czwartek, 18 stycznia 2018

3. To nie jestem ja

Na dworze wiał silny, głośny wiatr, który z każdą chwilą coraz bardziej przypominał wichurę. Uginał drzewa i uderzał w szyby, przerażając mniejsze dzieci, a następnie ucichał. Gdyby posiadał rozum można byłoby uznać, że robił to z premedytacją. I gdyby miał także emocje pewnie spodobałoby mu się to osiedle. Słynęło przecież z małych domków jednorodzinnych, które nigdy nie miały szczelnych okien. Trudno było się dziwić takiemu stanowi rzeczy, skoro mieszkali tu tylko biedacy i nieudacznicy życiowi, próbujący rozpaczliwie nie dzielić z nikim budynku.
Te zimne, silne powiewy miały jednak swoją dobrą stronę. Sprawiły, że tym razem na ulicy nie było ani jednego pijaka czy podejrzanego typa. Było to pocieszeniem dla małego, pięcio– może sześcioletniego chłopczyka, który mimo zakazu niepewnie wyglądał przez okno. Gdyby ktoś go zobaczył przez tę brudną szybę, od razu by go zapamiętał. Niecodziennie można było zobaczyć takie włosy: mdłorożowe, stojące po bokach, jakby ich posiadacz właśnie przeżył bliskie spotkanie z piorunem. Jesienne niebo jednak, mimo ogólnych prognoz, było bezchmurne, a to wykluczało taką ewentualność. Gwiazdy świeciły dość jasno, ale przez to, że był nów, panowała ciemność. Wrażenie potęgowała zepsuta latarnia uliczna, tuż przed domem chłopca.
Nagle gwałtowny podmuch uderzył w szybę i rozległ się niespodziewany huk. Malec odskoczył ze strachu, ale tak niefortunnie, że zahaczył o chybotliwy stoliczek na którym stała duża, szklana lampa w obrzydliwym kolorze wyblakłej jeżyny. Chłopiec przez chwilę patrzył na kołyszący się przedmiot z przerażeniem, ale gdy ten zaczął spadać na podłogę nie zawahał się ani chwili i rzucił się na ziemię, by uchronić go przed zniszczeniem. Syknął z bólu, ale najpierw sprawdził, czy aby na pewno lampa jest cała, a dopiero potem skupił się na sobie. Wstawał powoli, próbując nie zwracać uwagi na pulsujący ucisk na kolanie i łokciach i nie dać się otumanić przerażeniu, ale nie bardzo mu się to udawało. Czuł sztywność całego ciała i jakąś kulę w gardle. Wziął kilka głębszych oddechów, starając się przekonać, że wszystko jest w porządku. Po kilku sekundach dał radę tym razem dokładnie obejrzeć przedmiot z każdej możliwej strony. Gdy stwierdził, że wszystko jest w porządku, odłożył go na miejsce z ulgą. Bał się myśleć, co by się stało, gdyby cokolwiek stłukł.
– Lync, wróciliśmy!
Z sieni dał się słyszeć męski, spokojny głos i zaraz potem w salonie pojawił się blondyn o tak samo stojących włosach. Chłopczyk odetchnął z ulgą na jego widok i dopiero po tym spojrzał w głęboko niebieskie oczy ojca, by upewnić się, czy jego rozluźnienie jest uzasadnione. Zauważył w nich zmęczenie ciężkim dniem, ale i radość z jego widoku, która natychmiast zmieniła się w zdziwienie. Lync cofnął się o krok. Obserwował w napięciu, jak mężczyzna rozglądał się po pokoju, szukając czegoś, co się zmieniło. Dopiero, gdy pan Volan zerknął na okno, zrozumiał.
– Sprawiłeś, że wiatr nie wpada do domu! Gratuluje! – zawołał szczerze poruszony.
Na twarzy chłopca pojawił się nieśmiały uśmiech. Był dumny z pochwały, ale nie chciał tego okazać, jak gdyby spodziewał się, że zostanie za to ukarany. Zamiast tego podszedł do ojca i niepewnie spojrzał mu w oczy. Najwyraźniej czekał na jakiś znak, przyzwolenie. Mężczyzna uśmiechnął się na ten widok i pogłaskał go po głowie, co doczekało się natychmiastowej reakcji. Mały Volan przytulił się do niego, wdzięczny, że może to zrobić.
– Gdzie byłeś? – spytał cichutko chłopiec, nie chcąc by ktokolwiek usłyszał tę rozmowę.
Tulił się w rodzica, starając się uspokoić, ale mu nie wychodziło. Jego serce wciąż waliło mocno po wypadku z lampą i chwili niepewności. Wiedział, że ojciec musiał usłyszeć, a przynajmniej poczuć jego przyspieszone tętno, ale cieszył się, że nic na to nie powiedział. Czuł wielką dłoń na swojej głowie i to dawało mu większe poczucie bezpieczeństwa niż jakiekolwiek słowa.
– Jestem z ciebie dumny! Nie mogę uwierzyć, że tak dobrze operujesz mocą! To naprawdę niesamowite! Kierujesz strumień powietrza w inną stronę, gdy zbliża się do ścian?
Pan Volan zbyt oczywiście wymigiwał się od odpowiedzi, ale nie przeszkadzało to Lyncowi. Tak naprawdę nie obchodziło go gdzie i po co był jego rodzic. Właściwe pytanie brzmiałoby "Dlaczego mnie zostawiłeś", ale bał się je zadać. Zamiast tego przysłuchiwał się słowom mężczyzny z najprawdziwszą, dziecięcą radością.
– To wspaniale, że to potrafisz! Jestem...
– To tylko jedna ściana – usłyszeli kwaśny, kobiecy głos od strony drzwi.
Chłopiec mocniej wtulił się w ojca, wiedząc kto tam stoi. Łudził się, że może nie usłyszy jej przykrych słów, choć zdawał sobie sprawę, że jego matka nie była osobą, która odstąpiłaby od swoich codziennych rytuałów. Pewnie tylko czekała aż wróci do domu i odreaguje! Zerknął na nią ukradkiem, mając nadzieję, że ona go nie zauważy. Chciał wiedzieć czy uda mu się bezszelestnie przekraść do pokoju, ale kiedy już ją zobaczył, nie mógł oderwać wzroku. Było w niej coś królewskiego i obcego, chociaż miała długie włosy w takim samym kolorze jak on i nie było wątpliwości, że jest jej synem. Była bardzo wysoka, szczupła i gdyby nie miała wiecznie niezadowolonego wyrazu twarzy, może byłaby też piękna. Przynajmniej na zdjęciach przed jego narodzeniem taka była.
Obserwował w napięciu jak odkłada ciemny, długi płaszcz w którym wyglądała naprawdę elegancko na podniszczoną sofę i jak spogląda na swojego męża spod gęstych rzęs.
– Ochrona jednej ściany to żaden wyczyn, Daisuke. Nie masz mocy, w przeciwieństwie do mnie, więc nie udawaj specjalisty w tym zakresie – odezwała się chłodno.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej, jak to czynił wiele razy, ale to nigdy nie działało. Równie dobrze można było prosić czas, żeby się zatrzymał. Lync zadrżał, gdy matka z niezadowoloną miną spojrzała na niego. Jej ciemne oczy zawsze były pełne złości.
– Czemu jeszcze nie śpisz? Wiesz która godzina? – warknęła.
Chłopiec przełknął ślinę, patrząc w te ziejące nienawiścią oczy...
Lync Volan poczuł, że spada, ale zanim otworzył oczy poczuł ból na całym ciele. Nie musiał zgadywać. Wiedział, że obudził go upadek na podłogę. Znowu! Oddychał łapczywie, jak ryba wyciągnięta z wody, leżąc na białej, zimnej posadzce. Nie otwierał oczu, próbując zapanować nad przyspieszonym oddechem. Zganił się w duchu za taką przesadną reakcję. To było tylko wspomnienie matki, a on zareagował jak na najgorszy horror. To był idiotyczne. Mimo to starał się nie przywoływać jej twarzy.
Kilka sekund później zaczął oddychać normalnie, choć jego serce wciąż pędziło swoim własnym, zbyt szybkim rytmem. Nie było w tym nic dziwnego. Piętnastolatek opanował tę sztukę do perfekcji. W środku mogła szaleć burza uczuć, ale na zewnątrz była maska spokojnego kretyna. Nienawidził jej zakładać, ale nie miał wyboru. Przynajmniej tak sądził.
Usiadł bardzo powoli, bo ból nie pozwolił na szybsze ruchy, ale Lync na niego nie narzekał. W głębi serca był mu wdzięczny za niemiłą, aczkolwiek skuteczną pobudkę. Nie chciał widzieć dłużej tych brązowych, złośliwych oczu. Po plecach przeszedł mu dreszcz i gardło mu się zwęziło, gdy przed głęboko-niebieskimi oczami stanął mu obraz surowej Ai Volan. Lync potrząsnął energicznie głową, próbując pozbyć się wspomnienia.
– Oni nie żyją – powiedział drżącym głosem.
Sam zdziwił się takim stanem rzeczy. Z reguły opanowywał emocje przy pierwszym podejściu. Wbił wzrok w podłogę, oddychając głęboko, ale mimo tych zabiegów serce nadal waliło jak oszalałe, a przyciśnięte do ziemi ręce drżały. Musiał przyznać przed sobą, że się bał. Bał! Dobre słowo! On był przerażony! I to czym? Głupim wspomnieniem!
– Oni nie żyją – ponowił próbę.
Tym razem zabrzmiało to całkiem pewnie i nawet bez nutki żalu, że już nie zobaczy ojca. Lync po raz kolejny potrząsnął głową. Nie powinien myśleć o swoim tacie. Nie powinien mieć jakichkolwiek niebezpiecznych uczuć. Nie mógł się bać, tęsknić ani smucić. Oznaczało by to, że jest słaby psychicznie, a wtedy... Przełknął ślinę starając się nie wyobrażać za wiele. Volt, Spectra, Shadow, Mylene i inni ludzie stanowili realne zagrożenie tylko wtedy, gdyby dowiedzieli się o jego prawdziwej, słabej naturze. A do tego nie mógł dopuścić.
Chłopak rozejrzał się dookoła, próbując uspokoić myśli. Jego pokój miał łazienkę i identyczne wymiary jak inne w siedzibie Vexosów sfinansowanej przez Zenohelda, ale różnił się znacznie. Wszyscy członkowie grupy pomalowali swoje ściany, wymienili meble, dokupili ozdób, a on nic nie zmienił. Ściany wciąż były gołe i szaro-białe, nadal stało tu metalowe, szpitalne łóżko z niewygodnym materacem, z którego ciągle spadał i dość duża szafa z jasnego drewna, która nie dawała się otworzyć z jednej strony. Obok łóżka znajdował się plastikowy stoliczek nocny na którym stał budzik cyfrowy w szarej obudowie. Właśnie na nim spoczął wzrok piętnastolatka. Vexos zamrugał kilkukrotnie, chcąc przekonać się, czy to nie zwidy. Nie... Na wyświetlaczu naprawdę pisało 5:04.
Chłopak zastanowił się szybko, co zrobić, ale wybór nie był trudny. Mógł spróbować zasnąć, ryzykując kolejny koszmar, albo przygotować się do szkoły i zjeść samotne śniadanie, co było kuszącą opcją.
Lync wstał, krzywiąc się z bólu. Naprawdę nie chciał nikogo spotkać. Przynajmniej nie teraz. Popatrzył to na jedne, to na drugie drzwi, ale tak naprawdę nie zastanawiał się gdzie teraz pójść. Wiedział, że musi opłukać twarz. Chciał być całkowicie przytomny, bo w przeciwnym razie mógłby nie dać rady swojej roli. Postąpił krok w kierunku łazienki i ze zdziwieniem stwierdził, że drży. Owszem bał się jeszcze, ale nie powinien tego okazywać. Nie rozumiał co się z nim dziś działo.
– Przestań! – warknął do siebie.
Nie pomogło. Ani trochę. Lync postanowił więc, zamiast zapanować nad sobą, zignorować to. Szybkim, choć chybotliwym krokiem podszedł do białych, ładniejszych drzwi, szybko otworzył je i wszedł do środka. Nie rozglądał się. Znał błękitne ściany, kafelki na podłodze, biały sedes, wielką wannę, umywalkę i okrągłe lustro nad nią. Tam właśnie się skierował. Nie patrząc na swoje odbicie odkręcił kran z zimną wodą i opłukał twarz. Przez chwilę stał nachylony nad zlewem, czekając aż rzeczywistość się o niego upomni, a w końcu uniósł głowę i jego spojrzenie padło na lustro.
W każdym horrorze odbicie, które zobaczy się w takiej sytuacji, nie należałoby do niego. Teraz też tak było, mimo że wyglądało podobnie. Mdłoróżowe włosy stojące na wszystkie strony, trójkątna twarz, po której wciąż spływały krople wody i cienki blizny pod oczami były jego, ale coś obcego przebijało się na tej twarzy. W głęboko-niebieskich oczach czaiła się złośliwość, a w na wąskich wargach pałętał się ironiczny uśmieszek. W takich momentach Lync myślał zawsze to samo.
To nie jestem ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz