Na początku Alice bała
się trochę samego pomysłu, by ochraniali ją Młodzi Wojownicy i Vexosi. Mimo że
przyjaźniła się z tą pierwszą grupą, nigdy nie spędziła z żadnym z ich członków
powyżej 24 godzin, więc przygotowała się mentalnie na to, że wyjdą jakieś niesnaski
i przyjaciele zaczną mieć jej dość. Na szczęście okazało się, że tak długi czas
spędzony razem nie był problemem.
W środę, gdy dyżur miała
Runo, poszli spać od razu po wyjeździe reszty, a rano przez większość czasu
dziewczyna walczyła ze zmęczeniem. W ciągu dnia w szkole wszystko było tak
naturalne jak przedtem.
Czwartkowa zmiana, która
przypadła Julie, też poszła zgrabnie. Kiedy Makimoto powiedziała już wszystko
co chciała, zajęła się sobą. Alice bardzo to zdziwiło. Obawiała się, że będzie
musiała zajmować się swoją przyjaciółką cały czas mimo obecności maluchów, a tu
okazało się, że wygadana, towarzyska Julie musiała regenerować się w
samotności. Wyszło też na jaw, że chodziła spać bardzo wcześnie, a budziła się
jeszcze wcześniej. Przez to w autobusie wprost tryskała energią, strasznie
irytując tym drugiego z ochroniarzy.
Na weekend też nie można
było marudzić. Dan, który przejął pałeczkę, został aż do poniedziałku, bo, jak
tłumaczył, nie widział powodu aby specjalnie przyjeżdżać w sobotę i niedzielę
do miasta tylko po to, by się wymieniać. Alice to pasowało, bo dawało trochę
oddechu i spokoju. Droga z Lorsono i z powrotem była mimo wszystko męcząca.
Daniel musiał znowu wziąć
ze sobą Lucy, bo rodzice byli zajęci przez ten czas, co Alice powitała z wielką
radością. Przez te trzy dni okazało się, że lider Wojowników jest nie tylko
niemęczący, ale i samodzielny. Gdy chciał być razem, pomagał w nakrywaniu do
stołu albo organizował seans filmowy, gdy nie widział potrzeby w ślęczeniu przy
gospodyni, grał na przywiezionej konsoli albo próbował pomóc Lucy z lekcjami.
Nie łaził za Alice krok w krok, za co była mu strasznie wdzięczna. Podobnie
działała Lucy. Potrafiła zająć się sobą.
To, że obecność przyjaciół
była dla Alice tak miła, było zaskakujące, jednak nie mogło się równać z tym co
się okazało apropo pobytu Lynca Volana. Tutaj nie podejrzewała, że będzie
dziwnie i niezręcznie, tylko była tego pewna. W końcu go nie znała i był
Vexosem, czyli przeciwnikiem Młodych Wojowników. Tak jak przypuszczała jej
goście omijali się prawie bez słowa, nie licząc kilku niemiłych, koniecznych
komunikatów. Kiedy jednak Julie, a potem Dan, zostawali daleko, podchodził do
Alice.
Na początku tylko
obserwował. Wyglądało to tak, jakby sprawował nad nią ciągłą kontrolę, ale
potem dziewczyna zaczęła dostrzegać, że to nie było do końca to. Z czasem miała
wrażenie, że chciał się odezwać albo przyłączyć. Że ta obserwacja była
czatowaniem na dobrą chwilę, by wejść z nimi w jakikolwiek kontakt. Zaczynała
rozumieć, że fakt, że praktycznie nic nie robił, tylko siedział gdzieś na
granicy wzroku, mógł wynikać z tego jak niepewnie się czuł. W końcu był obcy.
Może nawet myślał, że jest nieproszonym gościem?
Alice bardzo chciała
pokazać, że jest inaczej, że jest mu wdzięczna za jego obecność, ale nie
potrafiła zagadać. Strach i nieśmiałość skutecznie ją blokowały. Dopiero Lucy z
własnej inicjatywy zaprosiła go do gry w karty. Potem już poszło.
Lync okazał się całkiem
dobrym towarzyszem. Na początku spięty, milczący, trochę nawet opryskliwy
chętnie dołączał do wszystkich możliwych aktywności - grania w planszówki,
gotowania, sprzątania, dyskutowania. Pomógł nawet Lucy w dokończeniu lekcji,
kiedy Dan wydarł się brawurowo, że szkoła to i tak głupota i wyszedł do
drugiego pokoju. Można było zaryzykować stwierdzenie, że Vexos i mała Kuso
stali się kumplami.
Alice po tych kilku
dniach przyzwyczaiła się do jego pomocy i obecności. Wciąż był małomówny i
jeśli już o czymś wspominał, to o bieżących sprawach, ale czuła się w jego
towarzystwie całkiem swobodnie. Tak jakby mieszkał tu już całe życie. On chyba
myślał podobnie, bo jeśli nie widział nikogo z Młodych Wojowników, poruszał się
po jej domu tak pewnie, jakby to był jego teren.
Dziewczyna przyznawała w
duchu, że chyba właśnie brakowało jej takiego stałego towarzysza w tym pustym
domu. Nawet jeśli po części z jego winy dziadek nie wychodził już z pracowni,
cieszyła się, że ma z kim pogadać albo posiedzieć w ciszy.
Martwiła ją tylko
dzisiejsza, poniedziałkowa zmiana. Chciałaby skorzystać z okazji i poznać Shuna
nieco lepiej, a miała wrażenie, że Kazami będzie się trzymał z daleka albo, co
gorsze, uparcie milczał. I że wtedy będzie tak niezręcznie jak wyobrażała sobie
na samym początku.
Ale jak na razie była
pełna optymizmu. Pościeliła łóżko, zrobiła kilka skłonów, żeby dostatecznie się
obudzić i uśmiechnęła się szeroko. To musiał być dobry dzień!
***
Alice miała dość. Ten
dzień śmiało mogła zaliczyć do najbardziej nieudanych w życiu, a przynajmniej na
ten moment tak się jej wydawało. Niewykluczone, że przesadzała, bo w końcu
dopiero teraz, we własnej kuchni miała czas na przemyślenia. Niemiłe chwile z
całego dnia zwaliły się jej na głowę jedną, dużą grupą. Gdyby mogła rozprawiać
się z nimi po kolei, byłoby znacznie łatwiej, ale gdy skupiała się na jednej
rzeczy, kolejne przypominały o sobie automatycznie. Była już tym zmęczona.
Ranek był znośny, mimo że
znów nie zobaczyła dziadka. Pracował teraz coraz dłużej i miała wrażenie, że
jego jedynym posiłkiem są obiady, jeśli oczywiście mu je dostarczała. Ostatnio
znalazła u niego pełno batoników mających w sobie optymalną wartość składników
odżywczych. Z własnego doświadczenia wiedziała, że z tym da się przeżyć.
W szkole nie było Julie i
Shuna. Nieobecność tej pierwszej nie była zaskoczeniem. Od kilku dni
przygotowywała ich psychicznie na to, że spędzi kilka dni u swojej siostry, ale
Kazami nie przyszedł, nie powiadomiwszy nikogo. Alice calutki dzień zamęczała
się, że nie przyszedł z powodu dyżuru. Przez to dostała nawet uwagę, którą,
wbrew sobie, bardzo się przejęła. Potem było coraz gorzej. Niezapowiedziana
kartkówka, zbytni wycisk na wf-ie od zestresowanego wuefisty, za trudny
przykład na matematyce, gdy stała przy tablicy, urwanie się szelki od
plecaka... Miała wrażenie, że cały świat się na nią uwziął.
A jeśli nie cały świat,
to na pewno kilka osób. Podczas gdy Runo ignorowała Dana i grała w coś na
komórce, Kuroi z nudów obrażała rudowłosą na coraz to nowe sposoby. Na dokładkę
pan Odoba na lekcji historii spytał ją wprost, dlaczego nie urządziła sobie ze
swoim chłopakiem wagarów. Jakby nie wystarczyły mu aluzje, których używał od
paru dni! Alice jeszcze kilka dni temu bała się reakcji Kuroi na takie kłamstwa,
bo w końcu brunetce do niedawna podobał się Kazami, jednak teraz musiała
pamiętać też o innych fankach chłopaka. Jak na razie tylko obrzucały ją
wściekłymi spojrzeniami, gdy je mijała, ale kto wiedział w co to się mogło
przerodzić. Zwłaszcza, że Shun po zakończeniu lekcji czekał na nią pod szkołą.
Może trochę się z tego
ucieszyła, może w swoim zmaltretowanym smutkiem wnętrzu poczuła ulgę, jednak
nie przebiło się to dostatecznie mocno i Alice była przekonana o tym, że świat
jej nienawidzi. Zwłaszcza, gdy spostrzegła, że klasowa plotkara robiła im
zdjęcia komórką.
Potem przyszedł Lync. Od
razu naskoczył na Kazamiego z pełnymi jadu słowami, ale trzymał się od niego z
daleka. Nie zapomniał najwidoczniej ostatniej walki. Shun od czasu do czasu coś
mu odpowiadał, ale częściej ignorował. W takiej oto sielskiej atmosferze
dotarli do Lorsono.
Alice, mimo że powinna
zająć się obiadem, nie miała siły nawet wstać z krzesła. Bezpiecznie ukryta
przed chłopakami, mogła w spokoju analizować raz po raz każdą dzisiejszą
porażkę, pogarszając sobie humor.
Nie trwało to jednak
długo. Lync wyraźnie zaniepokoił się brakiem odgłosów i zajrzał do kuchni.
– Wszystko
w porządku? – spytał.
To było zabawne. Jeszcze
przed chwilą mówił do Shuna z taką złością, a teraz jego głos był spokojny i
całkiem przyjemny.
– Tak.
Jestem tylko trochę zmęczona. – Dziewczyna
spróbowała się uśmiechnąć, ale nie dała rady.
Vexos szybko wsunął się
do pomieszczenia i z lekkim uśmiechem podszedł do lodówki. Od czasu, kiedy
przygotowywał kolację razem z nią i dzieciakami, czuł się tu doskonale. Nie musiała
go nawet prosić o pomoc. Zawsze sam się zgłaszał.
– Co
dzisiaj zrobimy? –
spytał, uśmiechając się pod nosem.
Alice poczuła przypływ
sił na myśl, że chłopak odkrył dzięki niej coś, co sprawiało mu dużo frajdy.
Nie mogła pozwolić, żeby przez jej humory ucierpiało to nowe hobby.
– Myślę
o kotletach i ziemniakach z koprem –
oznajmiła. – I może do tego...
– Nie
mów, że zamierzasz zająć się takim kobiecym zajęciem – przerwał jej chłodny głos.
Oboje odwrócili się w
kierunku Shuna, który opierał się o framugę drzwi. Wyglądał na pozornie
spokojnego, ale w oczach widać było ostrą zawziętość. Alice nie mogła zrozumieć
jej przyczyny, ale tak naprawdę bardziej skupiła się na słowach niż spojrzeniu.
Gdyby tu była Runo, nie darowałaby takiej zniewagi.
– Chociaż
ty... – zawiesił głos Kazami.
To wystarczyło, by
wyprowadzić Lynca z równowagi. Chłopak zaczerwienił się i zacisnął pięści. Nie
odpowiedział.
Alice naprawdę nie
rozumiała jak Shun mógł być taki wredny. Co się zdarzyło na ostatniej walce, że
tak znienawidził tego chłopaka? Bo nie miała wątpliwości, że o to chodziło.
Brunet odczuwał coś tylko, gdy walczył, więc jeśli teraz miał jakieś uczucia, były
one echem zmagań. Szkoda, że negatywnym, ale skoro Shun mało kiedy pozwalał
sobie na czucie czegokolwiek, kim ona była, żeby prosić go, by przestał być
taki niemiły? A jeśli naprawdę zacząłby uważać, by już nie tracić nad sobą
kontroli i przez to mógł nigdy nie zdać sobie sprawy, że emocje są jednak
dobre?
Nie miała siły nad tym
myśleć. Dodając do listy kolejny niemiły moment, cichutko otworzyła lodówkę, od
której Lync się odsunął, tak jak gdyby miała zrobić mu krzywdę. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że nie było w niej praktycznie niczego, nie licząc kilku pustych
słoików po dżemach. A jeszcze rano była pełna! Czyżby dziadek postanowił
urządzić sobie małe przyjęcie?
– Trzeba
iść do sklepu – powiedziała
cicho, przerywając pełną napięcia ciszę między chłopakami.
Oboje skupili na niej
wzrok, co było dość krępujące.
– Musimy
pójść z tobą – przemówił uroczyście
starszy z nich.
Musimy... Zabrzmiało to
tak nieprzyjemnie. Rudowłosa mimowolnie zagryzła wargi i spojrzała w dół. Dzisiejsze
dobijanie jej jeszcze się nie skończyło.
Sklep w Lorsono był
bardzo oddalony od jakichkolwiek zabudowań. W końcu naukowcy byli bardzo
podejrzliwymi i ostrożnymi ludźmi. Większość nawet nie przyjmowała pomocy
domowej lub asystentów, mimo nalegań ze strony sponsorów. Alice mogła się tylko
domyśleć jak wyglądają ich domy i laboratoria, ale wolała tego nie robić.
Lubiła porządek. Sprawiał, że czuła się bezpiecznie, a tego potrzebowała teraz
najbardziej.
Zaśnieżoną drogę musieli
przebyć pieszo. Choć brnęli po kostki w białym puchu, Alice czuła ulgę. Ciężka
atmosfera, która zawisła między jej obrońcami wyparowała po kilku krokach w
zimie i obyło się bez dalszych ubliżeń. Dziewczyna, przyzwyczajona do takich
wędrówek, dawała sobie świetnie radę. Shun również dotrzymywał jej kroku. Tylko
Lync z trudem sunął wśród tej bieli. Ciążył mu chyba płaszcz. Kilka razy nawet
się przewrócił, ale kiedy Alice spytała czy chce się na niej podeprzeć,
odwarknął tylko, żeby się od niego odczepiła.
– Nie
przejmuj się nim, Alice - powiedział szybko Shun.
To były ich ostatnie
słowa. Potem porozumiewali się już tylko gestami. Tak jak wtedy, gdy ruda omal
nie upadła przez zbyt szybkie tempo narzucone przez Kazamiego. Chłopak, może w
ramach przeprosin, zaoferował jej swoje ramię, na co chętnie przystała. Z
dziwnymi wariacjami w żołądku i czerwienią na policzkach, trzymała się go, co
jakiś czas zerkając w tył. Nie chciała, by Lync został gdzieś tam w zaspach
całkiem sam.
Gdy wreszcie weszli do
wielkiego sklepu, w którym można było znaleźć praktycznie wszystko, Alice
puściła ramię Shuna i wymamrotała ciche podziękowania. Kiedy w leżącej na półce
metalowej, kulistej części do nie wiadomo czego zobaczyła swoje zaczerwienione
odbicie, podziękowała naukowcom za pomysł z wiecznym zimnem. Chodziło im
oczywiście o bezpieczeństwo swoich drogocennych wynalazków, a nie o zakrywanie
prawdziwych powodów czerwieni na policzkach nastolatki, ale i tak była im
wdzięczna.
Kazami rozglądał się
wkoło uważnie, ale bez żadnego podziwu, który towarzyszył Runo i Julie przy
pierwszej wizycie. Po kilku chwilach ciszy dziewczyna poczuła się w obowiązku
powiedzieć cokolwiek.
– Można
tu znaleźć naprawdę wszystko –
oznajmiła. – Żaden naukowiec nie lubi jeździć do miasta ze względu na
konkurencje. Myślą, że jeśli nadłożą tę godzinę drogi, wszystkie ich tajemnice
zostaną wykradzione.
– Więc
lepszym rozwiązaniem jest brodzenie w głębokim śniegu przez 30 minut?– spytał chłodno brunet, oglądając opakowanie jakiś
ciastek. – I kupowanie towarów po zawyżonych cenach? – dodał, odkładając pudełko na miejsce.
Alice westchnęła. Sklep
bezlitośnie wykorzystywał tę małą słabość większości
mieszkańców. Przez to też i ona miała stracić więcej pieniędzy, niż było to
potrzebne. Na myśl, że będzie musiała prosić dziadka o większą wypłatę na
utrzymanie domu, poczuła okropny smutek. Ostatnio i tak nie powodziło się im za
dobrze. Profesor przecież ciągle powtarzał, że powinni jakiś czas oszczędzać,
bo nie był pewny, czy dotacje całkowicie pokryją jego wydatki. Co prawda każdy
z obrońców zawsze przywoził chociażby płatki i mleko, nie chcąc jej nadmiernie
obciążać, ale to wciąż było mało.
– Możemy
przestać gadać i wziąć się do roboty? –
warknął nagle Lync, przypominając im o sobie. – Chcę wracać do domu!
Shun zmierzył go chłodnym
spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Alice była mu za to wdzięczna. Miała dość
kłótni. Naprawdę dość. Niestety, gdy tylko wzięła w dłonie koszyk, względny
spokój się skończył.
– Nie
lepiej wziąć wózek z siedzonkiem dla dzieci?- spytał głośno Kazami.
– Nie
wiem czy cię pomieści - odpowiedział mu Vexos.
Dziewczyna szybko doszła
do półki z warzywami i zaczęła pakować produkty bez sprawdzenia ich jakości.
Byle jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
– Dzieci
nie powinny tak się odnosić do starszych - powiedział spokojnie Shun.
Alice wzięła kolejną
zjadliwą rzecz, poruszając się coraz szybciej.
– Jestem
od ciebie młodszy tylko o 2 lata!- warknął buntowniczo Lync.
Spojrzała na zawartość
swojego koszyka. Cztery osoby nie byłyby w stanie się tym najeść. Może wzięłaby
kaszę? Kasza zapychała.
– Jak
dla mnie jesteś tylko marudnym bachorem. - Głos Shuna wydawał się lekko drgać.
Byle jak najszybciej się
stąd wydostać... W panice rozglądała się za ostatnim produktem. Gdzie mogli go
przenieść? Przecież zawsze stał koło musztardy i octu! Już chciała zrezygnować
z poszukiwań i pociągnąć obu chłopców do kasy, gdy jej wzrok padł na najwyższą
półkę. I w tym momencie zrozumiała, że nie przesadzała. Ten dzień był najgorszy
w całym jej życiu.
Starała się dosięgnąć
opakowanie, stając na palcach, a nawet podskakując, ale była zbyt niska.
Próbowała prosić Shuna, żeby tylko sobie znanym sposobem dostał się na górę,
ale ten nie słyszał jej, wykłócając się o coś z Lynciem. Różowowłosy, stojąc w
znacznej odległości od bruneta, też nie dosłyszał jej próśb. A była gotowa
spróbować udźwignąć jego ciężar byle tylko jak najszybciej wrócić do domu.
W przekonaniu, że świat
jej nienawidzi, podskoczyła po raz kolejny. Tym razem jednak źle ustawiła stopę
i zachwiała się. Gdyby nie jakieś pomocne ręce, które przetrzymały ją w pionie,
runęłaby na ziemię.
– Dziękuję
- wymamrotała speszona, odsuwając się o krok i patrząc na swojego wybawcę.
Był to
dwudziestoparoletni, szczupły blondyn o niezwykle zmęczonych oczach
pozbawionych emocji. Alice często spotykała go na zakupach. Był pomocnikiem
profesora Kugimiya i biegał do sklepu za każdym razem, gdy jego pracodawca
czegoś potrzebował, bo, jak jej tłumaczył, pan Suhiro Kugimiya nie kupował
niczego na zapas. Podobno dzięki temu jego pomocnik mógł się poszczycić
wspaniałą kondycją.
Dziewczyna znała tego
młodego mężczyznę od wielu lat, a mimo to nie miała pojęcia jak się nazywa.
Zawsze był dla niej pomocnikiem profesora Kugimiya albo blondynem ze sklepu.
Nie czuła jednak potrzeby, by zmieniać ten stan rzeczy. On też znał ją tylko
jako wnuczkę profesora Gehebicha. Nie przeszkadzało to im jednak w rozmowach.
– Witaj
– odezwał się z tym wąskim
uśmiechem nie obejmującym oczu.
Mimo że blondyn przy
każdej okazji próbował wyciągnąć z niej coś o pracach jej dziadka, a to nie
było mile widziane przez społeczność Lorsono nawet w żartach, lubiła go. Był
grzeczny, miły i przystojny. To ostatnie oczywiście nie było aż tak ważne,
wiadomo przecież, że liczyły się zupełnie inne rzeczy, ale nie można było tego
pominąć.
– Powinni
zniżyć te półki albo dodać jakiś taboret - powiedział, stając na palcach.
Był bardzo wysoki, a mimo
to ledwie muskał opakowanie opuszkami palców. Na szczęście
przez tyle lat wypracował już strategię i po kilku sekundach umieścił kaszę w
jej koszyku.
– Jak
ty to robisz? – spytała z
uznaniem, nie przejmując się podziękowaniem.
Taka była między nimi umowa.
– Nie
zdradzę ci moich tajemnic. Gdybyś je znała, nie musiałabyś się mną przejmować,
a ja przecież uwielbiam zdejmować dla, albo za, ciebie różne rzeczy. Możesz
wybrać, która opcja bardziej ci odpowiada - oznajmił, dyskretnie taksując ją
wzrokiem.
Alice udawała, że tego
nie widzi. Przypominało to skanowanie i zapewne łączyło się jakoś z faktem
czyją wnuczką była. Może szukał oleju albo innych śladów, które mogłyby coś
podpowiedzieć? Gdyby robił to ktokolwiek inny, czułaby się zażenowana, ale
teraz wszystko było w porządku.
– Co
tam u ciebie? – spytał po chwili,
znów skupiając się na jej twarzy. – Ci dwaj przyszli z tobą? – dodał, wskazując brodą na chłopców za nią.
Nie musiała się odwracać,
by wiedzieć, że nie przestali się kłócić. Słyszała ich słowa cały czas. To było
okropnie stresujące, bo tylko przypominało, że powinna jakoś załagodzić
sytuację, a tego nie potrafiła zrobić.
– Muszę
mieć ochronę – wyznała, starając
się ignorować dwa głosy.
Jeden był opanowany,
drugi wściekły, ale oba mówiły niemiłe i infantylne rzeczy. Szczerze ją
dziwiło, że jeden z nich należał do Shuna. Nigdy by nie powiedziała, że ten
poważny, spokojny młodzieniec potrafi się wdać w takie szczeniackie pyskówki.
Mimowolnie odwróciła się w ich stronę, ale nie zamierzała odejść. Jej rozmówca
najwyraźniej nie był tego taki pewny, bo położył dłoń na jej ramieniu i dopiero
wtedy spytał:
– Dlaczego?
Znów zerknęła w jego zmęczone,
pozbawione emocji oczy. Wiedziała skądś, że był całkiem inny. Że zawsze grał
takiego uprzejmego i grzecznego, a pod tą maską krył się sfrustrowany i
niespokojny człowiek. Mimo to bardzo go lubiła. Miała wrażenie, że w jakiś
sposób zespawał się ze swoją nową osobowością i choć było to udawane, było
równocześnie też prawdziwe. Nie umiała tego wyjaśnić. Po prostu mu ufała. I to
na tyle, żeby powiedzieć wszystko. To było nawet smutne. Miała Klausa gdzieś
daleko za miastem, miała Młodych Wojowników w Pretend i wreszcie, miała tego
pomocnika profesora Kugimiya w Lorsono. Jej powiernicy nie znali się nawzajem,
byli z całkiem innych światów, dzieląc całkiem inne fragmenty jej życia. Nic
nie było kompletne.
– Niedawno
ktoś chciał mnie porwać. Młodzi Wojownicy i Vexosi uważają, że potrzebuję
kogoś, kto będzie mnie pilnował do wyjaśnienia tej sprawy - objaśniła.
Jego palce zacisnęły się
trochę mocniej na jej ramieniu, ale to nie sprawiło jej bólu. Było nawet
przyjemne. Takie pokrzepiające.
– Gdybym
to ja był tym draniem, wymieniłbym cię za najnowsze wyniki badań twojego
dziadka – oznajmił bez cienia
zażenowania. – Ciekawe jaki oni
mają plan – zastanowił się na
głos.
– Może
ten sam, co twój! –
zawołał Lync, stając nagle obok nich.
Był zły. Mrużył groźnie
brwi i zaciskał pięści. Alice nawet nie zdążyła się spytać, co go opętało, bo
Shun złapał ją za przegub i pociągnął do siebie. Blondyn jednak nie zamierzał
jej puszczać i jeszcze wzmocnił ścisk.
– Puść
– polecił mu chłodno
Kazami.
– Nie
dokończyliśmy rozmowy –
odpowiedział uprzejmie mężczyzna i spojrzał na dziewczynę. – Bardzo mi przykro,
ale najwyraźniej będziemy musieli spotkać się kiedy
indziej. Z daleka od nich.
Kiedy potaknęła, poczochrał
ją po rudych włosach, a potem poklepał po ramieniu. Alice uwielbiała, kiedy to
robił. Wyobrażała sobie wtedy, że jest jej bratem. Przecież Dan tak samo robił
Lucy, gdy był z niej naprawdę dumny.
– Do
zobaczenia. Będę czekał gdzieś przy brzoskwiniach i żarówkach – uśmiechnął się na odchodne i zniknął między półkami.
Odprowadzała go wzrokiem,
kiedy poczuła, że ktoś wyrywa jej koszyk z rąk. Ze zdziwieniem zerknęła na
Lynca, który oprócz tego, złapał ją pod rękę. Eskortowana z jednej strony przez
Volana, z drugiej przez Kazamiego, ruszyła w kierunku kasy.
– Co
wam się stało? –
spytała łagodnie, starając się tym razem nie stchórzyć i nie udawać, że
wszystko się jej podobało. – Dlaczego byliście tacy niemili?
Nie chciała, by byli na
nią źli, więc poprzestała na tych pytaniach, ignorując wyrzuty, które cisnęły
się jej na usta. Przecież pomocnika profesora Kugimiya znała od czasu kiedy
miała dwanaście lat, czyli dłużej niż Shuna. Jak mogli być dla niego tacy
podli!
– Myślę,
że ten ulizany blondasek jest w to zamieszany! –
oznajmił szybko Lync.
– Ja
też – dodał Młody Wojownik.
Alice nie mogła w to
uwierzyć. Jak można było podejrzewać asystenta profesora Kugimiya? Był taki
miły i uprzejmy! Bardzo go lubiła! Wiedziała, że jest niewinny!
– To
na pewno nie on –
oznajmiła cicho, choć była tego całkowicie pewna.
Choć wiedziała, że jej
oburzenie na chłopaków jest słuszne, wciąż czuła wyrzuty sumienia, że się z
nimi nie zgadzała. Sama myśl, że miałaby jeszcze ich przekonywać, ją
przerażała.
– Blondyni
to zło wcielone –
wymamrotał Lync. – Znam się na tym.
Shun skinął nieznacznie
głową. Alice nie była pewna, czy się cieszyć, że się w czymś zgadzają, czy
smucić z tych podejrzeń. Nie chciała, żeby jej znajomy miał kłopoty. Przecież
jeśli zaczęliby o niego wypytywać, a co gorsza mówić jako o podejrzanym, mógłby
stracić prace. Naukowcy byli okropnie podejrzliwi i nawet mandat za przejście
na czerwonym świetle skreślał u nich człowieka.
– Obiecajcie,
że go nie sprawdzicie –
wyszeptała, pełna złych przeczuć. – Błagam.
Lync zacisnął usta w
wąską linię, ale po dłuższej chwili skinął głową. Czasem był naprawdę kochany.
Tak jak wtedy, gdy rozmawiali przy gotowaniu. Niestety Shun udawał głuchego na
jej prośbę, a przecież to nim najbardziej się martwiła. U Młodych Wojowników
miał większy posłuch niż Dan. Gdyby kazał im przeszukać papiery tego człowieka,
nawet Runo i Julie nie mogłyby mu się sprzeciwić. Chociażby powoływała się na
łączącą je głęboką przyjaźń.
– Shun,
proszę – odezwała się delikatnie.
Nie chciała naciskać
nawet w tak ważnej dla niej sprawie, ale czuła, że to jedyna droga.
– Ufasz
mu? – spytał chłodno chłopak.
Od razu skinęła głową.
– Bezgranicznie
– dodała, by choć trochę
pojął jej uczucia. – Sama nie wiem skąd, ale wiem, że to nie on.
Miała nadzieję, że to
wystarczy. Taką wielką nadzieję, że ten dzień będzie miał w sobie choć trochę
miłych zdarzeń. Naprawdę potrzebowała znaku, że świat się na nią nie uwziął.
– Więc
obiecuję, że ja go nie sprawdzę. – Shun
uległ po krótkiej ciszy.
Na początku dziewczyna
poczuła wielką ulgę. Jakby ktoś zrzucił z jej serca wielki ciężar. Zaczynała
się przekonywać, że teraz może być tylko lepiej. Jednak po chwili zrozumiała co
znaczą te słowa. On go nie sprawdzi. Obiecał to. Inni dalej mogą to zrobić. Mogła
mieć jeszcze nadzieję, że to przypadek, zwykłe zdanie bez żadnych haczyków.
Ten dzień był naprawdę wyjątkowo
okropny. Przekonała się o tym również przy kasie. Trafiła na jednego z
naukowców, co było prawie że graniczące z cudem. Jak tylko pan Sumant ją
zobaczył, zaczął wrzeszczeć coś o szpiegowaniu i nieuczciwym profesorze
Gehabichu. Chcąc, nie chcąc, musieli cofnąć się za półki i poczekać aż
mężczyzna zakończy transakcję i wyjdzie ze sklepu.
I jak tu człowiek miał
uwierzyć w szczęście?
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Śmieszy mnie trochę i przeraża to, co odkryłam. Nie mogłam zasiąść do pisania, bo zaczęłam się bać. Że coś źle zrobię? Że pominę? Że pokręcę? Że nie zdążę? Nie wiem. A kiedy odkryłam, że to ze strachu nie nie mogę patrzeć na litery i że przez niego samo sprawdzanie tekstu wydaje się ponad moje siły, spokojnie zastanowiłam się jak mogę sobie z tym poradzić. Najpierw przejrzałam sobie rozdziały od początku, zastanawiając się czy gdzieś jest jakiś kardynalny błąd, o którym daje mi znać moja podświadomość. Okazało się, że nie. Doszłam nawet do wniosku, że jest całkiem nieźle. Potem w ramach treningu napisałam sobie coś całkiem innego. W tym przypadku nie czułam stresu, wszystko poszło gładko i wyszło całkiem-całkiem. Powiedziałam sobie, że przecież dobrze piszę, że mam coś ciekawego do przekazania, więc nie powinnam mieć takich problemów. Zasiadłam do pisania i... napisałam. Od razu. Bez problemów. Gdyby tylko inne rzeczy można było tak uleczyć. XD Wciąż nie wiem co mi było i skąd strach przed pisaniem, ale wiem chyba jak sobie z tym radzić.
Dziękuję wszystkim, którzy czekali i popędzali. Dzięki wam wzięłam się za mój problem tak szybko.
O! I do tego rozdziału dopisałam cały pierwszy fragment. Poukłada ładnie chronologię.
Dzięki za wysłuchanie i do zobaczenia w czwartek!