piątek, 5 października 2018

37. Festiwal

Dan z zadowoleniem wyłączył komunikator. Ostatnio martwił się, że Runo zaczęła być na niego wściekła, ale chyba mu się zdawało, skoro dała się przekonać do pomysłu Marucho praktycznie od razu! Wiadomo, że duży wpływ miała na to jego inteligencja i urok, ale gdyby się uparła, nic by nie pomogło. Chociaż może, skoro był doskonałym liderem...
Pogrążenie się w samozachwycie nie było mu jednak dane, bo najmłodszy z Młodych Wojowników pociągnął go za rękaw.
– Czyli mogę iść? – upewnił się blondyn.
Nigdy nie robił niczego bez wyraźnego potwierdzenia lub dowodu, dlatego rzadko wtajemniczali go w zawiłe sprawy, w których głównym narzędziem śledczym było zgadywanie. Nie dałby im działać.
– Jasne, Marucho! – odpowiedział Dan z olśniewającym uśmiechem. – Przecież słyszałeś jak ją omotałem! Potrafię być tak wspaniały, że aż czasem się siebie boję!
Chłopiec skwapliwie pokiwał głową, wyciągając z kieszeni coś podobnego do game boya. Daniel zawsze podziwiał to, że Marucho potrafił nadać swoim wynalazkom takie miłe dla oka i serca kształty. Dlatego był lepszy niż naukowcy Vexosów! Pewnie Mascarad o tym wiedział, gdy wybierał go do drużyny. Odrzucił przecież tak wiele silnych osób dla dzieciaka, który wyróżniał się tylko inteligencją i wiedzą.
– Dzięki za wszystko i do zobaczenia! – zawołał blondynek i wpatrzony w maleńki ekranik, zniknął w tłumie.
Dan uważał, że to naprawdę fajny wynalazek. Jeśli przeszedłby testy i został zainstalowany w komunikatorach, mógłby obserwować Runo i od czasu do czasu „niechcący” na nią wpaść. Vexsosów też można by było łatwo unikać. Same plusy!
Chłopak, chichocząc pod nosem, rozejrzał się wkoło. Musiał przyznać, że festyn Zenohelda prezentował się świetnie. Wszędzie rozstawiono kramy z jedzeniem i pamiątkami. Pozostawiono tylko tyle miejsca, żeby można było przejść do kolejek, karuzel, cyrku czy małego teatru. Jak na razie tylko tyle zobaczył, a przecież to był jedynie jego rewir. Gdyby tylko mógł się bawić jak inni, byłoby cudownie. Nie musiałby wiele wydawać, bo w bezpłatnych konkursach wygrywało się kartki, które wymieniano na bilety i jedzonko. Taka okazja mogła się nie powtórzyć!
Z ciężkim sercem przeszedł obok stoiska z cukierkami. Starał się nie myśleć o zabawach. W końcu był na służbie. Nie mógł zawieść swoich fanów! Do tej pory rozdał już chyba z pięćdziesiąt autografów i zapozował do trzydziestu zdjęć. Na każdym kroku czuł na sobie zachwycone spojrzenia. Miał się teraz pokazać od tej innej, prawdziwej strony?
– Panie Kuso! – usłyszał nagle jakiś dziewczęcy głosik za sobą.
Gdy się odwrócił, zobaczył śliczną blondynkę ubraną w błyszczącą bluzkę. Julie miała podobną. Tłumaczyła mu dwie godziny z jakiego sklepu ją ma i w jaki sposób ją zdobyła, ale nie słuchał. A szkoda. Mógłby teraz zaimponować tej ślicznej dziewczynie. Chociaż, z jej wielkich oczu wyczytał, że wcale nie musiał tego robić.
– Czy mógłby pan… – dziewczyna nie dokończyła zdania, patrząc na niego niepewnie.
Była cała czerwona, co idealnie podkreślało jej zachwyt.
– Mów mi Dan. Pewnie jesteśmy w tym samym wieku. – Wyszczerzył się.
– Ja jestem Hayami. Hayami Furusawa. Jestem pa... twoją fanką. – Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogę zrobić sobie z pa... tobą zdjęcie?
Kolejna taka prośba. Oczywiście odpowiedź była taka sama jak zawsze.
– To będzie dla mnie zaszczyt!
Po zrobieniu tej rutynowej czynności blondynka odbiegła cała w skowronkach, a Kuso odprowadził ją wzrokiem. W końcu do jego zadań należało sprawdzanie czy jest bezpiecznie. Porządnie się zdziwił, gdy nagle dostrzegł jak z tłumu, w którym zniknęła, wychodzi jego mama. Przecież miała pomagać przy jednym ze stoisk razem ze swoimi koleżankami. Miały zbierać na jakiegoś dzieciaka z południa. Zdaniem Dana najpierw należałoby się zająć najbliższą okolicą, ale jego mama była zachwycona. Od razu wpisała się na listę jako sprzedawczyni i nikt nie mógł jej od tego odwieść. Dlaczego więc nie szerzyła dobra, tylko szła w jego kierunku z podejrzanie zadowoloną miną? Chłopak przez chwilę rozważał ucieczkę, ale doszedł do wniosku, że to głupie i dziecinne, a on przecież był poważnym, dorosłym liderem!
– Danielku! Kochanie, tak się cieszę, że wreszcie cię znalazłam!
Kobieta jeszcze nie dorosła do tego, żeby dostrzec jego samodzielność, ale to nie znaczyło, że musiała tak go poniżać. Dan miał zamiar ją skarcić, ale nagle dostrzegł, że nie jest sama. Za sobą ciągnęła dziewięcioletnią dziewczynkę uczesaną w jeden kitek z prawej strony głowy. I choć bardzo chciał wierzyć, że to inna dziewięcioletnia dziewczynka, nie potrafił się oszukiwać, że to nie jego młodsza siostra.
Poczuł bardzo wyraźnie, że zrobił błąd. Mógł uciekać jak najprędzej, póki był czas, a teraz było już za późno i Miyoko Kuso stała przed nim z proszącym uśmiechem.
– Płomyczku, mój maleńki ogniku… – zaczęła wymieniać jego przezwiska z dzieciństwa, co miało go chyba zmiękczyć.
Dan poczuł tylko wyraźną niechęć. I do matki, i do siostry, która wpatrywała się w niego gniewnie. Chyba miała ten sam pogląd na tę sytuację co on.
    – Mamo… – jęknął w końcu, przerywając wyliczankę. – Jestem w pracy!
Kobieta nie wydawała się przekonana. Z lekkim uśmiechem skinęła głową, co wcale nie znaczyło, że ten argument ją przekonał. Jej syn przełknął ślinę. Wiedział, że nie będzie łatwo.
– Twoja służba polega na opiekowaniu się wszystkimi ludźmi tutaj – oznajmiła. – To, że będziesz miał na Lucy oko, nikomu nie przeszkodzi. Na pewno trochę czasu z siostrzyczką będzie dla ciebie wytchnieniem.
Szatyn uśmiechnął się gorzko. Bardziej nie mogła spudłować. Owszem, kochał Lucy, ale nigdy nie lubił z nią przebywać. Traktowała go trochę z góry i była coś za twarda jak na smarkulę. W tym ostatnim przypominała Runo, ale brakowało jej tego zalążka kobiecości, który rekompensował poniżenia i guzy. A najgorsze było to, że się rządziła. Nie rozumiał jak ktokolwiek mógł pomyśleć, że można narzucić swoją wolę liderowi Młodych Wojowników!
Chłopak już-już otwierał usta, by się sprzeciwić, ale matka nie dała mu możliwości zaprotestowania.
– Kochanie, jesteś ostatnią deską ratunku! Tata ciężko pracuję, ja też. A ty tylko chodzisz to w jedną, to w drugą stronę. Masz możliwość udowodnić, że jesteś odpowiedzialny!
Coś słabe były te argumenty. Chciał jej to uświadomić, ale pocałowała go w czoło i zniknęła w tłumie z krzykiem:
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć!
Dan jęknął, czochrając się po głowie. Była dla niego za sprytna! Nieśmiało zerknął na swoją siostrę, która wpatrywała się w niego bez zachwytu. Wyglądała tak jak wtedy, gdy rodzice zabronili jej iść do „narzeczonego”, gdy chorował na świnkę. Nie robiła scen jak Daniel, tylko wpatrywała się we wszystkich bez słowa, zamknięta w kokonie z gniewu. To było gorsze od wrzasków i krzyków. I on miał spędzić z taką nachmurzoną smarkulą cały dzień?
Nagle wpadł na świetny pomysł. Nie myśląc o konsekwencjach, przykucnął obok niej z szerokim uśmiechem.
– Lucy, nie mam ochoty się tobą zajmować – powiedział prosto z mostu.
– Ja też nie mam ochoty się tobą zajmować – wymamrotała szatynka z naburmuszoną miną.
To ubodło jego dumę, ale, o dziwo, go nie zdenerwowało. Co więcej, poszerzył uśmiech.
– Dlatego też, pędraku, pobiegniesz się ładnie bawić i ani się waż wpaść w kłopoty! – ostrzegł.
Lucy nie trzeba było tego ani razu powtarzać. Skinęła szybko główką i pobiegła jak mogła najdalej. Tymczasem Dan wyprostował się i z zadowoleniem wyrzucił z pamięci ostatnie kilka minut. Nie spodziewał się żadnych kłopotów. Nie on jeden zostawił przecież siostrzyczkę bez opieki. To zdarzało się codziennie i nikt przez to nie cierpiał. Prawda? Prawda.
                                                      ***
Lync kręcił się od dłuższej chwili na tym beznadziejnym festiwalu, szukając Spectry. Musiał się dowiedzieć jaki teren miał patrolować, a Wielmożny-Mistrz-Co-To-Ma-Wszystkich-Gdzieś nie odbierał komunikatora. Oczywiście nie musiał pytać się akurat jego. Młodzi Wojownicy też mieli rozpiskę, ale iść prosić wroga o pomoc było poniżej jego godności. Za to Mylene i Gusa trochę się obawiał po dzisiejszym spotkaniu z Shadowem.
Na samą myśl o tym, jaki wstyd mu zrobił, poczuł, że się czerwieni. Ukradkiem rozejrzał się wkoło. Miał wrażenie, że każda postać z tego przepychającego się tłumu wie, co się działo i kpi sobie z niego. Kobiety, prowadzące dzieci przebrane za postacie z bajek na konkurs, mężczyźni trzymający za ręce swoje ukochane, sprzedawcy, zachwalający towar, w tym maski kota... Wszyscy patrzyli na niego pogardliwie, kiedy tylko odwracał od nich wzrok. Miał tego dość!
Spojrzał w tył, by przyjrzeć się dokładnie kobiecie, która przymierzała pierścionek i, jak mu się zdawało, wykrzywiła się z pogardą, gdy przechodził. Poczuł złość, że teraz zgrywała niewiniątko. Z delikatnym uśmiechem powiedziała coś, czego nie dosłyszał, a najbliżej stojący zanieśli się śmiechem. Chłopak zacisnął dłonie.
– Nie bądź taki przewrażliwiony – odezwał się nagle chłodny głos tuż przed nim.
Lync wyprostował się natychmiast i odwrócił niepewnie głowę. Był zły, że dał się tak zaskoczyć, ale postanowił tego nie okazać. Tego oczekiwałby ten blondyn. Zamiast tego uśmiechnął się złośliwie.
– Wreszcie raczyłeś się pojawić – warknął, ignorując poprzednią wypowiedź.
Lider oparł się wygodnie o najbliższy straganik. Jak zwykle był pełen wyższości.
– Nie wiedziałem, że mnie szukasz – powiedział spokojnie. – Nawet nie przypuszczałem, że już się stęskniłeś.
Lync poczuł się nieswojo. Nigdy by o tym nie pomyślał. Tęsknić za Vexosami? Absurd! Za Spectrą i jego maską, straszącą go w snach? Jeszcze większy absurd! Wykrzywił pogardliwie wargi.
– Wcale nie tęskniłem – oznajmił butnie. – Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszyłem, że nie ma was w pobliżu. Wy pewnie... też byliście zadowoleni.
Ostatnie zdanie było niepotrzebne. W dodatku to zawahanie... Lync nie mógł sobie wybaczyć, że palnął taka głupotę. To, że chciał usłyszeć zaprzeczenie, nie znaczyło, że mógł się ujawniać. Wpatrywał się w zakrytą twarz swojego lidera z napięciem. Nie wiedział, co się działo w tej głowie. Podejrzewał, że się z niego śmieje. Albo myśli o tym, jaki to jego podwładny jest żałosny. Cokolwiek to było, na pewno nie było miłe. Zaciśnięte dłonie zaczęły go już boleć, ale nie miał innego pomysłu jak wytrzymać te wszystkie emocje.
– Shadow nie był zadowolony – powiedział nagle lider, a w Lynca wstąpiła nadzieja. – Marudził, że nie ma kogo męczyć.
Cała radość natychmiast z niego wyparowała. Wściekł się na siebie po raz kolejny. Przecież to był Shadow! Z jakiego innego powodu miałby tęsknić? Nikt go tu nie potrzebował. Ani jego partner do działań w terenie, ani ich lider, ani żaden inny członek Vexosów! U Alice było mu znacznie lepiej. Ciekawe, czy choć trochę się ucieszy, gdy znów go zobaczy? A może uzna, że woli towarzystwo Volta albo tego głupiego albinosa? I będzie musiał wrócić do knującej coś Mylene i do Specry, który bardzo chciał pozyskać każdego, nawet najgorszego sojusznika, i znowu musiałby zacząć się martwić, po której stronie będzie bezpieczniejszy, a to przecież było niełatwe! Nie chciał być wciągnięty w te brudne gierki o władze!
– Więc dlaczego zawracasz mi głowę? – chłodny głos blondyna skutecznie przywrócił go do rzeczywistości.
Spojrzał na Spectrę, który nadal opierał się o prowizoryczną ściankę. Lync miał wrażenie, że lider się nudzi, ale nie mógł tego stwierdzić przez tę przeklętą maskę. Jeśli nie chciał go rozgniewać, musiał działać szybko.
– Przyszedłem się dowiedzieć jaki teren mam patrolować – oznajmił dość spokojnie, choć zaczynał czuć się niepewnie.
Nie lubił przebywać w towarzystwie przywódcy.
– Nie wiesz tego? – odpowiedział takim samym tonem Phantom.
Lync przełknął ślinę. Miał wrażenie, że to złudny spokój, a Spectra jest tak naprawdę dość zdenerwowany tym, że znowu nie wywiązał się z najprostszego zadania. I do tego to nie był pierwszy raz. Ani drugi czy trzeci. Co najmniej sześćdziesiąty-któryś. Volan przełknął ślinę i z trudem powstrzymywał się, by się nie cofnąć.
Przypomniały mu się wszystkie te chwile, kiedy lider, zdenerwowany jego bezużytecznością, wymierzał mu kary. Najczęściej na oczach reszty Vexosów, żeby go jeszcze bardziej poniżyć. Co jeśli w tej roli wystąpi tłum? Nie dość się nacierpiał przez Shadowa? Nogi zaczęły mu drżeć, kiedy blondyn, ze swoim zwykłym, beznamiętnym wyrazem widocznym na niezasłoniętej, dolnej części twarzy, ruszył w jego stronę.
– Volt ci nic nie powiedział? – spytał przerażająco spokojnie. – O Shadowa oczywiście się nie pytam, ale Młodzi Wojownicy? Przecież tak jakby działamy razem.
Lync bał się odpowiedzieć. Jeśli popełniłby błąd, mogłoby być jeszcze gorzej. Wolał więc milczeć. Nawet pochylił głowę, gdy tamten stanął tuż przy nim, gotów w każdej chwili ją zasłonić.
– Biedny Lync… – kontynuował dziwnie miękko Spectra. – Naprawdę nikt się tobą nie zajął?
Gdyby Lync go nie znał, mógłby się pokusić o stwierdzenie, że lider naprawdę nie widzi jego winy w tej sytuacji i jest raczej rozczarowany resztą, ale znał tę sztuczkę. Nabierał się na nią wielokrotnie. Teraz był przygotowany na bolesny finał. Zacisnął powieki i zagryzł wargi, czekając na to, co musiało nadejść.
– Może to dlatego, że WSZYSCY dostali plan? – Głos Spectry przeszedł metamorfozę. Stał się chłodny, lekceważący i, co tu kryć, trochę groźny. – Nawet ty. I wszyscy myśleli, że taki Lync będzie pamiętał, co ustaliliśmy na naradzie. Jednak się trochę przeliczyli.
Szybko złapał go za rękę i podniósł ją tak, by mieć łatwy dostęp do komunikatora. Szybko wpisał odpowiednie hasła i w powietrzu zawisła mapa okolicy z zaznaczonymi bardzo wyraźnie podziałami. Chłopak poczuł wstyd. Nawet o tym nie pomyślał.
– Ale mnie nie było na żadnej naradzie… – wymamrotał, mając nadzieję, że chociaż tak się obroni.
To nie był jednak najlepszy pomysł. Phantom podniósł mu głowę i zmusił do spojrzenia w przerażającą, czerwoną maskę.
– A pamiętasz może jak do ciebie zadzwoniłem, streściłem wszystko, a ty przytaknąłeś kilka razy, mówiąc, że wszystko rozumiesz? – spytał z wymuszonym uśmiechem.
Oczy Lynca rozszerzyły się. Miał wrażenie, że nie może złapać tchu. Teraz, gdy Spectra tak o tym wspomniał, wszystko wróciło. Ale wtedy Volan się tak spieszył, żeby pomóc Alice przy obiedzie, że nie słuchał uważnie. To nie była jego wina! Chciał ponownie opuścić głowę, ale dłoń blondyna mu w tym przeszkadzała. Mógł tylko uciec spojrzeniem w bok.
– Tak myślałem… – głos Spectry był na powrót przerażająco spokojny i niemal czuły. – Roztargniony jak zawsze. Gdzie ty masz głowę?
Lync zaczynał się naprawdę bać. Phantom był zbyt blisko. Nie mógłby od niego uciec nawet, gdyby bardzo chciał, a kolejne pytanie tylko pogorszyło sytuację:
– A chociaż trenujesz na Altairze?
– T-tak… – wyjąkał niepewnie chłopak.
Wiedział, że on i Phantom mają inne wyobrażenia o treningu. Lync co prawda kilkakrotnie zakładał kask bojowy, by przyzwyczaić się do tego dziwnego uczucia, ale gdy tylko wyczuwał mdłości, panikował i zdejmował go. Dla Wielmożnego Pana Spectry to było zapewne za mało. Narzekał przecież tak często na jego treningi. Powtarzał, że nie wystarczy robić to, co zwykle, by dojść do wprawy, że trzeba jeszcze pracować nad nowymi ruchami i zdolnościami, że nie można się cofać i kończyć, gdy nagle moc rozwijała się w niespodziewanym kierunku.
Wyczuwając niebezpieczeństwo, cofnął się. Kiedy jednak Spectra to zobaczył, złapał go za ramię i przyciągnął go do siebie. Lync starał się nie syknąć, choć ból był silny. Lider za mocno zaciskał palce.
– Na pewno? – spytał przerażająco. – Przecież to dla twojego dobra. Żebyś wreszcie nas dogonił.
To było dość zabawne. Mówił o jego dobrze, robiąc mu równocześnie krzywdę. Chłopak wykrzywił się złośliwie. Miał to być uśmiech, ale przez ból nie dawał rady.
– Mówię prawdę! – syknął szybko, starając się jak najmniej ruszać złapaną ręką. Liczył, że Spectra trochę odpuści, gdy zobaczy, że nie myśli o ucieczce.
Jednak blondyn chyba nie zauważył jego kapitulacji. Twarz miał nadal nieprzeniknioną nie tylko dzięki masce.
– Więc dlaczego nie masz Altaira przy sobie? – zapytał cicho. – Po tylu próbach powinieneś się już przyzwyczaić.
To była jawna niesprawiedliwość. Bo on akurat wiedział jak powinno to wyglądać! Bo on siedział w Volanie i wiedział, kiedy ma nastąpić ten przełom! Starając się nie zdenerwować, Vexos zmarszczył brwi.
– Może ten naukowiec się pomylił w obliczeniach? – warknął. – Może jakoś inaczej reaguję, bo mam inny organizm?
Czerwona maska uniemożliwiła mu ocenienie sytuacji. Gdyby wiedział jaką minę ma lider, nie powiedziałby tego, a tak, poczuł jeszcze większy ból. W oczach stanęły mu łzy, ale nie chciał dać Spectrze satysfakcji. Zacisnął zęby, walcząc z ochotą, by się skulić.
– Udowodniono, że im młodszy organizm, tym szybciej się przyzwyczaja do tej broni – oznajmił spokojnie Phantom. – I, mój drogi, nie sądzę, żebyś był wyjątkowy w tej kwestii. Powinieneś więcej ćwiczyć. Chcę następnym razem zobaczyć cię w kasku. Rozumiesz?
Volan nawet nie myślał o sprzeciwie. Sam pomysł, że mógłby się teraz postawić, przyprawiał go o dreszcze. Szybko pokiwał głową, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie chciał, żeby głos mu zadrżał. Na szczęście Spectra był dziś łaskawy i nie domagał się słownego potwiedzenia. Puścił go i odsunął się o krok.
– Wiesz, Lync. Nie chcę cię karać. Lepiej żebyś to zrobił – powiedział łagodnie i poszedł w swoją stronę.
Vexos wykrzywił pogardliwie wargi. Zapewne jego lider był teraz pewny, że dał mu taryfę ulgową. To, że chciał być przyjazny, by pozyskać jego lojalność, wcale nie pomagało. Lync nie wiedział zbytniej różnicy, prócz tego, że blondyn czasem dorzucał parę zdań, które były, jeśli się głębiej zastanowić, dość miłe.
– Gdyby tylko tak nie robił, płaszczyłbym się u jego stóp jak Gus – wymamrotał, rozcierając zbolałe ramię.
Będzie miał siniaka! Na pewno!
Po chwili dotarło do niego to, co powiedział i uśmiechnął się zszokowany. Wiedział, że to nie była prawda. Owszem, był tchórzem. Owszem, udawał przed wszystkimi. Owszem, był najsłabszy z Vexosów. Ale miał w sobie coś, co czyniło go lepszym od Gusa. Nie wiedział jak to nazwać. Duma? Upór? Tak czy siak, wolał znosić wszelkie tortury, niż się poddać i dobrowolnie poniżyć.
Z nową wiarą we własne możliwości włączył mapę, by jeszcze raz upewnić się, gdzie ma być. Wzdychając z ulgą, że to druga ręka była poturbowana, ruszył we właściwym kierunku.
                                                                 ***

Dziewięcioletnia szatynka biegała wesoło pomiędzy stoiskami, ciesząc oczy. Tyle kolorów i kształtów w jednym miejscu jeszcze nie spotkała. Nie mogła się zdecydować na jaką atrakcję teraz pójść. Wszystko wyglądało tak kusząco! Zatrzymała się tylko na chwilę, by przyjrzeć się jednemu ze straganów, a już usłyszała obok siebie jakiś głos:
– Przepraszam dziewczynko, czy może jesteś siostrą Daniela Kuso?
Lucy, co tu kryć, była przyzwyczajona do takich sytuacji. Zaczepiali ją dziennikarze, fanki, osoby, które interesowały się Młodymi Wojownikami. Nie odeszła, widząc grubawego mężczyznę z przetłuszczonymi półdługimi włosami i trochę niepokojącym spojrzeniu. Dan kiedyś takie miał jak go znieczulili morfiną, żeby poskładać mu całkowicie rozszarpaną nogę.
– Oczywiście – przytaknęła, nie widząc sensu w ukrywaniu oczywistości.
– Bawisz się z przyjaciółmi, co? – spytał mężczyzna.
Jego głos był aż za słodki. Mała Kuso mimowolnie się skrzywiła.
– Jestem na tyle duża, żeby chodzić gdzieś sama! – oznajmiła butnie, patrząc na niego spod zmrużonych brwi.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i przykucnął, żeby ją lepiej widzieć.
– Oczywiście… – zgodził się, przyglądając się uważnie jej twarzy. – Powiedz mi, czy masz moc?
Dziewczynka westchnęła. Znowu te pytania! Reporterzy nie dawali jej spokoju!
– Jeszcze nie, ale to nastąpi szybko! – odpowiedziała z dużą pewnością.
– Nawet nie wiesz jak szybko… – wymamrotał mężczyzna, przyglądając się jej dłoniom.
Lucy zaczynała się już nudzić i gdy tylko usłyszała, że znajomy głos woła jej imię, popędziła jak mogła najszybciej w kierunku, z którego dochodził krzyk. Lekko się zdziwiła, bo usłyszała w nim delikatną panikę, a Lync, przed którym ledwo się zatrzymała, był nieco blady. Przywitała się z nim serdecznie, bo polubiła go w czasie ostatniej wizyty u Alice, a on to zignorował i tylko kazał jej iść za sobą.
– To nie było miłe! Najpierw trzeba się przywitać! – zarzuciła mu, gdy przeszli już kilkanaście kroków.
Vexos popatrzył w tył i kiedy uznał, że są już dostatecznie daleko, zatrzymał się.
– Nie możesz rozmawiać z obcymi! – syknął, niepewnie zerkając za siebie.
Szatynka machnęła ręką.
– Daj spokój! – zaśmiała się. – Przecież dam sobie radę!
– A jeśli nie? – Lync nie miał zamiaru odpuścić. – Zresztą nie możesz rozmawiać z tym człowiekiem!
Lucy bardzo nie lubiła, gdy ktoś jej czegoś zabraniał. Zmrużyła brwi i tupnęła nogą.
– Dlaczego nie?! – krzyknęła buntowniczo. – Znasz go?!
Lync zrobił identyczny ruch.
– Owszem, znam! I zabraniam!
Nagle otworzył szeroko oczy, jakby coś do niego dotarło i spojrzał na nią, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu. Szybko się jednak otrząsnął i znów zdenerwował.
– Zresztą co ja się tobą przejmuję? – warknął, delikatnie dotykając swojego ramienia.
Skrzywił się przy tym niemiłosiernie, a z małej Kuso zszedł cały gniew.
– No dobra. Ufam ci – skapitulowała, podchodząc bliżej.
Chłopak nie zauważył tego, bo skupiał się tylko na swojej kończynie.
– Chyba bardzo boli – powiedziała nagle mała. – Może trzeba opatrzeć?
Lync spojrzał na nią zaskoczony, a Lucy prychnęła śmiechem. Chyba nie wiedział, że rany można zabandażować!
– Samo się zagoi… – wymamrotał dziwnie zmieszany.
Lucy nie miała ochoty się poddawać. Nie dwa razy z rzędu.
– Mój wujek Iida też tak mówił, a potem musieli mu obciąć calutką nogę – oznajmiła pełna dobrych chęci.
Chłopak rzucił jej na wpół przerażone spojrzenie.
– Ja chyba tego uniknę – zaczął niepewnie.
Dziewczynka zaśmiała się.
– Już niedługo się przekonamy! – zawołała wesoło. – Coś czuję, że was odwiedzę za kilka dni. Może nawet zostanę na noc? I pomożecie mi odrobić głupią matmę!
Zanim Vexos jej odpowiedział, pomachała mu i z szerokim uśmiechem pobiegła dalej.
 
                                                              *** 
Lucy ze śmiechem przepychała się przez barwny tłumek. Miała ochotę na dużą watę cukrową, a odkryła, że jeśli sprzedawcy wiedzą kim jest, chętnie dają jej wszystko za darmo. Zaczynała w końcu doceniać Dana.
Z zadowoleniem przymknęła oczy i niechcący wpadła na jakiegoś chłopaka. Szybko przeprosiła i odbiegła. Przez jej głowę przeszła myśl, że ubranie tego człowieka było całkiem zabawne. Owszem, była jesień, ale cały festiwal był ogrzewany. A on miał na sobie grubą kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik. Musiał się dusić! Nie usłyszała, że stojący obok tamtego rudzielec krzyknął za nią, by uważała.
– Co za smarkula! – syknął przez zaciśnięte zęby, gdy zrozumiał, że mała nie ma zamiaru się odwrócić.
Jego kolega poprawił swoje długie, brązowe włosy wystające spod granatowej czapki.
– Przecież przeprosiła – zauważył spokojnie.
Rudy spojrzał na niego z udawanym gniewem. Szybko jednak zrezygnował z grania, widząc, że spod warstw materiałów, widać tylko ciemnoniebieskie oczy.
– Cieszę się, że w końcu jesteś dobrze opatulony, Naki – powiedział, szczerząc się.
Wzrok ledwo przenikający przez czapkę i szalik stał się podejrzliwy. Młodzieniec zsunął część szalika, by odsłonić większą część swojego oblicza.
– To twoja robota, więc nie waż się śmiać – wymamrotał.
– Co ty robisz?! – wrzasnął nagle Hiroshito, zakrywając mu twarz rękoma.
Naki odtrącił je natychmiast, starając się odsunąć jak najdalej. Nie miał ochoty na kolejną przymusową pomoc przy ubieraniu.
– Przecież nie rozpoznają mnie. Mamy kamuflatory. Pamiętasz, Hiro? – spytał spokojnie, prezentując okrągłą tarczę na skórzanym pasku.
Bardzo stylową zresztą. Gdyby ten cały plan nie wypalił, ich szef mógłby się zająć projektowaniem takich rzeczy. Ciekawe ile by na tym zarobił? Teraz to modne, żeby…
– Ale się przeziębisz – Hiro przerwał początki jego rozmyślań.
To nie było zresztą nic nowego. Rudy nie potrafił żyć bez dźwięków. Dlatego kazał mu czytać na głos, gdy nie było już o czym rozmawiać. Naki westchnął z lekkim uśmiechem, ale nie pozwolił dotknąć swojego szalika.
– Muszę się rozpiąć, bo się przegrzeje. To też ma poważne konsekwencje – oznajmił spokojnie, czekając chwilę na reakcję przyjaciela.
Ten przemyślał chyba wszystko, bo w końcu kiwnął głową i zdjął mu nagle czapkę. To było tak gwałtowne, że Naki trochę się przestraszył. Nie lubił szybkości ani nagłych zmian, ale cofnął się dopiero wtedy, kiedy rudzielec spróbował rozpiąć mu kurtkę.
– Dam sobie radę – szatyn wyjaśnił swoje zachowanie.
Zawsze czuł potrzebę usprawiedliwienia się, gdy robił coś nie po myśli swojego przyjaciela. To było trochę przerażające, bo zanim go spotkał, nie tłumaczył się przed nikim, bo działał zgodnie z własnym sumieniem. Teraz jednak starał się podporządkowywać woli Hiroshito, a każde niezgodzenie się, nawet jeśli słuszne, powodowało ciężar w jego duszy.
I nie tylko to się zmieniło. Dawniej nie dawał się nikomu do siebie zbliżyć. Każda prośba, sugestia czy propozycja pomocy była ignorowana. Jednak Hiro bez problemu dostawał to, co chciał, mógł go dowolnie „formować”, na czym cierpiały głównie włosy czy styl ubierania się, oraz pomagał mu bez konsekwencji. To był jedyny człowiek, który mógł go wlec przez miasto, karmić, czesać czy ubierać.
Na początku znajomości, gdy jeszcze miał siły, protestował. Jego wykształcona przez lata duma wiła się nieznośnie, przypominając o sobie. Potem jednak osłabł tak, że musiał się zdać na człowieka, który go poniżał, gdy mu się nudziło. Naki nigdy nie był typem, który długo chowałby urazę albo się mścił, ale niezmiennie czerwienił się na każdy prztyk. Nawet, gdy po wielu rozmowach polubił tego rudzielca i zrozumiał, że ten robi to wszystko z sympatii, nie potrafił się nie rumienić.
Po pewnym czasie nawet przyzwyczaił się do bycia lalką i nie przeszkadzało mu to, że Hiro ma większy wpływ na to, co się z nim działo niż on sam. Stał się bierny. Nie, żeby nigdy nie był wycofany z tego okropnego, wulgarnego świata, ale dawniej miał wpływ na to, co się z nim działo. Teraz i to stracił, ale było mu z tym bardzo dobrze. Czuł, że przyjęcie propozycji Szefa było najlepszą rzeczą jaką zrobił. Dzięki temu poznał swojego jedynego przyjaciela.
Gdy chłopak zdał sobie sprawę, że się zawiesił, drgnął zaskoczony. Spodziewał się, że Hiro wybudzi go od razu swoim paplaniem, ale on przypatrywał się mu tylko z delikatnym uśmiechem.
– Co się stało? – spytał Naki, choć czuł, że to nie najlepszy pomysł.
– Słodko wyglądasz jak się wyłączasz – wyszczerzył się rudzielec. – Ignorujesz wtedy wszystko. Ciekawe, czy gdybym próbował coś zrobić, to byś mnie powstrzymał!
Szatyn zmarszczył lekko brwi, starając się udawać, że nie domyśla się o co chodziło.
– Lepiej nie próbuj – oznajmił poważnie.
Odpowiedziało mu bezczelne spojrzenie i słowa:
– Już spróbowałem.
Naki poczuł, że drętwieje. W lekkiej panice zaczął się oglądać i przeczesywać włosy, szukając w nich jakiś obcych elementów albo dowodów. Zrobił się cały czerwony, gdy usłyszał głośny, dobrze znany mu śmiech.
– Spokojnie, Naki. Żartowałem! – wydusił Hiro.
Naki natychmiast zaprzestał takich gwałtownych ruchów, podniósł wyżej głowę i powiedział:
– To karygodne tak oszukiwać! Przecież...
Zabrakło mu jednak słów, gdy rudzielec powiedział, że szanuje jego stanowisko. Od razu przestał udawać, że uniósł się honorem. Nie potrafił robić mu prawdziwych wyrzutów. To było zabawne... Obiektywnie patrząc, dla innych został taki sam. Tylko dla Hiroshito zmienił swoje zachowanie.
– Ale faktycznie nic nie zauważyłeś, skoro uwierzyłeś w te bzdury! – zaśmiał się jego przyjaciel.
Naki również się uśmiechnął, starając się stłumić radość. Odgłos, które przy tym wydał był strasznie podobny do powstrzymywania kaszlu, więc nie zdziwił się, gdy wzrok Hiro stał się pełen troski.
– Kaszelek? – rzucił niby to spokojnie.
Naki natychmiast sprostował, nie chcąc ryzykować. Hiroshito naprawdę czasem przesadzał z opiekuńczością. Zwłaszcza, gdy mógł ją ukryć pod płaszczykiem złośliwości. Ostatnio zabronił mu jeździć na rowerze. Tak z tego ni z owego. Gdy grali w karty. Chyba myślał o nim cały czas. To było nawet miłe.
– Znowu się zawiesiłeś – powiedział Hiro, kręcąc głową. – Założę się, że myślisz o tym jakim to jestem wspaniałym przyjacielem! Nie! Nie okłamuj mnie. Znam cię, Naki.
Szatyn uśmiechnął się lekko. To było dziwne, a równocześnie wspaniałe. Całe życie marzył, żeby znaleźć kogoś, kto zrozumie go bez zbędnych tłumaczeń, ale nie spodziewał się, że ta istota będzie tak daleka od wszelkich ideałów, które sobie cenił.
– I wiem co dla ciebie najlepsze – kontynuował rudzielec. – Dlatego grzecznie pójdziemy zjeść coś pożywnego! Ja stawiam!
Po tym popchnął go delikatnie w stronę najbliższego stoiska z ciastkami. Naki pozwolił na to, mając świadomość, że jego przyjaciel będzie coś za to chciał. Tak samo jak za laurkę z okazji powrotu do zdrowia i wygraną w pchełki. Kiedy rudy wybierał jakieś smakołyki, Naki zdał sobie z czegoś sprawę.
– Przecież mamy pozyskać nowych! – syknął cicho, upewniając się, że pakujący towar sprzedawca nic nie usłyszy. - Nie mamy czasu na przyjemności!
Isamu nie byłby zadowolony, gdyby ich zobaczył. Już na samym wstępie kazał się im rozdzielić i zapowiedział, że jeśli przyłapie ich razem, to skopie, parafrazując: „chude, kościste pośladki tego rudego, marudzącego nieroba i to dwa razy, za nich obu, bo ten długowłosy, wrażliwy zdechlak, mógłby się połamać w trakcie zbierania zasłużonych batów”.
Podminowany, uśmiechnął się tylko bez entuzjazmu, kiedy Hiro podał mu jakiegoś pączka ze słowami:
– Olać to, co nie pasuje. Tylko po cichu, żeby się nie czepiali.
Potem ugryzł swoje ciastko. Naki poszedł w jego ślady dziwnie spokojny. Ufał mu. Nawet wtedy, gdy nie rozumiał do końca, o co mu chodzi. Tak jak teraz.
– Obrzydlistwo – wymamrotał rudy. – U Atsushiego było lepsze.
Po tym zawiesił się nagle z cierpiętniczą miną, ale już po chwili przestał się smucić i spojrzał na niego z uśmiechem.
– To potem na kolejkę czy do magika?
                                                          *** 
Gus nerwowo zagryzł wargi, gdy kolejna roześmiana dziewczynka wyminęła go. Pewnie biegła do kogoś z rodziny. Mamy, taty, może brata. Albo do najlepszego przyjaciela. Przecież radość powinno się dzielić z innymi. Chłopak nie rozumiał więc dlaczego musiał samotnie pilnować swojej części, na której rozgrywał się festiwal. Zazwyczaj chodzono dwójkami. Czy zrezygnowano z tego przez zbyt duży obszar A może Spectra to wymyślił? Lider ostatnio go unikał, tłumacząc się pracą. Czyżby się czymś naraził?
Niebieskowłosy pochylił głowę, próbując znaleźć przyczynę tego zachowania. Przecież był na każde zawołanie. Co więcej chodził za Spectrą krok w krok, dotrzymywał towarzystwa i dostarczał rozrywki. Dlaczego więc tamten coraz częściej skazywał go na samotność? Przecież to było takie okrutne! Wiedział, że nie ma nikogo innego, że Vexosi go nie lubią, a nie był w stanie zawrzeć innych znajomości. Mimo to pozwalał mu się męczyć. I gdyby nie ta Młoda Wojowniczka, z którą czasem rozmawiał przez telefon...
Szybko otrząsnął się z gorzkich rozmyślań, kiedy usłyszał ciche pikanie. Natychmiast wyłączył budzik. Trochę go to podniosło na duchu. Właśnie mijało trzydzieści minut odkąd ostatni raz skontrolował, czy z jego Mistrzem wszystko w porządku. Niedawno obliczył sobie, że tyle wynosi najkrótszy czas, po którym mógł podejść do Spectry bez obaw, że go wygna, oskarżając o nadopiekuńczość.
W trochę lepszym humorze ruszył w odpowiednią stronę. Miał nadzieję, że próg nie obniżył się przez jakieś czynniki zewnętrzne, ale skoro Shadow był daleko, wszystko powinno być dobrze. Nawet, jeśli dostał kategoryczny zakaz zbliżania się.
Chłopak jednak nie miał jak wykonać swojego kilkuminutowego planu w czasie, który sobie wyliczył. Przechodząc koło ławeczek, usłyszał nagle dziewczęcy głos:
– Cześć, Gus!
Vexos zatrzymał się jak wryty. Nie zdarzało się, by ktoś go tak witał. By ktoś w ogóle zauważał, że przemyka obok. Niepewnie popatrzył na długowłosą brunetkę ubraną w czarną bluzeczkę na ramiączkach. Rozluźniona wpół leżała na ławce i uśmiechała się szeroko. Na jej głowie było coś, co przypominało kocie uszy.
– Usiądź obok! Pogadamy! – powiedziała, robiąc mu miejsce.
Gus nie był pewny, co zrobić. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią w twarzą w twarz. Bał się trochę spotkać, żeby nie pokazać się publicznie z wrogiem. Po tych wszystkich wykrętach, które stosował, nawet nie myślał, że go tak powita.
– J-ja muszę iść do Mistrza Spectry… – wyjąkał, zdziwiony, że się jej tłumaczy.
Brunetka odsunęła zgrabnie włosy i spojrzała na niego jakoś tak dziwnie. Życzliwie? Z zainteresowaniem? Nie potrafił tego jasno określić. Nikt jeszcze tak na niego nie patrzył.
– Przecież na odprawie jasno zastrzegł, że nie masz robić kontroli, bo cię odeśle do kwatery – przypomniała. – Nie ma więc przeszkód, żebyś tu ze mną chwileczkę posiedział! – Mrugnęła.
Gus poczuł się tak, jakby ktoś oznajmił, że Shadow jest miły i pomocny. Nie pójść do Mistrza po tym, jak się tak długo czekało? Absurd! Chciał to powiedzieć, ale głos utkwił mu w gardle, gdy dziewczyna wstała i uczepiła się jego ręki. Z przymilnym uśmiechem popatrzyła mu w oczy.
– No chodź! Nawet nie zauważy, że nie przyszedłeś – kusiła go, co jakiś czas lekko ciągnąc w stronę ławki. – A jeśli tak, to może będzie zadowolony, że mu nie przeszkadzasz. Pomyśl, nie chcesz sprawić mu przyjemności? Zresztą kiedy znowu się zobaczymy, skoro masz tyle na głowie? Nie lubisz ze mną gadać?
– Lubię, ale… – Tu Gus umilkł, gorączkowo szukając powodu, który mógłby podać.
Nie mógł go jednak znaleźć, choć bardzo się starał. Czuł się rozdarty. Bardzo chciał zobaczyć się z Mistrzem, ale i porozmawiać z Kuroi. I choć to pierwsze pragnienie było większe, nie potrafił znaleźć ani jednego argumentu, który mógłby je uzasadnić. Uciekł spojrzeniem w bok przed czarnogranatowymi oczami.
– Powinienem już wracać na stanowisko – wymamrotał.
Nie ruszył się jednak, jakby był pod jakimś zaklęciem. Pozwolił sobie na słuchanie słodkiego jak miód głosu Młodej Wojowniczki:
– Och, jak ja uwielbiam to twoje zaangażowanie, Gus, ale możesz dać sobie spokój. Nikt tak naprawdę nie pilnuje tego na serio. Wystarczy, że jesteśmy i pobiegniemy na ratunek, gdy zacznie się rozróba. Do tego czasu możemy porozmawiać.
Chłopak zacisnął wargi. Zawsze był taki obowiązkowy. Całym sobą czuł, że powinien wracać do pracy.
Kuroi przytuliła się mocniej do jego ramienia.
– Jestem bardzo, bardzo dobra w tej pracy. Zawsze traktuję ją serio – mówiła dalej. – Wiem jednak, kiedy można bezpiecznie odpuścić, by wypocząć. To ten czas, Gus. Możesz mi zaufać.
Cała jego zaradność znikała przy tej dziewczynie. Czuł się bezbronny. Niejako wbrew woli pozwolił się posadzić obok niej. Nie odwzajemnił jednak uśmiechu, który mu przesłała. Czuł równocześnie wyrzuty sumienia i zadowolenie.
– Ostatnio o tobie myślałam! – oznajmiła brunetka. – Widziałam kobietę, która miała taką samą fryzurę jak ty!
Gus mimowolnie poczuł się zmieszany. Nie lubił, gdy ktoś porównywał jego fryzurę do kobiecej. Przecież Mistrzowi Spectrze się podobała, więc nie chciał jej zmienić. Zresztą krótkie włosy były niepraktyczne i niemiłe w dotyku. Pamiętał to z dzieciństwa. Nie wiedział jednak jak przekonać o tym innych ludzi.
Tymczasem Kuroi kontynuowała myśl:
– Wyśmiałam ją. Przecież to pasuje tylko tobie! Masz śliczną twarzyczkę. Zresztą wyglądała okropnie sztucznie. Twoje są takie naturalne i puszyste!
To mówiąc dotknęła jego włosów i przez chwilę studiowała je z uśmiechem. Gus milczał, czując się co najmniej dziwnie. Nikt nie dotykał jego fryzury w taki sposób. Shadow robił to kpiąco, fryzjerzy obojętnie, a niektórzy ludzie spotkani na ulicy ze zdziwieniem. Chłopak to rozumiał. Niebieski kolor, puszystość... Aż trudno było uwierzyć, że to naturalne. Jednak Kuroi przyglądała się temu z najwyższym zachwytem. Po chwili wycofała się, przekręcając lekko głowę.
– Zawsze chciałam mieć takie fale – powiedziała. – Niestety mam proste. I to takie, które dzielnie opierają się każdemu zabiegowi!
Vexos przyjrzał się dziewczynie uważnie. Faktycznie jej czarne włosy były idealnie proste i ani trochę się nie kłębiły. Większość ludzi zabiłaby za nie.
– Są bardzo ładne – wymamrotał niepewnie.
Nie wiedział, czy mówienie na głos tego, co się myśli było w tym przypadku najlepszym pomysłem. Większość ludzi reagowała gniewem. Kuroi jednak się uśmiechnęła.
– Dziękuję! Jesteś bardzo miły! – zawołała z radością,
Gus nie mógł uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, którą widział wtedy na pojedynku. Gdy wymieniali wiadomości albo rozmawiali bez obrazu, nie zastanawiał się, gdzie podziała się arogancja i wredność, ale teraz, gdy miał ją przed oczami, nie mógł się nadziwić, że była taka łagodna i urocza. Zwłaszcza z tymi kocimi uszkami. Mimowolnie zapatrzył się na nie, zastanawiając się skąd je wzięła. Widząc to, Sarogaru zaśmiała się cicho.
– Są słodkie, prawda? – spytała. – Dostałam je za darmo od jednego sprzedawcy.
Po tym przybliżyła się tak, że swoimi kolanami dotknęła jego kolan. Nie zwrócił na to większej uwagi. Uważnie obserwował jej radosne oczy.
– Co u tego słodkiego Shadowa? – spytała po chwili, przekręcając lekko głowę.
Chłopak pokrótce streścił jej kilka dni z życia albinosa. Dzięki rozmowom telefonicznym był przyzwyczajony do tego, że wyraża się bardzo miło o ich naczelnym wariacie, Mistrzu Spectrze i o nim. Taki już miała styl. Gdy zamilkł, jęknęła z zawodem.
– Czemu w Vexosach jest tak dużo fajnym facetów, a w Młodych Wojownikach ich brak? – jęknęła. – Shun kiedyś mi się nawet podobał, ale to przecież zimny drań. Reszta to kretyni! Zwłaszcza dziewczyny! Wyobrażasz sobie, że wczoraj...
Po tym zaczęła obrażać swoją drużynę. Tak jak zawsze, gdy rozmawiali. Gus słuchał jej żali bardzo uważnie, choć ich nie komentował. Potem mieli przejść do: „Co u ciebie?” i spraw ogólnych. Może tego filmu, który miał wyjść za jakiś czas? Kuroi przecież wspominała już kilka razy, że to jej ulubiony reżyser. Mogliby gdzieś razem wyjść, skoro nie był już tak potrzebny.
Najzabawniejsze było to, że gdy Gus był obok niej, ani razu nie pomyślał o swoim Mistrzu.
                                                         *** 
Spectra Phantom patrolował sektor trzeci. Ten przydział nie był przypadkowy, bo blondyn zadbał o to, by dostała mu się akurat ta, najniebezpieczniejsza część terenu. Dzięki temu poziom bezpieczeństwa wzrósł wielokrotnie. Umowa z okolicznymi gangami zabraniała im „rozrabiania” tam, gdzie pilnowali Vexosi. Poza tym był teraz dość daleko od Gusa, co było mu bardzo na rękę. Męczył go ostatnio.
Jeśli już mowa o Gusie... Lider od niechcenia zerknął na zegarek. Miał świadomość, że jego podwładny powinien być tu od kilku minut. Kontrolował go przecież co jakieś pół godziny. To było irytujące, głupie i doprowadzające do szału, ale nieodwołalne. Żadne prośby i rozkazy nie mogły przerwać takiego stanu rzeczy. Groźby tylko zwiększały odstępy czasowe od pojawienia się Gusa z głupim pytaniem: „Czy wszystko w porządku, Mistrzu?” Poważne opóźnienie, które miał Vexos, mogło znaczyć tylko jedno - stało się coś ważnego. Phantom był z tego nawet zadowolony. Miał czas dla siebie.
Spokojnie przeszedł kilka kroków rozmyślając o tym, co by zjeść. Miał ochotę na rogalika z czekoladą - takiego, jakiego lubił Gus. Spectra kupował te smakołyki tylko po to, żeby jego podwładny się uśmiechał, ale teraz naprawdę miał na nie ochotę. Szybko podszedł do odpowiedniego straganu i przyjrzał się wypiekom. Kiedy jednak odruchowo wyciągnął dłoń po dwa, zdenerwował się na siebie i w ogóle zrezygnował z zakupu.
Zamiast tego zaczął spacerować koło muzeum. Żaden człowiek nie zwracał na nie uwagi. Wokół było więcej rozrywek. To było na swój sposób smutne. Gdyby Gus...
Spectra wściekał się na siebie za każdym razem, gdy przywoływał imię lub twarz Grave’a, co przez kolejne dwadzieścia minut robił zdecydowanie za często. Sam się sobie dziwił ile mógł mieć skojarzeń z takim kimś jak Gus. Zwłaszcza zegarek przypominał, że coś jest nie tak. Vexos powinien być tu od co najmniej trzydziestu minut!
Blondyn czuł irytacje. Ten drań tak go stresował mimo że nawet jeszcze nie przyszedł! Przeczesał włosy, bijąc się z myślami. W końcu jednak postanowił sprawdzić co z jego podwładnym. W razie konieczności mógł mu pomóc albo go złajać. Tylko za co? Za spóźnienie? Za denerwowanie szefa? Phantom westchnął głęboko. Zawsze mógł wymyślić powód potem.
Prawie do niego ruszył, gdy ktoś zastąpił mu drogę.
– Dzień dobry! – Wyszczerzył się chłopak z fryzurą na grzybka pełną kolorowych pasemek.
Zamiast na odpowiedź mógł liczyć tylko na chłodne spojrzenie i niezbyt grzeczne pytanie:
– Czego chcesz, Katsuya?
Przybysz nie wydawał się być dotknięty takim powitaniem. Z lekką, dziecinną wręcz szczerością wskazał na jeden z zaułków.
– Szef zlecił mi zadanie, więc muszę je wykonać – oznajmił. – Proszę za mną!
Spectra nie miał ochoty na żadną rozmowę. Zwłaszcza jeśli miałaby dotyczyć głupot. A był pewien, że Konsaki, szef tej bandy, nie mógł podejść do pewnych spraw poważnie. Dlatego właśnie wysyłał do niego Katsuyę. Tego chłopaka przynajmniej nie nudziły sprawy bezpieczeństwa i orientował się w bieżącej polityce. Chętnie też ustępował, gdy nie widział sensu trwania przy swoim, a o ważne sprawy walczył jak lew. Krótko mówiąc był dobrym dyplomatą. Nawet jeśli wyglądał jak kretyn.
Spectra nie mógł się powstrzymać od złośliwego uśmiechu, gdy znów spojrzał na tego barwnego chłopaka. Oparty wygodnie o ścianę świecił w tym mroku nie tylko jaskrawym ubraniem, ale i oczami. Pomarańczowymi. To nad nimi Gus tak się rozwodził.
Blondyn zacisnął pięści. Nie mógł się rozpraszać.
– Co to za sprawa? – spytał może nieco groźniej niż powinien.
Katsuya jednak się nie przestraszył. Był bardzo spokojny, a na jego ustach wciąż gościł uśmiech.
– Miałem poinformować o kilku poprawkach w naszej umowie – oznajmił.
Spectra zesztywniał. Nie wierzył w to, co słyszał. Jak oni mogli bez porozumienia z nimi zmieniać warunki?! Nie. Nie oni. Nawet nie Katsuya, który zajmował się tymi sprawami. To był ten kretyn Konsaki. Przecież tak się zezłościł, gdy w końcu zrozumiał na co się godził w jego imieniu ten kolorowy pajac. Za punkt honoru postawił sobie pewnie zmienienie praw, które obowiązywały od tak dawna. I to bez ich zgody! Jakby to oni robili łaskę Vexosom!
– Jak to poinformować?! – syknął. – Przecież to wbrew regułom! Trzeba to przedyskutować razem! Jak wtedy!
– Wiem – stwierdził Katsuya, patrząc na swoje kolorowe spodnie. – Ciężko jednak przedstawić jakiekolwiek rozsądne argumenty na poparcie tej tezy, gdy leżysz na ziemi, a wszyscy wkoło cię kopią.
Powiedział to bez cienia żalu albo złości. Można było wyczuć w jego głosie tylko zwykłą pogodę ducha. Nic więcej. Spectrze przemknęło przez myśl, że chłopak żartuje.
– Zabawne – warknął. – A teraz zmiataj do tego swojego szefa i powiedz mu, że na nic się nie zgadzam! To złamanie umowy. Jeśli nie poprawi tego w ciągu trzech godzin, kończymy naszą współpracę. A bez tego…
– ...nie utrzymamy się – dokończył za niego Katsuya. – Przestaniecie przymykać oko na nasze przewinienia, zaostrzycie kary i zrujnujecie nam życia. Bo w polityce nie ma skrupułów.
Bystry i skory do ugody. Phantom uśmiechnął się krzywo. Dlatego ten człowiek był niezawodny.
– Znasz niebezpieczeństwo – stwierdził, odwracając się do niego tyłem. – Zrób teraz wszystko, by je zażegnać.
– To jeszcze nie koniec tego, co mam do powiedzenia! – Katsuya nie pozwolił mu odejść.
Spectra zdziwił się lekko, że tamten śmie nie dostosowywać się do rozkazów, ale nie dał po sobie tego poznać. Spokojnie odwrócił głowę w jego stronę, czekając na ciąg dalszy. Młodzieniec o jaskrawych, pomarańczowych oczach patrzył na niego bez strachu, tylko z rozbawieniem, dla niego tak charakterystycznym. Jego głos, mimo nuty samozadowolenia brzmiał poważnie.
– Chciałem też przeprosić za to co się stanie – powiedział.
Lider Vexosów nie wiedział co powiedzieć. Przez tyle lat z taką łatwością wykrywał drugie dno z wypowiedzi i ruchów innych osób, ale teraz nie miał pojęcia czy to groźba, czy całkiem szczera prośba o wybaczenie. Poczuł się bezbronny, a to mu się nie spodobało.
– „Chciałem”? – spytał przez zaciśnięte zęby.
Katsuya skinął głową, nadal się uśmiechając. Nie drgnął nawet, gdy Spectra zbliżył się do niego niczym demon w tym płaszczu i masce.
– Nie miałem takiego rozkazu – wyjaśnił krótkowłosy. – ale czuję taką potrzebę. Żeby pokazać, że to nie moja wina i choć trochę złagodzić winę, którą mi przypiszesz.
Phantom wysłuchał tego ze spokojem, ale wraz z ostatnim słowem, złapał go za bluzę.
– Jaką winę? O czym ty w ogóle mówisz? – syknął, zaczynając zdradzać zirytowanie.
Nie było to najmądrzejsze posunięcie. Wiedział o tym aż za dobrze. Mimo to nie potrafił się przełamać i puścić posłańca. Katsuya był z tego nawet zadowolony. Tak przynajmniej się wydawało, gdy patrzyło się w jego oczy. Była w nich jawna prowokacja. Jakby mówił na głos: ''To wszystko na co cię stać? Uderz mnie! Przecież możesz!'' Phantom znał to spojrzenie. Widział je u dzieciaków, które myślały, że dzięki temu panują nad sytuacją, i u jednego z zatrzymanych, który po prostu uwielbiał ból. Miał nadzieję, że ten tutaj był w pierwszej grupie.
– Dostaliśmy rozkaz ataku. Żebyście się nauczyli kto tu rządzi. Jeśli nie zgodzicie się na ustępstwa, to miejsce spłynie krwią – powiedział z lekkim uśmiechem Katsuya.
Phantom starał się uspokoić, co nie było łatwe. Nienawidził głupoty. Zwłaszcza w takim wydaniu. Nawet Shadow nie był tak irytujący! Powoli rozprostował palce i cofnął się o krok. Czuł dziwny spokój zwiastujący wybuch agresji. Nie pomagało to, że Katsuya wpatrywał się w niego prowokująco.
– O tym nie miałem się dowiedzieć, prawda? – spytał spokojnie lider Vexosów.
Przymknął oczy, gdy wysłannik to potwierdził. Czuł jak po jego ciele rozchodzi się gorąco.
– Wiesz, że za to możesz stracić życie? – zapytał dość obojętnie, byle zająć czymś myśli.
Katsuya zaśmiał się serdecznie, przekręcając głowę nieco w bok. Wyglądał cudacznie, zwłaszcza z tej perspektywy. Drobniutki, kolorowy ptaszek, który zadziera ze wszystkim po kolei, myśląc, że jego ubarwienie go uratuje.
– Co najwyżej dwa palce! – oznajmił radośnie. – Jestem zbyt cenny!
– Ale to i tak dożywotnia ujma na honorze – zauważył Vexos.
Młodzieniec zamilkł i wpatrzył się w niego z lekkim uśmiechem. W porównaniu tym jak zachowywał się przed chwilą, wyglądał nawet poważnie.
– Honor i godność straciłem już dawno temu – powiedział. – Było zabawnie, chociaż strasznie bolało. Jedno wiem: nie żałuję. One są tylko przeszkodą, jeśli chcesz przeżyć. Tak mówił mój braciszek.
Spectra skinął głową, nie próbując się nawet domyślić o kim mówi jego rozmówca. Z akt wynikało, że Katsuya był jedynakiem. Czy wymyślił sobie przyjaciela? Nie zdziwiłby się. Te oczy miały w sobie trochę obłędu.
– Gdzie jest Lync? – zapytał nagle ten szaleniec. – Nie był ostatnio na negocjacjach.
Choć wtedy Katsuya nie wykazał rozczarowania, teraz wydało się, że zauważył brak najmłodszego z Vexosów. Nie było w tym nic dziwnego, bo ten barwny człowiek miał słabość do młodego Volana. Zawsze, gdy go widział, zagadywał, wręczał drobne prezenty i czochrał po głowie. Dla dzieciaka było to okropnie frustrujące, ale nie próbował się odpędzać od natrętnego „adoratora”, jak go określał wielce zadowolony z siebie Shadow.
– Gdzieś się tu kręci – odpowiedział lider. – A co, stęskniłeś się? – zakpił.
– Potwornie! – zawołał tamten, nie przestając się uśmiechać. – Ale co ważniejsze, trzeba go ochronić! Chyba, że mam nakłamać, że się pan zgodził i rozwiążemy to kiedy indziej?
Spectra uśmiechnął się kpiąco.
– I zaryzykujesz kolejne dwa palce? – prychnął.
Postawa Katsuyi jasno wskazywała na to, że nie liczy się z ofiarami, jednak pokornie zapomniał o propozycji i zniknął w przejściu, zostawiając Phantoma samego. Blondyn westchnął, czując, że czekają ich niespokojne chwile. Szybko wyjął komunikator, chcąc wszystkich powiadomić. Gdy jednak spróbował się połączyć z Gusem, coś przerywało i zablokowało jakiekolwiek funkcje. Spectra zaklął, wiedząc, że już się zaczyna. Szybko wbiegł w tłum pełen radosnych ludzi. Wielu miało podobne do jego maski. Rozentuzjazmowani ludzie nie przepuszczali go od razu.
A czas uciekał.
----------------------------------------------------------------------------
 To długi rozdział i jego edycja zajęła mi troszkę więcej czasu. Tym bardziej, że ogarniałam nowy edytor tekstu. Tak więc... :)
O! I ważna sprawa! Od następnego tygodnia aktualizacje w piątek!

4 komentarze:

  1. Czekam z niecierpliwością na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuuudo! Nie mogę się już doczekać fragmentu z Shunem. Czekam również na Alice i jej obstawe. Czytając to od nowa czuję się jakbym znowu miała 15 lat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też czuję się jak wtedy, gdy mogłam na spokojnie być sobie fanką. ^^

      Usuń