– Nie spieszyło ci się –
spokojny głos Shuna przyprawił Lynca o dreszcze.
Kojarzył mu
się z ciszą przed burzą, choć bardziej pasowało tu stwierdzenie ciszy przed
huraganem. Volan przywołał na ustach złośliwy uśmiech i zaśmiał się sztucznie.
– Chciałem dać ci szansę na
ucieczkę – oznajmił pewnie, choć wcale się tak nie czuł.
Spodziewał się, że Shun coś
odpowie, ale zamiast tego usłyszał głos tej całej Runo.
– Naprawdę? A myślałam, że
błagałeś o pomoc! Przytulałeś się do Spectry jak do mamusi! – zawołała
złośliwie.
Lync poczuł gorąco na policzkach
i odruchowo dotknął jednego, udając, że się drapie. Złość mieszała się ze
wstydem. Przecież to była po części prawda. Błagał o pomoc. I ten fakt
najbardziej go zawstydzał.
– Nie boli cię język?! Przez
dwie ostatnie walki nic, tylko nim miętolisz! – wrzasnął zirytowany.
Runo zdenerwowała się nie na
żarty. Zrobiła się czerwona i bluznęła kilkoma słowami, które dobrze wychowanej
osobie nie przystawały. Nie dokończyła "różowej..." tylko dlatego, bo
leżący na ławce Dan zażądał coli i kilku burgerów. Kiedy widzowie skupili się
na wracającym do życia szatynie, Lync szybko przyniósł wzrok na Shuna. Mimo, że
ten się nie poruszył, Vexos wyrzucał sobie, że zachował nieostrożność taką jak
Shadow, na którego przecież psioczył. Tylko...
– Czemu nie wykorzystałeś
okazji? – spytał.
Chciał uzyskać odpowiedź. Chciał
wiedzieć, dlaczego jeszcze nie poczuł bólu. Czy to była jakaś forma łaski? A
może Shun chciał go zmylić? Bawił się z nim jak Shadow albo Spectra?
– Dziadek nauczył mnie szacunku
do przeciwników. Pierwsi atakują słabsi lub dziewczyny – oznajmił spokojnie
Shun z kamienną twarzą.
Lync
otworzył szeroko oczy. Miał ochotę śmiać się jak Shadow – bez opanowania.
Zastanawiał się czy ktoś kiedyś zwrócił uwagę na to, że rodzina Kazamich
miała dziwne pojęcie o szacunku, skoro samo przestrzeganie ich zasad obrażało
innych. Zaskakująco szczere rozbawienie, które go wypełniało, ustąpiło miejsca
kolejnemu zawstydzeniu, gdy tylko usłyszał następną wypowiedź. Tym razem z ust
Kuroi.
– A ty jesteś jednym i drugim!
Tym razem
nie dotknął policzków ani nie odpowiedział. Nie tylko dlatego, że takie teksty
były już oklepane i dzięki uprzejmości kolegów ze szkoły
mógł wymienić miliard lepiej brzmiących, ale wciąż opierających się na
kwestionowaniu jego męskości. Bardziej pochłaniało go rozmyślanie o tym, co
może zrobić. Wiedział, że jest swego rodzaju panem sytuacji. Póki nie
zaatakuje, jego przeciwnik będzie spokojny. Mógł teraz albo nie narażać się na
obrażenia i uciec albo spróbować walczyć i zostać pobitym, a może nawet
zmasakrowanym. Może przesadzał, ale bał się tego wszystkiego co mogło się stać.
Poprawka: tego co na pewno się stanie.
Z głośnym,
rozpaczliwym westchnieniem wyjął z kieszeni nóż, uśmiechając się gorzko.
Sarogaru, która też walczyła takim narzędziem, wygrała. Może to miał być znak,
że nie wszystko pójdzie źle? Jednak bardziej prawdopodobne było zrządzenie
losu. Wiele osób nosiło ze sobą ostrza. Po to by lepiej się bronić, mocniej
skrzywdzić lub dla zabawy. Tak, to musiał być przypadek. Nie powinien się
łudzić, że nie będzie bolało.
Mocno
zacisnął palce na rękojeści, wiedząc, że jeśli będzie się wahał jeszcze moment,
ucieknie. A tego nie mógł zrobić. Vexosi znienawidziliby go do końca, a on miał
dość patrzenia na nieprzychylne twarze. A gdyby wygrał... Może byliby milsi?
Ale o takiej opcji nie mógł nawet marzyć. Był realistą, a nie, jak twierdził
Volt, pesymistą.
Nie mając
żadnej nadziei wywołał wiatr, który porwał kilka kamieni i rzucił je w stronę
Shuna. Wybrał to chyba tylko dlatego, że rozgrzewka wciąż tkwiła mu w pamięci,
bo przecież nie sądził, że to się mogło udać. Bez zdziwienia spróbował zrobić unik, gdy przeciwnik odrzucił je w jego stronę swoim
podmuchem, ale udało się to tylko z kilkoma kamieniami. Poczuł jak pozostałe
uderzają w jego dłoń, wytrącając ostrze, i w policzek. Ten ostatni cios
otworzył świeżo zasklepioną ranę sprzed walki. Na szczęście siła rozpędu nie
była za silna, ale przecież to był dopiero początek pojedynku.
Nie miał
czasu, by sprawdzić czy mocno krwawi, bo Kazami podniósł kolejne, tym razem
większe głazy i "rzucił" je. Lync spróbował wywołać podmuch taki jak
Shun, ale okazał się za słaby. Ledwo osłonił się płaszczem, który dzięki polu
ochronnemu odbił kamulce. Chłopak czuł, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi.
Nie miał
nawet chwili, by odetchnąć, bo poczuł jeszcze mocniejszy podmuch. Zerknął spod
płaszcza i zamarł. W jego stronę pędziła ławka. Nie myśląc wiele, rzucił się na
ziemię. To uchroniło go od zderzenia, ale serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
Jak miał wygrać? Jak miał choćby uderzyć?
Ledwo stanął na nogi, w jego
stronę pobiegł Shun. Zaczął kopać i uderzać w jakimś stylu walki, którego Lync
nie umiał nazwać. Chłopak starał się unikać ciosów, ale Kazami był szybki.
Wiele uderzeń dosięgało celu i zostawiło po sobie bolesny ślad. Volan starał
się je oddawać, ale blokady Shuna uniemożliwiały to. Przerażony Vexos,
rozpaczliwie myślał jak się bronić. W pewnym momencie zobaczył wyraźnie twarz
przeciwnika. Ze zdziwieniem zauważył, że nie przypominała już kamiennej rzeźby.
Szeroki uśmiech i jakieś iskierki w oczach pojawiały się za każdym razem, gdy
brunet zerkał w stronę Młodych Wojowników. Jakby przed kimś się popisywał.
Lync
wrzasnął, czując silny, wypracowany kopniak w udo. Odskoczył od Kazamiego,
chcąc zyskać na czasie, ale nie spodziewał się, że ten nie pozwoli nawet na
krótką przerwę. Młody Wojownik wywołał kolejny podmuch, który tym razem zaczął
kręcić się wkoło. Volan poczuł przerażenie. Nie mógł się poruszyć. Kazami
tworzył tornado.
On sam
próbował wywołać je kilkakrotnie, ale nigdy mu się nie udało. To było przecież
takie trudne, a Shun nawet się nie zmęczył! Jak miał się z nim równać?!
Spróbował opanować się i zacząć
myśleć trzeźwo, ale to nie było takie proste.
Wywołał swoją falę wiatru i próbował stworzyć tornado, które kręciłoby
się w przeciwnym kierunku by wyzerować siły. Machał przy tym rękoma zgodnie z
kierunkiem, który chciał nadać swojemu atakowi. Mocą kierowało się myślami, ale
w takich chwilach, gdy skupienie było prawie niemożliwe, przenoszenie kontroli
do rąk ułatwiało sprawę. Wiele osób stosowało takie zabiegi, ale nie Shun. On
nie potrzebował takiej pomocy. Panika w sercu Volana dodawała mu sił, więc w
końcu utworzyła się maleńka trąba powietrzna. Nie wyglądała tak okazale jak ta
Kazamiego, ale chłopak usłyszał okrzyk uznania chyba ze strony Gusa.
Gdy zjawiska połączyły się i
zaczęły nawzajem zwalczać, Lync myślał, że oderwie mu ramiona. Dziękował
losowi, że nie zostawił miejsca kontroli w umyśle, bo ból na pewno by go
oszołomił. Kiedy przenosiło się miejsce akumulacji na ręce, to nie tylko
wpływało na kierowanie wiatrem, ale i na punkt odczuwania oporu. A ten był
ogromny.
Chłopak starał się przetrzymać
tysiące igieł wbijających się w ramiona, ale wiedział, że nie wytrzyma dłużej.
Ze strachem spojrzał na swojego przeciwnika, domyślając się co zobaczy. Kazami
oczywiście nie wykazywał zmęczenia. Po raz kolejny zerkał do tyłu, uśmiechając
się pod nosem. Nawet z takiej odległości Lync widział na jego twarzy satysfakcje
i lekkie podniecenie, które najwyraźniej powodowała walka. Zniknęło całe to
opanowanie i chłód, którymi się charakteryzował, ale czy można było się dziwić?
Skoro tylko w walce okazywał emocje, musiały się gromadzić, a potem wybuchać z
siłą wulkanu. Choć tu znowu pasowała bardziej siła huraganu.
Nagle
brunet zmienił strategię. Zdematerializował swoje tornado, na co zaskoczony
Lync zrobił to samo, nie mając sił dłużej utrzymywać rąk wyżej niż na kilka
centymetrów. Czuł jakby ktoś ponacinał
je nożem i posypał solą. Mięśnie błagały o odpoczynek. Miał dość, a to nie był
koniec. Czuł rozpacz połączoną z bezradnością. Nie miał wyboru. Nie mógł się
poddać, bo Vexosi odwróciliby się od niego na zawsze, a on nie chciał być sam!
Nawet ta grupa była lepsza niż przeraźliwa samotność wypełniająca pustkę.
Niespodziewanie poczuł, że się
unosi. Kazami stał jak stał, ale teraz jego twarz pokazywała kpinę i pogardę.
Lync spanikował. Starał się wpłynąć na wiatr myślą, ale gdy tylko poczuł opór,
zerwał kontakt. Głowa pulsowała bólem podobnym do tego z mięśni. To nie powinno
być możliwe! Zwykły, silny podmuch nie powinien mieć takiej mocy jak tornado!
Nie mógł...!
Myśli przerwało zbyt szybkie
poruszenie się w powietrzu. Vexos słyszał przez chwilę tylko świst. Musiał
zamknąć oczy, bo zaczęło mu się kręcić w głowie. Krótki lot przerwało mocne
uderzenie o skalną ścianę. Ból wyparł całe powietrze z płuc, ale dzięki temu,
że zatrzymał się na plecach, bariera płaszcza nie pozwoliła za mocno uszkodzić
ciała. Volan zawsze uważał, że ochrona w płaszczu to niepotrzebny dodatek, ale
teraz dziękował anonimowemu naukowcowi za pomysł.
Gdy tylko
zjechał na ziemię, za sprawą Shuna podniósł się ponownie. Kolejny lot skończył
się tak samo jak poprzedni. Chwilowy brak oddechu, ból w całym ciele i rozpacz.
Kazami robił z nim co chciał jakby był szmacianą lalką!
Nagle Lync został łaskawie
spuszczony pod nogi bruneta. Najprawdopodobniej spowodował to dziewczęcy krzyk,
ale Vexos nie miał sił się nad tym rozwodzić. Całe ciało pulsowało tępym bólem,
ciężko mu się oddychało i nie mógł się skupić. Wyczerpanie chciało go zabrać w
krainę bez snów, ale nie mógł na to pozwolić. To nie mógł być koniec!
– Poddajesz się? – spytał
Kazami... rozbawiony.
Nie wynikało to pewnie z
okrucieństwa tylko z tych nagromadzonych emocji, więc Lync nie miał mu tego za
złe. Niech się kretyn nacieszy zdjęciem maski. Wiedział, ile to znaczy dla
człowieka.
– Poddajesz się? – spytał
ponownie brunet.
Tym razem
słychać było zniecierpliwienie. Lync spróbował się podnieść, ale każdy cal jego
ciała błagał o litość. Wiedział, że tak będzie! Po prostu wiedział! Nieznośne
pytanie dźwięczało mu w uszach, a on bardzo chciał odpowiedzieć na nie
twierdząco, ale gdy tylko spojrzał na Vexosów... Volt i Mylene mieli
nieprzeniknione twarze, Gus oraz Shadow patrzyli na niego mieszanką litości i
pogardy, a Spectra uśmiechał się kpiąco jakby chciał powiedzieć:
"Wiedziałem, że jesteś nikim". Volan podniósł się na czworaka,
wiedząc, że oni chcą tego zwycięstwa. Ryzykował zdrowie, a nawet życie, ale
miał nadzieję, że gdyby sprawy zaszły za daleko, Phantom mu pomoże.
– Nie – powiedział tak głośno
jak tylko zbolałe gardło mu pozwalało.
– Jak chcesz, ale podnieś się.
Nie wypada kopać leżącego – westchnął z uśmiechem Shun.
Mógł trochę dłużej pookazywać
uczucia. Pewnie dlatego się cieszył. Lync trochę uspokojony tym, że nie
dostanie kopa, powoli podniósł się do pionu. Ledwo to się stało, Kazami
zaatakował wypracowaną, sprawiającą dużo bólu salwą ciosów. Vexos próbował je
bezskutecznie omijać i blokować, ale w końcu dał sobie spokój. Rozpaczliwie
zamachnął się obiema rękami, a brunet bez trudu złapał go za nadgarstki,
przerywając ciosy.
Stali na przeciw siebie w
bezruchu. Lync nie rozumiał o co chodzi. Czemu nagle Kazami zaprzestał ataków?
Dlaczego uśmiechał się rozbawiony?
– Myślisz,
że dasz sobie ze mną radę? – spytał najsilniejszy z Młodych Wojowników.
W jego brązowych oczach
błyszczała radość z życia. Lync nie mógł zrozumieć jak jego przeciwnik mógł się
tak zmienić. Z chłodnego, opanowanego posągu w normalnego, szczęśliwego
człowieka. Czy jego kamuflaż też tak bardzo różnił się od prawdziwego ja?
– Mam dość hamowania się. Nie
odpowiadam za to, co zrobię w gniewie, a ty mnie zaczynasz mocno irytować –
dodał z wyraźnym zniecierpliwieniem Kazami.
Volan oderwał od niego wzrok,
próbując wyszarpnąć nadgarstki, ale gdy tylko Shun poczuł to, odwrócił Vexosa i
złapał go od tyłu w mocnym uścisku. Chłopak poczuł, że prawa ręka czarnowłosego
przykłada mu do szyi ostrze, a lewa przetrzymuje go w pasie, żeby się nie
wyślizgnął. Jednak nie było takiej potrzeby. Lync był zbyt przerażony, by
myśleć o ucieczce. Drżał, a stojący przecież tak blisko Kazami musiał to
poczuć.
– Po co
upierałeś się na dalszą walkę? Uwielbiam długie pojedynki, ale głupi,
bezsensowny upór mnie drażni – kontynuował myśl Shun.
Serce Lynca
biło jak oszalałe. Brunet nie mógł nie słyszeć tego objawu przerażenia. Vexos
starał się uspokoić oddech, by ostrze nie przebiło mu tchawicy, a ręka Shuna,
która nagle zaczęła przesuwać się w górę, nie ułatwiała mu zadania.
– Nie
ruszaj się – syknął Kazami, gdy poczuł wzdrygnięcie.
Volan posłusznie opanował
drgawki, zastanawiając się, co znaczy ta cisza, która zapanowała. Czekali na
jego śmierć, a może na moment, w którym mieli go ratować? Chłopak zacisnął
powieki, by powstrzymać nagromadzone łzy. Czuł jak palce czarnowłosego zręcznie
rozpinają zawieszkę od płaszcza, uwalniając ciało od ciężkiego materiału.
Usłyszał jak jego ochrona upada na ziemię. Żałował swojej decyzji. Chciał
płaszcz zapinany tylko pod brodą, bez rękawów, które dawałyby więcej gorąca w
upał i ograniczałyby ruchy, ale też nie pozwoliłyby przeciwnikowi pozbawić go
tego przenośnego pola siłowego.
Ze strachem czuł jak lewa ręka
przeciwnika wędruje na poprzednie miejsce, a nóż schodzi niżej. Ostrze zostało
ustawione idealnie przed jego gnającym jak wicher sercem. Jakby przygotowywało
się na to, że zaraz ustanie na zawsze i próbowało się wyszaleć.
– Skoro pozbyliśmy się
utrudnień, mamy większe pole do popisu – oznajmił Shun.
Brunet
przybliżył usta do ucha Volana jak gdyby chciał mu zdradzić jakąś tajemnicę.
Lync opanował wzdrygnięcie, wyczuwając, że Kazami świetnie się bawi.
– Umiem ominąć żebra i dojść do
serca jednym ciosem. Co ty na to? Bo poderżnięcie gardła daje wyprysk krwi, a
ja nie lubię prać ubrań – spytał, wyraźnie chcąc go wystraszyć.
I udawało mu się to znakomicie.
Vexos nie mógł nic powiedzieć ani się poruszyć. Przerażenie sparaliżowało go
tak mocno jak jeszcze chyba nigdy.
– Możemy też przebić płuca, ale
to będzie dla ciebie raczej nieprzyjemne. A tętnice? Na przykład w udzie? Mamy
tyle możliwości, a wybór musi być tylko jeden. Oczywiście możesz się też poddać
– kontynuował.
Te słowa
pasowały bardziej do Shadowa albo Spectry. Oni bawili się w manipulacją i
uwielbiali patrzeć na strach innych. Jednak ta strategia była mądra. Zapewniała
poddanie się przeciwnika, ale nie zakładała jednej rzeczy. Mianowicie tego, że
przerażenie odbierze mowę, a to przytrafiło się Lyncowi. Milczał, czując ostry
czubek noża przez koszulkę.
– Walcz!
Wygraj dla Mistrza Spectry! – słychać było przejęty głos Gusa.
Lync spojrzał w ich stronę
przerażony. Oczami błagał o pomoc.
– Oj, Gusuś! On o mało nie sika
w majtki ze strachu! Myślisz, że się nie podda? – zarechotał Shadow, który
najwyraźniej czuł się już lepiej.
Volan poruszył bezdźwięcznie
ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Shun przycisnął nóż mocniej,
aż pojawiła się piekąca ranka na skórze, a cienka strużka krwi spłynęła w dół.
– Wiesz, że jeśli się nie
poddasz, muszę cię zabić? – zapytał zezłoszczony Kazami.
Najmłodszy z Vexosów nie mógł
odpowiedzieć. Gardło i umysł sparaliżował strach. Przecież Młodzi Wojownicy też
pragnęli tego zwycięstwa. Usłyszał kilka krzyków od ich strony, które kazały go
puścić i uznać wygrane Shuna, ale doszedł do niego też okrzyk "Zabij
bachora!".
– Mam tego
dość! – warknął Młody Wojownik, przyciskając go do siebie mocniej. – Masz
ostatnią szansę! Raz! Dwa!...
Lync
zacisnął powieki. Spodziewał się rozerwania tkanki i ostrego bólu, ale nie
poczuł nic. Zaskoczony otworzył oczy. Nadzieja doszła do głosu. Przed nim stał
Spectra z złośliwym uśmieszkiem, wyrywając Shunowi nóż.
– On się poddaje – oznajmił.
Volan nie za bardzo wiedział co
się dzieje. Nie dochodziła do niego świadomość, że nie będzie czuł bólu. Że
przeżyje!
– Tylko on
może to powiedzieć! – chłopca doszedł głos tej wrednej Runo.
Zdenerwował
się, że może jednak ta interwencja nic nie da. Spojrzał na Phantoma błagalnie,
a w oczach lśniły jeszcze łzy strachu.
– Więc ja
go wycofuję – oznajmił Lider Vexosów, nie patrząc na niego.
Mimo tego,
że Dan zareagował na tę propozycję entuzjastycznie, Shun nie zwolnił uścisku.
Co więcej, wzmocnił go tak, że Lyncowi zrobiło się niedobrze. Zbyt mocny chwyt
ścisnął boleśnie i tak pusty żołądek. Vexos najchętniej skuliłby się i
spróbował uspokoić oddech, ale nie miał takiej możliwości.
– Czyli nie wygrałem z nim,
tylko został wycofany? – spytał ninja chłodno.
– Czy to ważne? I tak
wygraliście – mruknął Spectra, chcąc złapać Lynca za ramię.
Shun jednak odsunął się, mierząc
Lidera Vexosów wściekłym spojrzeniem. Lync zaczął się znowu bać. Czy to miało
jakieś znaczenie? Co się działo z tym całym Kazamim? Jeszcze kipiał z emocji i
chęci popisania?
– Lepiej brzmi pokonany, niż
wycofany – oznajmił nagle brunet.
Spectra popatrzył na niego, ale
przez tę czerwoną maskę nie wiadomo było co sobie myślał.
– Został wycofany, bo był zbyt
słaby jak na twojego przeciwnika. Narażał swoje życie – powiedział oschle
Phantom.
Wydawał się
być już zirytowany.
– Albo Lider robi mi jakąś łaskę
– oznajmił wzburzonym głosem ninja.
Lync usłyszał poruszenie i szum
rozmów. Spróbował wykrztusić dwa słowa: Poddaję się. Nie przyniosło to rezultatów.
Czy to znaczy, że Shun... zabije go? Tymczasem Kazami kontynuował myśl.
– Dziadek nauczył mnie, żebym
nie przyjmował łaski, ale walczył o swoje – warknął.
Volan
przeniósł wzrok na swojego lidera. Milczał on jak kamienny posąg, którym był
też kilkadziesiąt minut temu Kazami. Teraz Wojownik sprawiał wrażenie, jakby
nie radził sobie z emocjami. Jakby nie potrafił zapanować nad nimi, po tym jak
je dopuścił do głosu.
– Moja rodzina również uczyła
mnie wielu rzeczy. Tyle, że ja mam swój rozum i wiem, które nauki są warte
uwagi – oznajmił dość spokojnie blondyn.
Lync
spuścił wzrok, nie chcąc widzieć jak tamci mierzą się spojrzeniami. Czuł pustkę
w głowie i przerażenie, które tętniło w uszach, nie pozwalając usłyszeć
decyzji. Musiała być jednak dla niego korzystna, bo poczuł, że ręce Shuna
cofają się. Pozbawiony oparcia, osunąłby się na ziemię, gdyby nie kolejny mocny
chwyt za ramię. Tym razem Volan czuł się bezpiecznie i nie miał powodu do
strachu. Spojrzał na swojego wybawcę, chcąc po raz pierwszy w życiu podziękować
z własnej woli, ale ta czerwona maska demona odebrała mu mowę. Dlaczego nic
przez nią nie było widać?
--------------------------------------------------------------------------------------
Wracam do normalnego trybu! Jak dobrze, że wszytko się udało i mam więcej czasu! Wiem, że brak rozdziału nie jest do końca moją winą, ale mam ochotę wstawić dodatkowo rozdział w poniedziałek. Może nie tyle w ramach przeprosin czy nadrabiania, ale z okazji długiego wolnego. ;)
Cieszę się, że nie zaprzestałaś pisać to opowiadanie. Uwielbiałam je czytać i czekałam z niecierpliwością na każdy kolejny rozdział. Byłam i będę Twoją wierną czytelniczką.
OdpowiedzUsuńDziękuję! Tym razem mam zamiar skończyć to opowiadanie, więc nawet jeśli są jakieś przerwy, to wynikają z prawdziwego braku czasu. Bardzo dziękuję za wsparcie. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić razem ze mną do samego końca. :)
UsuńShun to chodząca bomba atomowa, aż strach zajść mu za skórę. Biedny Lync, przynajmniej tym razem mógł liczyć na Spectrę. Aż mam ochotę przygarnąć tego różowego gremlina, otoczyć kocem jak burrito i dać mu chwilę odsapnąć.
OdpowiedzUsuń