czwartek, 22 marca 2018

12. Pojedynek liderów

Stojąc naprzeciwko Dana Kuso, Spectra myślał tylko o tym kiedy ten pojedynek się wreszcie skończy. Pewnie gdyby ta cała Alice nie przyszła, rozmyślałby o tym co powiedzieć, czy wykonać pierwszy ruch albo jaką strategię zastosuje przeciwnik, ale teraz całą jego uwagę pochłaniała przyszła rozmowa z dziewczyną. Obracał w myślach słowa, które mogłyby ją przekonać i analizował czy może już przystąpić do wypełniania planu, czy lepiej poczekać.
To było zabawne. Jeszcze kilka minut temu ta walka wydawała mu się wielką bitwą o racje, a teraz widział w niej bezsensowną, męczącą konieczność. Coraz częściej się to zdarzało. Oczekiwał na coś, wmawiał sobie, że się z tego cieszy albo że to istotne, a gdy przychodziło co do czego, odczuwał zmęczenie i zniechęcenie. Nieważne czy był to wypad do kina z Gusem, czy zebranie prasowe. Wszystko zdawało się takie błahe i nudne. Może jego wypalenie faktycznie brało się z przemęczenia, jak sugerował Grave?
                Niezależnie od tego co czuł, starał się nie pokazać braku zainteresowania, ale nie przez wzgląd na szacunek do przeciwnika, bo tak naprawdę Kuso nikt nigdy nie brał na poważnie, ale ze zwykłej, wyuczonej przez lata ostrożności. Bycie zbyt pewnym siebie prowadziło do błędów, a te mógł wykorzystać nawet tak słaby osobnik. Tym bardziej, że Daniel był wyraźnie zdeterminowany i słynął z tego, że walczył do końca. To było irytujące, ale też w jakiś sposób godne podziwu.
                – Dan! Dan! To jest mistrz! Dan! Dan! Wygra dziś! – wydarła się nagle Makimoto.
                Spectra spojrzał w stronę szarowłosej dziewczyny i zaśmiał się w duchu, widząc jak zgrabnie udaje chealederkę. Z tego co kojarzył, w Pretend nie było takich formacji, ale obserwując ją, widział możliwość założenia grupki. Całkiem nieźle radziła sobie w roli upiększacza.
– A masz! – nagły wrzask Dana, otrzeźwił Phantoma i pozwolił na uniknięcie kopniaka.
W tej samej chwili Runo Misaki wykrzyczała myśli, które pojawiły się chyba w każdej głowie, w tym tej należącej do lidera Vexosów:
                – Po co ostrzegasz przeciwnika, głąbie?!
                Kuso pokiwał ręką w jej stronę uspokajająco jakby jej reakcja była grubo przesadzona, ale cały czas czujnie obserwował Spectrę. Niepotrzebnie zresztą, bo Vexos wolał patrzeć na poczynania Kuso, niż samemu zadać cios. Ograniczał się tylko do dużo mówiących min, którymi komentował każde poczynanie dzieciaka. Na przykład uśmiechnął się z politowaniem, widząc jak Daniel wyciąga zapalniczkę. Tak... Szef Wojowników nie potrafił jeszcze samodzielnie wzniecić ognia. Z odpornością też miał problemy, ale to nie zmieniało tego, że był silny i wytrwały.
                Kiedy zapłonął maleńki płomyk, Wojownik Pyrusa rozniecił go na większy i rozdzielił na dwie, ogniste kule. Phantom spokojnie czekał na ciąg dalszy, co jeszcze bardziej zezłościło Kuso. Lider Vexosów wiedział, że maska i powściągliwość w ruchach irytuje wiele osób i miał zamiar z tego korzystać ze wszystkich sił. Lubił to. Tę złość, która odbierała zdolność logicznego myślenia. Tak łatwo było wtedy wygrać. Nawet zbyt łatwo.
                – Wciąż nie potrafisz rozpalać? Potrzebujesz pomocy? – spytał spokojnie, komentując to o czym wszyscy i tak wiedzieli.
                Zgodnie z jego przypuszczeniem, Kuso zdenerwował się i wystrzelił ognisty pocisk bez celowania. Ogień przeleciał co prawda tuż obok Vexosa Pyrusa, muskając lekko jego skórę, jednak nie zrobiło to na blondynie żadnego wrażenia. Od bardzo dawna miał odporność na oparzenia, a co za tym idzie, pozbawiał Dana możliwości korzystania z mocy. Przeciwnik tego nie zauważał, a co bardziej prawdopodobne, nawet o tym nie pomyślał, bo znów rzucił ogniem. Tym razem trafił w Spectrę. Nie przyniosło to efektu.
                – Dan, on jest odporny, głąbie! Lepiej podpal trawę, żeby zmniejszyć pole widzenia! – zawołała wściekła Runo.
                Phantom zignorował fakt, że Kuso skinął szybko głową. Bardziej zainteresowała go wypowiedź Shadowa:
                – To jest nie fair! Czemu podpowiadacie swojemu zawodnikowi, a my nie możemy?!
                Przejmujący się innymi Prove był rzadkim widokiem, ale tutaj chodziło raczej o urażoną dumę niż faktyczną próbę pomocy. W końcu był Vexosem, a oszukiwano ich całą grupę. Albinos nie dawał sobie w kaszę dmuchać, ale Misaki, z tego co zaobserwował Spectra, też była pyskata. I nie zważała na to co mówi.
                – Bo nasz nie ma mózgu!
                Vexos uśmiechnął się złośliwie, co w połączeniu z komentarzem dziewczyny sprawiło, że Daniel zaczął się wydzierać, że jest bardzo inteligentny i zdolny, i że wszyscy mu tylko zazdroszczą i oczerniają, a potem okazuje się, że Młodzi Wojownicy nie są traktowani poważnie, bo jak ktoś ma traktować poważnie oczernionego lidera? Phantom zachował swoje przemyślenia dla siebie i zamiast tego postanowił szybko zakończyć walkę. Pstryknął palcami, rozpalając cztery ściany ognia. Były one w znacznym oddaleniu od Dana, więc ten się nimi nie przejął. Co więcej zaśmiał się pewnie.
                – Ha! Ogień nie może mnie skrzywdzić, póki go nie dotknę! – zawołał.
                Był zbyt pewny siebie, a można było obstawiać, że to groziło raczej Spectrze, ale jak widać niezbadane są koleje losu.
                – To da się załatwić – oznajmił spokojnie blondyn.
                Ściany zaczęły się zbliżać do Młodego Wojownika, ale ten zapanował nad ogniem z zapalniczki i znów rzucił ognistymi pociskami w przeciwnika.
                Nic się nie nauczył. Wciąż polega tylko na sile. pomyślał kpiąco Phantom, obserwując ze stoickim spokojem jak Dan zaczyna biec w jego stronę, zamiast próbować przejąć władzę nad ścianami. Pewnie to nic by nie dało, bo Spectra słynął z kontroli jaką miał nad swoim żywiołem, ale byłoby to sensowniejsze niż próba uderzenia pięścią. Wystarczyła jedna myśl, by Vexos stworzył wokół siebie ognistą otoczkę.
                Kuso zawahał się, ale odskoczył, co było lekkim zaskoczeniem dla wszystkich, którzy nie pokładali w nim zbyt dużych nadziei. Zagubiony rozglądał się wokół, szukając pomocy. Oczywiście otrzymał ją od Misaki, której chyba ciut za bardzo zależało na tej wygranie.
– Rzuć go czymś!
                To było takie denerwujące. Zawsze trzymali się razem. Najlepszym przykładem była Julie, która nieugięcie skandowała: "Dan! Dan! To jest mistrz!", chociaż nikt od dawna już jej nie słuchał.
                Młody Wojownik z braku lepszych pomysłów, przyklęknął i wyrywał trawę. Spectrę to rozbawiło, ale przy zetknięciu z jego ognistą tarczą, kępka zapaliła się, wytwarzając śmierdzący, duszący dym. To był raczej uśmiech losu niż plan, ale przynosił skutki. Phantom zaczął kaszleć z całych sił, gdy opary dostały się do płuc. Natychmiast wyłączył powłokę, krzywiąc się z niesmakiem. Wciąż czuł smród palonego zielska, a dym przedostał się do oczu nawet przez maskę, powodując nieznośne pieczenie. I chociaż Spectra starał się je zignorować, nie mógł dobrze widzieć. Jedyną logiczną możliwością odzyskania widzenia zdawało się być zdjęcie maski, ale na to nie mógł sobie pozwolić.
Dan nie czekał aż przeciwnik dojdzie do siebie. Natarł na niego, zadając cios w brzuch. Zdziwiony Spectra cofnął się o krok. Udało mu się stłumić jęk, ale to nie zmieniało faktu, że wątroba pulsowała bólem. Uderzenie było bardzo silne. Wiedział, że wszyscy oczekują, że natychmiast odda, bo nawet do niego dochodziły plotki o liderowskiej mściwości, ale to byłoby głupie. Był otumaniony dymem i bólem, a takie szybkie rzucanie się na przeciwnika mogło mieć odwrotny skutek. Mógłby nie trafić i narazić się nie tylko na razy, ale i śmieszność. Postanowił przyjąć kopnięcie w bok. Zacisnął zęby, czując kolejną falę bólu, ale nie zdecydował się na atak. Spokojnie starał się dojść do siebie, ignorując szum głosów, który z każdą chwilą narastał. Większość Młodych Wojowników już wiwatowała, a Runo nawet przyłączyła się do Julie. Od strony jego drużyny słychać było okrzyki zdziwienia. Wszystkie przytłaczał wrzask Shadowa:
                – Spectra, ty to jesteś mistrz! Jak nie wygrasz, na dworze śpisz!
                Pewnie pomyślał, że doping go zmotywuje. Cóż... Mógł wybrać jakieś lepsze hasło.
                Rozmyślania przerwał kolejny kop. Tym razem trochę niżej. Phantom starał się nie skulić i zignorować rozpaczliwy wrzask Gusa. Wciąż czekał cierpliwie na odpowiedni moment. Chciał by Dan poczuł się jak zwycięzca, co nie było takie trudne. Kuso już przestawał stosować uniki i kiedy rzucił się z pięściami, Spectra złapał go za nadgarstek. Daniel nawet nie miał czasu zrozumieć co się stało, gdy dłoń Vexosa buchnęła płomieniem. Powietrze przeciął wrzask przypiekanego żywcem lidera Młodych Wojowników. Phantom nie doczekał się jednak słów poddania, na których mu zależało, bo po chwili poczuł, że coś twardego uderza go w potylicę. Zaskoczony poluzował chwyt, na co tylko czekał przeciwnik.
Wojownik Pyrusa odskoczył i wciąż zawodząc, patrzył na poparzenia, które powinny szybko zniknąć ze skóry kogoś, kto władał Pyrusem. W tle toczyła się ożywiona dyskusja o tym czy pomaganie jest legalne, ale wytęsknionych słów Spectra się nie doczekał.
– Poddajesz się? – spytał po chwili, mając nadzieję, że Dan zrozumie, że nie ma szans.
Kiedy jednak chłopak pokręcił głową, nie pozostało mu nic innego jak użyć zapomnianych przez większość ognistych ścian. Otoczyły zmęczonego Kuso ze wszystkich stron, zamykając go jak w jakimś pudełeczku. Spectra poczuł jak Dan stara się przejąć kontrolę nad choć jednym miejscem, ale nie miał szans. Nawet gdyby był spokojny, wypoczęty i silniejszy, nic by to nie dało. Spectra od mniej więcej samego początku utrzymywał kontakt z tym ogniem, a prawie każda moc "osiadała" w żywiole. Im dłużej się nad czymś panowało, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że ktoś to przejmie.
                – Nie!!! To nie miało być na śmierć i życie!!! Ty niedorozwinięty, lakierowany czubie!!! – rozległ się głos, oczywiście, Runo.
Blondyn spojrzał w jej stronę z rozbawieniem, a ona sprowokowana zaczęła biec w jego stronę. Nie zrobiła nawet pięciu kroków, gdy Volt zatrzymał ją mocnym uściskiem. Zupełnie tak jak przewidział lider.
                – Nie można pomagać. To niedozwolone – oznajmił spokojnie, nawiązując do poprzedniej kłótni, ale do Misaki raczej to nie doszło.
                Zaczęła wyzywać Lustera od przerośniętych goryli i deptać mu po stopie, ale na szczęście młodzieniec miał grube buty i wprawę w przetrzymywaniu złośników (mało to razy tak trzymał Shadowa?), więc Wojowniczka Haosa nie miała najmniejszych szans, by się wydostać. Reszta jej drużyny nie zwracała na nią jakoś specjalnie uwagi, obserwując niespokojnie płomienną paczkę. Spectra również przeniósł tam wzrok i stwierdził, że już starczy. Pstryknął palcami, a ogniste ściany opadły, ukazując lekko osmolonego, leżącego na ziemi Daniela. Dookoła niego, tam gdzie stały ściany, widniała wypalona trawa.
                Phantom skinął głową w kierunku Volta, by ten wypuścił dziewczynę. Ledwo Vexos poluźnił chwyt, Runo wyrwała się i podbiegła w kierunku nieprzytomnego chłopaka. Po sprawdzeniu mu pulsu podniosła dłonie w geście zwycięstwa.
– On żyje!!! – krzyknęła uradowana, robiąc miejsce dla Marucho i Shuna.
                W czasie gdy ci dwaj przenosili pokonanego na ławkę, Spectra z uśmiechem ruszył w kierunku swojej grupy. Zastanawiał się czy naprawdę ktoś, prócz tej panikary, naprawdę myślał, że ta pułapka miała zabić, a nie odciąć tlen? Przecież to było takie oczywiste i skuteczne w swej prostocie. Takie strategie najtrudniej się obala. I widocznie najtrudniej rozpracowuje.
Phantom spokojnie usiadł na jednej z ławek, czekając na kolejny pojedynek, gdy kątem oka dostrzegł, że ktoś obok niego stoi. Zerknął na postać i z westchnieniem przeniósł wzrok na Shadowa, który właśnie robił kilka ostatnich skłonów. Gus niezrażony tak chłodnym przyjęciem przez swego Mistrza, usiadł obok niego na ławce i przez chwilę przyglądał się bandażowi, który przyniósł. Grave domyślił się, że to przez to Phantom odwrócił wzrok. Lekko spięty spojrzał na obojętną twarz swojego Mistrza.
                – Czy mógłbym...
                Spectra natychmiast spojrzał na niego, co sprawiło, że niebieskowłosemu zabrakło śliny. Nie chciał znów przeżywać katuszy spowodowanej ciszą i złością swojego mistrza. Pragnął jego szczęścia i zamierzał zapewnić je za wszelką cenę. Może wtedy spłaciłby choć maleńką część swego długu?
                – Nie jestem ranny, Gus – oznajmił chłodno Spectra.
                – Ale, Mistrzu...
Phantom nie dał mu dokończyć.
                – Nie jestem ranny! – powtórzył, podnosząc lekko głos.
                Grave spuścił wzrok i zagryzł wargi. Nie chciał go gniewać. Po prostu starał się pomóc. To było takie oczywiste, że Spectra nie mógł mieć do niego pretensji. Zrobiło mu się nawet głupio za swoją przesadzoną reakcję, ale z drugiej strony nie miał zamiaru poddawać się zbędnej pierwszej pomocy. A już na pewno nie na oczach wszystkich.
                – Możesz mi przynieść kanapkę z szynką i coś do picia – odezwał się łaskawie, mając nadzieję, że Gus uzna to za kompromis.
                Tak też się stało. Chłopak uśmiechnął się szeroko, natychmiast poderwał z ławki i skinął pokornie głową.
                – Już przynoszę, Mistrzu! – zawołał podekscytowany, chcąc odejść, ale coś go powstrzymało.
                To Phantom przetrzymał rękaw jego płaszcza. Gus posłusznie przystanął, czekając na nowe rozkazy, ale tym razem blondynowi chodziło o coś innego. Sam nie do końca wiedział skąd wzięła się w nim potrzeba kapitulacji, bo przecież nigdy nie miewał wyrzutów sumienia za to jak traktował innych ludzi, ale nie chciał tego roztrząsać. Miał zamiar powiedzieć swoje i nigdy do tego nie wracać.
                – Jeśli tak ci zależy, możesz sprawdzić obrażenia, gdy już będziemy w kwaterze – zaproponował z pozoru bez żadnych emocji, obserwując jak jeszcze niedawno smutna twarz, jaśnieje.
                Spectra odwrócił się, starając się spokojnie porozmyślać nad tym czy kontakt z byłym Mascaradem w tych warunkach to dobry pomysł, ale tym razem skupienie się na tym uniemożliwiały mu natrętne myśli o tym co się właśnie stało. W gruncie rzeczy poczuł ulgę, gdy się zgodził, by Gus go przebadał. Znał się na podstawach, bo od kilku miesięcy chodził na wszystkie możliwe kursy pierwszej pomocy czy też medyczne. Właśnie dla niego. Żeby mu pomagać w takich sytuacjach.
                To było praktyczne. Nie musiał chodzić do lekarzy, jeśli miał pewność, że uszkodzenia nie są niebezpieczne. Mimo że Gus nie miał jeszcze wielkiej wiedzy medycznej, ufał mu bardziej niż przekupnym, wiecznie niezadowolonym lekarzom. Wolał, żeby oglądał go wierny sługa, niż nieznajomy. Kilka lat temu właśnie taki doktorek okazał się należeć do gangu i gdyby nie rozpaczliwa pomoc Gusa, Spectra już by nie żył.
Głośny, niepohamowany śmiech Shadowa kazał Phantomowi spojrzeć w stronę umownej areny. Prove stał na przeciwko tej całej Kuroi i szczerzył się. Spectra mimowolnie przypomniał sobie jego doping. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Może nie lubił Shadowa i uważał go za niedorozwiniętego, ale musiał przyznać, że bez niego byłoby w Vexosach strasznie smutno.
Zrezygnowany uznał, że zamiast obserwować i rozmyślać o Alice, która siedziała sobie cichutko obok Kazamiego, wyraźnie nie chcąc widzieć tego co się dzieje, skupi się na Kuroi. I tak przecież chciał dowiedzieć się czegokolwiek o jej mocach, a taka okazja mogła się nie powtórzyć.

czwartek, 15 marca 2018

11. W oczekiwaniu na walkę

Vexosi i Młodzi Wojownicy byli na wyznaczonym miejscu już o piętnastej. Dawało to pół godziny na rozgrzanie mięśni (jak to robili ci, którzy mieli walczyć) lub na przygotowanie miejsc dla widowni (jak to czyniła reszta). To drugie zresztą nie było takie trudne. Sztuczny, głęboki zbiornik na wiosenne roztopy w pozostałe pory roku służył za miejsce wypoczynkowe dla tych, którzy lubili męczące spacery. Na dno prowadziła wykuta ścieżka, przypominająca spiralne schody. Była na tyle szeroka i zabezpieczona, że nie było mowy o upadku, ale też przeraźliwie długa, więc niewielu decydowało się na spędzenie czasu na dnie zbiornika. Zwłaszcza, że jedyną "rozrywką" prócz spaceru były ustawione tam ławki z widokiem na wysokie ściany tej "miski".
Mała liczba ludzi była pierwszą rzeczą, która zdecydowała o tym, że w tym miejscu odbędzie się pojedynek. Drugą, ważniejszą, o której każdy odpowiedzialny lider powinien pomyśleć, była oczywista ochrona, którą dawały ściany. Gdyby moce wymknęły się spod kontroli, skutecznie ochroniłyby zewnętrzny świat. Nie było zaskoczeniem, że na to zwrócił uwagę Spectra, ale to Dan biegał załatwić wszystkie potrzebne rzeczy. Gdyby mu nie pozwolili, obraziłby się. Był strasznym dzieciakiem.
Spectra przyjrzał mu się jeszcze raz bez jakiejś większej niechęci, ale znów przypomniało mu się jaki był zdziwiony, gdy usłyszał od niego całkiem rozsądną strategię. Trzy rundy czyli brak remisów. Walki pomiędzy tymi samymi domenami czyli uniemożliwienie stosowania kontr. Proste i genialne. Zdążył nawet pochwalić go w myślach, gdy okazało się, że twórcą, a raczej twórczynią, była ta ruda dziewczyna, która kiedyś była Mascaradem. Jak ona miała na imię...
                – Shadow, podejdź na chwilę – zawołał do albinosa, który wykonywał właśnie kilka skłonów.
Chłopak natychmiast przerwał to ćwiczenie, ale biegnąc do swojego lidera wciąż wymachiwał rękoma. Widocznie ciągle chciał się rozgrzewać w najbardziej niedorzeczny sposób. Na ten widok Spectra zacisnął zęby, zastanawiając się dlaczego uległ jego prośbie. Niestety nie mógł już zmienić decyzji.
                – Jak się nazywa ta dziewczyna, która była Mascaradem? Chodzicie razem do klasy, prawda? – spytał, dziękując losowi, że Shadow nie przeszedł dwa razy.
                Dziewiętnastolatek nie był głupi ani leniwy, ale lekceważył zadania. Jeśli nie podobało mu się polecenie, zwyczajnie je olewał, miał własne terminy, a jeśli lekcja mu nie pasowała, zasypiał lub mówił głośno swoje zdanie, a to niekoniecznie było mile widziane za czasów, gdy nie był Vexosem.
                – Alice Gehabich. A teraz przepraszam, ale muszę ćwiczyć – oznajmił Shadow, odchodząc na poprzednie miejsce.
                Spectra otworzył szeroko oczy. Ten lekceważący styl bycia przejawiał się również na misjach. Prove zasypiał przy obserwacji celu, często zamiast wykonywać rozkazy szedł na pączki lub do kina, a jeśli uznał przeciwnika za niegodnego, siadał na ziemi, obrażony do granic możliwości. Rzadko kiedy robił to co do niego należało, nawet jeśli wywalczył swój udział w misji, więc Phantom nie chciał się przedwcześnie cieszyć z jego starań, bo równie dobrze mogła to być zmyłka. Z takim osobnikiem nie było nic pewnego.
                Z westchnieniem spojrzał w kierunku Wojowników. Daniel Kuso biegał w miejscu, nie przejmując się wrzeszczącą na niego Runo Misaki. To była chyba najzdrowsza możliwa reakcja. Kawałek dalej Marucho Marukura siedział na ławce, przyglądając się Kuroi Sarogaru. Nowa wojowniczka Darkusa była dla Spectry zagadką. Nie znał jej mocy, a nie było na jej temat żadnych plotek. To znaczy innych niż te dotyczących jej życia towarzyskiego. Z pozy wywnioskował, że jest raczej pewna siebie. Jak inaczej wyjaśnić to, że po paru wymachach nogą, spokojnie czekała na walkę? Julie Makimoto, która nie miała brać udziału w pojedynkach, malowała dokładnie paznokcie, a Shun Kazami medytował daleko od tej całej hałastry. Nie wyglądali na spiętych.
                Ale to wcale nie oznacza, że nie są. pomyślał z satysfakcją.
                On sam się nie denerwował. Wiedział, że Dan jest uparty i odważny, ale w walce polegał tylko na sile mięśni i mocy. Był łatwym przeciwnikiem. Zazwyczaj Spectra wolał walczyć z silniejszymi od siebie, by poprawić umiejętności, ale ten pojedynek był dla niego czymś więcej. Był starciem się dwóch ideologii. Miał pokazać czy Dan, bez sponsora, czy on, trochę zależny od ambitnego polityka, może osiągnąć więcej. Wiedział, że tylko on tak to interpretuje, ale wciąż czekał na to jak na sąd boży. Jakby dzięki temu miał przestać już na zawsze odczuwać wątpliwości czy dobrze zrobił. Inni nie musieli tego rozumieć, ale żałował, że nie potraktowali tego na serio.
Shadow robił teraz pajacyki. Wyglądało to idiotycznie i Spectra był pewny, że Młodzi Wojownicy już się z tego śmieją, ale nie próbował mu tego zabraniać, bo przynajmniej się jakoś przygotowywał.
Za nim stała ławka, na której siedzieli Mylene i Volt. On starał się nawiązać rozmowę, ale ona nie była do tego skłonna. Oboje nie wyglądali na zainteresowanych tym, ze zaraz zacznie się pierwsza walka.      
Przy dwóch plecakach stał Gus. Oba tobołki należały do niego. W jednej trzymał picie i jedzenie, twierdząc, że po walce zawsze jest się głodnym. Było w tym sporo racji, więc Spectra się nie czepiał, jednak zawartość drugiej torby budziła jego zastrzeżenia. Było w niej pełno jakiś maści i opatrunków. Grave tłumaczył się, że to dla Shadowa i Lynca, ale Phantom znał prawdę. Właśnie... Gdzie był Lync?
Lider rozejrzał się spokojnie, zastanawiając się zupełnie na poważnie czy dzieciak przypadkiem nie stchórzył, ale po chwili dostrzegł najmłodszego z nich pod ścianą. Chłopak skakał i biegał, wymachując rękoma. Ćwiczył, tak jak to robił od czasu wiadomości, że będzie walczył z Shunem. Szkoda tylko, że w taki szczeniacki, niedający zbyt wielu efektów sposób.
Phantom ruszył w jego stronę szybkim krokiem, chcąc przekonać się na własne oczy o postępach, które ten rzekomo zrobił, ale gdy tylko poczuł na twarzy zimny, niezbyt silny wiatr, zatrzymał się. Przez chwilę obserwował skoki i uniki Lynca ze zdziwieniem, jednak w końcu zdał sobie sprawę, że wiatr "rzuca" w stronę chłopaka kamienie. Młody poruszał się niezbyt szybko, pociski prawie w niego trafiały, ale Spectra był pod wrażeniem. On na jego miejscu tak stymulowałby wiatrem, żeby nie oberwać. Mijałoby się to co prawda z celem ćwiczenia, ale nie dałby rady zrobić sobie krzywdy nawet za cenę postępu. Lync za to nie miał żadnych obiekcji. Ostry kamień bez trudu przeciął mu policzek. Chłopak natychmiast "wyłączył" wiatr i przycisnął dłoń do rany, sycząc z bólu. To dotykanie nie było rozsądne, ale zamiast tego, Spectra skomentował ten cały popis:
– Robisz postępy, ale za małe – odezwał się chłodno.
Lync podskoczył, słysząc ten głos i odwrócił się do niego z przestrachem. Spróbował jeszcze uśmiechnąć się złośliwie, żeby pokazać, że się nie przejmuje, ale przez ten strach w oczach było to niemożliwe. Spectra pokręcił głową w zamyśleniu. Od dawna wiedział, że Volan udaje chojraka, a tak naprawdę to przerażony dzieciak, który nie potrafił sobie znaleźć miejsca w tym świecie, ale nie przeszkadzał mu w tej przebierance. Bawiła go ta wymuszona złośliwość. Przypominał wtedy miniaturkę Shadowa, co było ciekawe biorąc pod uwagę ich relacje.
– Przynajmniej coś robię! W przeciwieństwie do ciebie! – wrzasnął na wpół wrednym, na wpół wystraszonym głosem Lync.
– Ja nie muszę – odparł lider z uśmiechem. – Ale jeśli ty chcesz przeżyć spotkanie z Kazamim, musisz się bardziej postarać.
                Uwielbiał patrzyć jak przerażenie przebija się przez obronę chłopaka i jak ten próbuje nad tym zapanować. To było takie zabawne. Prawie tak samo jak wydawanie rozkazów Gusowi i obserwowanie jego starań. Spectra zaśmiał się krótko, czekając na odpowiedź.
                – Kazami nie dorasta mi do pięt! – wrzasnął w końcu Vexos Ventusa, zbyt wyraźnie próbując ukryć strach.
                Wywołało to kolejny wybuch śmiechu. Jak on lubił tę grę! Musiał się jednak uspokoić. Chciał powiedzieć coś jeszcze. Coś, co tak zdenerwowałoby Lynca, żeby nie był w stanie trzeźwo myśleć.
                – Przecież wiesz, jak kończą jego przeciwnicy. Wielu silniejszych trafiało nieprzytomnych do szpitala. Shun to spokojny chłopak, ale gdy walczy... Sam to widziałeś – przypomniał zimno i z satysfakcją patrzył jak Lync zaczyna drżeć.
Teraz był czas na ostatnią fazę zabawy. Uspokojenie. Spectra nie mógł się już doczekać, aż zobaczy zaskoczenie w jego oczach. Uwielbiał mącić ludziom w głowie, by nie wiedzieli, czy chciał im pomóc, czy zaszkodzić. Wiedział, że będą o nim myśleć jeszcze długi czas, zastanawiając się czy jest ich wrogiem, czy przyjacielem. To było wspaniałe albo, jak mówił Gus, bardzo brzydkie z jego strony. Najważniejsze było to, że o nim nie można było nie pamiętać.
– Spokojnie, Lync. Nie dam cię zabić. Jesteś jeszcze potrzebny – powiedział, odwracając się.
                  Odszedł szybko, nie chcąc, żeby podwładny mu odpowiedział. To zaburzyłoby powagę i dziwność sytuacji. Na szczęście Vexos nie próbował go dogonić. Wprawiło go to w dobry nastrój, który szybko prysł, gdy dostrzegł, że Gus ma zamiar do niego podejść. Spectra zacisnął dłonie i spojrzeniem kazał zostać Grave'owi na miejscu. Ten posłuchał bez namysłu, co trochę polepszyło humor lidera.
            Właściwie to lubił przebywać koło Gusa. Lubił, gdy ten pokornie nazywał go Mistrzem Spectrą i próbował jak najlepiej wykonywać rozkazy, rozmowy z nim stanowiły dla niego główną rozrywkę, a trzeba było przyznać, że były na poziomie, bo niebieskowłosy był inteligentny, ale czasami Gus był... męczący. Tak jak teraz. Nazbyt troskliwy, że aż irytujący. Niczym przewrażliwiona matka. A Spectra nie chciał matki. One zawsze odchodzą, a on nie chciał, żeby Grave odszedł.
Blondyn ze złością potrząsnął głową, próbując uwolnić się od tych myśli. Jasne, że nie chciał stracić lojalnego podwładnego, ale po co to roztrząsał? Powinien raczej skupić się na zbliżającej się walce. Zirytowany spojrzał w stronę Młodych Wojowników, chcąc sprawdzić, czy są gotowi, ale to co zobaczył było takie niespodziewane. Cała szóstka Wojowników oblegała teraz dwójkę nowo przybyłych. Jednym z nich był wysoki, białowłosy chłopak, trzymając w rękach drogą, modną kurtkę. Spectra znał go. Nie osobiście, ale ze słyszenia. To był Klaus von Hercel. Dziedzic fortuny i potomek dumnego rodu. Chodził do prywatnej szkoły, gdzie zdobywał podobno doskonałe wyniki. Posiadał moc Aquosa. Jednak to nie on zaprzątał teraz uwagę Spectry, tylko ta stojąca nieśmiało obok dziewczyna o rudych włosach.
Na jej widok poczuł nagle dziwny spokój. Niespodziewanie przestał się denerwować na wszystko, a przecież robił to już od kilku dni. Problemy odeszły w cień, bo oto widział przed sobą rozwiązanie. Tylko jak się nazywało? Shadow przecież mu mówił. Takie zabawne nazwisko. Alice Ge... Gehbuch? Gehapich? Gehabich! Alice Gehabich. Na twarzy Spectry pojawił się uśmiech tryumfu. Zapamiętał. Tak. To ona była Mascaradem.
            To wydawało się takie dziwne. Ona miała być tym aroganckim wojownikiem Darkusa? Gdyby nie miał pewnych informacji, nie uwierzyłby. Stała tam taka cicha, nieśmiała jakby nawet tłum przyjaciół ją tłamsił. Chociaż możliwe, skoro wygnali ją z jej własnej grupy, że nie byli już jej przyjaciółmi? To by ułatwiło sprawę.
            Phantom starał się skupić, ale czuł zbyt wielką ekscytacje. Kiedyś chciał, żeby Mascarad się do nich przyłączył, ale zanim zadał to pytanie, okazało się, że był tylko wytworem umysłu tej całej Alice. Ale nic straconego. Skoro to był jej umysł, to ona wymyślała te strategie, a moc Mascarada była jej mocą, tyle że nie umiała jej jeszcze wykorzystać. Ale pod jego okiem, mogłaby się kształcić i na pewno potrafiłaby nad nią zapanować. Byłaby tak potężna. I w dodatku po ich stronie. Tak. Alice Gechabich była rozwiązaniem jego problemów.
                Spectra spojrzał szybko w stronę swoich, zdając sobie sprawę, że jeśli będzie dłużej o tym myślał, zapomni o walce.
            – Na miejsca! – zawołał, idąc na środek zbiornika.
Zaraz miała się zacząć bitwa o jego racje.