piątek, 9 marca 2018

10. Nić porozumienia

Alice, idąc ulicami, często analizowała przechodniów. To był ten wstydliwy nawyk, do którego nie przyznałaby się nawet przed Julie, choć akurat ona nigdy nie komentowała nawet najdziwniejszych zwierzeń. Gdyby chodziło tylko o to, że jest nieśmiała i dlatego nie patrzy na innych, mogłaby o tym mówić głośno, ale z tego co zauważyła, nikt normalnie nie obserwował obcych ludzi.
Może dlatego że byli tak do siebie przyzwyczajeni? W sensie do tłumów. Dla niej, mieszkającej w Lorsono, widok człowieka nadal był tak niezwykły, że nie mogła nie patrzeć i nie dorobić historyjki. To, że za każdą osobą stało życie tak inne od pozostałych było fascynujące. Widząc staruszka z bukietem róż zastanawiała się czy jest tylko posłańcem, czy może idzie świętować coś do swojej rodziny. Może rocznicę ślubu, może szykuje się na pogrzeb? Opcji było tak wiele, a to, że prawdopodobnie nigdy nie dowie się prawdy, było ekscytujące.
                Idąc dość szybko kilka kroków za Klausem, zastanawiała się co mogliby wymyśleć inni przechodnie na ich widok. W końcu to musiał być dość ciekawy obraz. Ona – starająca się nadążyć, on – chyba wściekły, sądząc po tym jak się ruszał. Sadził długie, pozbawione gracji kroki choć był idealnie wyprostowany i dumny jakby właśnie wkraczał do sali tronowej. Dokładnie tak jak wtedy, gdy gniewał się na rodziców.
                Może ta wychodząca ze sklepu kobieta wzięła ich za pokłóconą parę? A przechodzący obok mężczyzna uznał, że są spieszącym się rodzeństwem? Pewnie nie. Byli zbyt niepodobni do siebie by brać ich nawet za dalekich kuzynów. Takie bezsensowne rozmyślania odciągały jej myśli od prób zagadania Klausa. Czuła, że on sobie tego nie życzy. Gdyby było inaczej pewnie odezwałby się do niej zaraz po wyjściu z autobusu, a przecież do tej pory nie zamienili ani słowa.
                Znów spojrzała na jego plecy. Dumne i spięte. Plecy urażonego dziedzica szlacheckiego tytułu. Plecy dorosłego już chłopaka, który zamiast porozmawiać, strzelał fochy jak rozkapryszone dziecko.
                Ta ostatnia myśl ją przestraszyła. Nigdy nie pomyślałaby tak o Klausie! Był jej przyjacielem, prawie bratem! Co właściwie się stało? Dlaczego?! Zatrzymała się, oddychając zbyt głośno i szybko nawet jak na dziarski chód. Nie chciała by to się powtórzyło, ale wiedziała, że odtrutką na niechciane myśli jest rozmowa. Nie przejmując się tym czego chce Klaus, a czego sobie nie życzy, krzyknęła:
                – Zaczekaj!
                Zabrzmiało to strasznie rozpaczliwie. Może dlatego pozwolił jej się ze sobą zrównać? Patrzył przy tym na nią znudzonym, lekko zirytowanym wzrokiem, ale wyraźnie czekał na dalsze słowa. To przywróciło dziewczynie nadzieję, że może będzie tak jak kiedyś, skoro on też chciał kontaktu.
                – Musimy tak chodzić bez celu? Nie możemy pójść do biblioteki albo do kafejki? Jak kiedyś... – spytała, obiecując sobie, że porozmawiają niezależnie od wybranego miejsca.
                Zaskoczyło ją trochę jak łatwo było zacząć. Miała mu tyle do powiedzenia, ułożyła sobie wszystkie słowa w ładnych, idealnych rządkach i czekała z nimi aż to on coś robi. A znając go, mogła się nie doczekać. Wolał milczeć niż zmierzyć się z rzeczywistością. Teraz też nie wydawało się, że coś powie.
                – Kiedyś chodziłem tam z Alice, a nie z tobą, Mascaradzie! – warknął w końcu po dłuższej chwili.
                W oczach dziewczyny pojawił się ból, choć spodziewała się takich słów. Gdyby to nie był Klaus, skuliłaby się wewnętrznie i odpuściła wszelkie próby. Ale to był on. Chłopak przed którym odkrywała największe tajemnice niedostępne dla jej przyjaciół z tego miasta. Szybko wzięła się w garść i spojrzała na niego w miarę spokojnie. To był czas na szczerość.
                – Dlaczego nazywasz mnie Mascaradem, skoro nim nie jestem? To była jakaś toksyna z laboratorium dziadka, która przejęła nade mną kontrolę. Nie jestem Mascaradem. Musisz mi uwierzyć! – przy ostatnim zdaniu poniosły ją emocje, ale chyba była dostatecznie opanowana by go przekonać.
                Z pełnego wyższości uśmieszku wywnioskowała, że jednak nie.
                – Mam ci uwierzyć? – powtórzył za nią, zaciskając palce na swoich skrzyżowanych ramionach. – Kpisz ze mnie, Mascaradzie? Nie kontrolowałaś tego i niczego nie pamiętasz? To jak wyjaśnisz, że ten zamaskowany dureń wiedział o wszystkim, co ci powiedziałem? Jak wyjaśnisz to, że wiedział to, co powiedziałem TOBIE?! Jak wyjaśnisz skąd się dowiedział o moim najgorszym strachu?! Jak wyjaśnisz skąd wiedział, co najbardziej zaboli?!
Na początku tej widocznie wcześniej przygotowanej przemowy Klaus był opanowany, ale w miarę wyrzucania z siebie żalów coraz głośniej krzyczał. Nie miała mu tego za złe. Mogła sobie wyobrazić co czuł. Nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że coś nie było wymierzone bezpośrednio w niego, tylko stało się przypadkiem. Dlaczego dla niej miał zrobić wyjątek w tym rozumowaniu? Zbyt dobrze go znała żeby nie rozumieć, ale to wciąż bolało. Bolał pełen złości wzrok. Pełne goryczy słowa. Zarzucanie jej kłamstwa. Spuściła głowę, wiedząc, że musi się bardziej postarać. To jedno czyniło go podobnym do rodziców. Zawsze trzeba było się przy nim bardziej starać.
                – To było silniejsze niż ja – wyszeptała, wciąż nie wierząc, że chce powiedzieć o tym, co spychała na dno podświadomości od tak dawna. – A do tego sprytniejsze. Skoro zawładnęło mną i kierowało tak, że nic o tym nie wiedziałam, to mogło przejąć moje wspomnienia. Klaus, ja nigdy bym nie powiedziała takich rzeczy. Nie byłabym w stanie tak dopiec nawet najgorszemu wrogowi, a co dopiero tobie. Wiesz, że jesteś dla mnie ważny.
                Starała się nie przypominać sobie swoich ostatnich myśli o Klausie, które nie były przecież przychylne. Nic takiego nie mogło się zdarzyć. Był dla niej jak ukochany brat. W czasie, gdy przekonywała o tym samą siebie, chłopak przyjrzał się jej jeszcze raz, a Alice dostrzegła w jego oczach rozdarcie. Najwyraźniej chciał jej znów uwierzyć, ale coś go hamowało.
                – Co noc boję się, że on powróci – kontynuowała, choć w oczach zalśniły jej łzy, a gardło się zaciskało. Nie chciała o tym myśleć, a co dopiero przyznawać na głos. – Że na zawsze mnie zepchnie w głąb podświadomości. Że nigdy już nie będę sobą. Z drugiej strony chcę tego. Chcę żeby decydował, żebym już nie musiała podejmować decyzji, żebym była... potrzebna. Nie tylko ty nie wiesz co myśleć.
                Niespokojnym gestem obtarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Była zażenowana, że widzi ją w takim stanie. Niepotrafiącą zapanować nad drżeniem rąk i oddychającą w taki sposób jak ludzie oddychają przed wybuchem prawdziwego płaczu. A najgorsze było to, że wciąż jej nie wierzył. Rozglądał się niespokojnie tylko dlatego, że czuł się niepewnie w towarzystwie płaczącej osoby, a nie dlatego, że zrozumiał swoje błędne myślenie. Zbyt dobrze poznała jego reakcję, by się łudzić.
                – Ale wiesz co jest naprawdę straszne? – dygotała coraz mocniej. – Że wszyscy przyjęli tę wiadomość z takim spokojem. Ty jesteś pierwszą osobą, która w ogóle ma z tym jakiś problem. Inni powiedzieli: "O. Czyli to nie była prawdziwa osoba? Tylko wytwór? Trudno." Żyją sobie dalej. Nie wspominają go, chociaż znali go tyle czasu! To on stworzył Młodych Wojowników! Przyjaźnili się z nim! Przeszli z tym do porządku dziennego. Nikt nie tęskni. Bo przecież to nie był człowiek, tylko wytwór! Nie istniał! – Nie była pewna czy wymawia słowa dość wyraźnie by je zrozumiał, ale nie mogła się dłużej hamować. Tama została przerwana. – Wiesz ile razy zastanawiałam się czy zachowaliby się tak samo, gdybym to ja była tym nieprawdziwym cieniem? Czy też by powiedzieli: "O. Alice nigdy nie istniała. Dobra. Trudno. Nie ma o czym gadać"? Nikt by nie tęsknił? Nikt nawet by się nie smucił? Jak ktoś umiera, to się o nim pamięta, więc czemu gdy ktoś nie istnieje...?
                Przerwał jej przejeżdżający tir. Włosy zafalowały od podmuchu, więc miała chwilę żeby się uspokoić i doprowadzić do porządku. Nie było to zbyt trudne. Nieco zaskoczona stwierdziła, że gdy już przerwano jej zwierzenia, nie miała zamiaru mówić nic więcej. Była po prostu zmęczona. Chciała gdzieś usiąść i nic nie robić. Nie miała nawet ochoty sprawdzić czy to coś dało. Czy Klaus przejrzał na oczy. Gdyby okazało się, że jednak nie, zostałby jej chyba tylko rozpaczliwy płacz nad końcem czegoś, co miało trwać do śmierci.
                – Nie wiem, kogo widzę, gdy na ciebie patrzę – odezwał się ostrożnie chłopak. – Nie wiem czy ci wierzyć.
                W na pozór chłodnym głosie słychać było, że faktycznie to przeżywa. Że jest zagubiony, a nie próbuje się na niej mścić. Gdyby tylko nie był tak uparty...
                 – Klaus... – zaczęła, ale gardło było zbyt ściśnięte by dokończyć.
                Zresztą co miała mu powiedzieć? Wszystko teraz mógł zinterpretować jak napad na swoją osobę. Lepiej było milczeć. Tak jak zawsze przy jego humorach.
                – Nie pospieszaj mojej decyzji – warknął chyba w odpowiedzi na niewypowiedziane słowa. – Spędzimy ten dzień razem, a potem będę wiedział co i jak. Do tego czasu, jesteśmy dla siebie jak obcy.
                Patrzyła w jego nachmurzone oczy, które teraz nie miały w sobie nic znajomego. Skoro podjął już jakąś decyzję, nic nie mogło jej zmienić. Musiała jeszcze się pomęczyć w niepewności. Znajomy skurcz znów pojawił się w jej żołądku, ale starała się pocieszyć, że w końcu poczynili jakiś progres. Skinęła głową, próbując znaleźć rozrywkę, która mogłaby pomóc na nowo się do siebie zbliżyć. Od dawna miała gotowe miliony opcji, wypróbowane i całkiem nowe, ale coś co nie do końca rozumiała, kazało jej wybrać coś, co przedtem kategorycznie odrzuciła.
                – Może obejrzymy pojedynek Młodych Wojowników i Vexosów? – zapytała, zanim zrozumiała co mówi.
                Spuściła wzrok, myśląc, że Klaus się wścieknie, bo uzna to za prztyk albo próbę upokorzenia, ale on się zgodził.  Po prostu, bez zbędnych emocji czy komentarzy. Chyba zaczynał już chłodno kalkulować, co przemawia za jego opcją, a co za tą Alice.
Kiedy szli przed siebie, milczeli, zajmując się swoimi sprawami. Alice doprowadzała się do psychicznego ładu i była prawie pewna, że nikt nie dostrzeże, że jeszcze kilka chwil temu miała małe załamanie nerwowe. Nagle poczuła dłoń na ramieniu. Zatrzymała się i zerknęła niepewnie na Klausa, pewna, że zażąda zmiany planów, ale on tylko położył dłoń na jej policzku i kciukiem przejechał po jednej powiece, a potem po drugiej. Poczuła dziwne łaskotanie na prawie całej twarzy i uśmiechnęła się. Właśnie użył swojej zdolności, żeby usunąć wszelkie ślady płaczu! Tyle razy obserwowała jak robił to na sobie, a teraz tego doświadczyła! Było to znacznie bardziej dziwne niż opowiadał.
Rzuciła mu szeroki, szczery uśmiech, ale zaraz się odwrócił i wrócili do maszerowania.
Mimo wszystko można było uznać, że porozumienie zostało w jakiś sposób zawarte.

------------------------------------------------------------------------------------

   Przepraszam za obsuwę. Miałam ciężki tydzień. Ale postaram się ogarnąć rzeczywistość. W końcu przyzwyczaję się do innych, ciężkich tygodni i wszystko będzie cacy.

   Ten rozdział w pierwotnej wersji był dla mnie chyba od samego początku trudny. Do napisania, potem do czytania. Dużo w nim zmieniłam i podoba mi się bardziej, chociaż może skróciłabym jeszcze kilka rzeczy.

   Tak czy siak, miłego czytania. ^^

3 komentarze:

  1. Alice przydałoby się kilka sesji u psychoterapeuty, poza tym skoro tak przeszkadza jej, że każdy zapomniał o Mascaradzie to proszę oto największy pozytyw reakcji Kalusa - wyraźnie go pamięta! XD
    Mam nadzieję, że teraz znajdziesz trochę czasu na odpoczynek c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co się z nią działo było dla niej bardzo traumatyczne i najprościej byłoby ją wysłać do psychiatry, ale to Alice. Nie będzie chciała iść, żeby nikogo nie martwić, a poza tym uzna, że tylko będzie przeszkadzać psychiatrze. XD
      O tak. Pamiętanie Mascarada to największa zaleta Klausa. :)

      Usuń
    2. Największym wrogiem Alice jest czasem ona sama xD

      Usuń