czwartek, 22 lutego 2018

8. Inny gość

Przyjazd gości od zawsze wiązał się z zamieszaniem, ale w momencie kiedy byli to von Hercelowie, sytuacja stawała się napięta. Porządki obejmowały nagle cały dom, choć przecież ci nie mieli wstępu do wszystkich miejsc, więc nieścieranie kurzu w pokoju-magazynie brzmiało racjonalnie i mogło dać więcej czasu, ale Alice nie mogła nic pominąć. Gdy czuła na sobie spojrzenia sponsorów, przypominała sobie wszystkie swoje błędy i niedociągnięcia. Nie chciała przez całą wizytę myśleć tylko o tym, że pominęła jakiś pokój.
Z posiłkami było trochę lepiej. W wyborze menu kierowała się głównie smakiem pani Evy, z którym nie do końca się zgadzała i jeśli danie nie smakowało samej rudowłosej kucharce, to wcale nie oznaczało, że było ono złe. Czasami im coś było paskudniejsze, tym częściej von Hercelowie brali dokładkę. Gdyby miała pracować nad czymś co lubiła, pewne doprawiałaby to setki razy, pamiętając, że przecież kiedyś wyszło jej smaczniej. Za to przy nakrywaniu stołu znów pojawiły się nerwy. Dziewczyna nie chwytała za linijkę i ekierkę, ale niewiele brakowało. Ci ludzie żądali perfekcji samą tylko obecnością.
Najgorsze było to, że zasługiwali na szacunek, bo nie byli typowymi bogaczami, którzy kiedyś tam zarobili fortunę na inwestycjach na giełdzie albo wytwórstwie sprzętu komputerowego i teraz tylko pomnażali majątek dzięki szczęściu. Ten ród od wielu pokoleń sponsorował naukowców takich jak dziadek rudowłosej i żeby utrzymywać się tylko z inwestowania w badania, często nad rzeczami, które nie miały praktycznego zastosowania, musieli myśleć strategicznie i przyszłościowo. Gdyby byli tylko marudnymi, rozpieszczonymi ludźmi sypiącymi bezmyślnie pieniędzmi, nie przejmowałaby się ich opinią, ale oni wydawali się widzieć więcej niż poszczególni naukowcy, skupieni tylko na swojej dziedzinie.
By wiedzieć co wspierać, musieli znać się na wszystkim. Często rozmawiali z jej dziadkiem takim językiem, że czuła się głupia. Oni tylko mieli dać pieniądze, a swobodnie posługiwali się słownictwem naukowym, którego nie zdążył przekazać jej dziadek albo w ogóle nie znalazła go w książkach, w których się zaczytywała wieczorami. Potrafili spytać o coś o czym profesor jeszcze nie pomyślał albo dopiero miało sprawić kłopot. Tu nie można było niczego zataić albo mydlić oczu.
Alice wiele razy słyszała jak dziadek opowiadał z zachwytem, że von Hercelowie oprócz nazwiska przekazują także inteligencję i smykałkę do strategii, i jakie szczęście mają, że współpracują z nimi, i że szlachcic Aleksander von Hercel, który zaczął tę przygodę, wolał ulepszać świat niż przepijać majątek co było normą za tamtych słusznie minionych czasów. Dziewczyna czasami zastanawiała się czy nienaganne zachowanie, którego oczekiwali też od innych miało coś wspólnego z tym "von" w nazwisku, czy też po prostu taka szlachetność zależy od wychowania. Gdyby ta druga opcja była prawidłowa, miałaby szansę choć trochę sprostać oczekiwaniom, a bycie idealną nie było łatwe.
Może i posprzątała dom, i zrobiła dania na czas, ale po nakryciu do stołu zdała sobie sprawę, że zapomniała przygotować pokoje dla gości. Wiedziała, że zostaną, jeśli będą niezadowoleni i była pewna, że coś znajdą. Przebrała więc pościel w swoim pokoju, gdzie miał spać Klaus, w sypialni dziadka i pokoju gościnnym. Państwo von Hercel uważali, że to niegrzeczne spać w tym samym łóżku w gościnie nawet jeśli byli małżeństwem, ale Alice sądziła, że w domu zachowują się podobnie. Nie okazywali sobie żadnych uczuć i byli oszczędni w komplementy, ale doskonale się dogadywali. Ich małżeństwo przypominało raczej dobrą przyjaźń, jednak wyglądali na szczęśliwych.
– Alice! Pomóż mi, dziecinko!
Z zamyślenia wyrwał ją zrozpaczony głos dziadka. Wyszła szybko ze swojego pokoju, by starszy mężczyzna mógł zobaczyć, gdzie jest. Natychmiast ruszył w jej stronę z rozpaczą w oczach. Dziewczyna spojrzała na niego ciepło i gdy podszedł, bez słowa zapięła mu guziki przy rękawach. Nie musiał nic wyjaśniać. Wiedziała, że nie znosił garniturów i ubierał je tylko na przyjazd sponsorów albo konferencje prasowe. Zawsze wtedy prosił ją o pomoc twierdząc, że guziki go nie lubią. Ona ze śmiechem przyznawała mu rację. "Powypadały" nawet z jego ukochanego, laboratoryjnego fartucha.
– Przebrałaś się już? – spytał, przyglądając się jej brązowemu, rozciągniętemu swetrowi i spranym spodniom.
Profesor Michael nie znał się na modzie. Nie interesował się nią, podobnie jak jego wnuczka, ale jego, jak mówiła Julie, ignorancja sięgała szczytów. Ubierał to co było wygodne i pod ręką, nie przejmując się estetyką. Dla niego ten strój był bardzo elegancki i szykowny, ale wolał się upewnić.
– Jeszcze nie, dziadku – odpowiedziała, niepewnie zerkając na okrągły zegar na ścianie.
Jeśli dobrze chodził, była już 11:28. Państwo von Hercel mieli pojawić się za około pół godziny. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że mogłaby przygotować pokoje, ale nie zdążyć się przebrać. Wtedy wszystkie te rzeczy, które robiła nie miałyby znaczenia. Brak odpowiedniego ubioru był oznaką braku szacunku, jak mówiła pani Eva. Musiała się pospieszyć.
– Jak tylko to zrobię, zejdę na dół – oznajmiła szybko, chcąc wrócić do sypialni, ale dziadek złapał ją za nadgarstek.
– Może coś zrobić w kuchni? Podgrzać mięso albo zamieszać zupę? – zapytał pełen dobrych chęci.
– Wypatruj tylko gości – odpowiedziała szybko.
Pamiętała jego wpadki i nie zamierzała ryzykować katastrofy. Nie to, że profesor Michael nie umiał gotować. Jego kanapki i przekąski były pyszne, ale często się zamyślał i nie docierało do niego, że właśnie przypala się kolacja albo makaron wykipiał. Tak więc Alice, dopóki nie nauczyła się gotować, czyli do siódmego roku życia, odżywiała się głównie sokiem, zimnym mlekiem i różnorakimi kanapkami. Najczęściej w kształcie rybki.
Na odchodne uśmiechnęła się uspokajająco jeszcze raz i wróciła do pokoju, błagając, by dziadek nie postanowił jednak w niczym pomóc.
***
Alice rozczesywała właśnie włosy, kiedy dziadek ją zawołał. Szybko odłożyła szczotkę i zbiegła na dół, mając nadzieję, że państwo von Hercel nie będą źli, że ich nie powitała. Ku jej zdziwieniu nie zobaczyła w salonie ani Klausa, ani jego rodziców tylko Shuna Kazamiego.
Stał w przedpokoju, nanosząc śnieg, który będzie musiała oczywiście sprzątnąć przed przybyciem von Hercelów, ale w tym momencie tego nie zauważyła. Zrobiło się jej gorąco i poczuła, że na twarzy wykwita jej rumieniec. Nie tyle z powodu samej jego obecności, zaskakującej, bo nigdy nie przyjeżdżał tu sam, ale raczej przez to w jaki sposób dziadek na niego patrzył. Podeszła do bruneta jak najszybciej, próbując zignorować swoją własną reakcję.
– Witaj, co cię tu sprowadza? – spytała z nieśmiałym uśmiechem, starając się zabrzmieć pewnie.
Shun stał dalej jak lodowy posąg. Nieruchomo, bez żadnych emocji, bez... kurtki. Alice chciała właśnie zapytać, czy nie jest mu zimno, ale wtedy profesor Michael chrząknął znacząco.
– Zaraz mamy gości, chłopcze, więc racz się pospieszyć – powiedział oschle.
Dziewczyna westchnęła cicho. Jej dziadek zareagowałby tak nawet, gdyby nie spodziewał się inspekcji. Był zbyt opiekuńczy i krzywo patrzył na każdego chłopaka, który mógłby zranić biedne serce jego wnuczki. Dana zaakceptował dopiero, gdy przekonał się, że poza Runo świata nie widzi, a Marucho po poznaniu jego wieku. Kazami jednak nadal znajdował się na liście potencjalnych zagrożeń. I mężczyzna zdążył to okazać na wszystkie możliwe sposoby.
– Dziadku, mógłbyś nas na chwilę zostawić? – spytała, opanowując bicie serca.
Uczony wyszedł, ociągając się, ale Alice była pewna, że będzie podglądał ich przez dziurkę od klucza. Jakby sama rozmowa z Shunem nie była dość krępująca!
– On nadal patrzy – szepnął nagle chłopak na potwierdzenie jej domysłów, obserwując jej reakcję brązowymi oczami, w których błysnęły iskierki radości.
Skinęła głową, zaskoczona. Nie zdziwiły ją jednak same słowa, bo wiedziała, że to wyczuje, był przecież ninją, ale zdziwił ją sam błysk emocji. Zawsze był chłodny i pełen rezerwy, a w jej obecności robił się milszy. Takie miała wrażenie. Odzywał się częściej, choć nadal zimno i bez uczuć, ale drobne, miłe gesty rekompensowały to co zdziałało wychowanie przez surowego dziadka, nie wierzącego, że emocje są dla prawdziwych mężczyzn.
– Co tu robisz? – dziewczyna przerwała w końcu niezręczną ciszę, która wydawała się trwać od wieków.
Oboje wiedzieli, że nic nie poradzą na obecność profesora i że powinni zaszyfrować ważne rzeczy, o których nie powinien wiedzieć. Zawsze tak robili, gdy przychodził na przeszpiegi, bo przecież "niemożliwe, żeby grupa Młodych Wojowników spotykała się z własnej woli z jego wnuczką", nawet jeśli z większością z nich znała się od lat. Na samym początku przybąkiwał coś o próbie budzenia Mascarada, ale ostatnimi czasy pogodził się z tym, że jego mała Alice miała znajomych. Z tamtych czasów mieli ustalony plan działania i część kodów, ale dziś dziewczyna bała się, że czegoś nie zrozumie lub coś pokręci i się nie dogadają, ale wątpliwości szybko ją opuściły. Potem przecież można wszystko wyjaśnić. Niepotrzebnie szukała sobie zmartwień.
– Chciałem spytać cię, jak się czujesz. Kuroi była wczoraj niemiła – oznajmił spokojnie Shun.
Alice zacisnęła wargi. Niemiła! Wczoraj Sarogaru mówiła tak okropne rzeczy, że pod koniec Alice o mało nie wybuchnęła płaczem. Na szczęście zdołała wytrzymać, nawet pożegnać się z uśmiechem i dopiero w domu dała upust swoim emocjom. Spodziewała się zemsty za to całe zamieszanie z Shunem, ale nie aż tak szybko. Jak to możliwe, że plotki o Młodych Wojownikach krążyły po szkole już na następnej przerwie?
– Trochę, ale nie szkodzi – odpowiedziała mechanicznie.
To było zabawne. Stali z dala od siebie bez ruchu, rozmawiając o różnych rzeczach. Nie potrafili zdobyć się na żaden miły gest czy uśmiech. Nawet nie usiedli na kanapie. Jakby świadomość podglądacza ich hamowała. W szczególności Alice czuła się przytłoczona. Z jednej strony cieszyła się, że dziadek się o nią troszczy, ale ubolewała nad tym, że jej nie ufa. Przecież nigdy go nie zawiodła, a teraz czuła się tak jakby już to zrobiła.
– Czy twój znajomy wrócił? – spytał nagle Shun, przerywając myśli.
Dziewczyna nie musiała się wysilać, by zrozumieć o kogo chodzi. Jej znajomy... Mascarad... Poczuła, że coś ściska ją za gardło.
– Nie. Nie widziałam go od czasu, gdy wyjechał – powiedziała szybko.
Może zbyt szybko.
– Czasem zdaje mi się, że jesteście w kontakcie – wyjaśnił Kazami, patrząc na nią podejrzliwie.
Pokręciła głową, błagając, by zmienił temat. Jej życzenie zostało spełnione natychmiast, choć nie tak, jakby tego chciała. Kolejne zdanie również poruszało drażliwą kwestię.
– Może jednak przyjdziesz na mój pojedynek – powiedział jakby mimochodem.
"Mój pojedynek." Chciał, żeby zobaczyła jak walczy. Chciał, żeby mu dopingowała. Serce Alice zabiło szybciej, ale po chwili poczuła się jakby ktoś ją kopnął w brzuch.
– Mówiłam ci, że dzisiaj przyjeżdża Klaus. Chciałabym, ale nie mogę – wyrzuciła z siebie szybko.
Spodziewała się, że się wścieknie albo obrazi, ale zamiast tego skinął głową i uśmiechnął się delikatnie. Chociaż to mogła być gra świateł.
– Wiem. Myślałem, że też będzie chciał przyjść. Przecież ma moc. Krążą plotki, że nawet bardzo silną. Może jak zobaczy, jak się walczy to zechce się do nas przyłączyć – wyjaśnił spokojnie.
Niechcący rozdrapał bolesną ranę. Dziewczyna szybko spuściła wzrok, by nie zauważył bólu w jej oczach. Emocje zawsze się tam odbijały i musiała być ostrożna, jeśli nie chciała by ktoś je zrozumiał. Wolała sobie poradzić z nimi sama.
– Powiedziałem coś nie tak? – spytał Shun po chwili ciszy.
Pokręciła głową, ale wiedziała, że to nie prawda. Gdyby potwierdziła, kolejne pytanie brzmiało by "Co powiedziałem nie tak?". Na to musiała by wyjaśniać, że Klaus zna się na pojedynkach, bo marzy o obronie miasta, że chciał się przyłączyć, że teraz jej nienawidzi, choć byli przyjaciółmi jeszcze kilka tygodni temu... To było skomplikowane, więc lepiej było skłamać. Alice nie lubiła tego robić, ale musiała. Nie chciała go martwić. Nie chciała nikogo martwić.
– Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – usłyszała jeszcze chłodny głos Kazamiego, a potem trzask zamykanych drzwi.
Dziewczyna podniosła głowę i zerknęła na wyjście. Westchnęła, próbując się uspokoić. Po kilku głębszych wdechach pozbierała się z rozbicia wewnętrznego i przeniosła wzrok na lekko uchylone drzwi na korytarz.
– Nie musisz już podsłuchiwać, dziadku! – zawołała z wymuszonym uśmiechem.
Profesor wszedł szybko do salonu i spojrzał na wnuczkę z wyrzutem.
– Jestem poważnym naukowcem, Alice. Nie bawię się w takie głupoty! – prychnął – A kim jest twój kolega, o którym rozmawialiście? – dodał.
Roześmiała się, żeby ukryć panikę. Dziadek nie mógł się dowiedzieć o zanikach kontroli! Miał własne, ważniejsze zmartwienia!
– Wyjechał dawno temu i kontakt się urwał, ale znasz go – przerobiła trochę prawdę.
Mężczyzna natychmiast udał zainteresowanie sufitem. Nigdy nie pamiętał imion przyjaciół Alice, ale nie chciał się do tego przyznać. Nadawał im przezwiska pochodzące od czegoś, co zapamiętał. Tak więc Dan był Chłopcem z ADHD, Runo Wścieklicą, Julie Siwą, Marucho Okularnikiem, a Shun Podejrzanym Typem. Teraz mógł zapytać o jakąkolwiek cechę albo o kolor np. włosów.
– Jakie miał oczy?
Alice powinna się domyśleć, że takie będzie pytanie. Przecież mężczyzna skupiał się zawsze na, jak lubił mówić, zwierciadłach duszy i pamiętał ich wejrzenie. Często mówił, że ten z ADHD ma radosne, żywe, ale niezbyt mądre spojrzenie, a w oczach Julie wyczytywał jakiś ból, ale i gotowość do poświęceń. Znał się na ludziach. To musiała przyznać.
– Nie pamiętam – wykręciła się.
Profesor już chciał coś powiedzieć, kiedy rozległo się pukanie. Alice przywołała na twarzy śliczny uśmiech i otworzyła drzwi. Była bardzo wdzięczna von Hercelom za tak dobre wyczucie czasu. Powitała dorosłych dygnięciem i odsunęła się, by mogli wejść. Ich twarze były zimne i nie pokazywały żadnych emocji. Trochę jak u Shuna, ale tu powodowało to dreszcze. Michael zaraz przejął gości, mówiąc jak to miło ich widzieć i zaczęła się wymiana zdań o czymś co naprawił od czasu poprzedniej wizyty. Za nimi wszedł Klaus z dumnie uniesioną głową.
Gdy dziadek zaprowadził dorosłych do dębowego stołu, dziewczyna spojrzała na osiemnastolatka ciepło, chociaż nie spodziewała się, że odpowie tym samym. Bardzo go lubiła. Znali się właściwie od zawsze. Gdy się nie widzieli, pisali listy, czasem dzwonili. Gdy przyjeżdżał z rodzicami na inspekcję, byli nierozłączni jak brat i siostra. Tylko ostatnio coś się popsuło.
– Cieszę się, że cię widzę – szepnęła i spróbowała go objąć.
On jednak cofnął się i zmierzył ją pełnym złości wzrokiem. Jeszcze niedawno sam się tak witał...
– Nie dotykaj mnie, Mascaradzie – powiedział chłodno i wyminął dziewczynę.
To jedno zdanie przebiło ją jak nóż. Jak mogła być tak głupia? Gdzieś tam głęboko miała nadzieję, że będzie tak jak zwykle, a przecież wiedziała, że to nieprawda. Czy naprawdę spodziewała się, że przytuli ją na powitanie, a potem pójdą razem do antykwariatu szukać starych tomów poezji? Naprawdę była taka naiwna? Przecież znała jego marzenia. Wiedział też kto je zniszczył. I kogo za to obwiniał.

czwartek, 15 lutego 2018

7. Kulinarny talent Shadowa

Kwatera główna Vexosów mieściła się przy jednej z najważniejszych ulic w Pretend przez co nie znalazłby się nikt, kto nie wiedziałby czym jest ten niezwykły cud budownictwa. Sama parterowa forma była bardzo prosta, nowoczesna i funkcjonalna, ale gubiło się to przez mnogość płaskorzeźb i kolumn przywodzących na myśl barokowy pałac. Zenoheld, polityk, który sfinansował to całe przedsięwzięcie najwyraźniej chciał uzyskać taki efekt, bo wiele razy powtarzał, że Vexosi mieli kojarzyć się z władzą i potęgą.
Spectra, Shadow i Mylene byli zachwyceni tym faktem, ale pozostali członkowie czuli się nieswojo. Gus, który był prostym chłopakiem, uważał, że nie jest godny, by mieszkać w takiej kwaterze. Volt, jako minimalista, nie znosił nadmiaru ozdób i tyle zdobień po prostu go drażniło. Ostatni, najmłodszy Vexos nie podzielił się z drużyną informacją dlaczego nie lubi przebywać w pobliżu budynku, ale jego "koledzy" byli tego ciekawi, tak jak jego ocen albo kłopotów. Lync więc nie musiał słuchać żartów, które na pewno zaczęłyby się szerzyć, gdyby wyznał prawdę.
Sam już zdawał sobie sprawę, że to idiotyczne. Nie potrzebował potwierdzenia. Jak to w ogóle by zabrzmiało? "Gapię się na chodnik, bo boję się płaskorzeźb"? Ale tak było. Postacie ze scen mitologicznych zdawały się na niego patrzeć, obserwować, tak jak wypchane zwierzęta z sali biologicznej i ludzie w autobusach. Lync zmarszczył brwi. Miał chyba jakąś manię prześladowczą. Nieprzyjemne uczucie obserwowania zmieszało się nagle ze złością na samego siebie i miał wrażenie, że pierwszą osobę, którą spotka zmiesza z błotem na więcej niż jeden sposób.
Raz na jakiś czas oczywiście próbował walczyć ze strachem . Teraz też podniósł wzrok, licząc, że się przełamie. Jego spojrzenie natychmiast padło na postać kobiety, która trzymała w rękach pawia, ale nigdy nie był dobry z mitologii i jej nie rozpoznał. Przez chwilę patrzył na bladą twarz, ale w końcu odwrócił wzrok. Ta kobieta była zbyt realistyczna. Przez bladość kojarzyła mu się z trupem, a on nienawidził trupów. Bał się ich odkąd znalazł rodziców.
– A tu, droga wycieczko, jest słynna kwatera główna Vexosów – głos jakieś kobiety przerwał jego rozmyślania.
Zdał sobie sprawę, że chyba od dłuższej chwili nie może wejść do środka i w końcu jakiś dziennikarz wymyśli sobie historyjkę żeby w ogóle coś o Vexosach napisać i to właśnie Lync za to oberwie, bo pewnie nie będzie to nic przychylnego, tylko coś w stylu, że marnują kasę publiczną na nic nierobienie. Natychmiast ruszył w stronę drzwi, kręcąc głową. Denerwował go fakt, że jego "dom" był jedną z głównych atrakcji turystycznych. Donośny kobiecy głos nie opuszczał go ani na chwilę.
– Wybudowano ją zaledwie trzy lata temu. Ufundowana została przez pana Zenohelda, lidera partii Vestalianie. Budynek jest wzorowany na kulturze baroku. Ten ruch charakteryzuje się wieloma ozdobami na zewnątrz oraz wewnątrz...
Zdziwiłaby się pani. uśmiechnął się kwaśno Lync, zamykając drzwi.
Kwatera miała wywoływać podziw, a do tego służyła fasada. Kolumny, płaskorzeźby, zdobione parapety... Pozory mylą, jak to się często mówi. Pokoje były proste, normalne. Jedyną niezwykłą rzeczą było to, że łączyły się z łazienkami. Do tego salon, sala zebrań i kuchnio-jadalnia. Dawało to 14 pomieszczeń + piwnicę, która naprawdę była systemem korytarzy łączącym kwaterę z wszystkimi ważnymi obiektami w mieście. Ilość nie przemawiała jednak za jakością. Zenoheld umeblował to wszystko meblami ze zlikwidowanego szpitala psychiatrycznego, które dostał chyba w ramach przysługi. Większość wyposażenia została już dawno zmieniona, ale Lync nadal tego nie zrobił.
– Spectra! Proszę, proszę, proszę!!! Nie widzisz moich ślicznych, proszących oczek?
Volan zamarł przed drzwiami do kuchni. Myślał, że się przesłyszał, ale znów dało się słyszeć skomlenie Shadowa.
– Oj, nie bądź taki! Patrz! Klęczę przed tobą! To mogę? Mogę, mogę, mogę?!
Lync uśmiechnął się złośliwie i wszedł do środka. Z trudem powstrzymał śmiech na widok dziewiętnastoletniego Shadowa Prove'a, który klęczał przed Phantomem z miną, którą widocznie uważał za słodką, a siedzący przy stole lider ostentacyjnie nie zwracał na niego uwagi. Obaj byli odwróceni tyłem do drzwi i nie zauważyli jego przyjścia. Tylko Gus, który maltretował nieapetycznie wyglądający makaron z serem po przeciwnej stronie długiego mebla, spojrzał na Volana zielonymi oczami.
– Nie to nie! Prosić się nie będę! – wrzasnął nagle Shadow i zerwał się na równe nogi.
Szybko poszedł w część kuchenną. To znaczy, w część pomieszczenia, gdzie znajdowały się jasne szafki, blaty, lodówka, piekarnik i inne podobne sprzęty. Lync pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w kierunku części jadalnej, która składała się tylko z długiego stołu i sześciu krzeseł. Wszystkie ściany pomalowane były na ładny, uspakajający kolor, który Shadow nazwał "mandarynką w śmietanie".
– Nie ma to jak piękny dzień, w którym wszystko idzie po twojej myśli. Prawda, Shadow? – zagadnął chłopak, siadając jak najdalej od Spectry i Gusa.
Albinos zatrzymał się w połowie drogi do kuchenki i rzucił mu mordercze spojrzenie. Lync mimowolnie pomyślał, że dzisiaj musieli go bardzo zdenerwować, skoro nie zaczął się nabijać z tej docinki i w tej samej chwili poczuł nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, ale nie miał zamiaru okazać niepewności. Z uśmiechem uniósł obie ręce i wzruszył ramionami. Gdyby przy tym nie przechylił lekko głowy i nie mrugnął, pewnie nie wyglądałoby to do końca jak żart, a tak Shadow odpuścił, wykrzywiając się nawet w czymś w rodzaju uśmiechu. To było aż żałosne. Żeby nie potrafić podrobić nawet uśmiechu!
Z nieco lepszym humorem spojrzał na resztki makaronu z serem, którego Gus nie miał zamiaru zjeść.
– Niech zgadnę. Mylene gotowała? – spytał tym samym wyraźnym, zaczepnym tonem.
Grave pokręcił głową i wciąż wpatrzony w talerz wskazał na Shadowa.
– Gorzej – odpowiedział tylko.
Lync wzniósł oczy ku niebu i westchnął teatralnie. Zazwyczaj każdy Vexos, oprócz Spectry, gotował dla siebie, ale raz na jakiś czas Prove'a dopadała chęć stania przy garach. Wyciągał wtedy starą, bardzo zniszczoną książkę kucharską i wyszukiwał przepisy, które mogłyby być łatwe do zrealizowania. Gotował wtedy dla całej szóstki i strasznie się denerwował, gdy ktoś nie chciał skosztować jego dzieł. Nie mógł zrozumieć, czemu kilka pomyłek, takich jak zrobienie herbaty z solą, zamiana cukru pudru na mąkę albo wykorzystanie musztardy zamiast dżemu w rogalikach przekreśla jego szansę na karierę kucharską. Ogólnie rzecz biorąc, krążyła pogłoska, że Lukiro Shadow Prove potrafi przypalić nawet wodę.
– Nie jedz tego! Znając możliwości naszego "kolegi", tam może być wszystko! – ostrzegł Lync złośliwie.
Mina Gusa zdradzała, że nawet nie rozważał takiej możliwości, ale te słowa były skierowane do Shadowa, który zareagował natychmiast. Obrzucił różowowłosego wściekłym spojrzeniem.
– Obrażasz mój talent kulinarny?! – wysyczał, a potem wydał z siebie odgłos jak zirytowana pszczoła.
Lync roześmiał się. Jego śmiech brzmiał nienaturalnie jakby był wymuszony, ale pozostali Vexosi nie zwracali na to uwagi. Udawali albo naprawdę wierzyli, że jest prawdziwy.
– Nie mogę obrażać czegoś, co nie istnieje – oznajmił, gdy w końcu się uspokoił.
Shadow poczerwieniał ze złości i chwycił wielki gar, w którym zrobił breję mającą być makaronem. Rzucił nim w stronę stołu, ale nie przewidział jednej rzeczy. Był za słaby, żeby garnek doleciał choćby na granicę części jadalnej. Lync znów się roześmiał, teraz trochę pewniej. Shadow nie mógł być aż tak zdenerwowany skoro robił takie rzeczy zamiast naprawdę mu zagrozić. Wszystko było pod kontrolą.
– Myślisz, że prośby zmuszą kogoś do zjedzenia tego z podłogi? – spytał, teatralnie wycierając łzy rozbawienia.
Shadow nie zwracał już na niego uwagi. Patrzył tylko z niedowierzaniem na swoje "dzieło" co nieco zaskoczyło Lynca. Wyglądało to tak jakby naprawdę zrobił to bezmyślnie, a nie dla popisu, ale z drugiej strony jedno nie wykluczało drugiego. Głos Spectry nie pozwolił mu dłużej analizować sytuacji.
– Prosił o pozwolenie na walkę. Nie o to, bym to zjadł.
Volan natychmiast spojrzał na lidera ze zdziwieniem. Przecież, gdy bili się z jakimiś przestępcami albo wrogami Zenohelda nikogo nie prosili o zgodę. Przeszedł go zimny dreszcz na myśl, że to jakaś inna sprawa. Nie lubił odstępstw od normy.
– Młodzi Wojownicy wezwali nas na pojedynek. Trzy walki. Pierwsza to Pyrus, druga Ventus, a trzecią domenę mamy wybrać. Shadowowi bardzo zależy na tym, by był to Darkus – wyjaśnił szybko Gus.
Lync lekko pobladł. Nie chciał, by jego domysły okazały się prawdą.
– Czyli, że ja walczę z... – zaczął cicho, ale nie był w stanie wypowiedzieć tego imienia.
– Z Shunem Kazamim – dokończył za niego lider, poprawiając rękaw płaszcza.
Lync zagryzł mocno wargi, starając się zrozumieć słowa Spectry, ale ściśnięty żołądek skutecznie mu to uniemożliwiał. Bał się. Przyznawał to otwarcie, ale tylko przed sobą. Shun był najsilniejszym Wojownikiem odkąd zniknął Mascarad. Doskonale komponował się ze swoją mocą i używał jej z łatwością. Na pozór jego moc była identyczna jak ta najmłodszego Vexosa, ale różnice były widoczne przy bliższym porównaniu. Obaj potrafili wytwarzać i stymulować zjawiska powietrzne takie jak zefir albo cyklon, ale Kazami zawsze używał całej swojej mocy. Lync wykorzystywał swój "dar" tylko wtedy, kiedy musiał i to tylko jego część. Nie czuł się pewnie, gdy go używał, a brak szerszych treningów też robił swoje. Z szybko bijącym sercem spojrzał na Spectrę, który właśnie wykładał swoją strategię.
– To nie będzie tak jak normalnie? Nie na śmierć i życie? – przerwał z nadzieją.
Phantom, niezadowolony z wtrącenia, pokręcił głową.
– Jak już tłumaczyłem, walka trwa póki ktoś z walczących będzie niezdolny do walki albo się podda.
– ... a to nasz mały Lyncuś zrobi na sam widok Kazamiego! – zarechotał Shadow.
Volan zacisnął dłonie. To właśnie pragnął zrobić. Tylko jak mógłby przynieść taki wstyd Vexosom?
– Zamknij się, Lukiro! – wrzasnął, nie panując nad sobą.
To był okropny błąd. Albinos nienawidził swojego prawdziwego imienia, ale czy można się było dziwić? Każdy wolałby być Shadowem, niż jakimś lukrem. Przypomnienie, doprowadzało go do szewskiej pasji. Teraz z nienawiścią w oczach patrzył na Vexosa Ventusa, który na pozór się tym nie przejmował. Jednak pod złośliwą maską, czaił się strach.
– Volan... już... nie żyjesz... – głos Shadowa był przerażająco spokojny.
– Uspokójcie się! – powiedział głośno Gus, ale było za późno.
Shadow przemienił się w cień, któremu zawdzięczał swoje przezwisko a Lync odskoczył od stołu, chcąc uciec, ale tuż przed nim pojawił się mrok, z którego zmaterializował się albinos. Volan nie zdążył cofnąć się, gdy złapał go za poły płaszcza i przygwoździł do ściany, wrzeszcząc:
– Odwołaj to! Rozumiesz?! Odwołaj!
Gus i Spectra wstali z krzeseł, chcąc przywołać ich do porządku, a Lync zamiast im w tym pomóc i przeprosić albo zamilknąć, wydarł się na całe pomieszczenie.
– Co mam odwołać?! To kim jesteś?! Można zmienić imię, ale nie człowieka!
W czerwonych oczach Shadowa zapłonęła szczera nienawiść. Szarpnął chłopakiem tak, że ten mocno uderzył głową o ścianę.
– Zabiję cię! – krzyknął i tym razem zabrzmiało to poważnie.
Lync zamknął oczy, myśląc, że może to byłoby dobre rozwiązanie. Zero stresu, bólu, strachu... Serce nie biło by tak boleśnie, a wspomnienia nie napadałyby na niego znienacka.
Usłyszał nagle odgłos uderzenia i poczuł, jak ręce Prove'a go puszczają. Pozbawiony oparcia, osunął się na podłogę. Nie odważył się poruszyć albo chociaż otworzyć oczu. Domyślał się tylko, że któryś z pozostałych Vexosów chwilowo zajął Shadowa. Próbował wyłowić słowa, ale adrenalina i przerażenie tętniły mu w uszach. Oddychał spokojnie, wiedząc, że nikt nie rozpozna jego prawdziwych emocji. Nagle poczuł jakieś dłonie, które podciągały do pionu. Dopiero wtedy otworzył oczy.
Jego wzrok padł najpierw na Shadowa, który masował sobie potylicę. Obok niego stał Gus z patelnią w ręku, gotów na kolejne uspokajanie. Lync przywołał na wargi drwiący półuśmieszek i spojrzał wreszcie na Spectrę, który trzymał go za ramię.
– Puść mnie o Wielki Spectro. To, że mi pomogłeś, nie znaczy, że możesz...
– Mógłbyś chociaż podziękować swojemu opiekunowi – przerwał chłodnym głosem Phantom.
Lync wzdrygnął się. Nie tylko przez słowa, które przypominały kto jest jego prawnym opiekunem. Nie znosił taj okropnej maski, która chowała prawdziwe myśli ich lidera. Wyglądał jak demon... Potwór z najgorszych koszmarów...
– Dziękuję ci serdecznie! Lepiej ci? Podwyższyła ci się samoocena? A może dzięki temu ktoś się nawrócił na naszą stronę? – warknął, próbując ukryć dziwne uczucie w środku.
Wyrwał się z uścisku i nie zważając na krzyki Shadowa ("Jak będziesz spał, to przyjdę do twojego pokoju i cię uduszę!"), wyszedł na korytarz. Naigrywanie się z niego nie byłym najlepszym sposobem na pozyskanie przyjaźni, ale przynajmniej mógł pokazać, że nie pozwoli się zastraszyć. Tak to przynajmniej powinno wyglądać.
Po kilku krokach w kierunku swojego pokoju, zaburczało mu w brzuchu. I to nie cicho, ale tak jakby nie jadł od miesiąca. Westchnął. Znów będzie musiał zjeść na mieście wśród obcych ludzi, którzy będą się gapić, ale to była lepsza opcja niż powrót do kuchni.
Próbował sobie przypomnieć czy ma przy sobie wystarczająco dużo pieniędzy, gdy jego wzrok padł na drzwi sypialni Volta. Przecież ostatnio pożyczył swojemu partnerowi do działań w terenie kasę. Akurat na obiad.
Niedomknięte drzwi były doskonałym powodem, by nie zapukać, tylko bezczelnie zajrzeć, ale Lync zastygł bez ruchu, gdy dostrzegł co się dzieje. Szybko odwrócił wzrok po części z zażenowania, a po części z zniesmaczenia i żwawym krokiem ruszył do pomieszczenia naprzeciwko. Wszedł do swojego pokoju, głośno zatrzaskując drzwi. Chwilę opierał się o nie, by po paru sekundach gwałtownie potrząsnąć głową. Nie pomogło. Wciąż pamiętał to, co przed chwilą zobaczył. Nie mógł... Nie chciał zrozumieć...
Czemu...? Po co...? Jaki to miało sens...?
Żeby Volt... i Mylene...
Całowali się?

czwartek, 8 lutego 2018

6. Narada bojowa

Piątkowe lekcje prawie zawsze dłużyły się niemiłosiernie i oczekiwanie, że uczniowie będą słuchać było śmieszne. O tym mówiło nawet niespisane jeszcze Pierwsze Prawo Piątkowych Zajęć. Nie wiedziano kto je wymyślił jak to często bywa z rzeczami oczywistymi, ale każdy, kto chciał funkcjonować w tej szkole musiał je znać, a co najważniejsze – akceptować. Większość nauczycieli rozumiała swoich podopiecznych i nie kazała im pisać żadnych kartkówek ani ich nie odpytywała, ale zawsze znajdywał się wyjątek, który stawiał siebie ponad Prawami Piątkowych Zajęć.
W liceum numer jeden w Pretend ten wybryk natury nazywał się Blays Odoba. Był młodziutkim mężczyzną, który niedawno skończył studia i, prawdopodobnie dzięki znajomości z dyrektorem, dostał posadę historyka. Uczniowie od wtorku do czwartku darzyli go sympatią, a w poniedziałki i piątki życzyli mu otwartego złamania obu nóg. Mieli dosyć wiecznie radosnego nauczyciela, który łamał ich prawa i niezależnie od pory dnia pozdrawiał wszystkich szerokim uśmiechem. Najgorsze, że nawet jeśli tłumaczyli mu o co chodzi, nie mógł zrozumieć. Teraz też patrzył na klasę Ia, nie mogąc pojąć dlaczego nie zgłasza się do odpowiedzi, a gdy ich o coś pyta, nie może sklecić porządnego zdania jakby właśnie wyrwał ich z marzeń. Bo dla pana Blaysa stwierdzenie takiego oczywistego faktu, jakim jest: "dziś piątek" było za trudne.
Nagle szalenie entuzjastyczny wykład przerwało nieśmiałe pukanie. Pan Odoba poprawił swoje miodowe, podziwiane przez uczennice włosy, niepewny czy może mu się przesłyszało. Wątpliwości rozwiał kolejny, tym razem mocniejszy stukot.
– Wejdź, Alice! – powiedział, odkładając wskaźnik, którym demonstrował atak kopią.
Klasa I popatrzyła na wchodzącą Gehabich bez zdziwienia. Rudowłosa była jedyną osobą w szkole, która czekała na pozwolenie by wejść. Taka "magiczna sztuczka" z rozpoznawaniem dziewczyny po pukaniu nie robiła już na nikim wrażenia. Wdzięczni za chwilę wytchnienia opadli sennie na ławki lub bezczelnie odwrócili się w stronę okien. Nikt nie zwracał już uwagi na nagłego gościa, co Alice było na rękę.
– Miałam powiadomić pana o dzisiejszym zebraniu na długiej przerwie – oznajmiła, wciąż stojąc w progu.
Czekała tylko na potwierdzenie, że usłyszał, bo choć wiedziała, że wykonała zadanie, lubiła mieć na to jasny dowód. Zwłaszcza, gdy chodziło o sprawy "oficjalne". Pan Blays jednak przywołał ją gestem i uśmiechnął się szeroko.
– Masz lekcję z panem Roptio, prawda? Zaniesiesz mu pewną kartkę? Muszę ją tylko znaleźć... – wymamrotał, rzucając się do swojej teczki poobklejanej naklejkami, które dostawało się za różnego rodzaju wpłaty na cele dobroczynne.
Po klasie przeszło westchnięcie ulgi. Te poszukiwania mogły trwać do dzwonka, bo oprócz entuzjazmu, młody nauczyciel był znany z wyjątkowego bałaganiarstwa. Alice zbliżyła się powoli do biurka, zerkając na ławki pod oknem, gdzie zazwyczaj siedzieli jej przyjaciele. Dan, Runo i Julie patrzyli na nią z wdzięcznością. Trochę zbyt jawnie cieszyli się z przerwania lekcji i gdyby tylko pan Blays spojrzał w ich stronę, mogłoby mu być przykro. Chociaż znając go, pewnie ucieszyłby się ich szczęściem.
Wzrok Alice mimowolnie powędrował ku siedzącej w środkowym rzędzie Kuroi, chociaż nie miała na to ochoty. Dziewczyna nie dawała po sobie poznać, że w ogóle zauważyła jej wejście. Bawiła się swoją komórką, wcale nie starając się tego ukryć.
– Znalazłem!
Głos nauczyciela zmieszał się z dzwonkiem, który dał ospałej dotąd klasie niesamowitą siłę. W ciągu zaledwie pięciu sekund spakowali się i byli gotowi do wyjścia. Ogólną radość zaburzyła jednak praca domowa.
– Zróbcie zadania od 2 do 9 i przeczytajcie temat!
Uczniowie jęknęli i szybko wytoczyli się na korytarz, by w razie kolejnych poleceń być jak najdalej od historyka. Alice chciała zostać i zanieść kartkę panu Albertowi, ale dziewczyny jej nie pozwoliły. Runo chwyciła ją pod jedno ramię, a Julie pod drugie i siłą wyprowadziły z sali. Rudowłosa już chciała zaprotestować, ale ubiegła ją Misaki.
– Teraz sam może ją zanieś, nie? Nie ma potrzeby, żebyś wracała do klasy – oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Alice pokręciła energicznie głową. Zawsze bardzo poważnie podchodziła do powierzonych zadań. Albo do prawie powierzonych. Czasem miała wrażenie, że nie jest to jednak mile widziane, więc przygotowała już sobie wytłumaczenie z chęci pomocy:
– I tak muszę przecież wziąć plecak...
– Przyniosłem go – przerwał jej chłodny, spokojny głos.
Dziewczyny szybko odwróciły się w stronę, z której dochodził. Alice natychmiast oblała się rumieńcem, gdy spojrzała na swój plecak w rękach Shuna. Potrzeba wykonania jeszcze niepowierzonego zadania zniknęła, a ona nawet tego nie zauważyła.
– Dziękuję – wyszeptała, wyciągając ręce po swoją własność.
Serce zabiło jej szybciej, gdy niechcący dotknęła dłoni chłopaka. Bez namysłu spojrzała w jego brązowe oczy, ale nie dostrzegła w nich żadnej zmiany, która mogłyby świadczyć, że to poczuł. Przez chwilę patrzyła w nie marząc, by czas się zatrzymał. Niestety, ten jeszcze dla nikogo nie zrobił wyjątku i niecałą sekundę potem czarnowłosa katastrofa, znana jako Kuroi, przyległa do ramienia chłopaka.
– Shun! Tęskniłeś za mną?! – zawołała.
Kamienny wyraz twarzy Kazamiego kazał wykluczyć tę opcje, ale Sarogaru, jakby tego nie zauważyła. Z szerokim uśmiechem spojrzała mu prosto w oczy.
– Pamiętasz naszą poranną rozmowę? To jednak spotykamy się w sobotę? – zapytała aksamitnym głosem, zupełnie niepodobnym do tego jakim mówiła do Alice i reszty.
Słysząc to, drżąca z bezsilnej złości Gehabich o mało nie uciekła. Rozsądek podpowiadał, że Shun odmówi, ale cała reszta obstawiała za tym, że się zgodzi. Była pewna, że nie zasługuje na nic dobrego, a odmowa Kazamiego byłaby czymś wspaniałym. Przybita czekała na jego słowa, w głowie godząc się z najgorszą dla niej opcją, ale nie mogła na niego patrzeć. Odwróciła się, udając, że nadchodzący Dan jest najbardziej zajmującym widokiem na świecie.
– Co za wredny typ! Potwór po prostu! Kto to widział łamać dwa z trzech Praw?! – warczał pod nosem.
– Jak to? – spytał szybko Kazami, wymigując się od udzielenia Kuroi odpowiedzi.
W normalnych warunkach nawet nie zwróciłby uwagi na takie słowa. Wściekły Kuso nie zdziwił się tym, w przeciwieństwie do reszty. Zwłaszcza Julie wpatrywała się w bruneta badawczo, nie kryjąc uśmiechu. Alice pomyślała mimowolnie, że to zabawna scena. Wszyscy mniej lub bardziej jawnie gapili się na Shuna, a on jako jedyny przypatrywał się dramatyzującemu Danowi.
– Drugie Prawo Piątkowych Zajęć stanowi: sobota jest dla ucznia, aby odpoczął od szkoły, dlatego nie można zadawać więcej niż 3 zadania – wyrecytował Daniel komicznie podniosłym tonem. – A on dał nam 7! I do tego czytanie!
Ten wybuch dramatyczności uwolnił najwyraźniej wszystkie jego negatywne emocje, bo po nim dał sobie spokój z narzekaniem. Wziął głęboki, oczyszczający wdech i wreszcie przyjrzał się swojej drużynie. Z niemałym zdziwieniem zatrzymał wzrok na przyczepionej do ramienia Shuna Kuroi, ale tego nie skomentował. Zamiast tego uśmiechnął się głupkowato. Zaraz jednak odchrząknął jakby przypomniał sobie co jest ważniejsze.
– Chodźmy na ławkę – powiedział, ruszając w stronę wyjścia ze szkoły. – Przerwa jest krótka, a zebranie ważne.
Kazami dopiero po tym wyrwał rękę z łap Kuroi i poszedł za przyjacielem. Alice ucieszyła się widząc jak brunetka rzuca obu chłopakom wściekłe spojrzenie, ale zaraz potem mina jej zrzedła, bo Kuroi znów uśmiechnęła się całkowicie zrelaksowana i ruszyła za nimi prawie w podskokach. Zrezygnowana rudowłosa ubrała plecak, chcąc pocieszyć się myślą, że jeszcze przed chwilką trzymał go Shun. Z lekkim, prawie niedostrzegalnym uśmiechem pobiegła za grupką przyjaciół i jednym wrogiem.
***
Alice doszła do ich ławki później niż reszta, bo sprawdzała czy ludzie, których przedtem słyszała są jeszcze pod dębem. Na szczęście nikogo nie spotkała. Postanowiła powiedzieć o tej sprawie zaraz po wiadomości Dana. Nie chciała niepokoić przyjaciół, ale ta sytuacja była zbyt niebezpieczna, by ją ukrywać.
Popatrzyła na resztę z przepraszającym uśmiechem. Dan, Julie i Runo, którzy zajęli całą ławkę odpowiedzieli uśmiechami, ale Kuroi i Shun, siedzący na przyniesionych krzesłach, nie odwzajemnili jej wzroku. Rudowłosa cicho ustała za Misaki, mając nadzieję, że nie opóźniła zebrania. Spodziewała się, że zaczną bez niej, a tu proszę, niespodzianka. Gdyby wiedziała, że będzie musiała przysłuchiwać się wszystkiemu od początku, pospieszyłaby się, żeby chociaż usiąść. Na stojąco nie mogła się dobrze skupić.
– Alice, zajmij moje miejsce – odezwał się nagle Kazami.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie, nie wiedząc czy to nie jest przypadkiem wytwór jej wyobraźni. Zaczerwieniła się lekko, gdy zobaczyła, że naprawdę wstaje.
– Dziękuję... – wyszeptała, podchodząc.
Miała wrażenie, że właśnie pożyczyła od kogoś inne, lepsze życie. Co prawda, kiedy zdjęła plecak, napotkała wściekłe spojrzenie Kuroi, ale i tak było idealnie. Szybko usiadła na krześle, starając się skupić na słowach podekscytowanego Dana.
– Chciałbym wam powiedzieć, co Młodzi Wojownicy będą robić w sobotę! – oznajmił głośno, chcąc skupić na sobie uwagę.
Udało się to tylko w przypadku Runo, bo całą resztę bardziej obchodziło zachowanie Shuna. Było zbyt dziwne, by je ignorować.
– Nie będziesz mi rozkazywał! – warknęła Misaki, patrząc na samozwańczego przywódcę.
Daniel westchnął. Ilość poświęconej mu uwagi była stanowczo za mała. Alice mimowolnie pomyślała, że gdyby nie to, że po raz kolejny przegrał z Shunem, pewnie spróbowałby jeszcze raz na spokojnie. Zamiast tego postawił na zszokowanie.
– To nie moja wina, że wyzwałem Vexosów na pojedynek! – odparł wściekły.
Te słowa sprawiły, że pozostała czwórka nareszcie skupiła się tylko na nim. Alice otworzyła szeroko oczy, nie wierząc w to co słyszy. Jak można było zrobić taką głupotę? Zerknęła na pozostałych. Byli w podobnym szoku. Julie i Runo nie mogły wykrztusić słowa, a Kuroi roześmiała się, jak gdyby to był wspaniały żart. Tyle, że nim nie był. Dziewczyna chciała zobaczyć minę Shuna, ale stał za nią, opierając się o oparcie krzesła. Nie chciała się odwracać, by nie dawać przyjaciołom (szczególnie Julie) powodów do plotek. Bała się szczególnie reakcji Wojowniczki Darkusa. Sarogaru była mściwa, jeśli ktoś lubił jej obiekt westchnień, a i bez tego nie dawała jej żyć.
– Nie moja wina, że chciałem udowodnić, że jestem lepszy ! – rozmyślania przerwał głos Kuso. – Znaczy, że my jesteśmy lepsi! – poprawił się szybko. Zbyt szybko.
Jako pierwsza opanowała się Runo. Nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą, raczej na taką, która była gotowa zabić w każdym momencie, ale była w stanie sklecić jakiś komentarz.
– Pewnie Spectra nawet nic nie powiedział, a ty wyskoczyłeś z tym głupim pojedynkiem! – wycedziła. – Żeby to chociaż miało sens i było pożyteczne, ale nie!
Alice prosiła w myślach, by ktoś przerwał tę zajadłą "dyskusję" zanim zacznie się na dobre. Niestety spełniło się to w inny sposób, niż sobie wymyśliła.
– Skoro to sprawa Młodych Wojowników, to czy Alice nie powinna sobie pójść? Nie należy już do drużyny – spytała niewinnie Kuroi.
Te słowa jak nóż wbiły się w serce. Rudowłosa zacisnęła zęby i pochyliła głowę, czekając na potwierdzenie Dana. Wyczerpała już limit szczęścia. Ale zamiast tego, usłyszała chłodny głos Shuna.
– Daniel słucha tylko jej rad, a sytuacja jest poważna – oznajmił tylko.
Alice szybko uniosła głowę. Mimowolnie wpatrzyła się w uśmiechniętą Kuroi. W jej oczach szalał gniew. To było takie niepokojące. Zwłaszcza w połączeniu z takim lepkim, na pozór spokojnym głosem:
– Ja też mogę coś wymyślić, nie sądzisz? – zapytała.
Odpowiedź Kazamiego był krótka i treściwa:
– Nie.
Brunetka z wściekłością przeniosła wzrok na Kuso, a Alice cała się spięła, czekając na jakiś wybuch szału, ale zamiast tego dziewczyna wróciła do głównego tematu:
– Więc o czym chcesz porozmawiać?
Ciężko było uwierzyć, że Kuroi naprawdę postanowiła zlekceważyć te słowa. Wciąż zaskakiwała swoimi reakcjami czy słowami, chociaż Alice była pewna, że ją rozszyfrowała już na samym początku tej niezbyt udanej znajomości.
– Chcę, żeby Alice wymyśliła, jak taki pojedynek mógłby wyglądać – głos Dana przebił się przez jej myśli. – To znaczy ile rund powinien mieć i kto z nas będzie walczył.
Spojrzenia wszystkich padły na Gehabich i ta od razu poczuła się niepewnie. Naprawdę nie lubiła być w centrum uwagi. Wbiła wzrok w ziemię i milczała. Wolałaby, żeby Dan spytał ją o to na osobności. Jak mogła się nie denerwować? Teraz nie było nawet cienia szansy na to, że wymyśli coś sensownego. Przecież oni wszyscy patrzyli na nią tak jakby nad jej głowę zaraz miała pojawić się kreskówkowa żaróweczka! Albo od razu żyrandol! I pewnie miała podać im co najmniej dziesięć opcji obejmujących tysiące zmiennych!
– Widzicie? Ona nie ma nawet pojęcia jak takie coś ma wyglądać!
Ociekający jadem głos Kuroi sprawił, że Alice zacisnęła pięści i poczuła się trochę lepiej. Taka właśnie była Kuroi. Wszystko się zgadzało. Postanowiła nie dać jej satysfakcji. Znała się na tych rzeczach i mimo zdenerwowania miała zamiar to udowodnić! Z dziwną pewnością siebie wyprostowała się i obrzuciła wszystkich śmiałym spojrzeniem.
– Myślę, że najlepszym rozwiązaniem byłyby 3 pojedynki. Wtedy wykluczylibyśmy możliwość remisu, co bardzo by nam odpowiadało. Żeby było sprawiedliwie myślę, że walki powinny odbyć się pomiędzy osobami o takiej samej domenie. Pierwszą parę stanowiliby liderzy grup, drugą osoby wybrane przez nas, a trzecią ich wybór.
Gdy rudowłosa zamilkła, przez kilka sekund przetwarzała to, co się stało. Jej głos był pewny siebie i nie zająknęła się ani razu, co ze względu na ilość słuchaczy było niesamowite. Jakby ktoś inny przejął nad nią kontrolę. Jakby znów była pod wpływem Mascarada.
– Alice, to świetny pomysł! Jesteś geniuszem! – zawołała Runo.
Dalsze gratulacje uniemożliwiły dalsze rozmyślania o utracie kontroli. Dziewczyna z uśmiechem kiwała głową, choć nie docierały do niej żadne słowa uznania. Czuła w żołądku zimną kulę lodu, którą zidentyfikowała jako strach.
– Myślę, że Spectra zgodzi się na takie rozwiązanie. Moim wyborem będzie Shun! – oznajmił głośno zadowolony Daniel.
Runo natychmiast zmarszczyła brwi, odrywając się od przyjaciółki. Jej feministyczna natura kazała zaprotestować.
– Uważasz, że dziewczyny są gorsze od chłopaków? – warknęła zadziornie.
Alice z przesadnym zainteresowaniem zaczęła przysłuchiwać się tej kłótni. Miała nadzieję, że strach minie.
– Ja myślę przyszłościowo. Ty, Julie, Kuroi i Marucho jesteście silni, ale Vexosi, którzy walczyli by z wami, tak samo. Shun jest prawie tak potężny jak ja, a jego przeciwnikiem będzie ten cienias Volan! To zapewnia nam zwycięstwo – wyjaśnił Kuso z miną typu "jestem strasznie mądry".
Tym razem nawet Runo przyznała mu rację. Alice była pod wrażeniem przebiegłości chłopaka. Nie spodziewała się po nim takich przemyśleń, ale z drugiej strony ostatnio coraz częściej wykazywał się intelektem. Może w końcu zaczął dojrzewać? Nie zdążyła jednak tego powiedzieć, bo zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyli do klas. To znaczy, prawie wszyscy.
Rudowłosa ze zdziwieniem stwierdziła, że Shun się nie poruszył.
– Nie idziesz? – spytała, zakładając plecak.
Brunet pokręcił głową, a jego długie do ramion włosy lekko zatrzepotały.
– Poczekam na ciebie – oznajmił chłodno.
Gehabich uśmiechnęła się lekko i niepewnie ruszyli w kierunku szkoły. Była zadowolona z jego towarzystwa nie tylko dlatego, że go lubiła. Bała się spotkania z osobami, które o niej rozmawiały. Powinna o nich powiedzieć przyjaciołom, ale przez tę sprawę z Kuroi i zachowanie Shuna zapomniała o tym. Oczywiście mogła powiedzieć wszystko teraz, ale nie chciała zamartwiać grupy. Mieli przecież przed sobą pojedynek z Vexosami i nie mogli zajmować się błahostkami. Mogła im powiedzieć później. Znacznie później. W weekend miała pilnować, żeby Klaus się nie nudził. Nie będzie sama. Nic się nie stanie.
– Alice, przyjdziesz na pojedynek? – spokojny głos Kazamiego sprowadził ją na ziemię.
Zerknęła na niego zdziwiona, ale szybko odwróciła wzrok. Widok brązowych oczu chłopaka sprawiał, że jej serce biło szybciej, a nie chciała, żeby to usłyszał.
– Nie mogę. Przyjeżdża Klaus i mam mu zapewnić rozrywkę – szepnęła.
Kątem oka zauważyła, że Shun kiwa głową ze zrozumieniem.
– To dlatego jesteś taka zmartwiona.
Alice spanikowała. Nikt nie powinien tego zauważyć! A zwłaszcza Shun!
– Mam tylko kilka problemów na głowie – odparła chyba zbyt szybko.
Chłopak przez chwilę przyglądał się jej uważnie. Wyglądał tak jak tydzień temu, gdy przesłuchiwał świadków kradzieży.
– Może mógłbym ci pomóc? – zaproponował w końcu.
W każdej innej sytuacji szalałaby z radości. Teraz jednak nie chciała, by z jej powodu odkładał treningi. Miał już za dużo na głowie. Nie powinien się nią zajmować.
– Dam sobie radę – szepnęła, żałując, że znikła ta obca pewność siebie.
Może nie była jej i miała wrażenie, że ktoś przejmuje nad nią władzę, ale wszystko by rozwiązała. Milczeli chwilę, ale gdy tylko weszli do szkoły, Shun znów się odezwał.
– Miałaś wspaniały pomysł. Czuję, że wygramy. Przez chwilę miałem wrażenie, że znów jesteś Mascaradem. Zabawne – zmienił temat.
Dziewczyna pochyliła głowę, by chłopak nie zobaczył jej strachu.
– Zabawne – powtórzyła grobowym głosem.
Nagle Shun się zatrzymał. Alice zrobiła to samo, stwierdzając, że już są pod klasą. Chciała nacisnąć klamkę, ale Kazami złapał ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę, tak, że patrzyli sobie w oczy. Serce dziewczyny natychmiast przyspieszyło, a na policzkach pojawił się odcień szkarłatu. Nie mogła się na niczym skupić, jakby właśnie dostała narkozę.
– On wrócił, prawda? – spytał poważnie.
Mogła tylko pokręcić głową. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, choć bardzo pragnęła mu wszystko wytłumaczyć.
– Zawsze możesz na mnie liczyć. Pamiętaj o tym – oznajmił z powagą.
Dziewczyna już miała mu odpowiedzieć, gdy otworzyły się drzwi klasy i stanął w nich szeroko uśmiechnięty Blays Odoba.
– Tu jesteście, gołąbeczki! A już myślałem, że nie przyjdziecie na historię! – zawołał trochę zbyt głośno.
Shun natychmiast puścił Alice i z niewzruszonym wyrazem twarzy wszedł do środka. Ona ruszyła za nim, pochylając nisko głowę. Wiedziała, że takiej mocnej czerwieni nie ukryje, ale miała nadzieję, że może zostawią ją w spokoju.
Na całej lekcji słyszała szepty, że niby ona i Shun Kazami są razem. Próbowała nie zwracać na to uwagi, ale wiedziała, że ta plotka rozniesie się po szkole z szybkością błyskawicy. Zbyt wiele dziewczyn interesowało się przystojnym, niewzruszonym chłopakiem. Najbardziej jednak martwiło ją to, co się stanie, gdy ta wieść dotrze do uszu Kuroi. Nie chciała dawać jej kolejnego, szczególnie nieprawdziwego powodu do nienawiści.
--------------------------------------------------------------------------------------------------
Zrobiłam opcję, że można komentować bez zalogowania.
Dlaczego tak trudno jest się połapać w dniach jak się ma wolne? Żyłam w przeświadczeniu, że jest środa, a w nocy naszło mnie straszne przeczucie, że to piątek. A to czwartek. Jestem rozczarowana moją orientacją w dniach tygodnia.