poniedziałek, 30 kwietnia 2018

16. Kulturalna dyskusja

Pojedynek to takie wzniosłe słowo, oznaczające honorowe wyjście ze sporu i walkę o swoje poglądy. Jeśli się w nim uczestniczyło, można było być dumnym i chwalić się wygraną. Za to zwykła bójka była godna pogardy. To coś tak prostego i prymitywnego, że sama jej obserwacja powinna budzić wstyd w widzach, a niestety te trzy bitwy, które rozegrały się pomiędzy Vexosami a Młodymi Wojownikami nie zasługiwały na nazwanie pojedynkami w żadnym wypadku. Nieuczciwe ruchy, brak zasad i reguł innych niż te najbardziej podstawowe i koniec końców brak wzniosłej sprawy. Chodziło tylko o to, by pokazać, kto jest silniejszy. To było bardziej niż rozczarowujące.
Alice na początku bardzo ekscytowała się wydarzeniem, bo wymyśliła taktykę, do której wszyscy podeszli bardzo entuzjastycznie, potem przez problemy nie myślała o tym, a w końcu widziała w nim nadzieję na pojednanie z Klausem. Dopiero, gdy stanęła przy swoich przyjaciołach, zdała sobie sprawę jakie to wszystko jest zbędne i że powinna to powstrzymać.
Do pierwszej walki nie chciała się wtrącać, bo Spectra od zawsze napełniał ją dziwnym lękiem, którego nie mogła racjonalnie wytłumaczyć. Zawsze wyczuwała czy ktoś jest godny zaufania, czy trzeba się go bać, a blondyn należał do tej drugiej grupy. Jej dziadek nazywał te przeczucia zwykłą intuicją, ale dla reszty osób z jej otoczenia to była jakaś tajemnicza, nowa moc. Gdy kiedyś Dan zażartował, że pewnie były na niej przeprowadzane eksperymenty, Michael strasznie się zdenerwował. Nazwał go denerwującym bachorem i powiedział, że jeśli nie umie się zachować, ma się trzymać z daleka od jego wnuczki. Alice dopiero po kilku rozmowach udało się wytłumaczyć Danielowi dlaczego takie insynuacje, nawet żartobliwe, były dla profesora bolesne. Jeszcze za czasów młodości jej dziadka bywały przypadki eksperymentowania na ludziach. To, że ktoś mógł go z tym łączyć, irytowało go prawie tak jak pytania o rodziców.
Nagły, donośny śmiech Kuroi wyrwał rudowłosą ze wspominek. Tak, to Sarogaru była prawdziwą gwiazdą. Wszyscy stawiali na Shadowa. Rudowłosa też po cichu liczyła na to, że pobije on Wojowniczkę. Chyba dlatego i tym razem nie zareagowała. Dopiero na trzeciej walce, przy uderzaniu Volanem o ściany krzyknęła, żeby Shun przestał. Tylko na tyle się zdobyła. Potem w napięciu patrzyła jak Spectra robi to, co ona powinna.
Nie do końca wiedziała co każe jej martwić się i dbać o bezpieczeństwo tych, którzy nie należeli do jej drużyny. Jej drużyny... Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie powinna ich tak określać. Nie była nigdy Młodym Wojownikiem. To Mascarad stworzył grupę i był przedstawicielem Darkusa, nie ona. I gdyby wciąż istniał, nigdy by nie pozwolił na taką bezmyślną głupotę! W przeciwieństwie do Dana, potrafił przewidywać.
Oczywiście Daniel nie był najgorszy, a przynajmniej tak sobie teraz powtarzała, wstydząc się, że ostatnio ma coraz więcej tego typu niemiłych myśli. Po raz kolejny przemknęło jej przez głowę słowo "rozregulowana".
By przestać w końcu myśleć, zerknęła na idącego w ich stronę Shuna. Niepokoiła się trochę, że wciąż jest poza kontrolą, ale jej obawy szybko prysły. Był taki jak zwykle. Chłodny i milczący, jakby nic się nie wydarzyło, jakby wcale przed chwilą nikomu nie groził śmiercią. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok lodowatej obojętności, którą znała.
Gdy tylko Kazami podszedł bliżej, otoczyli go Młodzi Wojownicy, gratulując zwycięstwa. Przekrzykiwali się, nie dając mu przejść. Komplementowali styl i konkretne ruchy, alon cały czas patrzył na nią, ignorując tłum pochlebców. O dziwo brakowało w nim jednej osoby. Kuroi zamiast się przymilać ciągle przypominała, że ona przecież wygrała w piękniejszym stylu. Po trzecim razie Dan odwrócił się do niej zniecierpliwiony.
Ty i Shun wygraliście. Możemy się cieszyć z obu sukcesów – oznajmił, a potem znów odwrócił się do Kazamiego.
Sarogaru tylko wydęła wargi, mamrocząc pod nosem, że to ona jest prawdziwym zwycięzcą i gniewnie wróciła na ławkę, kolejny raz wycierając krew z ust.
Przez te słowa Alice zdała sobie sprawę, że oprócz zwycięzców są oczywiście też przegrani i to na nich czekają gorzkie słowa. Mimowolnie spojrzała w kierunku środka "ringu", gdzie Spectra trzymał jeszcze Lynca za ramię. Wokół nich stali pozostali Vexosi. Była ciekawa ich reakcji, bo przecież Spectra, tak jak Dan, miał wybujałe ambicje, a poza tym szkoda jej było tego chłopca. Miał, jeśli dobrze pamiętała, tylko piętnaście lat. Może to był już dojrzały wiek, ale gdy na niego patrzyła albo słyszała ten złośliwy głos, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że to jeszcze dziecko. I to takie, które za wszelką cenę pragnie przypodobać się otoczeniu.
Zobaczyła jak chłopak wyszarpuje rękę i coś krzyczy, a potem jak biegnie w stronę schodów. Jego partner do działań w terenie, Volt, pognał za nim bez chwili wahania. Przez głośne zachwyty nad Shunem, Alice mogła się tylko domyślać, co usłyszał przegrany, skoro tak emocjonalnie zareagował i poczuła falę współczucia. Nie tylko dla niego, ale i dla siebie samej. Szybko jednak otrząsnęła się z rozmyślań. Nie była przecież związana z Vexosami, tylko z Młodymi Wojownikami i to na nich powinna się była skupić.
– Alice, to było niesamowite! Cieszę się, że mnie tu zabrałaś! – usłyszała koło siebie głos Klausa.
Zerknęła na niego z uśmiechem, próbując nie czuć się winna, że dopiero teraz zwróciła na niego uwagę. Wydawał się jeszcze podniecony dopiero co zobaczoną walką i to wyglądało naprawdę uroczo. Miał na twarzy lekkie wypieki i błogi uśmiech, co chwila rzucał pełne podziwu spojrzenia na Shuna. Zachowywał się jakby miał kilkanaście lat mniej niż w rzeczywistości. Albo jak normalny młody chłopak, a nie wielki, wyniosły von Hercel. I to cieszyło ją najbardziej. Chociaż, z drugiej strony, zawsze stawał się bardziej ludzki, gdy dostawał to czego chciał i to nie była żadna magiczna przemiana.
– Znam cię od dawna. Wiem co lubisz – oznajmiła bez skrępowania, znów odrzucając większość kłębiących się w czaszce myśli.
– Alice.
Drgnęła zaskoczona, rozpoznając chłodny, beznamiętny głos. Gorąca fala uderzyła ją dość mocno, ale chyba tego nie okazała, chociaż odwróciła się trochę zbyt szybko. Shun stał tuż obok, a inni Wojownicy dalej dyskutowali radośnie między sobą, przez chwilę dając im spokój. Nawet Klaus usłużnie odsunął się na bok, nie chcąc przeszkadzać. Niestety nagła cisza i intymność, sprawiły, że rudowłosa zaczęła się jeszcze bardziej denerwować.
Trochę mnie poniosło – powiedział w końcu brunet. – Dziękuję, że mnie powstrzymałaś.
Dziewczyna zamrugała.
– Ja tylko prosiłam, żebyś go puścił – odpowiedziała zgodnie z prawdą, mimowolnie bawiąc się kurtką, którą uparcie nie odkładała na ławkę.
Czuła, że mogłaby patrzeć w te brązowe oczy cały dzień, chociaż były tak zimne i nieprzystępne jak nigdy.
– Tylko twoje słowa do mnie dotarły. Zabawne – przyznał.
– Zabawne... – powtórzyła bezsensownie.
Gdy to sobie uświadomiła, zaczerwieniła się lekko. Chciała coś powiedzieć, wyjaśnić, ale nie pozwolił jej ostry głos Spectry.
– Myślę, że możemy uznać remis.
Natychmiast odezwały się oburzone głosy Dana, Runo i Marucho. Reszta grupy była w zbyt głębokim szoku. Jak to remis? Przecież Spectra wycofał Lynca! Mógł mieć pretensję tylko do siebie. Zdezorientowana Alice spojrzała odruchowo na Klausa. Gdy ten poczuł jej wzrok, wzruszył ramionami w odpowiedzi. Tak jak za dawnych czasów, gdy nic nie rzucało cienia na ich relacje.
– Przecież zwycięstwo Shuna jest bezapelacyjne! – głos Marukury przedarł się przez kakofonię dźwięków.
Wszyscy Wojownicy się z nim zgodzili. O dziwo! Spectra też.
– To przecież jasne. Mi chodzi o walkę pomiędzy Shadowem i Sarogaru. Nie była uczciwa i nie powinno się jej brać pod uwagę – oznajmił.
Właśnie! – wrzasnął Prove, pokazując oskarżycielsko palcem na brunetkę. – Skarbie, facet nie może pewnych rzeczy puścić płazem! Teraz pożałujesz! Będę ci się chował pod łóżkiem i pod prysznicem! – zagroził.
Z miny Kuroi Alice wywnioskowała, że ta nie miałaby nic przeciwko. Skrzyżowane ręce, znudzona mina, spojrzenie spod zmrużonych powiek... Rudowłosa żałowała, że nie miała takiej pewności siebie.
Do zobaczenia – usłyszała nagle za sobą chłodny głos Shuna, ale gdy się obejrzała, jego już nie było.
Także Julie pomachała przyjaciołom na pożegnanie i ruszyła w kierunku schodów trochę zbyt wyraźnie okazując brak zainteresowania nadchodzącą kłótnią. To było dość dziwne, bo mimo że była typem unikającym wszelkich kontrowersji, które nie tyczyły się strojów, zawsze zostawała by chociaż swoją obecnością okazać wsparcie reszcie grupy.
A tak reprezentacja Młodych Wojowników skurczyła się do Runo, Dana, Marucho oraz Kuroi. Mieli oni przeciw sobie tylko Spectrę, Gusa i Shadowa, ale nie było tu mowy o przewadze liczebnej, bo ten ostatni nadrabiał za nieobecną trójkę.
Alice zerknęła z ukosa na Klausa. Oboje mimowolnie wycofali się na bezpieczną odległość, gdy tylko zabrzmiały pierwsze krzyki. Ani ona, ani on nie byli typami, którzy lubili się mieszać w tak "żywiołowe" rozmowy. Dziewczyna dlatego, że zbyt przejmowała się złością i pretensjami innych, a Klaus, bo nie był do tego w ogóle przyzwyczajony. Nie miał zbyt wielu znajomych, bo uczył się w domu, rodzice prędzej wyrażali dezaprobatę serią bezdusznych uwag, on sam nie zamierzał się im sprzeciwiać, a ludzie, których spotykał byli dla niego niesłychanie przymilni przez sam fakt kim jest. Dopiero kilka lat temu dziewczyna zdołała mu przetłumaczyć, że podniesione głosy w czasie rozmawiania albo nieco ostrzejsze słowa wcale nie są domeną najgorszej patologii. Nawet niedawno nauczył się krzyczeć. Co prawda, tylko wtedy gdy ktoś nie odpowiadał tym samym, bo w przeciwnym wypadku włączała mu się funkcja obronna i zaczynał przypominać rodziców.
Przez chwilę obserwował całą tę głośną zgraję, ale w końcu westchnął głośno i wsunął palce we włosy tak jak to robił, gdy tracił cierpliwość. Nie zabierając ręki, zerknął na Alice i uśmiechnął się krzywo.
– Jak dzieci... – wymamrotał, wyplątując palce ze swojej jeszcze do niedawna nienagannej fryzury. – A ty po czyjej jesteś stronie? – zmienił nagle temat.
Alice uciekła oczami w bok. To nie było proste pytanie i nie było na nie łatwej odpowiedzi. W sercu zgadzała się z Spectrą, bo to był nieuczciwy ruch, ale rozsądnie byłoby stać po stronie swoich przyjaciół, choć wtedy pozostałaby w niezgodzie z własnym sumieniem. Jedynym wyjściem było pozostanie neutralnym.
– Dla mnie to nie ma znaczenia. Bezsensowna walka, bezsensowna sprawa – powiedziała po namyśle.
– Bo moim zdaniem racje ma Spectra – oznajmił Klaus.
Dziewczyna poczuła się nagle okropnie. Dlaczego nie potrafiła powiedzieć swojego zdania? Posmutniała, spuszczając wzrok.
– Chociaż, jak to doskonale ujęłaś, to nie ma znaczenia. Idziemy na miasto? – Te słowa von Hercela poprawiły jej humor.
Skinęła głową i oboje ruszyli w kierunku schodów, omijając "kulturalną rozmowę" przedstawicieli wrogich sobie drużyn. Alice mimowolnie pomyślała, jak to kiedyś Runo i Shadow zostali zaproszeni na wspólną debatę do lokalnej gazety. Po ocenzurowaniu i wyrzuceniu niezgodnych z tematem wątków okazało się, że nie starczy tekstu nawet na pół strony. I tak gazeta musiała znaleźć zastępczy temat. Jeśli pamięć jej nie zawodziła, był chyba o niezdrowej żywności. Porozumienie między tymi dwoma grupami było chyba niemożliwe, nawet jeśli pracowali nad tymi samymi sprawami.
Jak to dziwnie człowiek wybiera sobie wrogów i sojuszników.

czwartek, 26 kwietnia 2018

15. Ventus vs Ventus

                – Nie spieszyło ci się – spokojny głos Shuna przyprawił Lynca o dreszcze.
Kojarzył mu się z ciszą przed burzą, choć bardziej pasowało tu stwierdzenie ciszy przed huraganem. Volan przywołał na ustach złośliwy uśmiech i zaśmiał się sztucznie.
                – Chciałem dać ci szansę na ucieczkę – oznajmił pewnie, choć wcale się tak nie czuł.
                Spodziewał się, że Shun coś odpowie, ale zamiast tego usłyszał głos tej całej Runo.
                – Naprawdę? A myślałam, że błagałeś o pomoc! Przytulałeś się do Spectry jak do mamusi! – zawołała złośliwie.
                Lync poczuł gorąco na policzkach i odruchowo dotknął jednego, udając, że się drapie. Złość mieszała się ze wstydem. Przecież to była po części prawda. Błagał o pomoc. I ten fakt najbardziej go zawstydzał.
                – Nie boli cię język?! Przez dwie ostatnie walki nic, tylko nim miętolisz! – wrzasnął zirytowany.
                Runo zdenerwowała się nie na żarty. Zrobiła się czerwona i bluznęła kilkoma słowami, które dobrze wychowanej osobie nie przystawały. Nie dokończyła "różowej..." tylko dlatego, bo leżący na ławce Dan zażądał coli i kilku burgerów. Kiedy widzowie skupili się na wracającym do życia szatynie, Lync szybko przyniósł wzrok na Shuna. Mimo, że ten się nie poruszył, Vexos wyrzucał sobie, że zachował nieostrożność taką jak Shadow, na którego przecież psioczył. Tylko...
                – Czemu nie wykorzystałeś okazji? – spytał.
                Chciał uzyskać odpowiedź. Chciał wiedzieć, dlaczego jeszcze nie poczuł bólu. Czy to była jakaś forma łaski? A może Shun chciał go zmylić? Bawił się z nim jak Shadow albo Spectra?
                – Dziadek nauczył mnie szacunku do przeciwników. Pierwsi atakują słabsi lub dziewczyny – oznajmił spokojnie Shun z kamienną twarzą.
Lync otworzył szeroko oczy. Miał ochotę śmiać się jak Shadow – bez opanowania. Zastanawiał się czy ktoś kiedyś zwrócił uwagę na to, że rodzina Kazamich miała dziwne pojęcie o szacunku, skoro samo przestrzeganie ich zasad obrażało innych. Zaskakująco szczere rozbawienie, które go wypełniało, ustąpiło miejsca kolejnemu zawstydzeniu, gdy tylko usłyszał następną wypowiedź. Tym razem z ust Kuroi.
                – A ty jesteś jednym i drugim!
Tym razem nie dotknął policzków ani nie odpowiedział. Nie tylko dlatego, że takie teksty były już oklepane i dzięki uprzejmości kolegów ze szkoły mógł wymienić miliard lepiej brzmiących, ale wciąż opierających się na kwestionowaniu jego męskości. Bardziej pochłaniało go rozmyślanie o tym, co może zrobić. Wiedział, że jest swego rodzaju panem sytuacji. Póki nie zaatakuje, jego przeciwnik będzie spokojny. Mógł teraz albo nie narażać się na obrażenia i uciec albo spróbować walczyć i zostać pobitym, a może nawet zmasakrowanym. Może przesadzał, ale bał się tego wszystkiego co mogło się stać. Poprawka: tego co na pewno się stanie.
Z głośnym, rozpaczliwym westchnieniem wyjął z kieszeni nóż, uśmiechając się gorzko. Sarogaru, która też walczyła takim narzędziem, wygrała. Może to miał być znak, że nie wszystko pójdzie źle? Jednak bardziej prawdopodobne było zrządzenie losu. Wiele osób nosiło ze sobą ostrza. Po to by lepiej się bronić, mocniej skrzywdzić lub dla zabawy. Tak, to musiał być przypadek. Nie powinien się łudzić, że nie będzie bolało.
Mocno zacisnął palce na rękojeści, wiedząc, że jeśli będzie się wahał jeszcze moment, ucieknie. A tego nie mógł zrobić. Vexosi znienawidziliby go do końca, a on miał dość patrzenia na nieprzychylne twarze. A gdyby wygrał... Może byliby milsi? Ale o takiej opcji nie mógł nawet marzyć. Był realistą, a nie, jak twierdził Volt, pesymistą.
Nie mając żadnej nadziei wywołał wiatr, który porwał kilka kamieni i rzucił je w stronę Shuna. Wybrał to chyba tylko dlatego, że rozgrzewka wciąż tkwiła mu w pamięci, bo przecież nie sądził, że to się mogło udać. Bez zdziwienia spróbował zrobić unik, gdy przeciwnik odrzucił je w jego stronę swoim podmuchem, ale udało się to tylko z kilkoma kamieniami. Poczuł jak pozostałe uderzają w jego dłoń, wytrącając ostrze, i w policzek. Ten ostatni cios otworzył świeżo zasklepioną ranę sprzed walki. Na szczęście siła rozpędu nie była za silna, ale przecież to był dopiero początek pojedynku.
Nie miał czasu, by sprawdzić czy mocno krwawi, bo Kazami podniósł kolejne, tym razem większe głazy i "rzucił" je. Lync spróbował wywołać podmuch taki jak Shun, ale okazał się za słaby. Ledwo osłonił się płaszczem, który dzięki polu ochronnemu odbił kamulce. Chłopak czuł, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi.
Nie miał nawet chwili, by odetchnąć, bo poczuł jeszcze mocniejszy podmuch. Zerknął spod płaszcza i zamarł. W jego stronę pędziła ławka. Nie myśląc wiele, rzucił się na ziemię. To uchroniło go od zderzenia, ale serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Jak miał wygrać? Jak miał choćby uderzyć?
                Ledwo stanął na nogi, w jego stronę pobiegł Shun. Zaczął kopać i uderzać w jakimś stylu walki, którego Lync nie umiał nazwać. Chłopak starał się unikać ciosów, ale Kazami był szybki. Wiele uderzeń dosięgało celu i zostawiło po sobie bolesny ślad. Volan starał się je oddawać, ale blokady Shuna uniemożliwiały to. Przerażony Vexos, rozpaczliwie myślał jak się bronić. W pewnym momencie zobaczył wyraźnie twarz przeciwnika. Ze zdziwieniem zauważył, że nie przypominała już kamiennej rzeźby. Szeroki uśmiech i jakieś iskierki w oczach pojawiały się za każdym razem, gdy brunet zerkał w stronę Młodych Wojowników. Jakby przed kimś się popisywał.
Lync wrzasnął, czując silny, wypracowany kopniak w udo. Odskoczył od Kazamiego, chcąc zyskać na czasie, ale nie spodziewał się, że ten nie pozwoli nawet na krótką przerwę. Młody Wojownik wywołał kolejny podmuch, który tym razem zaczął kręcić się wkoło. Volan poczuł przerażenie. Nie mógł się poruszyć. Kazami tworzył tornado.
On sam próbował wywołać je kilkakrotnie, ale nigdy mu się nie udało. To było przecież takie trudne, a Shun nawet się nie zmęczył! Jak miał się z nim równać?!
                Spróbował opanować się i zacząć myśleć trzeźwo, ale to nie było takie proste.  Wywołał swoją falę wiatru i próbował stworzyć tornado, które kręciłoby się w przeciwnym kierunku by wyzerować siły. Machał przy tym rękoma zgodnie z kierunkiem, który chciał nadać swojemu atakowi. Mocą kierowało się myślami, ale w takich chwilach, gdy skupienie było prawie niemożliwe, przenoszenie kontroli do rąk ułatwiało sprawę. Wiele osób stosowało takie zabiegi, ale nie Shun. On nie potrzebował takiej pomocy. Panika w sercu Volana dodawała mu sił, więc w końcu utworzyła się maleńka trąba powietrzna. Nie wyglądała tak okazale jak ta Kazamiego, ale chłopak usłyszał okrzyk uznania chyba ze strony Gusa.
                Gdy zjawiska połączyły się i zaczęły nawzajem zwalczać, Lync myślał, że oderwie mu ramiona. Dziękował losowi, że nie zostawił miejsca kontroli w umyśle, bo ból na pewno by go oszołomił. Kiedy przenosiło się miejsce akumulacji na ręce, to nie tylko wpływało na kierowanie wiatrem, ale i na punkt odczuwania oporu. A ten był ogromny.
                Chłopak starał się przetrzymać tysiące igieł wbijających się w ramiona, ale wiedział, że nie wytrzyma dłużej. Ze strachem spojrzał na swojego przeciwnika, domyślając się co zobaczy. Kazami oczywiście nie wykazywał zmęczenia. Po raz kolejny zerkał do tyłu, uśmiechając się pod nosem. Nawet z takiej odległości Lync widział na jego twarzy satysfakcje i lekkie podniecenie, które najwyraźniej powodowała walka. Zniknęło całe to opanowanie i chłód, którymi się charakteryzował, ale czy można było się dziwić? Skoro tylko w walce okazywał emocje, musiały się gromadzić, a potem wybuchać z siłą wulkanu. Choć tu znowu pasowała bardziej siła huraganu.
Nagle brunet zmienił strategię. Zdematerializował swoje tornado, na co zaskoczony Lync zrobił to samo, nie mając sił dłużej utrzymywać rąk wyżej niż na kilka centymetrów.  Czuł jakby ktoś ponacinał je nożem i posypał solą. Mięśnie błagały o odpoczynek. Miał dość, a to nie był koniec. Czuł rozpacz połączoną z bezradnością. Nie miał wyboru. Nie mógł się poddać, bo Vexosi odwróciliby się od niego na zawsze, a on nie chciał być sam! Nawet ta grupa była lepsza niż przeraźliwa samotność wypełniająca pustkę.
                Niespodziewanie poczuł, że się unosi. Kazami stał jak stał, ale teraz jego twarz pokazywała kpinę i pogardę. Lync spanikował. Starał się wpłynąć na wiatr myślą, ale gdy tylko poczuł opór, zerwał kontakt. Głowa pulsowała bólem podobnym do tego z mięśni. To nie powinno być możliwe! Zwykły, silny podmuch nie powinien mieć takiej mocy jak tornado! Nie mógł...!
                Myśli przerwało zbyt szybkie poruszenie się w powietrzu. Vexos słyszał przez chwilę tylko świst. Musiał zamknąć oczy, bo zaczęło mu się kręcić w głowie. Krótki lot przerwało mocne uderzenie o skalną ścianę. Ból wyparł całe powietrze z płuc, ale dzięki temu, że zatrzymał się na plecach, bariera płaszcza nie pozwoliła za mocno uszkodzić ciała. Volan zawsze uważał, że ochrona w płaszczu to niepotrzebny dodatek, ale teraz dziękował anonimowemu naukowcowi za pomysł.
Gdy tylko zjechał na ziemię, za sprawą Shuna podniósł się ponownie. Kolejny lot skończył się tak samo jak poprzedni. Chwilowy brak oddechu, ból w całym ciele i rozpacz. Kazami robił z nim co chciał jakby był szmacianą lalką!
                Nagle Lync został łaskawie spuszczony pod nogi bruneta. Najprawdopodobniej spowodował to dziewczęcy krzyk, ale Vexos nie miał sił się nad tym rozwodzić. Całe ciało pulsowało tępym bólem, ciężko mu się oddychało i nie mógł się skupić. Wyczerpanie chciało go zabrać w krainę bez snów, ale nie mógł na to pozwolić. To nie mógł być koniec!
                – Poddajesz się? – spytał Kazami... rozbawiony.
                Nie wynikało to pewnie z okrucieństwa tylko z tych nagromadzonych emocji, więc Lync nie miał mu tego za złe. Niech się kretyn nacieszy zdjęciem maski. Wiedział, ile to znaczy dla człowieka.
                – Poddajesz się? – spytał ponownie brunet.
Tym razem słychać było zniecierpliwienie. Lync spróbował się podnieść, ale każdy cal jego ciała błagał o litość. Wiedział, że tak będzie! Po prostu wiedział! Nieznośne pytanie dźwięczało mu w uszach, a on bardzo chciał odpowiedzieć na nie twierdząco, ale gdy tylko spojrzał na Vexosów... Volt i Mylene mieli nieprzeniknione twarze, Gus oraz Shadow patrzyli na niego mieszanką litości i pogardy, a Spectra uśmiechał się kpiąco jakby chciał powiedzieć: "Wiedziałem, że jesteś nikim". Volan podniósł się na czworaka, wiedząc, że oni chcą tego zwycięstwa. Ryzykował zdrowie, a nawet życie, ale miał nadzieję, że gdyby sprawy zaszły za daleko, Phantom mu pomoże.
                – Nie – powiedział tak głośno jak tylko zbolałe gardło mu pozwalało.
                – Jak chcesz, ale podnieś się. Nie wypada kopać leżącego – westchnął z uśmiechem Shun.
                Mógł trochę dłużej pookazywać uczucia. Pewnie dlatego się cieszył. Lync trochę uspokojony tym, że nie dostanie kopa, powoli podniósł się do pionu. Ledwo to się stało, Kazami zaatakował wypracowaną, sprawiającą dużo bólu salwą ciosów. Vexos próbował je bezskutecznie omijać i blokować, ale w końcu dał sobie spokój. Rozpaczliwie zamachnął się obiema rękami, a brunet bez trudu złapał go za nadgarstki, przerywając ciosy.
                Stali na przeciw siebie w bezruchu. Lync nie rozumiał o co chodzi. Czemu nagle Kazami zaprzestał ataków? Dlaczego uśmiechał się rozbawiony?
– Myślisz, że dasz sobie ze mną radę? – spytał najsilniejszy z Młodych Wojowników.
                W jego brązowych oczach błyszczała radość z życia. Lync nie mógł zrozumieć jak jego przeciwnik mógł się tak zmienić. Z chłodnego, opanowanego posągu w normalnego, szczęśliwego człowieka. Czy jego kamuflaż też tak bardzo różnił się od prawdziwego ja?
                – Mam dość hamowania się. Nie odpowiadam za to, co zrobię w gniewie, a ty mnie zaczynasz mocno irytować – dodał z wyraźnym zniecierpliwieniem Kazami.
                Volan oderwał od niego wzrok, próbując wyszarpnąć nadgarstki, ale gdy tylko Shun poczuł to, odwrócił Vexosa i złapał go od tyłu w mocnym uścisku. Chłopak poczuł, że prawa ręka czarnowłosego przykłada mu do szyi ostrze, a lewa przetrzymuje go w pasie, żeby się nie wyślizgnął. Jednak nie było takiej potrzeby. Lync był zbyt przerażony, by myśleć o ucieczce. Drżał, a stojący przecież tak blisko Kazami musiał to poczuć.
– Po co upierałeś się na dalszą walkę? Uwielbiam długie pojedynki, ale głupi, bezsensowny upór mnie drażni – kontynuował myśl Shun.
Serce Lynca biło jak oszalałe. Brunet nie mógł nie słyszeć tego objawu przerażenia. Vexos starał się uspokoić oddech, by ostrze nie przebiło mu tchawicy, a ręka Shuna, która nagle zaczęła przesuwać się w górę, nie ułatwiała mu zadania.
– Nie ruszaj się – syknął Kazami, gdy poczuł wzdrygnięcie.
                Volan posłusznie opanował drgawki, zastanawiając się, co znaczy ta cisza, która zapanowała. Czekali na jego śmierć, a może na moment, w którym mieli go ratować? Chłopak zacisnął powieki, by powstrzymać nagromadzone łzy. Czuł jak palce czarnowłosego zręcznie rozpinają zawieszkę od płaszcza, uwalniając ciało od ciężkiego materiału. Usłyszał jak jego ochrona upada na ziemię. Żałował swojej decyzji. Chciał płaszcz zapinany tylko pod brodą, bez rękawów, które dawałyby więcej gorąca w upał i ograniczałyby ruchy, ale też nie pozwoliłyby przeciwnikowi pozbawić go tego przenośnego pola siłowego.
                Ze strachem czuł jak lewa ręka przeciwnika wędruje na poprzednie miejsce, a nóż schodzi niżej. Ostrze zostało ustawione idealnie przed jego gnającym jak wicher sercem. Jakby przygotowywało się na to, że zaraz ustanie na zawsze i próbowało się wyszaleć.
                – Skoro pozbyliśmy się utrudnień, mamy większe pole do popisu – oznajmił Shun.
Brunet przybliżył usta do ucha Volana jak gdyby chciał mu zdradzić jakąś tajemnicę. Lync opanował wzdrygnięcie, wyczuwając, że Kazami świetnie się bawi.
                – Umiem ominąć żebra i dojść do serca jednym ciosem. Co ty na to? Bo poderżnięcie gardła daje wyprysk krwi, a ja nie lubię prać ubrań – spytał, wyraźnie chcąc go wystraszyć.
                I udawało mu się to znakomicie. Vexos nie mógł nic powiedzieć ani się poruszyć. Przerażenie sparaliżowało go tak mocno jak jeszcze chyba nigdy.
                – Możemy też przebić płuca, ale to będzie dla ciebie raczej nieprzyjemne. A tętnice? Na przykład w udzie? Mamy tyle możliwości, a wybór musi być tylko jeden. Oczywiście możesz się też poddać – kontynuował.
Te słowa pasowały bardziej do Shadowa albo Spectry. Oni bawili się w manipulacją i uwielbiali patrzeć na strach innych. Jednak ta strategia była mądra. Zapewniała poddanie się przeciwnika, ale nie zakładała jednej rzeczy. Mianowicie tego, że przerażenie odbierze mowę, a to przytrafiło się Lyncowi. Milczał, czując ostry czubek noża przez koszulkę.
– Walcz! Wygraj dla Mistrza Spectry! – słychać było przejęty głos Gusa.
                Lync spojrzał w ich stronę przerażony. Oczami błagał o pomoc.
                – Oj, Gusuś! On o mało nie sika w majtki ze strachu! Myślisz, że się nie podda? – zarechotał Shadow, który najwyraźniej czuł się już lepiej.
                Volan poruszył bezdźwięcznie ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie mógł. Shun przycisnął nóż mocniej, aż pojawiła się piekąca ranka na skórze, a cienka strużka krwi spłynęła w dół.
                – Wiesz, że jeśli się nie poddasz, muszę cię zabić? – zapytał zezłoszczony Kazami.
                Najmłodszy z Vexosów nie mógł odpowiedzieć. Gardło i umysł sparaliżował strach. Przecież Młodzi Wojownicy też pragnęli tego zwycięstwa. Usłyszał kilka krzyków od ich strony, które kazały go puścić i uznać wygrane Shuna, ale doszedł do niego też okrzyk "Zabij bachora!".
– Mam tego dość! – warknął Młody Wojownik, przyciskając go do siebie mocniej. – Masz ostatnią szansę! Raz! Dwa!...
Lync zacisnął powieki. Spodziewał się rozerwania tkanki i ostrego bólu, ale nie poczuł nic. Zaskoczony otworzył oczy. Nadzieja doszła do głosu. Przed nim stał Spectra z złośliwym uśmieszkiem, wyrywając Shunowi nóż.
                – On się poddaje – oznajmił.
                Volan nie za bardzo wiedział co się dzieje. Nie dochodziła do niego świadomość, że nie będzie czuł bólu. Że przeżyje!
– Tylko on może to powiedzieć! – chłopca doszedł głos tej wrednej Runo.
Zdenerwował się, że może jednak ta interwencja nic nie da. Spojrzał na Phantoma błagalnie, a w oczach lśniły jeszcze łzy strachu.
– Więc ja go wycofuję – oznajmił Lider Vexosów, nie patrząc na niego.
Mimo tego, że Dan zareagował na tę propozycję entuzjastycznie, Shun nie zwolnił uścisku. Co więcej, wzmocnił go tak, że Lyncowi zrobiło się niedobrze. Zbyt mocny chwyt ścisnął boleśnie i tak pusty żołądek. Vexos najchętniej skuliłby się i spróbował uspokoić oddech, ale nie miał takiej możliwości.
                – Czyli nie wygrałem z nim, tylko został wycofany? – spytał ninja chłodno.
                – Czy to ważne? I tak wygraliście – mruknął Spectra, chcąc złapać Lynca za ramię.
                Shun jednak odsunął się, mierząc Lidera Vexosów wściekłym spojrzeniem. Lync zaczął się znowu bać. Czy to miało jakieś znaczenie? Co się działo z tym całym Kazamim? Jeszcze kipiał z emocji i chęci popisania?
                – Lepiej brzmi pokonany, niż wycofany – oznajmił nagle brunet.
                Spectra popatrzył na niego, ale przez tę czerwoną maskę nie wiadomo było co sobie myślał.
                – Został wycofany, bo był zbyt słaby jak na twojego przeciwnika. Narażał swoje życie – powiedział oschle Phantom.
Wydawał się być już zirytowany.
                – Albo Lider robi mi jakąś łaskę – oznajmił wzburzonym głosem ninja.
                Lync usłyszał poruszenie i szum rozmów. Spróbował wykrztusić dwa słowa: Poddaję się. Nie przyniosło to rezultatów. Czy to znaczy, że Shun... zabije go? Tymczasem Kazami kontynuował myśl.
                – Dziadek nauczył mnie, żebym nie przyjmował łaski, ale walczył o swoje – warknął.
Volan przeniósł wzrok na swojego lidera. Milczał on jak kamienny posąg, którym był też kilkadziesiąt minut temu Kazami. Teraz Wojownik sprawiał wrażenie, jakby nie radził sobie z emocjami. Jakby nie potrafił zapanować nad nimi, po tym jak je dopuścił do głosu.
                – Moja rodzina również uczyła mnie wielu rzeczy. Tyle, że ja mam swój rozum i wiem, które nauki są warte uwagi – oznajmił dość spokojnie blondyn.
Lync spuścił wzrok, nie chcąc widzieć jak tamci mierzą się spojrzeniami. Czuł pustkę w głowie i przerażenie, które tętniło w uszach, nie pozwalając usłyszeć decyzji. Musiała być jednak dla niego korzystna, bo poczuł, że ręce Shuna cofają się. Pozbawiony oparcia, osunąłby się na ziemię, gdyby nie kolejny mocny chwyt za ramię. Tym razem Volan czuł się bezpiecznie i nie miał powodu do strachu. Spojrzał na swojego wybawcę, chcąc po raz pierwszy w życiu podziękować z własnej woli, ale ta czerwona maska demona odebrała mu mowę. Dlaczego nic przez nią nie było widać?


--------------------------------------------------------------------------------------

   Wracam do normalnego trybu! Jak dobrze, że wszytko się udało i mam więcej czasu! Wiem, że brak rozdziału nie jest do końca moją winą, ale mam ochotę wstawić dodatkowo rozdział w poniedziałek. Może nie tyle w ramach przeprosin czy nadrabiania, ale z okazji długiego wolnego. ;)