czwartek, 27 września 2018

35. Opętanie


Alice siedziała na kanapie w salonie, wpatrując się w ogień buzujący w kominku. Właśnie skończyła jeść kolację i nie wiedziała czym się zająć. Jakoś tak się złożyło, że odrobiła wszystkie zadania domowe i pouczyła się tego, czego musiała, a dom lśnił czystością, więc porządki również odpadały. Nawet nie mogła pomyć naczyń po kolacji, bo właśnie wyręczał ją Lync. Z jednej strony to było miłe, bo dzięki temu mogła poczytać jakąś książkę, obejrzeć film albo chociaż porozmawiać, ale coś powtarzało jej, że zrobiła dzisiaj stanowczo za mało i nie zasłużyła na chwilę relaksu. Czasem miała wrażenie, że jej cały czas powinien składać się z nauki i obowiązków domowych. To było smutne.
Z zamyślenia wyrwał ją Shun. Odszedł w końcu od okna i usiadł na skraju kanapy. Tak, że było między nimi miejsce na jeszcze jedną osobę. Nie wiedzieć czemu ten widok sprawił, że dziewczyna poczuła się bardzo zmęczona.
Przez niewyobrażalnie długą chwilę ciszy, rudowłosa zastanawiała się co (i czy w ogóle coś) powiedzieć. W końcu doszła do wniosku, że teraz nie ma z Shunem żadnych wspólnych tematów i to ją dobiło. Na szczęście chłopak odezwał się jako pierwszy.
 Dan prosił wszystkich Wojowników, żeby jutro byli obecni na tym festynie organizowanym przez Zenohelda. Nie będzie mnie jutro przy tobie. Tego od Vexosów zresztą też nie, bo oni też są wzywani. To zbyt duża i zbyt ważna impreza – oznajmił spokojnym tonem.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Czy westchnąć ze smutkiem, czy spytać kto w takim razie przejmie dyżur, a może z uśmiechem wyszeptać, że wszystko rozumie? Bo opcja z powiedzeniem prawdy, że ta sytuacja była dla niej bardzo niemiła i niekomfortowa, nawet nie przeszła jej przez głowę. Mogli dać jej znać wcześniej, skoro przygotowania do festiwalu trwały od tak dawna! A jeśli liczyli, że złapią jej niedoszłych porywaczy przed wydarzeniem i dlatego o tym nie pomyśleli, mogliby chociaż z nią ustalać opcje. A jeśli naprawdę Shun dostał rozkazy dopiero kilka minut temu, to Dan był najgorszym liderem wszech czasów. Na szczęście nie musiała wybrać żadnej z powyższych opcji, bo Shun znów się odezwał:
 Oczywiście dostaniesz opiekę. Wszyscy mamy być w pobliżu w razie najgorszego, ale nie mamy zamiaru cię zostawiać. Od nas wydelegowano już Runo, jako że jej moc jest najmniej przydatna w walce.
Alice spróbowała się uśmiechnąć, bo reakcja jej przyjaciółki na te słowa, mogłaby być zabawna, ale wciąż drażnił ją sam fakt, że jest przerzucana z miejsca na miejsce bez nawet jednego pytania.
 Vexosi w zamian za Volana obiecali dać dwie osoby, które również przydadzą się najmniej - mówił dalej Shun – Jak dla mnie, jeśli już patrzą w tych kategoriach, to powinni go zostawić przy tobie. A oni się uparli, że jest im bardzo potrzebny. Chyba za nim tęsknią. Albo wiedzą, że bez nich nie da sobie za długo rady. Spectra musi mu teraz wytrzeć nosek i potrzymać za rączkę, żeby się nie rozbeczał. Tak jak wtedy, w czasie pojedynku. Nie da rady pożyć bez opieki. Bez łaski innych.
Choć wszystko to zostało wypowiedziane chłodnym i niezdradzającym emocji tonem, było jedną wielką kpiną podszytą mocną niechęcią, a być może nawet nienawiścią. Alice tym razem nie zastanowiła się skąd tyle jadu do akurat tego chłopaka, tylko skupiła się na samych słowach. Wrednych, podłych, pasujących bardziej do młodych, niestabilnych nastolatków, a nie do poważnych, milczących ninja. A może tylko z pozoru Shun nie pasował do takich treści? Co jeśli był takim zwykłym, sfrustrowanym nastolatkiem, który był w stanie obrażać ludzi na około, a jego milczenie dawało mylne wyobrażenie o jego dojrzałości? Nie chciała tak myśleć. Nie chciała nawet rozważać, że nie zna swoich przyjaciół. Zerknęła w kierunku kuchni.
 Dlaczego tak go nie znosisz? –  spytała, chcąc w jakiś sposób bronić Lynca.
Zrobiła to jednak bardzo cicho, mając nadzieję, że może Shun tego nie usłyszy. Wiedziała, że chłopak nie znosił osobistych pytań, a to było właśnie jedno z nich. Nie miała jednak dzisiaj szczęścia, ale do tego już się przyzwyczaiła.
­–  Po prostu mnie drażni tą swoją szczeniacką, nieodpowiedzialną postawą –  odpowiedział bezbarwnie.
Alice miała wrażenie, że tu nie chodzi tylko o przerośnięte ego Lynca. Nawet nie o to co mówił albo kim był. Istotny był raczej fakt co robił – dogadywał się z nią i mieszkał pod jednym dachem praktycznie na stałe. Przez głowę dziewczyny znów przeszła szalona myśl podszyta nadzieją. Tak głupia i żenująca, że nigdy nie powinna się tam znaleźć. A co, jeśli Shun był o niego zazdrosny? Nie chciała się rozczarować, więc postanowiła już o tym nie rozmyślać.
 On nie jest taki zły - oznajmiła, siląc się na uśmiech – Bardzo mi pomaga.
– Dlatego jeszcze go toleruję - Głos Shuna był tak jak zwykle chłodny. – Chociaż wykonywanie przez mężczyznę obowiązków kobiet jest uwłaczające.
Alice nie zgadzała się z nim, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że został wychowany przez dziadka w bardzo tradycyjny sposób, gdzie mężczyźni są silni i pracują na dom, a kobiety są tylko od obowiązków i opiekowania się dziećmi. Jeśli by się zastanowić, to pasowała idealnie do tego obrazka, skoro nie potrafiła nic poza gotowaniem i sprzątaniem. Przecież w chemii czy matematyce przewyższał ją nie tylko dziadek, ale i każdy z członków rodziny von Hercelów. Jej moc też była strasznie słaba, niegodna pomagania Młodym Wojownikom. Powinna była skupić się na robotach w domu, bo z tego jej dziadek byłby bardziej dumny niż z jej żałosnych prób dokształcania się. Choć w jakiś sposób te głupie myśli brzmiały racjonalnie, sprawiały jej okropną przykrość i poczuła, że jeśli nie przestanie o tym myśleć, zaraz zacznie płakać. Dodatkowo dobijał ją fakt, że choć pasowała do poglądów starszego pana Kazamiego, nigdy nie stanie się częścią jego świata, bo nigdy, przenigdy nie powie jego wnukowi, że go lubi. Nie powie, że jej się podoba. Nie powie że chciałaby chociaż raz złapać go za rękę. Nie dowie się, czy on czuje to samo w stosunku do niej. A dlaczego? Bo nie. Bo ma w sobie jakieś nieracjonalne przeczucie, że tak nie powinno być; że musi zostać i opiekować się dziadkiem. To tkwiło w niej tak głęboko, że nie mogła się temu przeciwstawić.
Pochyliła głowę, próbując powstrzymać falę przygnębienia. Nie powinna mieć takich myśli.
Nastała między nimi krępująca cisza. Alice lubiła przebywać z Shunem, ale nie znosiła takich momentów, gdy oboje nie wiedzieli co powiedzieć. Chłopak nie czuł się chyba przez to tak stłamszony jak ona i pewnie nawet nie myślał o tym, żeby zacząć kolejną rozmowę. A szkoda. Ona nie miała najmniejszego pojęcia co zrobić. Mimowolnie zaczęła bawić się palcami.
 Dlaczego nie było cię dzisiaj w szkole? – spytała o coś w końcu, mając nadzieję, że to odciągnie ją od tych smutnych myśli.
Spojrzał na nią panujący nad emocjami, chłodny Shun. Taki jak zwykle. Taki jakim go wszyscy znali. Taki jakim chciał pozostać. Mimo to w jego brązowych oczach dostrzegła coś. Ciepły błysk. Nie, to niemożliwe. To musiał być odbijający się ogień.
Na jego widok nagle poczuła, że wypełnia ją obca pewność siebie. Taka sama jak wtedy, gdy musiała podać strategię. Jakby nie była do końca tylko Alice.
Nie myśl o tym, tylko uwierz w siebie i zrób coś. usłyszała głos w swoim umyśle.
A przynajmniej tak się jej wydawało. Raptem przestała panować nad tym co robiła. Nie myślała już nic. Samoistnie przysunęła się bliżej chłopaka. Teraz bardziej niż kiedykolwiek była świadoma otaczającego ich mroku, rozświetlanego przez gorący ogień. Światło tak pięknie opadało na poważną twarz Shuna. Nie widać w nim było żadnych emocji, prócz tych błysków w oczach.
Muszę ci coś powiedzieć, przybliż się wyszeptała.
To przez jej usta wyszło to zdanie, ale to nie ona je sformułowała. Jakby coś znowu zabrało jej wolę. Tak jak wtedy Mascarad. Tylko, że to nie Mascarad kochał Shuna, tylko ona. Nie miała pojęcia co się z nią działo! Nagle odpowiedź przestała się liczyć. Byli już tak blisko... Miała wrażenie, że serce wyskoczy jej z piersi. Gdyby nie to, że nią sterowano, uciekłaby.
Wtedy rozległ się głos, który sprawił, że zastygła bez ruchu.
Alice, gdzie schować ten garnek?
Ten, kto nią zawładnął zabrał swoje łapska i została sam na sam z Shunem. Był tak blisko i gdyby tylko odważyła się...
  Alice! – Ton Lynca był coraz bardziej niecierpliwy.
  Już idę! – zawołała, wstając z kanapy.
Miała wrażenie, że Shun wyciągnął rękę, by ją zatrzymać i zaraz ją cofnął, ale możliwe, że to cienie zrobiły jej psikusa. Ruszyła w kierunku kuchni na miękkich nogach, starając się odrzucić rumieńce. Właśnie do niej dotarło na co się odważyła. A raczej do czego prawie doprowadził ten, który zabrał jej wolną wolę.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Ten rozdział zawsze wydawał mi się taki... dziwny. To znaczy z jednej strony jest bardzo istotny w kontekście całej fabuły, ale  z drugiej zawsze się zastanawiam czy nie za mało. Może mam takie wrażenie, bo jest krótki? Hmm...
Szkoda mi Alice. Biedaczynka ma kryzys i to jest swego rodzaju większy punkt wybuchu.
Ale tak musi być. Najpierw porażki, żeby zwycięstwo było słodkie. :D

poniedziałek, 24 września 2018

34. Zły dzień


Na początku Alice bała się trochę samego pomysłu, by ochraniali ją Młodzi Wojownicy i Vexosi. Mimo że przyjaźniła się z tą pierwszą grupą, nigdy nie spędziła z żadnym z ich członków powyżej 24 godzin, więc przygotowała się mentalnie na to, że wyjdą jakieś niesnaski i przyjaciele zaczną mieć jej dość. Na szczęście okazało się, że tak długi czas spędzony razem nie był problemem.
W środę, gdy dyżur miała Runo, poszli spać od razu po wyjeździe reszty, a rano przez większość czasu dziewczyna walczyła ze zmęczeniem. W ciągu dnia w szkole wszystko było tak naturalne jak przedtem.
Czwartkowa zmiana, która przypadła Julie, też poszła zgrabnie. Kiedy Makimoto powiedziała już wszystko co chciała, zajęła się sobą. Alice bardzo to zdziwiło. Obawiała się, że będzie musiała zajmować się swoją przyjaciółką cały czas mimo obecności maluchów, a tu okazało się, że wygadana, towarzyska Julie musiała regenerować się w samotności. Wyszło też na jaw, że chodziła spać bardzo wcześnie, a budziła się jeszcze wcześniej. Przez to w autobusie wprost tryskała energią, strasznie irytując tym drugiego z ochroniarzy.
Na weekend też nie można było marudzić. Dan, który przejął pałeczkę, został aż do poniedziałku, bo, jak tłumaczył, nie widział powodu aby specjalnie przyjeżdżać w sobotę i niedzielę do miasta tylko po to, by się wymieniać. Alice to pasowało, bo dawało trochę oddechu i spokoju. Droga z Lorsono i z powrotem była mimo wszystko męcząca.
Daniel musiał znowu wziąć ze sobą Lucy, bo rodzice byli zajęci przez ten czas, co Alice powitała z wielką radością. Przez te trzy dni okazało się, że lider Wojowników jest nie tylko niemęczący, ale i samodzielny. Gdy chciał być razem, pomagał w nakrywaniu do stołu albo organizował seans filmowy, gdy nie widział potrzeby w ślęczeniu przy gospodyni, grał na przywiezionej konsoli albo próbował pomóc Lucy z lekcjami. Nie łaził za Alice krok w krok, za co była mu strasznie wdzięczna. Podobnie działała Lucy. Potrafiła zająć się sobą.
To, że obecność przyjaciół była dla Alice tak miła, było zaskakujące, jednak nie mogło się równać z tym co się okazało apropo pobytu Lynca Volana. Tutaj nie podejrzewała, że będzie dziwnie i niezręcznie, tylko była tego pewna. W końcu go nie znała i był Vexosem, czyli przeciwnikiem Młodych Wojowników. Tak jak przypuszczała jej goście omijali się prawie bez słowa, nie licząc kilku niemiłych, koniecznych komunikatów. Kiedy jednak Julie, a potem Dan, zostawali daleko, podchodził do Alice.
Na początku tylko obserwował. Wyglądało to tak, jakby sprawował nad nią ciągłą kontrolę, ale potem dziewczyna zaczęła dostrzegać, że to nie było do końca to. Z czasem miała wrażenie, że chciał się odezwać albo przyłączyć. Że ta obserwacja była czatowaniem na dobrą chwilę, by wejść z nimi w jakikolwiek kontakt. Zaczynała rozumieć, że fakt, że praktycznie nic nie robił, tylko siedział gdzieś na granicy wzroku, mógł wynikać z tego jak niepewnie się czuł. W końcu był obcy. Może nawet myślał, że jest nieproszonym gościem?
Alice bardzo chciała pokazać, że jest inaczej, że jest mu wdzięczna za jego obecność, ale nie potrafiła zagadać. Strach i nieśmiałość skutecznie ją blokowały. Dopiero Lucy z własnej inicjatywy zaprosiła go do gry w karty. Potem już poszło.
Lync okazał się całkiem dobrym towarzyszem. Na początku spięty, milczący, trochę nawet opryskliwy chętnie dołączał do wszystkich możliwych aktywności - grania w planszówki, gotowania, sprzątania, dyskutowania. Pomógł nawet Lucy w dokończeniu lekcji, kiedy Dan wydarł się brawurowo, że szkoła to i tak głupota i wyszedł do drugiego pokoju. Można było zaryzykować stwierdzenie, że Vexos i mała Kuso stali się kumplami.
Alice po tych kilku dniach przyzwyczaiła się do jego pomocy i obecności. Wciąż był małomówny i jeśli już o czymś wspominał, to o bieżących sprawach, ale czuła się w jego towarzystwie całkiem swobodnie. Tak jakby mieszkał tu już całe życie. On chyba myślał podobnie, bo jeśli nie widział nikogo z Młodych Wojowników, poruszał się po jej domu tak pewnie, jakby to był jego teren.
Dziewczyna przyznawała w duchu, że chyba właśnie brakowało jej takiego stałego towarzysza w tym pustym domu. Nawet jeśli po części z jego winy dziadek nie wychodził już z pracowni, cieszyła się, że ma z kim pogadać albo posiedzieć w ciszy.
Martwiła ją tylko dzisiejsza, poniedziałkowa zmiana. Chciałaby skorzystać z okazji i poznać Shuna nieco lepiej, a miała wrażenie, że Kazami będzie się trzymał z daleka albo, co gorsze, uparcie milczał. I że wtedy będzie tak niezręcznie jak wyobrażała sobie na samym początku.
Ale jak na razie była pełna optymizmu. Pościeliła łóżko, zrobiła kilka skłonów, żeby dostatecznie się obudzić i uśmiechnęła się szeroko. To musiał być dobry dzień!
***
Alice miała dość. Ten dzień śmiało mogła zaliczyć do najbardziej nieudanych w życiu, a przynajmniej na ten moment tak się jej wydawało. Niewykluczone, że przesadzała, bo w końcu dopiero teraz, we własnej kuchni miała czas na przemyślenia. Niemiłe chwile z całego dnia zwaliły się jej na głowę jedną, dużą grupą. Gdyby mogła rozprawiać się z nimi po kolei, byłoby znacznie łatwiej, ale gdy skupiała się na jednej rzeczy, kolejne przypominały o sobie automatycznie. Była już tym zmęczona.
Ranek był znośny, mimo że znów nie zobaczyła dziadka. Pracował teraz coraz dłużej i miała wrażenie, że jego jedynym posiłkiem są obiady, jeśli oczywiście mu je dostarczała. Ostatnio znalazła u niego pełno batoników mających w sobie optymalną wartość składników odżywczych. Z własnego doświadczenia wiedziała, że z tym da się przeżyć.
W szkole nie było Julie i Shuna. Nieobecność tej pierwszej nie była zaskoczeniem. Od kilku dni przygotowywała ich psychicznie na to, że spędzi kilka dni u swojej siostry, ale Kazami nie przyszedł, nie powiadomiwszy nikogo. Alice calutki dzień zamęczała się, że nie przyszedł z powodu dyżuru. Przez to dostała nawet uwagę, którą, wbrew sobie, bardzo się przejęła. Potem było coraz gorzej. Niezapowiedziana kartkówka, zbytni wycisk na wf-ie od zestresowanego wuefisty, za trudny przykład na matematyce, gdy stała przy tablicy, urwanie się szelki od plecaka... Miała wrażenie, że cały świat się na nią uwziął.
A jeśli nie cały świat, to na pewno kilka osób. Podczas gdy Runo ignorowała Dana i grała w coś na komórce, Kuroi z nudów obrażała rudowłosą na coraz to nowe sposoby. Na dokładkę pan Odoba na lekcji historii spytał ją wprost, dlaczego nie urządziła sobie ze swoim chłopakiem wagarów. Jakby nie wystarczyły mu aluzje, których używał od paru dni! Alice jeszcze kilka dni temu bała się reakcji Kuroi na takie kłamstwa, bo w końcu brunetce do niedawna podobał się Kazami, jednak teraz musiała pamiętać też o innych fankach chłopaka. Jak na razie tylko obrzucały ją wściekłymi spojrzeniami, gdy je mijała, ale kto wiedział w co to się mogło przerodzić. Zwłaszcza, że Shun po zakończeniu lekcji czekał na nią pod szkołą.
Może trochę się z tego ucieszyła, może w swoim zmaltretowanym smutkiem wnętrzu poczuła ulgę, jednak nie przebiło się to dostatecznie mocno i Alice była przekonana o tym, że świat jej nienawidzi. Zwłaszcza, gdy spostrzegła, że klasowa plotkara robiła im zdjęcia komórką.
Potem przyszedł Lync. Od razu naskoczył na Kazamiego z pełnymi jadu słowami, ale trzymał się od niego z daleka. Nie zapomniał najwidoczniej ostatniej walki. Shun od czasu do czasu coś mu odpowiadał, ale częściej ignorował. W takiej oto sielskiej atmosferze dotarli do Lorsono.
Alice, mimo że powinna zająć się obiadem, nie miała siły nawet wstać z krzesła. Bezpiecznie ukryta przed chłopakami, mogła w spokoju analizować raz po raz każdą dzisiejszą porażkę, pogarszając sobie humor.
Nie trwało to jednak długo. Lync wyraźnie zaniepokoił się brakiem odgłosów i zajrzał do kuchni.
Wszystko w porządku? spytał.
To było zabawne. Jeszcze przed chwilą mówił do Shuna z taką złością, a teraz jego głos był spokojny i całkiem przyjemny.
Tak. Jestem tylko trochę zmęczona. Dziewczyna spróbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady.
Vexos szybko wsunął się do pomieszczenia i z lekkim uśmiechem podszedł do lodówki. Od czasu, kiedy przygotowywał kolację razem z nią i dzieciakami, czuł się tu doskonale. Nie musiała go nawet prosić o pomoc. Zawsze sam się zgłaszał.
Co dzisiaj zrobimy? spytał, uśmiechając się pod nosem.
Alice poczuła przypływ sił na myśl, że chłopak odkrył dzięki niej coś, co sprawiało mu dużo frajdy. Nie mogła pozwolić, żeby przez jej humory ucierpiało to nowe hobby.
Myślę o kotletach i ziemniakach z koprem oznajmiła. – I może do tego...
Nie mów, że zamierzasz zająć się takim kobiecym zajęciem przerwał jej chłodny głos.
Oboje odwrócili się w kierunku Shuna, który opierał się o framugę drzwi. Wyglądał na pozornie spokojnego, ale w oczach widać było ostrą zawziętość. Alice nie mogła zrozumieć jej przyczyny, ale tak naprawdę bardziej skupiła się na słowach niż spojrzeniu. Gdyby tu była Runo, nie darowałaby takiej zniewagi.
Chociaż ty... zawiesił głos Kazami.
To wystarczyło, by wyprowadzić Lynca z równowagi. Chłopak zaczerwienił się i zacisnął pięści. Nie odpowiedział.
Alice naprawdę nie rozumiała jak Shun mógł być taki wredny. Co się zdarzyło na ostatniej walce, że tak znienawidził tego chłopaka? Bo nie miała wątpliwości, że o to chodziło. Brunet odczuwał coś tylko, gdy walczył, więc jeśli teraz miał jakieś uczucia, były one echem zmagań. Szkoda, że negatywnym, ale skoro Shun mało kiedy pozwalał sobie na czucie czegokolwiek, kim ona była, żeby prosić go, by przestał być taki niemiły? A jeśli naprawdę zacząłby uważać, by już nie tracić nad sobą kontroli i przez to mógł nigdy nie zdać sobie sprawy, że emocje są jednak dobre?
Nie miała siły nad tym myśleć. Dodając do listy kolejny niemiły moment, cichutko otworzyła lodówkę, od której Lync się odsunął, tak jak gdyby miała zrobić mu krzywdę. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie było w niej praktycznie niczego, nie licząc kilku pustych słoików po dżemach. A jeszcze rano była pełna! Czyżby dziadek postanowił urządzić sobie małe przyjęcie?
Trzeba iść do sklepu powiedziała cicho, przerywając pełną napięcia ciszę między chłopakami.
Oboje skupili na niej wzrok, co było dość krępujące.
Musimy pójść z tobą przemówił uroczyście starszy z nich.
Musimy... Zabrzmiało to tak nieprzyjemnie. Rudowłosa mimowolnie zagryzła wargi i spojrzała w dół. Dzisiejsze dobijanie jej jeszcze się nie skończyło.
***
Sklep w Lorsono był bardzo oddalony od jakichkolwiek zabudowań. W końcu naukowcy byli bardzo podejrzliwymi i ostrożnymi ludźmi. Większość nawet nie przyjmowała pomocy domowej lub asystentów, mimo nalegań ze strony sponsorów. Alice mogła się tylko domyśleć jak wyglądają ich domy i laboratoria, ale wolała tego nie robić. Lubiła porządek. Sprawiał, że czuła się bezpiecznie, a tego potrzebowała teraz najbardziej.
Zaśnieżoną drogę musieli przebyć pieszo. Choć brnęli po kostki w białym puchu, Alice czuła ulgę. Ciężka atmosfera, która zawisła między jej obrońcami wyparowała po kilku krokach w zimie i obyło się bez dalszych ubliżeń. Dziewczyna, przyzwyczajona do takich wędrówek, dawała sobie świetnie radę. Shun również dotrzymywał jej kroku. Tylko Lync z trudem sunął wśród tej bieli. Ciążył mu chyba płaszcz. Kilka razy nawet się przewrócił, ale kiedy Alice spytała czy chce się na niej podeprzeć, odwarknął tylko, żeby się od niego odczepiła.
Nie przejmuj się nim, Alice - powiedział szybko Shun.
To były ich ostatnie słowa. Potem porozumiewali się już tylko gestami. Tak jak wtedy, gdy ruda omal nie upadła przez zbyt szybkie tempo narzucone przez Kazamiego. Chłopak, może w ramach przeprosin, zaoferował jej swoje ramię, na co chętnie przystała. Z dziwnymi wariacjami w żołądku i czerwienią na policzkach, trzymała się go, co jakiś czas zerkając w tył. Nie chciała, by Lync został gdzieś tam w zaspach całkiem sam.
Gdy wreszcie weszli do wielkiego sklepu, w którym można było znaleźć praktycznie wszystko, Alice puściła ramię Shuna i wymamrotała ciche podziękowania. Kiedy w leżącej na półce metalowej, kulistej części do nie wiadomo czego zobaczyła swoje zaczerwienione odbicie, podziękowała naukowcom za pomysł z wiecznym zimnem. Chodziło im oczywiście o bezpieczeństwo swoich drogocennych wynalazków, a nie o zakrywanie prawdziwych powodów czerwieni na policzkach nastolatki, ale i tak była im wdzięczna.
Kazami rozglądał się wkoło uważnie, ale bez żadnego podziwu, który towarzyszył Runo i Julie przy pierwszej wizycie. Po kilku chwilach ciszy dziewczyna poczuła się w obowiązku powiedzieć cokolwiek.
Można tu znaleźć naprawdę wszystko oznajmiła. – Żaden naukowiec nie lubi jeździć do miasta ze względu na konkurencje. Myślą, że jeśli nadłożą tę godzinę drogi, wszystkie ich tajemnice zostaną wykradzione.
Więc lepszym rozwiązaniem jest brodzenie w głębokim śniegu przez 30 minut? spytał chłodno brunet, oglądając opakowanie jakiś ciastek. – I kupowanie towarów po zawyżonych cenach? dodał, odkładając pudełko na miejsce.
Alice westchnęła. Sklep bezlitośnie wykorzystywał tę małą słabość większości mieszkańców. Przez to też i ona miała stracić więcej pieniędzy, niż było to potrzebne. Na myśl, że będzie musiała prosić dziadka o większą wypłatę na utrzymanie domu, poczuła okropny smutek. Ostatnio i tak nie powodziło się im za dobrze. Profesor przecież ciągle powtarzał, że powinni jakiś czas oszczędzać, bo nie był pewny, czy dotacje całkowicie pokryją jego wydatki. Co prawda każdy z obrońców zawsze przywoził chociażby płatki i mleko, nie chcąc jej nadmiernie obciążać, ale to wciąż było mało.
Możemy przestać gadać i wziąć się do roboty? warknął nagle Lync, przypominając im o sobie. – Chcę wracać do domu!
Shun zmierzył go chłodnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Alice była mu za to wdzięczna. Miała dość kłótni. Naprawdę dość. Niestety, gdy tylko wzięła w dłonie koszyk, względny spokój się skończył.
Nie lepiej wziąć wózek z siedzonkiem dla dzieci?- spytał głośno Kazami.
Nie wiem czy cię pomieści - odpowiedział mu Vexos.
Dziewczyna szybko doszła do półki z warzywami i zaczęła pakować produkty bez sprawdzenia ich jakości. Byle jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
Dzieci nie powinny tak się odnosić do starszych - powiedział spokojnie Shun.
Alice wzięła kolejną zjadliwą rzecz, poruszając się coraz szybciej.
Jestem od ciebie młodszy tylko o 2 lata!- warknął buntowniczo Lync.
Spojrzała na zawartość swojego koszyka. Cztery osoby nie byłyby w stanie się tym najeść. Może wzięłaby kaszę? Kasza zapychała.
Jak dla mnie jesteś tylko marudnym bachorem. - Głos Shuna wydawał się lekko drgać.
Byle jak najszybciej się stąd wydostać... W panice rozglądała się za ostatnim produktem. Gdzie mogli go przenieść? Przecież zawsze stał koło musztardy i octu! Już chciała zrezygnować z poszukiwań i pociągnąć obu chłopców do kasy, gdy jej wzrok padł na najwyższą półkę. I w tym momencie zrozumiała, że nie przesadzała. Ten dzień był najgorszy w całym jej życiu.
Starała się dosięgnąć opakowanie, stając na palcach, a nawet podskakując, ale była zbyt niska. Próbowała prosić Shuna, żeby tylko sobie znanym sposobem dostał się na górę, ale ten nie słyszał jej, wykłócając się o coś z Lynciem. Różowowłosy, stojąc w znacznej odległości od bruneta, też nie dosłyszał jej próśb. A była gotowa spróbować udźwignąć jego ciężar byle tylko jak najszybciej wrócić do domu.
W przekonaniu, że świat jej nienawidzi, podskoczyła po raz kolejny. Tym razem jednak źle ustawiła stopę i zachwiała się. Gdyby nie jakieś pomocne ręce, które przetrzymały ją w pionie, runęłaby na ziemię.
Dziękuję - wymamrotała speszona, odsuwając się o krok i patrząc na swojego wybawcę.
Był to dwudziestoparoletni, szczupły blondyn o niezwykle zmęczonych oczach pozbawionych emocji. Alice często spotykała go na zakupach. Był pomocnikiem profesora Kugimiya i biegał do sklepu za każdym razem, gdy jego pracodawca czegoś potrzebował, bo, jak jej tłumaczył, pan Suhiro Kugimiya nie kupował niczego na zapas. Podobno dzięki temu jego pomocnik mógł się poszczycić wspaniałą kondycją.
Dziewczyna znała tego młodego mężczyznę od wielu lat, a mimo to nie miała pojęcia jak się nazywa. Zawsze był dla niej pomocnikiem profesora Kugimiya albo blondynem ze sklepu. Nie czuła jednak potrzeby, by zmieniać ten stan rzeczy. On też znał ją tylko jako wnuczkę profesora Gehebicha. Nie przeszkadzało to im jednak w rozmowach.
Witaj odezwał się z tym wąskim uśmiechem nie obejmującym oczu.
Mimo że blondyn przy każdej okazji próbował wyciągnąć z niej coś o pracach jej dziadka, a to nie było mile widziane przez społeczność Lorsono nawet w żartach, lubiła go. Był grzeczny, miły i przystojny. To ostatnie oczywiście nie było aż tak ważne, wiadomo przecież, że liczyły się zupełnie inne rzeczy, ale nie można było tego pominąć.
Powinni zniżyć te półki albo dodać jakiś taboret - powiedział, stając na palcach.
Był bardzo wysoki, a mimo to ledwie muskał opakowanie opuszkami palców. Na szczęście przez tyle lat wypracował już strategię i po kilku sekundach umieścił kaszę w jej koszyku.
Jak ty to robisz? spytała z uznaniem, nie przejmując się podziękowaniem.
Taka była między nimi umowa.
Nie zdradzę ci moich tajemnic. Gdybyś je znała, nie musiałabyś się mną przejmować, a ja przecież uwielbiam zdejmować dla, albo za, ciebie różne rzeczy. Możesz wybrać, która opcja bardziej ci odpowiada - oznajmił, dyskretnie taksując ją wzrokiem.
Alice udawała, że tego nie widzi. Przypominało to skanowanie i zapewne łączyło się jakoś z faktem czyją wnuczką była. Może szukał oleju albo innych śladów, które mogłyby coś podpowiedzieć? Gdyby robił to ktokolwiek inny, czułaby się zażenowana, ale teraz wszystko było w porządku.
Co tam u ciebie? spytał po chwili, znów skupiając się na jej twarzy. – Ci dwaj przyszli z tobą? dodał, wskazując brodą na chłopców za nią.
Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że nie przestali się kłócić. Słyszała ich słowa cały czas. To było okropnie stresujące, bo tylko przypominało, że powinna jakoś załagodzić sytuację, a tego nie potrafiła zrobić.
Muszę mieć ochronę wyznała, starając się ignorować dwa głosy.
Jeden był opanowany, drugi wściekły, ale oba mówiły niemiłe i infantylne rzeczy. Szczerze ją dziwiło, że jeden z nich należał do Shuna. Nigdy by nie powiedziała, że ten poważny, spokojny młodzieniec potrafi się wdać w takie szczeniackie pyskówki. Mimowolnie odwróciła się w ich stronę, ale nie zamierzała odejść. Jej rozmówca najwyraźniej nie był tego taki pewny, bo położył dłoń na jej ramieniu i dopiero wtedy spytał:
Dlaczego?
Znów zerknęła w jego zmęczone, pozbawione emocji oczy. Wiedziała skądś, że był całkiem inny. Że zawsze grał takiego uprzejmego i grzecznego, a pod tą maską krył się sfrustrowany i niespokojny człowiek. Mimo to bardzo go lubiła. Miała wrażenie, że w jakiś sposób zespawał się ze swoją nową osobowością i choć było to udawane, było równocześnie też prawdziwe. Nie umiała tego wyjaśnić. Po prostu mu ufała. I to na tyle, żeby powiedzieć wszystko. To było nawet smutne. Miała Klausa gdzieś daleko za miastem, miała Młodych Wojowników w Pretend i wreszcie, miała tego pomocnika profesora Kugimiya w Lorsono. Jej powiernicy nie znali się nawzajem, byli z całkiem innych światów, dzieląc całkiem inne fragmenty jej życia. Nic nie było kompletne.
Niedawno ktoś chciał mnie porwać. Młodzi Wojownicy i Vexosi uważają, że potrzebuję kogoś, kto będzie mnie pilnował do wyjaśnienia tej sprawy - objaśniła.
Jego palce zacisnęły się trochę mocniej na jej ramieniu, ale to nie sprawiło jej bólu. Było nawet przyjemne. Takie pokrzepiające.
Gdybym to ja był tym draniem, wymieniłbym cię za najnowsze wyniki badań twojego dziadka oznajmił bez cienia zażenowania. Ciekawe jaki oni mają plan zastanowił się na głos.
Może ten sam, co twój! zawołał Lync, stając nagle obok nich.
Był zły. Mrużył groźnie brwi i zaciskał pięści. Alice nawet nie zdążyła się spytać, co go opętało, bo Shun złapał ją za przegub i pociągnął do siebie. Blondyn jednak nie zamierzał jej puszczać i jeszcze wzmocnił ścisk.
Puść polecił mu chłodno Kazami.
Nie dokończyliśmy rozmowy odpowiedział uprzejmie mężczyzna i spojrzał na dziewczynę. – Bardzo mi przykro, ale najwyraźniej będziemy musieli spotkać się kiedy indziej. Z daleka od nich.
Kiedy potaknęła, poczochrał ją po rudych włosach, a potem poklepał po ramieniu. Alice uwielbiała, kiedy to robił. Wyobrażała sobie wtedy, że jest jej bratem. Przecież Dan tak samo robił Lucy, gdy był z niej naprawdę dumny.
Do zobaczenia. Będę czekał gdzieś przy brzoskwiniach i żarówkach uśmiechnął się na odchodne i zniknął między półkami.
Odprowadzała go wzrokiem, kiedy poczuła, że ktoś wyrywa jej koszyk z rąk. Ze zdziwieniem zerknęła na Lynca, który oprócz tego, złapał ją pod rękę. Eskortowana z jednej strony przez Volana, z drugiej przez Kazamiego, ruszyła w kierunku kasy.
Co wam się stało? spytała łagodnie, starając się tym razem nie stchórzyć i nie udawać, że wszystko się jej podobało. – Dlaczego byliście tacy niemili?
Nie chciała, by byli na nią źli, więc poprzestała na tych pytaniach, ignorując wyrzuty, które cisnęły się jej na usta. Przecież pomocnika profesora Kugimiya znała od czasu kiedy miała dwanaście lat, czyli dłużej niż Shuna. Jak mogli być dla niego tacy podli!
Myślę, że ten ulizany blondasek jest w to zamieszany! oznajmił szybko Lync.
Ja też dodał Młody Wojownik.
Alice nie mogła w to uwierzyć. Jak można było podejrzewać asystenta profesora Kugimiya? Był taki miły i uprzejmy! Bardzo go lubiła! Wiedziała, że jest niewinny!
To na pewno nie on oznajmiła cicho, choć była tego całkowicie pewna.
Choć wiedziała, że jej oburzenie na chłopaków jest słuszne, wciąż czuła wyrzuty sumienia, że się z nimi nie zgadzała. Sama myśl, że miałaby jeszcze ich przekonywać, ją przerażała.
Blondyni to zło wcielone wymamrotał Lync. – Znam się na tym.
Shun skinął nieznacznie głową. Alice nie była pewna, czy się cieszyć, że się w czymś zgadzają, czy smucić z tych podejrzeń. Nie chciała, żeby jej znajomy miał kłopoty. Przecież jeśli zaczęliby o niego wypytywać, a co gorsza mówić jako o podejrzanym, mógłby stracić prace. Naukowcy byli okropnie podejrzliwi i nawet mandat za przejście na czerwonym świetle skreślał u nich człowieka.
Obiecajcie, że go nie sprawdzicie wyszeptała, pełna złych przeczuć. – Błagam.
Lync zacisnął usta w wąską linię, ale po dłuższej chwili skinął głową. Czasem był naprawdę kochany. Tak jak wtedy, gdy rozmawiali przy gotowaniu. Niestety Shun udawał głuchego na jej prośbę, a przecież to nim najbardziej się martwiła. U Młodych Wojowników miał większy posłuch niż Dan. Gdyby kazał im przeszukać papiery tego człowieka, nawet Runo i Julie nie mogłyby mu się sprzeciwić. Chociażby powoływała się na łączącą je głęboką przyjaźń.
Shun, proszę odezwała się delikatnie.
Nie chciała naciskać nawet w tak ważnej dla niej sprawie, ale czuła, że to jedyna droga.
Ufasz mu? spytał chłodno chłopak.
Od razu skinęła głową.
Bezgranicznie dodała, by choć trochę pojął jej uczucia. – Sama nie wiem skąd, ale wiem, że to nie on.
Miała nadzieję, że to wystarczy. Taką wielką nadzieję, że ten dzień będzie miał w sobie choć trochę miłych zdarzeń. Naprawdę potrzebowała znaku, że świat się na nią nie uwziął.
Więc obiecuję, że ja go nie sprawdzę. Shun uległ po krótkiej ciszy.
Na początku dziewczyna poczuła wielką ulgę. Jakby ktoś zrzucił z jej serca wielki ciężar. Zaczynała się przekonywać, że teraz może być tylko lepiej. Jednak po chwili zrozumiała co znaczą te słowa. On go nie sprawdzi. Obiecał to. Inni dalej mogą to zrobić. Mogła mieć jeszcze nadzieję, że to przypadek, zwykłe zdanie bez żadnych haczyków.
Ten dzień był naprawdę wyjątkowo okropny. Przekonała się o tym również przy kasie. Trafiła na jednego z naukowców, co było prawie że graniczące z cudem. Jak tylko pan Sumant ją zobaczył, zaczął wrzeszczeć coś o szpiegowaniu i nieuczciwym profesorze Gehabichu. Chcąc, nie chcąc, musieli cofnąć się za półki i poczekać aż mężczyzna zakończy transakcję i wyjdzie ze sklepu.
I jak tu człowiek miał uwierzyć w szczęście?


---------------------------------------------------------------------------------------------------

Śmieszy mnie trochę i przeraża to, co odkryłam. Nie mogłam zasiąść do pisania, bo zaczęłam się bać. Że coś źle zrobię? Że pominę? Że pokręcę? Że nie zdążę? Nie wiem. A kiedy odkryłam, że to ze strachu nie nie mogę patrzeć na litery i że przez niego samo sprawdzanie tekstu wydaje się ponad moje siły, spokojnie zastanowiłam się jak mogę sobie z tym poradzić. Najpierw przejrzałam sobie rozdziały od początku, zastanawiając się czy gdzieś jest jakiś kardynalny błąd, o którym daje mi znać moja podświadomość. Okazało się, że nie. Doszłam nawet do wniosku, że jest całkiem nieźle. Potem w ramach treningu napisałam sobie coś całkiem innego. W tym przypadku nie czułam stresu, wszystko poszło gładko i wyszło całkiem-całkiem. Powiedziałam sobie, że przecież dobrze piszę, że mam coś ciekawego do przekazania, więc nie powinnam mieć takich problemów. Zasiadłam do pisania i... napisałam. Od razu. Bez problemów. Gdyby tylko inne rzeczy można było tak uleczyć. XD Wciąż nie wiem co mi było i skąd strach przed pisaniem, ale wiem chyba jak sobie z tym radzić.

Dziękuję wszystkim, którzy czekali i popędzali. Dzięki wam wzięłam się za mój problem tak szybko.

O! I do tego rozdziału dopisałam cały pierwszy fragment. Poukłada ładnie chronologię.
Dzięki za wysłuchanie i do zobaczenia w czwartek!