. Volan miał wtedy wrażenie, że powód spotkania był tylko wymówką, a tak naprawdę Spectrze chodziło o poznęcanie się nad nim psychicznie.
Teraz jednak lider nie wyglądał na specjalnie zaciekawionego. Zdawał się w ogóle nie zauważać, że Lync ocieka wodą, a na policzku ma ślad po ciosie. To było do niego całkowicie niepodobne! Powinien pytać się, co się stało i grozić, że jeśli się teraz tego nie dowie, będzie musiał się lepiej tej sprawie przyjrzeć! Volan przełknął ślinę, a w jego myślach znów pojawiła się ostrzegawcza, czerwona lampka, która wybuchła po kolejnych słowach blondyna.
– Gus, idź do pokoju.
Lync zesztywniał. To musiała być pułapka! Wszystko, co tu się działo było przecież inne niż powinno! Phantom kazał Gusowi być dla niego miłym, nie próbował się za wszelką cenę dowiedzieć o co chodzi... Nie! To było więcej niż podejrzane! To było chore!
Obserwując wykonującego rozkaz Gusa, miał ochotę zrobić to samo, ale nie potrafił zmusić się do zrobienia choćby kroku. Przez to zdenerwował się sam na siebie. Przecież wystarczyło minąć Phantoma, by dostać się do sypialni, a on nadal stał jak przerażony dzieciak!
Ośmielony złością, zdjął rękę z policzka i szybko podjął decyzję. Ruszył zdecydowanym krokiem przed siebie, ale na wszelki wypadek szedł jak najdalej od lidera, tuż obok ściany. I to go zgubiło. Blondyn, gdy tylko zrozumiał zamiar młodego, postanowił zadziałać. Oparł dłoń o ścianę tuż przed nosem zaskoczonego chłopaka, nie pozwalając mu przejść.
– Spieszy ci się gdzieś? – spytał spokojnie.
Pobladły Lync uniósł głowę, by spojrzeć w twarz liderowi. Nie miał ochoty patrzeć na tą zakrywającą uczucia maskę i sztuczny uśmiech, ale wiedział, że gdyby tego nie zrobił, Phantom uznałby go, całkiem trafnie, za tchórza.
Przez chwilę, co nie było zbyt zaskakujące, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zaschło mu w gardle, a jego umysł ciągle produkował nowe wizje tego, co może mu się stać. Spowodowało to nową falę strachu, którą jednak zdążył opanować, nim znów zablokowała mu głos.
– Muszę się przebrać – oznajmił ciszej niż zamierzał.
Blondyn milczał, a Lync postanowił skorzystać z okazji i oddalić się choćby na parę kroków. Jak na jego gust był zbyt blisko Spectry. Niestety lider widząc, że chłopak się cofa, położył drugą dłoń na ścianie, zamykając Volana w specyficznej klatce.
Lync poczuł panikę, gdy dotarło do niego, że żeby z niej wyjść, musi albo odtrącić rękę Phantoma, albo przejść pod nią. W obu przypadkach blondyn pewnie by zareagował. I to dość ostro. Te dwie próby zatrzymania były łagodne i niewinne w porównaniu z tym, co wyrabiał z uciekinierami. Chłopak dla własnego bezpieczeństwa postanowił się nie ruszać. Oparł się o ścianę, zerkając na twarz Spectry. Czerwona maska i szeroki uśmiech sprawiły, że tylko jedno słowo wpadło mu do głowy. Demon.
Nagle Lync poczuł dziwne ciepło ogarniające całe jego ciało. Szczególnie części w ubraniu. Przeraził się nie na żarty i szybko zerknął w dół na swoją koszulkę i spodnie. Prawie niezauważalnie parowały. Serce biło mu bardzo szybko, a nogi drżały, jednak w pewnym momencie jego oddech się uspokoił. Zrozumiał, że to co wziął za jakąś dziwną, nienormalną reakcję swojego ciała, było po prostu mocą Phantoma. Widocznie go osuszał. Chłopak miał ochotę roześmiać się, jak to czasem bywa po napadach paniki, ale milczał.
Powinien na początku pomyśleć o mocy Spectry, jednak najpierw przyszła mu na myśl przyczyna naturalna. Pewnie dlatego, że czuł się kiedyś podobnie bez udziału mocy. Wtedy, gdy pierwszy i ostatni raz w życiu przechodził zapalenie płuc. Musiał cały czas leżeć w łóżku, a gorączka była podobna do tego ciepła, tyle, że o wiele, wiele gorsza. To uczucie było nawet w pewien sposób przyjemne.
Nie przywykł do takich wysokich temperatur i gdy próbował się odkryć lub wstać dostawał burę od Volta lub Gusa, w zależności od tego, który z nich miał przy nim dyżur. Jeśli to był Volt, mówił tylko, żeby leżał spokojnie i poprawiał mu poduszkę czy kołdrę albo też prowadził dość brutalnie do łóżka, a jeśli to była kolej Grave'a, musiał wysłuchiwać kazań o tym, że jeśli będzie się dalej tak zachowywał, zachoruje jeszcze gorzej i w końcu umrze, a biedny Mistrz Spectra będzie musiał szukać kogoś na jego miejsce. Niestety potok słów nie kończył się nawet wtedy, gdy Lync wracał grzecznie pod kołderkę. Po wykładach często chwilę rozmawiali. A raczej Gus opowiadał o tym co się dzieje.
To przez te monologi Volan zaczął się nim brzydzić. Do tamtej pory był pewny, że Grave jest nieporadnym idiotą, który bez wsparcia ze strony innych osób zginie, a służy Spectrze, żeby tamten pozwolił mu za sobą chodzić. Rzeczywistość okazała się inna. Wydało się, że Gus jest inteligentnym, zaradnym młodzieńcem, który mógłby być kimś więcej niż zwykłym pionkiem. Właśnie. Mógłby, gdyby nie zachowywał się jak niewolnik.
A wracając do tych okropnych dwóch tygodni... Nie czuł się dobrze, gdy Vexosi postanowili się nim łaskawie zainteresować. Widać było, że Volt i Gus zostali do tego zmuszeni i choć doskonale wypełniali swoje obowiązki, czuł ich zdenerwowanie. Obwiniali go za dodatkową pracę, choć nie powiedzieli mu tego wprost, a co więcej, takie spekulacje zbywali krótkim "Bredzisz w gorączce". Bał się trochę, że w przypływie gniewu mogą się za to odpłacić.
Z drugiej strony był Shadow Prove, który sam z siebie bardzo przejął się stanem Lynca. Jednak guzik go obchodziło to czy Vexos umrze. Zainteresował się nim, bo nie mógł uciec. Tak więc codziennie przynosił mu przygotowane przez siebie potrawy i karmił go, póki nie znikła choć połowa dania. Przestał dopiero wtedy, gdy po "zdrowotnym rosołku" Volan dostał takiego skrętu kiszek, że nie mógł wyjść z łazienki przez parę godzin, a pozostali dowiedzieli się kto jest za to odpowiedzialny. Niestety nawet po tym przychodził, by zapytać o samopoczucie, kolor kwiatów na pogrzebie czy też o chęć na jego "smakołyki".
                Mylene nie widział przez cały czas choroby. Zresztą dziękował za to losowi. Nie lubił jej prawie tak bardzo, jak ona jego.
Spectra przyszedł do niego osobiście tylko raz. Wtedy, gdy miał 40 stopni gorączki i temperatura cały czas rosła. Pamiętał przez mgłę, że wrzucili go do wanny z zimną wodą i co chwila oblewali. Nigdy nie pomyślałby, że jego łazienka może pomieścić tyle osób.
Pamiętał, że Volt i Shadow nie zwrócili uwagi na przyjście Spectry, ale Gus rzucił wszystko i próbował grzecznie wyprosić Mistrza, bo tylko by przeszkadzał, ale ten nie chciał wyjść. Ktoś mówił, że trzeba sprowadzić Mylene i że tylko ona potrafi go schłodzić, ktoś inny, że nie zgodziła się pomóc. Potem cała czwórka czuwała nad nim do rana, a kiedy temperatura spadła łaskawie do 37,5 stopni, Volt przeniósł go do łóżka.
Lync pamiętał jak bolało go ciało po tylu godzinach w wannie i jak przyjemny okazał się materac. Następnie były dyżury, podczas których zmieniali mu okłady i obserwowali czy nic złego się nie dzieje. Oczywiście nikt nie chciał zadzwonić do lekarza, bo wielu mogło być przekupionych i tylko przyspieszyliby śmierć.
Chłopak wspominał ten epizod w pewnym celu. Otóż, pierwszy dyżur należał do Gusa, ale Spectra, który wciąż siedział w sypialni, wyprosił go na chwilę. Volan wtedy strasznie się przestraszył, że lider chciał go dobić, dzięki czemu skończyłyby się ich kłopoty. Na szczęście się pomylił. Był zbyt zmęczony, by ukrywać zaskoczenie, które zastąpiło strach, gdy tylko blondyn delikatnie poprawił jego różową, spoconą grzywkę i oznajmił, że jeśli jeszcze raz zachoruje na coś takiego, będzie miał przerąbane do końca życia. To wyjaśniałoby dlaczego Spectra go wysuszył i było zgodne z jego charakterem. Przynajmniej jedna rzecz była normalna i to go trochę uspokoiło.
– Skończyłem – powiedział w końcu blondyn, całkiem niepotrzebnie.
Lync wyczuł, że był już suchy, a ciepło przestało napływać. Jeszcze jakieś resztki grzały jego ciało, ale nie było ich dużo.
– Dziękuję – wymamrotał cicho.
Miał nadzieję, że Spectra nie uzna tego za słowa "Mam u ciebie dług wdzięczności", co zdarzało się już parę razy. Chyba jednak lider nawet o tym nie pomyślał, bo nie podjął tematu.
– Przed wyjazdem do tej dziewczyny od Mascarada, wpadnij do mojego pokoju. Mam coś dla ciebie – powiedział.
Zanim Volan zdążył przetrawić informacje, blondyn ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
– Coś, co na pewno ci się spodoba – dotarło jeszcze do chłopaka.
Lync starał się znów opanować oddech. Był już pewny, że coś jest mocno nie tak. Albo ich przywódca naprawdę tracił rozum, albo to też była pułapka. Przecież do sypialni Spectry wstęp miał tylko on sam i Gus. Nikomu innemu nie wolno było tam wchodzić za żadne skarby. Tak było w regulaminie. Więc dlaczego? Zrezygnował z pytania, bo jego umysł zaczął snuć coraz bardziej przerażające wizje.
***
Pokój był mały, ale to było chyba zrozumiałe. Budynek, który jeszcze kilka lat temu był tanim hotelem, nie dbał zbytnio o komfort podróżnych. Dla tej nielicznej grupy ważne było to, że na takim odludziu zarośniętym gęstym lasem można było znaleźć schronienie na noc. Przynajmniej do czasu kiedy wybudowano nową, szybszą drogę do miasta. Wtedy to hotel splajtował i został sprzedany za grosze. Od tego czasu został budynkiem prywatnym, o którym miasto zapomniało dzięki kilku łapówkom.
Mimo że zmiana z publicznego na prywatny brzmiała tak uroczyście, nic za bardzo nie zmieniło się w pokojach. Nie zamieniono mebli, nie odmalowano niegdyś białych, dziś szarych ścian. Przecież nie opłacało się remontować całego budynku dla kilku osób.
Jedynymi nowościami, jakie widać było w tym konkretnym pokoju, były ubrania w szafie oraz książki i przybory malarskie na przeniesionym skądś biurku i komódce. Wszystko było poukładane i wyczyszczone, nie kłóciło się jednak z poszarzałymi ścianami i starą podłogą, bo półcień, który tu panował, skutecznie zatarł różnice.
Nagle drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i do środka wpadł uśmiechnięty od ucha do ucha rudzielec z grzywką zaczesaną na lewą stronę. Podszedł szybko do okna i podciągnął fioletowe rolety. W mgnieniu oka całe pomieszczenie zalała fala światła, która pozwoliła dostrzec chłopca o długich, brązowych włosach, leżącego w łóżku.
– Hiroshito! Co cię napadło? – jęknął, próbując zasłonić oczy.
Rudy zaśmiał się tylko i wyjrzał za okno.
– Oh, jak słonko pięknie świeci, a w wyrze gniją leniwe dzieci! – wydeklamował, zmieniając głos na bardziej piskliwy.
Szatyn, zaczął się najwyraźniej przyzwyczajać do światła, bo odsunął dłoń od zmęczonych, ciemnoniebieskich oczu, ukazując cienie pod nimi. Z pewną trudnością usiadł.
– Znowu bawisz się w poetę? – wymamrotał, próbując ukryć uśmiech.
Hiroshito spojrzał z pogardą na leżącego i usiadł na krawędzi łóżka.
– To nie zabawa, tylko poważne przedsięwzięcie! Zostanę lepszym poetą od tego twojego Sofoklesa – oznajmił.
Naki zaśmiał się głośno, na co odpowiedziało mu wzburzone spojrzenie zielonych oczu.
– Co znowu? – warknął ich posiadacz.
– On był tragediopisarzem! – oznajmił szatyn, uspakajając się nieco. – Chociaż faktycznie, te twoje wiersze są tragiczne! – zaśmiał się znowu.
Rudy patrzył na niego z oburzeniem, ale kiedy napad śmiechu zamienił się w napad okropnego kaszlu, złość zmieniła się w niepokój. Nie miał pojęcia jak pomóc koledze, ale na szczęście ta reakcja organizmu skończyła się dość szybko i wyczerpany chłopak opadł na poduszki. Jego włosy rozsypały się wokół, a niespięta niczym grzywka zasłoniła oczy. Hiroshito obserwował z troską zbyt szybko oddychającego przyjaciela, jednak gdy ten odsunął włosy, zmienił wyraz twarzy na pogardliwy jakby bał się przyłapania.
– Niby taki mądry, a nie wie, że nie może się przemęczać – prychnął. – Przecież musisz zregenerować siły. Ledwo przeżyłeś wszczepienie trzeciej mocy! Nawet nie wiemy do końca czy organizm jej nie odrzuci. Zastanowiłbyś się czasem.
Naki uśmiechnął się blado. Hiro nie musiał przypominać mu o jego stanie, ale nie mógłby sobie przecież darować takiej gadki. Był z nim w drugiej grupie, która tu przybyła. Z pierwszej został tylko ten chamski, niewychowany Isamu, z drugiej tylko oni. Było ich na początku 8. Część z nich miała już jakąś moc, a część nie. Obiecano im potęgę i władzę... Wiele osób się na to skusiło.
Część już po przejęciu pierwszej domeny umarła w gorączce i krwawych wymiotach. Niektórym przez parę dni było źle, a potem przyzwyczajali się i było już w porządku. Jednak byli też tacy, którzy nie mieli żadnych objawów i od razu mogli używać swojej nowej mocy. Do nich zaliczali się Naki i Hiroshito.
Przy drugim wszczepieniu Hiro czuł się wyczerpany przez dwa dni, ale potem jego stan się poprawił. U Nakiego znów nie było żadnych objawów. To sprawiło, że ich Szef postanowił dać mu trzecią domenę. Nie był to jednak zbyt dobry pomysł.
Zazwyczaj w ciągu czterech pierwszych dni rozstrzygało się czy organizm odrzuci moce, czy też łaskawie je zaakceptuje. U Nakiego stan wchłaniania trwał już od 2 tygodni. Sam Szef niepokoił się tą sytuacją i badał go co drugi dzień. Chłopak jęknął na samą myśl o ilości niepotrzebnych nakłuć. Gdyby jeszcze próbowali go ratować, a nie zbierać wyniki do teczek, mógłby to jakoś zaakceptować, ale tak chciał już z tym wszystkim skończyć. Najgorsze było to, że faktycznie mógłby mieć spokój, gdyby tylko złapali Alice. Zgodnie z umową, mogliby sobie po tym odejść i cierpieć w spokoju.
– Mogłeś złapać tą dziewczynę, zamiast panikować – odezwał się nagle chłopak, a rudzielec, który przeglądał właśnie jego blok rysunkowy, zesztywniał.
– Że co?! – spytał oburzony. – Nie panikowałem! Ja cię ratowałem!
Naki spojrzał na niego z czystym rozbawieniem.
– Jeśli krzyczenie "Naki, nie umieraj! Naki! Naki, żyj!" jest twoim zdaniem ratowaniem... – zaczął, ale Hiroshito przerwał mu gestem.
– Doceń, że wytarłem ci potem krew spod nosa – przypomniał.
– Gdybyś jeszcze nie mówił przy tym "Oj, dzidzi pociekło z noska, mamusia zaraz wytrze", mógłbym być nawet wdzięczny – wytknął szatyn.
Teraz to Hiro zaśmiał się szczerze. Widok zszokowanej miny Isamu był wart tych słów!
– Nie zapominaj, że to ja cię ciągnąłem do bazy – powiedział jeszcze, poprawiając rudą grzywkę.
Naki spróbował usiąść, ale szybko zrezygnował i znów upadł na poduszkę. Z zamkniętymi oczami, starał się zmusić żołądek, by został na swoim miejscu. Na szczęście wygrał ten pojedynek i mógł spokojnie przyjrzeć się przyjacielowi. Obserwował jego pełne wyższości spojrzenie i kpiący uśmiech, który teraz był tylko na pokaz, nie mogąc powstrzymać radości. Oto obok niego siedział Hiroshito. Ten Hiroshito, który nigdy się nie mylił, który był we wszystkim najlepszy i który zadawał się tylko z ciekawymi osobami. Do niedawna pod tą kategorię podpadał tylko on sam.
Nagle na twarzy rudzielca pojawił się szeroki uśmiech zwycięzcy, który oznaczał, że coś sobie przypomniał.
– Mam coś dla ciebie! Nie ruszaj się, zaraz przyniosę! – zawołał radośnie.
Już chciał wstać, gdy Naki złapał go za rękę. Zaskoczony chłopak zerknął na leżącego kolegę, czekając na wyjaśnienia.
– Co chcesz w zamian, ognista maszkaro? – spytał szatyn, a Hiro parsknął śmiechem.
Jak on go dobrze znał! Chociaż zapamiętanie, że nawet za prezent chciał coś w zamian, nie było raczej takie trudne. Zwłaszcza, że Nakiego przerażało trochę to, że rzeczy na wymianę nigdy nie były pieniędzmi, a niektóre warunki były dość... ekscentryczne. Z pewnym niepokojem obserwował, jak zielonooki się nad nim pochyla, by zdradzić w tajemnicy swą zachciankę.
Gdy chłopak skończył szeptać i wrócił do pozycji siedzącej, mógł obserwować czerwone rumieńce na twarzy przyjaciela. Naki zawsze tak reagował na podobne prośby, ale po chwili się zgadzał. Rudy z szerokim uśmiechem czekał tylko na kiwnięcie głowy, które zgodnie z przypuszczeniami, nastąpiło szybko.
Nie czekając na nic więcej, złapał odłożony wcześniej blok i wyrwał z niego rysunek, o który mu chodziło. Potem poleciał pędem do swojego pokoju, by ukryć pejzaż w teczce z innymi rysunkami od Nakiego i przynieść tomik wierszy wypatrzony na dniach taniej książki, na których z całą pewnością nie powinien się pojawić.

4 komentarze:

  1. Ten rozdział też uwielbiam <3 Demoniczny Spectruś, przerażony Lync, piesek Gus, no czego chcieć więcej? O i polubiłabym Nakiego i resztę ekipy, ale polują na moją biedną Alice T.T
    Czekam na kolejny i wybacz, że tak długo nie komentowałam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz, ty długo nie komentowałaś, ja długo nie wstawiałam i nie odpowiadałam na komentarze. xd Urok czasu, że go czasami brakuje. :)

      Usuń
  2. Kiedy następny rozdział? Czekam ze zniecierpliwieniem.

    OdpowiedzUsuń