Hej. Nawet nie zauważyłam, że to już miesiąc. Przykro mi. Myślałam, że zmiana daty coś da, ale się myliłam. Nie zawieszam bloga, po prostu będę dodawać rozdziały jak będę miała czas. Najgorsze, że dawno chciałam to napisać, a ciągle wypadało mi z głowy. A to jeszcze nie najgorszy rok XD
Zastanawiam się czy da się jakoś powiadamiać ludzi. Żeby nie musieli tu ciągle wchodzić i sprawdzać. Na razie myślę i szukam opcji. Jeśli jakąś znacie, proszę, podzielcie się.
wtorek, 13 listopada 2018
piątek, 12 października 2018
38. Małe zmiany
Runo nie odezwała się ani słowem od czasu ruszenia w drogę.
Zaciskała tylko usta i pięści, próbując skupić się na czymś
innym niż na bólu brzucha. Początkowo myślała, że będzie mogła
odtrącać przeprosiny Alice i wredne prztyczki ze strony Shadowa,
ale przyjaciółka, rozumiejąc jej zły nastrój, solidarnie
milczała, a Prove gnał na przedzie, podskakując radośnie.
Dziewczyna była na nich zła. Szczególnie na tego denerwującego
Vexosa, bo akurat kiedy potrzebowała, by ją rozpraszał, postanowił
zająć się czymś innym.
To
nie była nawet zdrada. To była zwykła podłość! Na pewno
wiedział o jej stanie! Jedynie widok bladego, wymizerniałego Volta
cieszył jej duszę. Nie była sadystką. Nic z tych rzeczy. Po
prostu miała nadzieję, że drugi z Vexosów szybko poprosi o koniec
tej zabawy, a dwa głosy na nie to już dużo. Alice pewnie
zlitowałaby się nad biednym, wykończonym człowiekiem, więc nawet
Shadow nie będzie problemem.
Z
lekkim uśmiechem zerknęła przed siebie, a gdy dostrzegła brak
albinosa, mina jej zrzedła. Już otwierała usta, by rzucić
pytanie, gdy nagle jakiś cień zmaterializował się tuż koło
niej. Odskoczyła od niego, nie tylko przez zaskoczenie. Ten dureń
darł się wniebogłosy!
–
...a za trzy miesiące ZIMA! A za sześć miesięcy! A za sześć
miesięcy WIOSNA! A za dziewięć miesięcy! A za dziewięć miesięcy
LATO! Ale za to jesień! Ale za to jesień już JEST!
Misaki
poznała dziecięcą przyśpiewkę. Sama uczyła się jej jako
czterolatka. Piosenka była prosta, niekoniecznie poprawna pod
względem logicznym, a co najważniejsze radosna. Kiedyś uwielbiała
ją na równi z tą o żonkilach i narcyzie. Teraz jednak, w obecnych
okolicznościach, wzbudzała w niej tylko złość.
–
Możesz się zamknąć?! – wydarła się, czując ulgę.
Tego
właśnie potrzebowała. Ból z lekka ustąpił. Zwłaszcza, gdy
Shadow zacisnął usta i zrobił zbolałą minę, która w zamyśle
miała chyba prowokować wyrzuty sumienia.
–
A mogę zaśpiewać o kwitnącym krokusie albo oceanie urodzajnym w
ryby? – spytał żałośnie.
Runo
nigdy nie słyszała o takich piosenkach, założyła więc, że albo
Vexos nie zna prawdziwych tytułów, albo po prostu ma ochotę na
improwizację. Tak czy siak pokręciła głową.
–
Ani się waż! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Prove
zaśmiał się nagle radośnie i zaczął nucić coś wyjątkowo
głośno. Zanim wściekła dziewczyna spytała go, czemu nie pójdzie
na początek pochodu, jej komunikator zarządził kontakt. Misaki
niecierpliwie odgarnęła włosy i przyjęła połączenie.
–
Czego chcesz, Marucho? – warknęła, widząc blondynka w okularach.
Chłopiec
nie przejął się jej złością, jakby spodziewał się takiego
przywitania. Nie siląc się na uprzejmość, przeszedł od razu do
rzeczy.
–
Jesteście już w głównym parku, prawda? – zapytał.
Runo
już otwierała usta, kiedy Shadow przytulił się do jej policzka,
by być dobrze widoczny.
–
Już prawie! – zawołał śpiewnie.
Dziewczyna
zadziałała instynktownie. Popchnęła chłopaka z całej siły, a
gdy ten się przewrócił i zaczął śmiać, poczuła dreszcze.
Naprawdę musiała się męczyć w jego towarzystwie?! Bolesne
ćmienie w brzuchu powróciło.
–
Kiedy dotrzecie na miejsce, schowajcie się – pouczył ich
spokojnie Marucho, nie zwracając uwagi na dźwięki w tle ani na
stopień zaangażowania rozmówcy. – Park jest na tyle duży, że
wszystko powinno pójść dobrze i powtórny eksperyment w samotni
nie będzie konieczny.
Runo
wymamrotała coś, jakby zgodę, i rozłączyła się. Była
wściekła. Skoro ten eksperyment miał być tak ważny, pewnie nie
skończą szybko. Z lekkim westchnieniem zerknęła na park przed
nimi. Był wielki i przypominał las, jak gdyby miasto chciało
wynagrodzić ludziom zaduch i zmusić ich, by zostawali w jego
obrębie. Runo nie miała nic przeciw parkom, choć budowano je
praktycznie wszędzie. Teraz jednak zmierzyła to miejsce wzrokiem
czystej wściekłości. Na drzewach pozostały jeszcze ślady po
lecie, ale krzaki były już praktycznie gołe. To sprawiało, że
liczba kryjówek drastycznie zmalała. Z lekkim zadowoleniem
zauważyła, że przynajmniej ludzie odpowiedzialni za opiekę nad
tym miejscem, uprzątnęli opadnięte liście. Na myśl, że trzeba
by było biegać po obślizgłej, wpół zgniłej masie, zadrżała.
–
Chcesz rękawiczki? – spytała cicho zapomniana Alice.
Patrzyła
na nią z przepraszającym uśmiechem. Pewnie wciąż się obwiniała
za zły humor przyjaciółki. To choć trochę złagodziło nerwowość
i Misaki zdobyła się na niewyraźny uśmiech.
–
Nie, dzięki – odparła. – Po prostu coś sobie wyobraziłam.
–
Uuu!– zawył Shadow, podskakując do nich. – A czy byłem w tej
wizji? – zapytał.
Jego
czerwone oczy świeciły się, jakby naprawdę chciał uzyskać
odpowiedź. To odkrycie było niepokojące. Nikt nie powinien
zastanawiać się nad tak nieznaczącym szczegółem, a wypytywanie o
niego z prawdziwej ciekawości to już przesada! Skoro tak bardzo
chciał znać takie duperelki, to co z naprawdę ważnymi rzeczami?
Czy przejmie się jej bólem brzucha i zrobi wszystko by mu zaradzić?
Wątpiła w to. Takiego wariata prędzej zainteresuje fakt, że brat
ojca jego dziewczyny znalazł wreszcie swoją ukochaną książeczkę
z dzieciństwa, niż to, że ten przykładowy ojciec ma problemy z
konkurencją.
–
Myślałam o obrzydliwych, zgniłych liściach – oznajmiła
wyniośle dziewczyna. – Jeśli się z nimi identyfikujesz, nie moja
sprawa.
Shadow
zaczął rechotać. Ta wizja chyba do niego przemówiła. Nie
zauważył jak Volt ciężko opada na ławkę, ani tego, że Alice
pyta biedaka o zdrowie. Całą swoją uwagę przelał na wypowiedź.
–
Słyszałem o tym, że ludzie identyfikują się ze swoimi idolami –
oznajmił po opanowaniu wybuchu radości. – ale to raczej ja jestem
wzorem dla masy młodzieży.
Runo
skrzywiła się nieco zbyt teatralnie.
–
Nie podoba mi się wizja setek Shadowów – mruknęła.
Prove
nagle spoważniał. Niestety w jego oczach wciąż było widać
wredne iskierki, co całkowicie odebrało powagę jego poczynaniom.
–
Mi też nie – powiedział. – Wystarczyłby mi jeden. Żebym miał
dla kogo gotować i wracać do kwatery.
Dziewczyna
nie zwróciła uwagi ani na znaki od Alice, ani na to, że ta razem z
Voltem przeszła w gęstsze krzaki. Uśmiechnęła się jedynie do
swojego rozmówcy.
–
Czyli jednak przydałaby ci się taka armia Shadowów – powiedziała
słodko. – Bo jednego wytrułbyś...
Shadow
nie pozwolił jej dokończyć. Szybko złapał ją za rękę i
wciągnął za drzewo. Sam oparł się o nie, a wyczuwając, że
Wojowniczka chce się wyszarpnąć, przytulił ją do siebie.
–
Co ty wyrabiasz?! – warknęła.
Sama
nie wiedziała, czy była zła bardziej o to, że jej przerwał, czy
o to, że pozwalał sobie na tak wiele. To wszystko dlatego, że
widział w niej słabą dziewczynę, którą można pomiatać! Była
tego pewna! Spróbowała go kopnąć, ale nie trafiła. Jej stopa
boleśnie zderzyła się z twardym drewnem. Syknęła, ale była w
sumie zadowolona. Dzięki temu ćmienie w brzuchu jeszcze bardziej
zelżało. Prove tymczasem powoli nachylił się do jej ucha i z
jakimś takim opętańczym uśmiechem wyszeptał:
–
Ten mały konus już tu jest.
Runo
zadrżała. Nie bała się odkrycia, a nawet w głębi serca miała
nadzieję, że nastąpi ono szybko, ale ten chory wyraz na bladej
twarzy sprawił, że jej oddech przyspieszył. Serce również
zwiększyło swoje obroty. Po prostu się bała. Tak samo jak wtedy
na dachu. Tylko, że w tamtym przypadku mogła rozluźnić atmosferę
żartem, a teraz musiała w milczeniu opierać się o tego dziwoląga.
Przełknęła
ślinę i spuściła wzrok. Przez to, że nie chcieli wykonywać
gwałtownych ruchów, które mogłyby ich zdradzić, musieli zostać
w takiej pozycji, w jakiej się tu znaleźli. To znaczy Shadow wciąż
obejmował ją w talii. Jego ręce opierały się o nią delikatnie,
wyraźnie z konieczności, a nie dlatego, że on miał taki kaprys, a
co najważniejsze, nie próbował jej do siebie dociskać. Dzięki
temu czuła się całkiem swobodnie. To znaczy czułaby się
swobodnie, gdyby to nie był on. Dokładnie tak! O to jej chodziło!
Jak mogłaby czuć się swobodnie przy Vexosie? Znów zerknęła w
górę, na twarz wyrażającą najwyższe skupienie. Wyglądało to
tak jakby Shadow się na coś szykował i to jej się nie podobało.
Drgnęła,
słysząc głośne kroki. To bez wątpienia Marucho przedzierał się
przez krzaki. Mamrotał coś do siebie. Gdy dziewczyna wytężyła
słuch, usłyszała:
–
Mocne stężenie Darkusa... Haos mniej aktywny... Tylko jak ja
przełączałem na mapę szczegółową?
Dzieciak
nigdy nie zachowywał ciszy. To był chyba główny powód, dla
którego nie brali go na misje. Teraz też wyraźnie nie przejmował
się, że jego „zwierzyna” została ostrzeżona. Runo wychyliła
się zza drzewa i dostrzegła jak chłopak stoi na widoku, wpatrując
się w ekran. Ten znajomy widok sprawił, że się rozluźniła.
–
Jak zwykle – wymamrotała z uśmiechem.
W
tym momencie Shadow popchnął ją i obydwoje ruszyli biegiem między
drzewami. Marucho niczego nie dostrzegł. Jego całą uwagę
pochłaniał mały ekranik.
***
Alice
spojrzała na Volta, który podobnie jak ona przemykał między
krzakami, starając się dostatecznie skulić. Było to dla niego
dużym wyzwaniem nie tylko ze względu na wielkie rozmiary, ale też
na ogólny stan. Dziewczyna zerknęła na niego po raz kolejny. Nie
mogła się powstrzymać od kontrolowania jego stanu. Był blady,
wyczerpany i na tyle uparty, by nie mówić o tym głośno. Czuła
się za niego odpowiedzialna. Taką już miała naturę.
Nagle
Volt upadł na kolana. Alice zatrzymała się, nie wiedząc co robić.
Chciała zawołać o pomoc, ale nie zdążyła, bo Vexos złapał ją
za rękę i delikatnie pociągną w dół. Wychłodzona ziemia
natychmiast dała o sobie znać i dziewczyna zadrżała. Kiedy
spojrzała na swojego towarzysza, domagając się wyjaśnień, Luster
wskazał na coś przed nimi. Dopiero wtedy dostrzegła Marucho. Znów
był pochłonięty swoim urządzeniem i nie zwracał na nic innego
uwagi. Uśmiechnęła się na ten widok, a potem pochyliła w stronę
Vexosa.
–
Możemy zawrócić – szepnęła.
Volt
pokręcił powoli głową i dopiero teraz pozwolił sobie na nieco
szybszy i płytszy oddech. Alice ze strachem dostrzegła, że jest
spocony, a jego ciało dygocze. To nie było normalne!
–
Kończmy już – poprosiła cicho.
Nie
wiedziała co zrobi, jeśli Volt zemdleje. Przecież nie potrafiłaby
go nawet stąd wyciągnąć, a ludzie, którzy znaliby się na
pomocy, mogliby przybyć za późno! Dziewczyna rozejrzała się
nerwowo, jednak nic nie potrafiło jej udzielić wskazówek. Gdy Volt
zaproponował, żeby tu zostali do czasu aż zostaną odkryci,
zgodziła się od razu. Siedzieli więc w milczeniu, przyglądając
się grzybkom i małym kałużom.
***
Runo
zatrzymała się koło jednego z większych drzew. Oparła się o
jego pień i pochyliła, próbując oddychać głęboko. Ten bieg
pogorszył tylko jej problemy. Czuła, że zaraz zwymiotuje albo
zemdleje. Było jej tak gorąco i duszno, że rozpięła kurtkę.
Niestety na niewiele się to zdało.
–
Masz taką słabą kondycję? – spytał nagle Shadow, pojawiając
się przy niej.
Choć
nie używał swojej mocy, był w stanie zaskakiwać swoją
obecnością. Znów szczerzył ostre zęby jak kretyn. Ten widok
powinien doprowadzić ją do szału, ale była tak wyczerpana, że
nie mogła się skupić.
–
Boli mnie brzuch – wymamrotała cicho.
–
Ojej! – pisnął albinos. – Brzuszek cię boli? Może rozmasować?
Potem
zaczął skakać na około niej, jakby wiedział, że będzie go
śledziła. Tak szybkie ruchy sprawiły, że zaczęło jej się
kręcić w głowie. Przymknęła oczy tylko na chwilę, ale to
wystarczyło. Poczuła, że kolana jej miękną i zsunęła się na
ziemię. Oddychając głośno i rozpaczliwie, usłyszała jak kroki
Shadowa ustają, a on sam kuca obok. Z wielkim wysiłkiem otworzyła
oczy. Zatracanie się w niebyt mogłoby jej pomóc w domu, ale
tracenie świadomości w parku, w towarzystwie Shadowa to był średni
pomysł.
–
Aż tak cię boli? – spytał chłopak.
Widać
było, że jest tak zafascynowany całą tą sytuacją, że zapomina
o żartach. A może nie zafascynowany, tylko zwyczajnie po ludzku
poważny? Runo uśmiechnęła się pod nosem na taką możliwość.
Co ona sobie ubzdurała? Chciała rzucić jakąś ironiczną uwagę,
ale kolejny skurcz sprawił, że tylko się skrzywiła.
–
Założę się, że Volt też teraz męczy się w krzakach! Zaraził
cię! – zaśmiał się albinos, wywalając jęzor.
Dziewczyna
chciał mu powiedzieć, że to na pewno nie to samo, ale jej rozmówca
wstał. Posłusznie spojrzała w górę. Wyglądał ciekawie na tle
ostatnich jesiennych liści i zachmurzonego nieba. Zwłaszcza z tym
swoim szerokim uśmiechem. Runo miała wrażenie, że już kiedyś to
przeżyła.
–
Zaraz wrócę – oznajmił nagle Shadow i nauczony doświadczeniem
odbiegł, a dopiero po tym zmienił się w cień.
Misaki
patrzyła za nim, rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć skąd
kojarzyła tę scenę. Dzięki skupieniu na czym innym, poprawił się
jej stan, a gdy wreszcie znalazła odpowiednie wspomnienie, nawet się
wyprostowała.
Prawie
rok temu podczas biegu na orientację przewróciła się. Nic nie
złamała ani nie skręciła, ale przez moment miała wątpliwości.
Kiedy kazała Danowi poczekać, on spojrzał na nią z góry
i oznajmił z uśmiechem, że ma przestać się wygłupiać. Gdy
wydarła się na niego, że to poważna sprawa, machnął ręką i
poszedł po zwycięstwo. Dopiero Alice i Julie opatrzyły
zapobiegliwie kostkę i pomogły jej wstać. Nie odzywała się wtedy
do Daniela przez ponad miesiąc. Teraz znów ktoś ją zostawił. I
choć powiedział, że wróci, miała przeczucie, że tak się nie
stanie.
***
Alice
westchnęła z rozczarowaniem. Marucho prawie ich nakrył, gdy jego
uwagę zwróciło „stężenie Darkusa mówiące o używaniu mocy”.
Chłopak zignorował łatwy cel, pobiegł na oślep w przeciwną
stronę i tyle go widzieli.
–
Mogliśmy go zawołać – powiedziała do Vexosa obok.
Volt
spojrzał na nią spokojnie i pokręcił głową.
–
Niech zrobi te swoje eksperymenty. Tyle chyba wytrzymamy – mruknął
cicho.
To
„chyba” nie spodobało się dziewczynie, ale nic nie powiedziała.
Po raz pierwszy od czasu zajęcia pozycji, patrzyła mu w oczy dłużej
niż pół sekundy. Wydawał się już stabilny i poczuła, że może
się rozluźnić. Uśmiechnęła się lekko i zmieniła klęczenie na
kucnięcie. Nie była to może najwygodniejsza opcja, ale
przynajmniej trochę lepsza.
Volt
tymczasem przyglądał się jej twarzy przez dłuższą chwilę,
jakby zastanawiając się co zrobić. Nie było to natarczywe ani
nachalne, więc Alice nie miała potrzeby by spuścić wzrok. Nie
wiedzieć czemu czuła się w jego towarzystwie dziwnie swobodnie.
Może chodziło o fakt, że potrzebował pomocy?
–
Masz błoto – wydusił z siebie w końcu. – Na policzku.
Dziewczyna
uniosła dłoń do twarzy, ale Luster pokręcił głową.
–
Drugi – poprawił ją. – I zaczekaj.
Po
tym wsunął rękę do kieszeni. Alice przyglądała się jego
poczynaniom raczej z braku innej rozrywki niż z ciekawości. Z
cichym podziękowaniem przyjęła wielorazową, tkaninową
chusteczkę.
–
Jeszcze czysta – zapewnił jej właściciel.
Alice
domyśliła się tego, ale mimo to skinęła głową i jeszcze raz
podziękowała. Szybko wytarła wskazane miejsce i oddała chustkę.
–
Nie mam już żadnych barw maskujących? – spytała, cytując Runo.
Vexos
uśmiechnął się lekko, pierwszy raz w jej towarzystwie, i odebrał
swoją własność. Z chwilą, gdy przypadkowo musnął jej palce
swoimi, wziął nagły, głęboki wdech. Alice przestraszyła się
nieco, spodziewając się, że zaraz jego stan się pogorszy, ale
chłopak natychmiast się rozluźnił. Spokój i ulga na jego twarzy
walczyły o dominacje z nagłą energią. Bladość ustąpiła w
znacznym stopniu, a on sam nabrał więcej werwy.
–
Wszystko w porządku? – spytała niepewnie dziewczyna.
Spojrzał
na nią z nową siłą i wsunął chustkę do kieszeni.
–
Jeszcze nigdy nie było lepiej – odpowiedział spokojnie.
***
Runo
z nudów utworzyła swojego klona ze światła po drugiej stronie
parku. Podzielna uwaga stępiła ból, a nowe miejsce dostarczyło
nieco rozrywki. Widziała oczami swojej półprzezroczystej postaci
maleńkie grzybki zgniecione jakimiś wielkimi butami i pozostałości
po kałuży. Nachyliła się nad leżącym obok ładnym, dziwnie
okrągłym kamieniem i mimowolnie pomyślała jak tu cicho.
Wiedziała, że na festiwalu jest pewnie masa pchających się
wszędzie ludzi i myśl, że może rozkoszować się przyrodą dała
jej chwilową ulgę. Nagle dostrzegła oczyma swojego klona Marucho.
Biegł w stronę jej wytworu ze zdziwioną miną.
–
Runo! – zawołał. – Byłem pewny, że to ty, a nie twój twór!
–
Dlaczego? – spytała prawdziwa Runo.
Jej
półprzezroczysty klon nie otworzył ust ani nie zmienił wyrazu
twarzy, przekazał jednak wiadomość wyrzucając w przestrzeń jej
nieco przytłumione słowa.
–
Okazuje się, że gdy robisz takie siebie, oddajesz im dużo energii
Haosa! Sobie zostawiasz jej mniej! – zawołał podekscytowany
blondyn.
Runo
nie podzielała jego zachwytu. Tego była pewna.
–
Skoro już tyle wiesz, to może skończymy ten eksperyment –
zaproponowała.
Marucho
spojrzał na nią tak jak ona na Shadowa.
–
Chcesz się poddać? – spytał, przyglądając się jej
podejrzliwie.
Dziewczyna
westchnęła, zastanawiając się jak można trafić do tak
logicznego człowieka.
–
Odłożyć to na później – poprawiła go. – Skoro masz tyle
danych, to może…
–
Nawet nie wiesz ilu rzeczy jeszcze nie odkryłem! – przerwał jej
nieco zły chłopak. – Muszę jeszcze sprawdzić czemu Alice i Volt
emitują więcej Darkusa niż wy!
Dziewczyna
nigdy nie lubiła eksperymentów. Nie to, że jej nie wychodziły. Po
prostu, gdy starała się iść tylko z dowodami, świat stawał się
nagle trudny do zrozumienia.
–
Może dlatego, że Shadowa tu nie ma – podpowiedziała przymilnie,
choć miała ochotę wybuchnąć.
Mocniejsza
fala bólu dźgnęła ją w podświadomość.
–
Mówię o wcześniejszych odczytach! – oburzył się Marucho.
Zabawnie
wyglądał tak naburmuszony. Runo już-już chciała się odgryźć,
gdy nagle straciła wszystkie zmysły. Bez strachu sprawiła, że
klon zniknął, a ona sama spojrzała na Shadowa. Albinos stał przed
nią z szerokim uśmiechem. W rękach trzymał butelkę wody
mineralnej i opakowanie jakiś tabletek. Wyraźnie był z siebie
dumny.
–
Mam! – oznajmił i wepchnął jej swoje pakunki.
Dziewczyna,
czując ból ze zdwojoną siłą, szybko wyjęła tabletkę i popiła
ją wodą. Teraz musiała tylko zaczekać aż zacznie działać.
Zerknęła na Vexosa, zastanawiając się, czy mu podziękować.
Chłopak chyba tego nie potrzebował, bo usiadł obok niej i
zaproponował:
–
Opowiem ci skąd się wzięły owoce granatu!
***
Volt
nigdy nie był miłośnikiem baśni i legend, ale mógł powiedzieć,
że właśnie doświadczył cudownego ozdrowienia. Tak jakby ktoś
dotknął go magiczną różdżką. Prawie zapomniał, że jeszcze
niedawno walczył o życie. Wszystko wskoczyło na swoje miejsce i
już się nie zwalczało. Mógł śmiało stwierdzić, że narodził
się na nowo.
–
Volt, na pewno już dobrze? – spytała nieśmiało Alice.
W
jej oczach wciąż był lekki niepokój. Było mu miło, że ktoś
przejął się jego stanem zdrowia. Nawet jeśli nie mógł mu pomóc.
–
Tak – powtórzył po raz kolejny.
To
starczyło chyba za zupełny dowód, bo dziewczyna przestała go
obserwować i skupiła się na pustych krzakach. Miłe odprężenie
między nimi zmieniło się w niepewną ciszę. Volt nie do końca
rozumiał dlaczego, ale wolał się skupić na swoich przeżyciach.
Powiedziano
mu, że to lekkomyślne dobierać moc przeciwną do swojej. Mówili,
że to zwiększa ryzyko, czego dowiedli po wielu próbach. Nie
słuchał ich nie z powodu złośliwości ani chęci pokazania, że
nie mają nic do gadania. Po prostu Mylene potrzebowała Darkusa. I
teraz go miała. Na myśl o jej reakcji, kiedy się o tym dowie,
uśmiechnął się. Może dostrzeże, że jest wartościowym
człowiekiem i...
–
Nie chcąc zapeszać, zerknął przed siebie. – Może pochodzimy
trochę po parku, żeby mu utrudnić zadanie? – spytał cicho.
Alice
skinęła lekko głową i wyjrzała, by znaleźć najlepszą drogę
ucieczki.
***
Opowieść
Shadowa nie trzymała się sensu. Tak przynajmniej wydawało się
Runo na początku, gdy rozpoczęli swoją wędrówkę po parku. Kiedy
jednak skupiła się na niej, odkryła masę odniesień do różnych
dzieł i całkiem spójną historię. Żeby utrzymać się na
dziwnym, pokrętnym szlaku logicznym, musiała przeznaczyć całą
swoją uwagę na jego opowiastkę. Dzięki temu nie minęła nawet
minuta, a ból zelżał. Potem tabletka zaczęła działać i
Wojowniczka mogła swobodnie się wyprostować.
–
To pomogło – przyznała zdziwiona, gdy Vexos umilkł. – A
myślałam, że chcesz mnie torturować!
Shadow
zaśmiał się, odchylając głowę.
–
Ciebie akurat nie mam serca! – zawołał radośnie.
Dziewczyna
patrzyła na niego pytająco, ale on milczał z szerokim uśmiechem,
jakby czekał aż zapyta na głos. To ją trochę zirytowało, ale
poddała się.
–
Dlaczego? – spytała chłodno, by okazać swoje niezadowolenie.
Albinos
postąpił krok w jej stronę. Potem drugi. Nie cofnęła się nawet
wtedy, gdy dzieliło ich tylko kilka centymetrów. Nie miała zamiaru
dawać mu tej chorej radości.
–
Bo jesteś rozkoszna – oznajmił pewnym siebie głosem.
Runo
drgnęła, a jej mózg zaczął powoli pracować. Nie mogła
uwierzyć, że się nie przesłyszała.
–
Rozkoszna? – powtórzyła głucho.
–
Rozkoszna, słodka i urocza! – padła odpowiedź.
Runo
przypomniała sobie wszystkie te sytuacje, kiedy tłumaczono jej, że
jest słodką dziewczynką. Kiedy chciała bawić się z chłopcami w
wojny albo poszukiwaczy skarbów, mówili, że to męska gra. Rodzice
powtarzali jej, że musi znaleźć dobrego męża do przejęcia
interesu, bo dziewczynie nie wypada mieć własnej firmy. Gdy ojciec
dowiedział się o jej mocy, cieszył się, że jest tak delikatna i
dziewczęca jak jego córka. Żadne tam pociski, wdzieranie się do
umysłu czy krzywdzenie ludzi. Brak pozwolenia na sporty, prócz
jazdy konnej. Ale nie takiej wspaniałej, szybkiej, tylko
eleganckiej. Ciągłe strofowanie jej, by była urocza i dziewczęca.
Znienawidzone sukienki, które udało jej się przemienić na
spódniczki. Długie negocjacje, by mogła dołączyć do Młodych
Wojowników, bo to w końcu „zajęcie nie dla dziewczynek”.
Odsuwanie jej od trudniejszych zadań, bo jest na nie za słaba.
Gniew
zawładnął jej ciałem.
–
Bo jestem słabą dziewczyną, tak?! – wrzasnęła, próbując
uderzyć Vexosa.
Ten
zmienił się w cień i pojawił się klika kroków od niej. Runo nie
miała zamiaru rezygnować. Zaszarżowała na niego z obłędem w
oczach. Shadow ponownie wykonał swój ruch.
–
Taką słabą, co można nią pomiatać?! – darła się, nie
przerywając szturmu.
Nawet
nie poczuła satysfakcji, że jej przeciwnik ma przez nią problemy.
–
Więc można jej wszystko narzucić! Tylko postawić w gablotce, bo
jest tak urocza!!!
Sytuacja
nagle się zmieniła. Prove przestał uciekać, tylko odchylał się,
by nie oberwać.
–
Jesteś słodka, bo taka dumna, twarda i silna – wyjaśnił z
uśmiechem.
Runo
zatrzymała się. Oddychała bardzo szybko, a w oczach błyszczało
jej niedowierzanie.
–
Twój urok to samodzielność i upór – mówił dalej Shadow. –
Może dla innych rozkoszne są tylko normalne księżniczki, ale mnie
takie wojownicze jak ty, przyprawiają o zawrót głowy!
Młoda
Wojowniczka poczuła, że jej policzki się rozgrzewają. Chciała to
ukryć, ale nie mogła. Te słowa odebrały jej cały rezon. Nie była
przyzwyczajona do komplementów. Zwłaszcza takich, po których nie
musiała bić rozmówcy, bo zamiast jej pochlebiać, obrażały albo
zamykały w stereotypach.
–
Podobasz mi się, Runo – szczerzył się dalej Vexos. – Bardzo.
Chciałbym spędzić z tobą więcej czasu, poznać cię lepiej. Nie
potrafię być miłym dla ludzi, po prostu nie wiem jak, ale pozwól
mi się nauczyć.
Dziewczyna
zacisnęła wargi. Jej myśli szalały. Mimowolnie pomyślała o
Danie. Kiedyś jej się podobał, a potem okazał się napuszonym
głąbem. Shadow już był napuszonym głąbem, więc może okaże
się, że jej się spodoba? Przynajmniej próbował być miły i
naprawdę się starał. Milczała, zawstydzona. Nie mogła znaleźć
słów. Po prawdzie nie mogła nawet znaleźć myśli. Męczyło ją
to.
–
Skoro wzięłaś ode mnie tabletki, to chyba znaczy, że mam jakieś
szanse, co? – odezwał się po raz kolejny.
Przez
moment pomyślała, że to wszystko to tylko beznadziejny żart. Że
utopi tego durnego pseudo-wampira, jeśli ją oszukuje. Gdy jednak
spojrzała w te dziwne, czerwone ślepia poczuła, że jest poważny.
–
Tak mnie bolało, że zrobiłabym wszystko, żeby przestało. To nie
była kwestia zaufania – wymamrotała.
–
Niech więc zaboli jeszcze raz – oznajmił Shadow, przytulając ją.
Nie
zdążyła się nawet zastanowić, czy go odepchnąć, gdy Shadow
zmienił ich w cień i przeniósł na oczach zdziwionego Marukury.
piątek, 5 października 2018
37. Festiwal
Dan
z zadowoleniem wyłączył komunikator. Ostatnio martwił się, że
Runo zaczęła być na niego wściekła, ale chyba mu się zdawało,
skoro dała się przekonać do pomysłu Marucho praktycznie od razu!
Wiadomo, że duży wpływ miała na to jego inteligencja i urok, ale
gdyby się uparła, nic by nie pomogło. Chociaż może, skoro był
doskonałym liderem...
Pogrążenie
się w samozachwycie nie było mu jednak dane, bo najmłodszy z
Młodych Wojowników pociągnął go za rękaw.
–
Czyli mogę iść? – upewnił się blondyn.
Nigdy
nie robił niczego bez wyraźnego potwierdzenia lub dowodu, dlatego
rzadko wtajemniczali go w zawiłe sprawy, w których głównym
narzędziem śledczym było zgadywanie. Nie dałby im działać.
–
Jasne, Marucho! – odpowiedział Dan z olśniewającym uśmiechem. –
Przecież słyszałeś jak ją omotałem! Potrafię być tak
wspaniały, że aż czasem się siebie boję!
Chłopiec
skwapliwie pokiwał głową, wyciągając z kieszeni coś podobnego
do game boya. Daniel zawsze podziwiał to, że Marucho potrafił
nadać swoim wynalazkom takie miłe dla oka i serca kształty.
Dlatego był lepszy niż naukowcy Vexosów! Pewnie Mascarad o tym
wiedział, gdy wybierał go do drużyny. Odrzucił przecież tak
wiele silnych osób dla dzieciaka, który wyróżniał się tylko
inteligencją i wiedzą.
–
Dzięki za wszystko i do zobaczenia! – zawołał blondynek i
wpatrzony w maleńki ekranik, zniknął w tłumie.
Dan
uważał, że to naprawdę fajny wynalazek. Jeśli przeszedłby testy
i został zainstalowany w komunikatorach, mógłby obserwować Runo
i od czasu do czasu „niechcący” na nią wpaść. Vexsosów też
można by było łatwo unikać. Same plusy!
Chłopak,
chichocząc pod nosem, rozejrzał się wkoło. Musiał przyznać, że
festyn Zenohelda prezentował się świetnie. Wszędzie rozstawiono
kramy z jedzeniem i pamiątkami. Pozostawiono tylko tyle miejsca,
żeby można było przejść do kolejek, karuzel, cyrku czy małego
teatru. Jak na razie tylko tyle zobaczył, a przecież to był
jedynie jego rewir. Gdyby tylko mógł się bawić jak inni, byłoby
cudownie. Nie musiałby wiele wydawać, bo w bezpłatnych konkursach
wygrywało się kartki, które wymieniano na bilety i jedzonko. Taka
okazja mogła się nie powtórzyć!
Z
ciężkim sercem przeszedł obok stoiska z cukierkami. Starał się
nie myśleć o zabawach. W końcu był na służbie. Nie mógł
zawieść swoich fanów! Do tej pory rozdał już chyba z
pięćdziesiąt autografów i zapozował do trzydziestu zdjęć. Na
każdym kroku czuł na sobie zachwycone spojrzenia. Miał się teraz
pokazać od tej innej, prawdziwej strony?
–
Panie Kuso! – usłyszał nagle jakiś dziewczęcy głosik za sobą.
Gdy
się odwrócił, zobaczył śliczną blondynkę ubraną w błyszczącą
bluzkę. Julie miała podobną. Tłumaczyła mu dwie godziny z
jakiego sklepu ją ma i w jaki sposób ją zdobyła, ale nie słuchał.
A szkoda. Mógłby teraz zaimponować tej ślicznej dziewczynie.
Chociaż, z jej wielkich oczu wyczytał, że wcale nie musiał tego
robić.
–
Czy mógłby pan… – dziewczyna nie dokończyła zdania, patrząc
na niego niepewnie.
Była
cała czerwona, co idealnie podkreślało jej zachwyt.
–
Mów mi Dan. Pewnie jesteśmy w tym samym wieku. – Wyszczerzył
się.
–
Ja jestem Hayami. Hayami Furusawa. Jestem pa... twoją fanką. –
Uśmiechnęła się niepewnie. – Czy mogę zrobić sobie z pa...
tobą zdjęcie?
Kolejna
taka prośba. Oczywiście odpowiedź była taka sama jak zawsze.
–
To będzie dla mnie zaszczyt!
Po
zrobieniu tej rutynowej czynności blondynka odbiegła cała w
skowronkach, a Kuso odprowadził ją wzrokiem. W końcu do jego zadań
należało sprawdzanie czy jest bezpiecznie. Porządnie się zdziwił,
gdy nagle dostrzegł jak z tłumu, w którym zniknęła, wychodzi
jego mama. Przecież miała pomagać przy jednym ze stoisk razem ze
swoimi koleżankami. Miały zbierać na jakiegoś dzieciaka z
południa. Zdaniem Dana najpierw należałoby się zająć najbliższą
okolicą, ale jego mama była zachwycona. Od razu wpisała się na
listę jako sprzedawczyni i nikt nie mógł jej od tego odwieść.
Dlaczego więc nie szerzyła dobra, tylko szła w jego kierunku z
podejrzanie zadowoloną miną? Chłopak przez chwilę rozważał
ucieczkę, ale doszedł do wniosku, że to głupie i dziecinne, a on
przecież był poważnym, dorosłym liderem!
–
Danielku! Kochanie, tak się cieszę, że wreszcie cię znalazłam!
Kobieta
jeszcze nie dorosła do tego, żeby dostrzec jego samodzielność,
ale to nie znaczyło, że musiała tak go poniżać. Dan miał zamiar
ją skarcić, ale nagle dostrzegł, że nie jest sama. Za sobą
ciągnęła dziewięcioletnią dziewczynkę uczesaną w jeden kitek z
prawej strony głowy. I choć bardzo chciał wierzyć, że to inna
dziewięcioletnia dziewczynka, nie potrafił się oszukiwać, że to
nie jego młodsza siostra.
Poczuł
bardzo wyraźnie, że zrobił błąd. Mógł uciekać jak najprędzej,
póki był czas, a teraz było już za późno i Miyoko Kuso stała
przed nim z proszącym uśmiechem.
–
Płomyczku, mój maleńki ogniku… – zaczęła wymieniać jego
przezwiska z dzieciństwa, co miało go chyba zmiękczyć.
Dan
poczuł tylko wyraźną niechęć. I do matki, i do siostry, która
wpatrywała się w niego gniewnie. Chyba miała ten sam pogląd na tę
sytuację co on.
– Mamo… –
jęknął w końcu, przerywając wyliczankę. – Jestem w pracy!
Kobieta
nie wydawała się przekonana. Z lekkim uśmiechem skinęła głową,
co wcale nie znaczyło, że ten argument ją przekonał. Jej syn
przełknął ślinę. Wiedział, że nie będzie łatwo.
–
Twoja służba polega na opiekowaniu się wszystkimi ludźmi tutaj –
oznajmiła. – To, że będziesz miał na Lucy oko, nikomu nie
przeszkodzi. Na pewno trochę czasu z siostrzyczką będzie dla
ciebie wytchnieniem.
Szatyn
uśmiechnął się gorzko. Bardziej nie mogła spudłować. Owszem,
kochał Lucy, ale nigdy nie lubił z nią przebywać. Traktowała go
trochę z góry i była coś za twarda jak na smarkulę. W tym
ostatnim przypominała Runo, ale brakowało jej tego zalążka
kobiecości, który rekompensował poniżenia i guzy. A najgorsze
było to, że się rządziła. Nie rozumiał jak ktokolwiek mógł
pomyśleć, że można narzucić swoją wolę liderowi Młodych
Wojowników!
Chłopak
już-już otwierał usta, by się sprzeciwić, ale matka nie dała mu
możliwości zaprotestowania.
–
Kochanie, jesteś ostatnią deską ratunku! Tata ciężko pracuję,
ja też. A ty tylko chodzisz to w jedną, to w drugą stronę. Masz
możliwość udowodnić, że jesteś odpowiedzialny!
Coś
słabe były te argumenty. Chciał jej to uświadomić, ale
pocałowała go w czoło i zniknęła w tłumie z krzykiem:
–
Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć!
Dan
jęknął, czochrając się po głowie. Była dla niego za sprytna!
Nieśmiało zerknął na swoją siostrę, która wpatrywała się w
niego bez zachwytu. Wyglądała tak jak wtedy, gdy rodzice zabronili
jej iść do „narzeczonego”, gdy chorował na świnkę. Nie
robiła scen jak Daniel, tylko wpatrywała się we wszystkich bez
słowa, zamknięta w kokonie z gniewu. To było gorsze od wrzasków i
krzyków. I on miał spędzić z taką nachmurzoną smarkulą cały
dzień?
Nagle
wpadł na świetny pomysł. Nie myśląc o konsekwencjach, przykucnął
obok niej z szerokim uśmiechem.
–
Lucy, nie mam ochoty się tobą zajmować – powiedział prosto z
mostu.
–
Ja też nie mam ochoty się tobą zajmować – wymamrotała szatynka
z naburmuszoną miną.
To
ubodło jego dumę, ale, o dziwo, go nie zdenerwowało. Co więcej,
poszerzył uśmiech.
– Dlatego też, pędraku, pobiegniesz się ładnie bawić i ani się
waż wpaść w kłopoty! – ostrzegł.
Lucy nie trzeba było tego ani razu powtarzać. Skinęła szybko
główką i pobiegła jak mogła najdalej. Tymczasem Dan wyprostował
się i z zadowoleniem wyrzucił z pamięci ostatnie kilka minut. Nie
spodziewał się żadnych kłopotów. Nie on jeden zostawił przecież
siostrzyczkę bez opieki. To zdarzało się codziennie i nikt przez
to nie cierpiał. Prawda? Prawda.
***
Lync kręcił się od dłuższej chwili na tym beznadziejnym
festiwalu, szukając Spectry. Musiał się dowiedzieć jaki teren
miał patrolować, a Wielmożny-Mistrz-Co-To-Ma-Wszystkich-Gdzieś
nie odbierał komunikatora. Oczywiście nie musiał pytać się
akurat jego. Młodzi Wojownicy też mieli rozpiskę, ale iść prosić
wroga o pomoc było poniżej jego godności. Za to Mylene i Gusa
trochę się obawiał po dzisiejszym spotkaniu z Shadowem.
Na samą myśl o tym, jaki wstyd mu zrobił, poczuł, że się
czerwieni. Ukradkiem rozejrzał się wkoło. Miał wrażenie, że
każda postać z tego przepychającego się tłumu wie, co się
działo i kpi sobie z niego. Kobiety, prowadzące dzieci przebrane za
postacie z bajek na konkurs, mężczyźni trzymający za ręce swoje
ukochane, sprzedawcy, zachwalający towar, w tym maski kota...
Wszyscy patrzyli na niego pogardliwie, kiedy tylko odwracał od nich
wzrok. Miał tego dość!
Spojrzał
w tył, by przyjrzeć się dokładnie kobiecie, która przymierzała
pierścionek i, jak mu się zdawało, wykrzywiła się z pogardą,
gdy przechodził. Poczuł złość, że teraz zgrywała niewiniątko.
Z delikatnym uśmiechem powiedziała coś, czego nie dosłyszał, a
najbliżej stojący zanieśli się śmiechem. Chłopak zacisnął
dłonie.
–
Nie bądź taki przewrażliwiony – odezwał się nagle chłodny
głos tuż przed nim.
Lync
wyprostował się natychmiast i odwrócił niepewnie głowę. Był
zły, że dał się tak zaskoczyć, ale postanowił tego nie okazać.
Tego oczekiwałby ten blondyn. Zamiast tego uśmiechnął się
złośliwie.
–
Wreszcie raczyłeś się pojawić – warknął, ignorując
poprzednią wypowiedź.
Lider
oparł się wygodnie o najbliższy straganik. Jak zwykle był pełen
wyższości.
–
Nie wiedziałem, że mnie szukasz – powiedział spokojnie. –
Nawet nie przypuszczałem, że już się stęskniłeś.
Lync
poczuł się nieswojo. Nigdy by o tym nie pomyślał. Tęsknić za
Vexosami? Absurd! Za Spectrą i jego maską, straszącą go w snach?
Jeszcze większy absurd! Wykrzywił pogardliwie wargi.
–
Wcale nie tęskniłem – oznajmił butnie. – Nie masz pojęcia jak
bardzo się cieszyłem, że nie ma was w pobliżu. Wy pewnie... też
byliście zadowoleni.
Ostatnie
zdanie było niepotrzebne. W dodatku to zawahanie... Lync nie mógł
sobie wybaczyć, że palnął taka głupotę. To, że chciał
usłyszeć zaprzeczenie, nie znaczyło, że mógł się ujawniać.
Wpatrywał się w zakrytą twarz swojego lidera z napięciem. Nie
wiedział, co się działo w tej głowie. Podejrzewał, że się z
niego śmieje. Albo myśli o tym, jaki to jego podwładny jest
żałosny. Cokolwiek to było, na pewno nie było miłe. Zaciśnięte
dłonie zaczęły go już boleć, ale nie miał innego pomysłu jak
wytrzymać te wszystkie emocje.
–
Shadow nie był zadowolony – powiedział nagle lider, a w Lynca
wstąpiła nadzieja. – Marudził, że nie ma kogo męczyć.
Cała
radość natychmiast z niego wyparowała. Wściekł się na siebie po
raz kolejny. Przecież to był Shadow! Z jakiego innego powodu miałby
tęsknić? Nikt go tu nie potrzebował. Ani jego partner do działań
w terenie, ani ich lider, ani żaden inny członek Vexosów! U Alice
było mu znacznie lepiej. Ciekawe, czy choć trochę się ucieszy,
gdy znów go zobaczy? A może uzna, że woli towarzystwo Volta albo
tego głupiego albinosa? I będzie musiał wrócić do knującej coś
Mylene i do Specry, który bardzo chciał pozyskać każdego, nawet
najgorszego sojusznika, i znowu musiałby zacząć się martwić, po
której stronie będzie bezpieczniejszy, a to przecież było
niełatwe! Nie chciał być wciągnięty w te brudne gierki o władze!
–
Więc dlaczego zawracasz mi głowę? – chłodny głos blondyna
skutecznie przywrócił go do rzeczywistości.
Spojrzał
na Spectrę, który nadal opierał się o prowizoryczną ściankę.
Lync miał wrażenie, że lider się nudzi, ale nie mógł tego
stwierdzić przez tę przeklętą maskę. Jeśli nie chciał go
rozgniewać, musiał działać szybko.
–
Przyszedłem się dowiedzieć jaki teren mam patrolować – oznajmił
dość spokojnie, choć zaczynał czuć się niepewnie.
Nie
lubił przebywać w towarzystwie przywódcy.
–
Nie wiesz tego? – odpowiedział takim samym tonem Phantom.
Lync
przełknął ślinę. Miał wrażenie, że to złudny spokój, a
Spectra jest tak naprawdę dość zdenerwowany tym, że znowu nie
wywiązał się z najprostszego zadania. I do tego to nie był
pierwszy raz. Ani drugi czy trzeci. Co najmniej
sześćdziesiąty-któryś. Volan przełknął ślinę i z trudem
powstrzymywał się, by się nie cofnąć.
Przypomniały
mu się wszystkie te chwile, kiedy lider, zdenerwowany jego
bezużytecznością, wymierzał mu kary. Najczęściej na oczach
reszty Vexosów, żeby go jeszcze bardziej poniżyć. Co jeśli w tej
roli wystąpi tłum? Nie dość się nacierpiał przez Shadowa? Nogi
zaczęły mu drżeć, kiedy blondyn, ze swoim zwykłym, beznamiętnym
wyrazem widocznym na niezasłoniętej, dolnej części twarzy, ruszył
w jego stronę.
–
Volt ci nic nie powiedział? – spytał przerażająco spokojnie. –
O Shadowa oczywiście się nie pytam, ale Młodzi Wojownicy? Przecież
tak jakby działamy razem.
Lync
bał się odpowiedzieć. Jeśli popełniłby błąd, mogłoby być
jeszcze gorzej. Wolał więc milczeć. Nawet pochylił głowę, gdy
tamten stanął tuż przy nim, gotów w każdej chwili ją zasłonić.
–
Biedny Lync… – kontynuował dziwnie miękko Spectra. – Naprawdę
nikt się tobą nie zajął?
Gdyby
Lync go nie znał, mógłby się pokusić o stwierdzenie, że lider
naprawdę nie widzi jego winy w tej sytuacji i jest raczej
rozczarowany resztą, ale znał tę sztuczkę. Nabierał się na nią
wielokrotnie. Teraz był przygotowany na bolesny finał. Zacisnął
powieki i zagryzł wargi, czekając na to, co musiało nadejść.
–
Może to dlatego, że WSZYSCY dostali plan? – Głos Spectry
przeszedł metamorfozę. Stał się chłodny, lekceważący i, co tu
kryć, trochę groźny. – Nawet ty. I wszyscy myśleli, że taki
Lync będzie pamiętał, co ustaliliśmy na naradzie. Jednak się
trochę przeliczyli.
Szybko
złapał go za rękę i podniósł ją tak, by mieć łatwy dostęp
do komunikatora. Szybko wpisał odpowiednie hasła i w powietrzu
zawisła mapa okolicy z zaznaczonymi bardzo wyraźnie podziałami.
Chłopak poczuł wstyd. Nawet o tym nie pomyślał.
–
Ale mnie nie było na żadnej naradzie… – wymamrotał, mając
nadzieję, że chociaż tak się obroni.
To
nie był jednak najlepszy pomysł. Phantom podniósł mu głowę i
zmusił do spojrzenia w przerażającą, czerwoną maskę.
–
A pamiętasz może jak do ciebie zadzwoniłem, streściłem wszystko,
a ty przytaknąłeś kilka razy, mówiąc, że wszystko rozumiesz? –
spytał z wymuszonym uśmiechem.
Oczy
Lynca rozszerzyły się. Miał wrażenie, że nie może złapać
tchu. Teraz, gdy Spectra tak o tym wspomniał, wszystko wróciło.
Ale wtedy Volan się tak spieszył, żeby pomóc Alice przy obiedzie,
że nie słuchał uważnie. To nie była jego wina! Chciał ponownie
opuścić głowę, ale dłoń blondyna mu w tym przeszkadzała. Mógł
tylko uciec spojrzeniem w bok.
–
Tak myślałem… – głos Spectry był na powrót przerażająco
spokojny i niemal czuły. – Roztargniony jak zawsze. Gdzie ty masz
głowę?
Lync
zaczynał się naprawdę bać. Phantom był zbyt blisko. Nie mógłby
od niego uciec nawet, gdyby bardzo chciał, a kolejne pytanie tylko
pogorszyło sytuację:
–
A chociaż trenujesz na Altairze?
–
T-tak… – wyjąkał niepewnie chłopak.
Wiedział,
że on i Phantom mają inne wyobrażenia o treningu. Lync co prawda
kilkakrotnie zakładał kask bojowy, by przyzwyczaić się do tego
dziwnego uczucia, ale gdy tylko wyczuwał mdłości, panikował i
zdejmował go. Dla Wielmożnego Pana Spectry to było zapewne za
mało. Narzekał przecież tak często na jego treningi. Powtarzał,
że nie wystarczy robić to, co zwykle, by dojść do wprawy, że
trzeba jeszcze pracować nad nowymi ruchami i zdolnościami, że nie
można się cofać i kończyć, gdy nagle moc rozwijała się w
niespodziewanym kierunku.
Wyczuwając
niebezpieczeństwo, cofnął się. Kiedy jednak Spectra to zobaczył,
złapał go za ramię i przyciągnął go do siebie. Lync starał się
nie syknąć, choć ból był silny. Lider za mocno zaciskał palce.
–
Na pewno? – spytał przerażająco. – Przecież to dla twojego
dobra. Żebyś wreszcie nas dogonił.
To
było dość zabawne. Mówił o jego dobrze, robiąc mu równocześnie
krzywdę. Chłopak wykrzywił się złośliwie. Miał to być
uśmiech, ale przez ból nie dawał rady.
–
Mówię prawdę! – syknął szybko, starając się jak najmniej
ruszać złapaną ręką. Liczył, że Spectra trochę odpuści, gdy
zobaczy, że nie myśli o ucieczce.
Jednak
blondyn chyba nie zauważył jego kapitulacji. Twarz miał nadal
nieprzeniknioną nie tylko dzięki masce.
–
Więc dlaczego nie masz Altaira przy sobie? – zapytał cicho. –
Po tylu próbach powinieneś się już przyzwyczaić.
To
była jawna niesprawiedliwość. Bo on akurat wiedział jak powinno
to wyglądać! Bo on siedział w Volanie i wiedział, kiedy ma
nastąpić ten przełom! Starając się nie zdenerwować, Vexos
zmarszczył brwi.
–
Może ten naukowiec się pomylił w obliczeniach? – warknął. –
Może jakoś inaczej reaguję, bo mam inny organizm?
Czerwona
maska uniemożliwiła mu ocenienie sytuacji. Gdyby wiedział jaką
minę ma lider, nie powiedziałby tego, a tak, poczuł jeszcze
większy ból. W oczach stanęły mu łzy, ale nie chciał dać
Spectrze satysfakcji. Zacisnął zęby, walcząc z ochotą, by się
skulić.
–
Udowodniono, że im młodszy organizm, tym szybciej się przyzwyczaja
do tej broni – oznajmił spokojnie Phantom. – I, mój drogi, nie
sądzę, żebyś był wyjątkowy w tej kwestii. Powinieneś więcej
ćwiczyć. Chcę następnym razem zobaczyć cię w kasku. Rozumiesz?
Volan
nawet nie myślał o sprzeciwie. Sam pomysł, że mógłby się teraz
postawić, przyprawiał go o dreszcze. Szybko pokiwał głową, mając
nadzieję, że to wystarczy. Nie chciał, żeby głos mu zadrżał.
Na szczęście Spectra był dziś łaskawy i nie domagał się
słownego potwiedzenia. Puścił go i odsunął się o krok.
–
Wiesz, Lync. Nie chcę cię karać. Lepiej żebyś to zrobił –
powiedział łagodnie i poszedł w swoją stronę.
Vexos
wykrzywił pogardliwie wargi. Zapewne jego lider był teraz pewny, że
dał mu taryfę ulgową. To, że chciał być przyjazny, by pozyskać
jego lojalność, wcale nie pomagało. Lync nie wiedział zbytniej
różnicy, prócz tego, że blondyn czasem dorzucał parę zdań,
które były, jeśli się głębiej zastanowić, dość miłe.
–
Gdyby tylko tak nie robił, płaszczyłbym się u jego stóp jak Gus
– wymamrotał, rozcierając zbolałe ramię.
Będzie
miał siniaka! Na pewno!
Po
chwili dotarło do niego to, co powiedział i uśmiechnął się
zszokowany. Wiedział, że to nie była prawda. Owszem, był
tchórzem. Owszem, udawał przed wszystkimi. Owszem, był najsłabszy
z Vexosów. Ale miał w sobie coś, co czyniło go lepszym od Gusa.
Nie wiedział jak to nazwać. Duma? Upór? Tak czy siak, wolał
znosić wszelkie tortury, niż się poddać i dobrowolnie poniżyć.
Z
nową wiarą we własne możliwości włączył mapę, by jeszcze raz
upewnić się, gdzie ma być. Wzdychając z ulgą, że to druga ręka
była poturbowana, ruszył we właściwym kierunku.
***
Dziewięcioletnia
szatynka biegała wesoło pomiędzy stoiskami, ciesząc oczy. Tyle
kolorów i kształtów w jednym miejscu jeszcze nie spotkała. Nie
mogła się zdecydować na jaką atrakcję teraz pójść. Wszystko
wyglądało tak kusząco! Zatrzymała się tylko na chwilę, by
przyjrzeć się jednemu ze straganów, a już usłyszała obok siebie
jakiś głos:
–
Przepraszam dziewczynko, czy może jesteś siostrą Daniela Kuso?
Lucy,
co tu kryć, była przyzwyczajona do takich sytuacji. Zaczepiali ją
dziennikarze, fanki, osoby, które interesowały się Młodymi
Wojownikami. Nie odeszła, widząc grubawego mężczyznę z przetłuszczonymi półdługimi włosami i trochę niepokojącym spojrzeniu. Dan kiedyś
takie miał jak go znieczulili morfiną, żeby poskładać mu
całkowicie rozszarpaną nogę.
–
Oczywiście – przytaknęła, nie widząc sensu w ukrywaniu
oczywistości.
–
Bawisz się z przyjaciółmi, co? – spytał mężczyzna.
Jego
głos był aż za słodki. Mała Kuso mimowolnie się skrzywiła.
–
Jestem na tyle duża, żeby chodzić gdzieś sama! – oznajmiła
butnie, patrząc na niego spod zmrużonych brwi.
Mężczyzna
uśmiechnął się szeroko i przykucnął, żeby ją lepiej widzieć.
–
Oczywiście… – zgodził się, przyglądając się uważnie jej
twarzy. – Powiedz mi, czy masz moc?
Dziewczynka
westchnęła. Znowu te pytania! Reporterzy nie dawali jej spokoju!
–
Jeszcze nie, ale to nastąpi szybko! – odpowiedziała z dużą
pewnością.
–
Nawet nie wiesz jak szybko… – wymamrotał mężczyzna,
przyglądając się jej dłoniom.
Lucy
zaczynała się już nudzić i gdy tylko usłyszała, że znajomy
głos woła jej imię, popędziła jak mogła najszybciej w kierunku,
z którego dochodził krzyk. Lekko się zdziwiła, bo usłyszała w
nim delikatną panikę, a Lync, przed którym ledwo się zatrzymała,
był nieco blady. Przywitała się z nim serdecznie, bo polubiła go
w czasie ostatniej wizyty u Alice, a on to zignorował i tylko kazał
jej iść za sobą.
–
To nie było miłe! Najpierw trzeba się przywitać! – zarzuciła
mu, gdy przeszli już kilkanaście kroków.
Vexos
popatrzył w tył i kiedy uznał, że są już dostatecznie daleko,
zatrzymał się.
–
Nie możesz rozmawiać z obcymi! – syknął, niepewnie zerkając za
siebie.
Szatynka
machnęła ręką.
–
Daj spokój! – zaśmiała się. – Przecież dam sobie radę!
–
A jeśli nie? – Lync nie miał zamiaru odpuścić. – Zresztą nie
możesz rozmawiać z tym człowiekiem!
Lucy
bardzo nie lubiła, gdy ktoś jej czegoś zabraniał. Zmrużyła brwi
i tupnęła nogą.
–
Dlaczego nie?! – krzyknęła buntowniczo. – Znasz go?!
Lync
zrobił identyczny ruch.
–
Owszem, znam! I zabraniam!
Nagle
otworzył szeroko oczy, jakby coś do niego dotarło i spojrzał na
nią, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu. Szybko się
jednak otrząsnął i znów zdenerwował.
–
Zresztą co ja się tobą przejmuję? – warknął, delikatnie
dotykając swojego ramienia.
Skrzywił
się przy tym niemiłosiernie, a z małej Kuso zszedł cały gniew.
–
No dobra. Ufam ci – skapitulowała, podchodząc bliżej.
Chłopak
nie zauważył tego, bo skupiał się tylko na swojej kończynie.
–
Chyba bardzo boli – powiedziała nagle mała. – Może trzeba
opatrzeć?
Lync
spojrzał na nią zaskoczony, a Lucy prychnęła śmiechem. Chyba nie
wiedział, że rany można zabandażować!
–
Samo się zagoi… – wymamrotał dziwnie zmieszany.
Lucy
nie miała ochoty się poddawać. Nie dwa razy z rzędu.
–
Mój wujek Iida też tak mówił, a potem musieli mu obciąć calutką
nogę – oznajmiła pełna dobrych chęci.
Chłopak
rzucił jej na wpół przerażone spojrzenie.
–
Ja chyba tego uniknę – zaczął niepewnie.
Dziewczynka
zaśmiała się.
–
Już niedługo się przekonamy! – zawołała wesoło. – Coś
czuję, że was odwiedzę za kilka dni. Może nawet zostanę na noc?
I pomożecie mi odrobić głupią matmę!
Zanim
Vexos jej odpowiedział, pomachała mu i z szerokim uśmiechem
pobiegła dalej.
***
Lucy
ze śmiechem przepychała się przez barwny tłumek. Miała ochotę
na dużą watę cukrową, a odkryła, że jeśli sprzedawcy wiedzą
kim jest, chętnie dają jej wszystko za darmo. Zaczynała w końcu
doceniać Dana.
Z
zadowoleniem przymknęła oczy i niechcący wpadła na jakiegoś
chłopaka. Szybko przeprosiła i odbiegła. Przez jej głowę
przeszła myśl, że ubranie tego człowieka było całkiem zabawne.
Owszem, była jesień, ale cały festiwal był ogrzewany. A on miał
na sobie grubą kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik. Musiał się
dusić! Nie usłyszała, że stojący obok tamtego rudzielec krzyknął
za nią, by uważała.
–
Co za smarkula! – syknął przez zaciśnięte zęby, gdy zrozumiał,
że mała nie ma zamiaru się odwrócić.
Jego
kolega poprawił swoje długie, brązowe włosy wystające spod
granatowej czapki.
–
Przecież przeprosiła – zauważył spokojnie.
Rudy
spojrzał na niego z udawanym gniewem. Szybko jednak zrezygnował z
grania, widząc, że spod warstw materiałów, widać tylko
ciemnoniebieskie oczy.
–
Cieszę się, że w końcu jesteś dobrze opatulony, Naki –
powiedział, szczerząc się.
Wzrok
ledwo przenikający przez czapkę i szalik stał się podejrzliwy.
Młodzieniec zsunął część szalika, by odsłonić większą część
swojego oblicza.
–
To twoja robota, więc nie waż się śmiać – wymamrotał.
–
Co ty robisz?! – wrzasnął nagle Hiroshito, zakrywając mu twarz
rękoma.
Naki
odtrącił je natychmiast, starając się odsunąć jak najdalej. Nie
miał ochoty na kolejną przymusową pomoc przy ubieraniu.
–
Przecież nie rozpoznają mnie. Mamy kamuflatory. Pamiętasz, Hiro? –
spytał spokojnie, prezentując okrągłą tarczę na skórzanym
pasku.
Bardzo
stylową zresztą. Gdyby ten cały plan nie wypalił, ich szef mógłby
się zająć projektowaniem takich rzeczy. Ciekawe ile by na tym
zarobił? Teraz to modne, żeby…
–
Ale się przeziębisz – Hiro przerwał początki jego rozmyślań.
To
nie było zresztą nic nowego. Rudy nie potrafił żyć bez dźwięków.
Dlatego kazał mu czytać na głos, gdy nie było już o czym
rozmawiać. Naki westchnął z lekkim uśmiechem, ale nie pozwolił
dotknąć swojego szalika.
–
Muszę się rozpiąć, bo się przegrzeje. To też ma poważne
konsekwencje – oznajmił spokojnie, czekając chwilę na reakcję
przyjaciela.
Ten
przemyślał chyba wszystko, bo w końcu kiwnął głową i zdjął
mu nagle czapkę. To było tak gwałtowne, że Naki trochę się
przestraszył. Nie lubił szybkości ani nagłych zmian, ale cofnął
się dopiero wtedy, kiedy rudzielec spróbował rozpiąć mu kurtkę.
–
Dam sobie radę – szatyn wyjaśnił swoje zachowanie.
Zawsze
czuł potrzebę usprawiedliwienia się, gdy robił coś nie po myśli
swojego przyjaciela. To było trochę przerażające, bo zanim go
spotkał, nie tłumaczył się przed nikim, bo działał zgodnie z
własnym sumieniem. Teraz jednak starał się podporządkowywać woli
Hiroshito, a każde niezgodzenie się, nawet jeśli słuszne,
powodowało ciężar w jego duszy.
I
nie tylko to się zmieniło. Dawniej nie dawał się nikomu do siebie
zbliżyć. Każda prośba, sugestia czy propozycja pomocy była
ignorowana. Jednak Hiro bez problemu dostawał to, co chciał, mógł
go dowolnie „formować”, na czym cierpiały głównie włosy czy
styl ubierania się, oraz pomagał mu bez konsekwencji. To był
jedyny człowiek, który mógł go wlec przez miasto, karmić, czesać
czy ubierać.
Na
początku znajomości, gdy jeszcze miał siły, protestował. Jego
wykształcona przez lata duma wiła się nieznośnie, przypominając
o sobie. Potem jednak osłabł tak, że musiał się zdać na
człowieka, który go poniżał, gdy mu się nudziło. Naki nigdy nie
był typem, który długo chowałby urazę albo się mścił, ale
niezmiennie czerwienił się na każdy prztyk. Nawet, gdy po wielu
rozmowach polubił tego rudzielca i zrozumiał, że ten robi to
wszystko z sympatii, nie potrafił się nie rumienić.
Po
pewnym czasie nawet przyzwyczaił się do bycia lalką i nie
przeszkadzało mu to, że Hiro ma większy wpływ na to, co się z
nim działo niż on sam. Stał się bierny. Nie, żeby nigdy nie był
wycofany z tego okropnego, wulgarnego świata, ale dawniej miał
wpływ na to, co się z nim działo. Teraz i to stracił, ale było
mu z tym bardzo dobrze. Czuł, że przyjęcie propozycji Szefa było
najlepszą rzeczą jaką zrobił. Dzięki temu poznał swojego
jedynego przyjaciela.
Gdy
chłopak zdał sobie sprawę, że się zawiesił, drgnął
zaskoczony. Spodziewał się, że Hiro wybudzi go od razu swoim
paplaniem, ale on przypatrywał się mu tylko z delikatnym uśmiechem.
–
Co się stało? – spytał Naki, choć czuł, że to nie najlepszy
pomysł.
–
Słodko wyglądasz jak się wyłączasz – wyszczerzył się
rudzielec. – Ignorujesz wtedy wszystko. Ciekawe, czy gdybym
próbował coś zrobić, to byś mnie powstrzymał!
Szatyn
zmarszczył lekko brwi, starając się udawać, że nie domyśla się
o co chodziło.
–
Lepiej nie próbuj – oznajmił poważnie.
Odpowiedziało
mu bezczelne spojrzenie i słowa:
–
Już spróbowałem.
Naki
poczuł, że drętwieje. W lekkiej panice zaczął się oglądać i
przeczesywać włosy, szukając w nich jakiś obcych elementów albo
dowodów. Zrobił się cały czerwony, gdy usłyszał głośny,
dobrze znany mu śmiech.
–
Spokojnie, Naki. Żartowałem! – wydusił Hiro.
Naki
natychmiast zaprzestał takich gwałtownych ruchów, podniósł wyżej
głowę i powiedział:
–
To karygodne tak oszukiwać! Przecież...
Zabrakło
mu jednak słów, gdy rudzielec powiedział, że szanuje jego
stanowisko. Od razu przestał udawać, że uniósł się honorem. Nie
potrafił robić mu prawdziwych wyrzutów. To było zabawne...
Obiektywnie patrząc, dla innych został taki sam. Tylko dla
Hiroshito zmienił swoje zachowanie.
–
Ale faktycznie nic nie zauważyłeś, skoro uwierzyłeś w te bzdury!
– zaśmiał się jego przyjaciel.
Naki
również się uśmiechnął, starając się stłumić radość.
Odgłos, które przy tym wydał był strasznie podobny do
powstrzymywania kaszlu, więc nie zdziwił się, gdy wzrok Hiro stał
się pełen troski.
–
Kaszelek? – rzucił niby to spokojnie.
Naki
natychmiast sprostował, nie chcąc ryzykować. Hiroshito naprawdę
czasem przesadzał z opiekuńczością. Zwłaszcza, gdy mógł ją
ukryć pod płaszczykiem złośliwości. Ostatnio zabronił mu
jeździć na rowerze. Tak z tego ni z owego. Gdy grali w karty. Chyba
myślał o nim cały czas. To było nawet miłe.
–
Znowu się zawiesiłeś – powiedział Hiro, kręcąc głową. –
Założę się, że myślisz o tym jakim to jestem wspaniałym
przyjacielem! Nie! Nie okłamuj mnie. Znam cię, Naki.
Szatyn
uśmiechnął się lekko. To było dziwne, a równocześnie
wspaniałe. Całe życie marzył, żeby znaleźć kogoś, kto
zrozumie go bez zbędnych tłumaczeń, ale nie spodziewał się, że
ta istota będzie tak daleka od wszelkich ideałów, które sobie
cenił.
–
I wiem co dla ciebie najlepsze – kontynuował rudzielec. –
Dlatego grzecznie pójdziemy zjeść coś pożywnego! Ja stawiam!
Po
tym popchnął go delikatnie w stronę najbliższego stoiska z
ciastkami. Naki pozwolił na to, mając świadomość, że jego
przyjaciel będzie coś za to chciał. Tak samo jak za laurkę z
okazji powrotu do zdrowia i wygraną w pchełki. Kiedy rudy wybierał
jakieś smakołyki, Naki zdał sobie z czegoś sprawę.
–
Przecież mamy pozyskać nowych! – syknął cicho, upewniając się,
że pakujący towar sprzedawca nic nie usłyszy. - Nie mamy czasu na
przyjemności!
Isamu
nie byłby zadowolony, gdyby ich zobaczył. Już na samym wstępie
kazał się im rozdzielić i zapowiedział, że jeśli przyłapie ich
razem, to skopie, parafrazując: „chude, kościste pośladki tego
rudego, marudzącego nieroba i to dwa razy, za nich obu, bo ten
długowłosy, wrażliwy zdechlak, mógłby się połamać w trakcie
zbierania zasłużonych batów”.
Podminowany,
uśmiechnął się tylko bez entuzjazmu, kiedy Hiro podał mu
jakiegoś pączka ze słowami:
–
Olać to, co nie pasuje. Tylko po cichu, żeby się nie czepiali.
Potem
ugryzł swoje ciastko. Naki poszedł w jego ślady dziwnie spokojny.
Ufał mu. Nawet wtedy, gdy nie rozumiał do końca, o co mu chodzi.
Tak jak teraz.
–
Obrzydlistwo – wymamrotał rudy. – U Atsushiego było lepsze.
Po
tym zawiesił się nagle z cierpiętniczą miną, ale już po chwili
przestał się smucić i spojrzał na niego z uśmiechem.
– To potem na kolejkę czy do magika?
***
Gus
nerwowo zagryzł wargi, gdy kolejna roześmiana dziewczynka wyminęła
go. Pewnie biegła do kogoś z rodziny. Mamy, taty, może brata. Albo
do najlepszego przyjaciela. Przecież radość powinno się dzielić
z innymi. Chłopak nie rozumiał więc dlaczego musiał samotnie
pilnować swojej części, na której rozgrywał się festiwal.
Zazwyczaj chodzono dwójkami. Czy zrezygnowano z tego przez zbyt duży
obszar A może Spectra to wymyślił? Lider ostatnio go unikał,
tłumacząc się pracą. Czyżby się czymś naraził?
Niebieskowłosy
pochylił głowę, próbując znaleźć przyczynę tego zachowania.
Przecież był na każde zawołanie. Co więcej chodził za Spectrą
krok w krok, dotrzymywał towarzystwa i dostarczał rozrywki.
Dlaczego więc tamten coraz częściej skazywał go na samotność?
Przecież to było takie okrutne! Wiedział, że nie ma nikogo
innego, że Vexosi go nie lubią, a nie był w stanie zawrzeć innych
znajomości. Mimo to pozwalał mu się męczyć. I gdyby nie ta Młoda
Wojowniczka, z którą czasem rozmawiał przez telefon...
Szybko
otrząsnął się z gorzkich rozmyślań, kiedy usłyszał ciche
pikanie. Natychmiast wyłączył budzik. Trochę go to podniosło na
duchu. Właśnie mijało trzydzieści minut odkąd ostatni raz
skontrolował, czy z jego Mistrzem wszystko w porządku. Niedawno
obliczył sobie, że tyle wynosi najkrótszy czas, po którym mógł
podejść do Spectry bez obaw, że go wygna, oskarżając o
nadopiekuńczość.
W
trochę lepszym humorze ruszył w odpowiednią stronę. Miał
nadzieję, że próg nie obniżył się przez jakieś czynniki
zewnętrzne, ale skoro Shadow był daleko, wszystko powinno być
dobrze. Nawet, jeśli dostał kategoryczny zakaz zbliżania się.
Chłopak
jednak nie miał jak wykonać swojego kilkuminutowego planu w czasie,
który sobie wyliczył. Przechodząc koło ławeczek, usłyszał
nagle dziewczęcy głos:
–
Cześć, Gus!
Vexos
zatrzymał się jak wryty. Nie zdarzało się, by ktoś go tak witał.
By ktoś w ogóle zauważał, że przemyka obok. Niepewnie popatrzył
na długowłosą brunetkę ubraną w czarną bluzeczkę na
ramiączkach. Rozluźniona wpół leżała na ławce i uśmiechała
się szeroko. Na jej głowie było coś, co przypominało kocie uszy.
–
Usiądź obok! Pogadamy! – powiedziała, robiąc mu miejsce.
Gus
nie był pewny, co zrobić. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią w
twarzą w twarz. Bał się trochę spotkać, żeby nie pokazać się
publicznie z wrogiem. Po tych wszystkich wykrętach, które stosował,
nawet nie myślał, że go tak powita.
–
J-ja muszę iść do Mistrza Spectry… – wyjąkał, zdziwiony, że
się jej tłumaczy.
Brunetka
odsunęła zgrabnie włosy i spojrzała na niego jakoś tak dziwnie.
Życzliwie? Z zainteresowaniem? Nie potrafił tego jasno określić.
Nikt jeszcze tak na niego nie patrzył.
–
Przecież na odprawie jasno zastrzegł, że nie masz robić kontroli,
bo cię odeśle do kwatery – przypomniała. – Nie ma więc
przeszkód, żebyś tu ze mną chwileczkę posiedział! – Mrugnęła.
Gus
poczuł się tak, jakby ktoś oznajmił, że Shadow jest miły i
pomocny. Nie pójść do Mistrza po tym, jak się tak długo czekało?
Absurd! Chciał to powiedzieć, ale głos utkwił mu w gardle, gdy
dziewczyna wstała i uczepiła się jego ręki. Z przymilnym
uśmiechem popatrzyła mu w oczy.
–
No chodź! Nawet nie zauważy, że nie przyszedłeś – kusiła go,
co jakiś czas lekko ciągnąc w stronę ławki. – A jeśli tak, to
może będzie zadowolony, że mu nie przeszkadzasz. Pomyśl, nie
chcesz sprawić mu przyjemności? Zresztą kiedy znowu się
zobaczymy, skoro masz tyle na głowie? Nie lubisz ze mną gadać?
–
Lubię, ale… – Tu Gus umilkł, gorączkowo szukając powodu,
który mógłby podać.
Nie
mógł go jednak znaleźć, choć bardzo się starał. Czuł się
rozdarty. Bardzo chciał zobaczyć się z Mistrzem, ale i porozmawiać
z Kuroi. I choć to pierwsze pragnienie było większe, nie potrafił
znaleźć ani jednego argumentu, który mógłby je uzasadnić.
Uciekł spojrzeniem w bok przed czarnogranatowymi oczami.
–
Powinienem już wracać na stanowisko – wymamrotał.
Nie
ruszył się jednak, jakby był pod jakimś zaklęciem. Pozwolił
sobie na słuchanie słodkiego jak miód głosu Młodej Wojowniczki:
–
Och, jak ja uwielbiam to twoje zaangażowanie, Gus, ale możesz dać
sobie spokój. Nikt tak naprawdę nie pilnuje tego na serio.
Wystarczy, że jesteśmy i pobiegniemy na ratunek, gdy zacznie się
rozróba. Do tego czasu możemy porozmawiać.
Chłopak
zacisnął wargi. Zawsze był taki obowiązkowy. Całym sobą czuł,
że powinien wracać do pracy.
Kuroi przytuliła się mocniej do jego ramienia.
–
Jestem bardzo, bardzo dobra w tej pracy. Zawsze traktuję ją serio –
mówiła dalej. – Wiem jednak, kiedy można bezpiecznie odpuścić,
by wypocząć. To ten czas, Gus. Możesz mi zaufać.
Cała
jego zaradność znikała przy tej dziewczynie. Czuł się bezbronny.
Niejako wbrew woli pozwolił się posadzić obok niej. Nie
odwzajemnił jednak uśmiechu, który mu przesłała. Czuł
równocześnie wyrzuty sumienia i zadowolenie.
–
Ostatnio o tobie myślałam! – oznajmiła brunetka. – Widziałam
kobietę, która miała taką samą fryzurę jak ty!
Gus
mimowolnie poczuł się zmieszany. Nie lubił, gdy ktoś porównywał
jego fryzurę do kobiecej. Przecież Mistrzowi Spectrze się
podobała, więc nie chciał jej zmienić. Zresztą krótkie włosy
były niepraktyczne i niemiłe w dotyku. Pamiętał to z dzieciństwa.
Nie wiedział jednak jak przekonać o tym innych ludzi.
Tymczasem
Kuroi kontynuowała myśl:
–
Wyśmiałam ją. Przecież to pasuje tylko tobie! Masz śliczną
twarzyczkę. Zresztą wyglądała okropnie sztucznie. Twoje są takie
naturalne i puszyste!
To
mówiąc dotknęła jego włosów i przez chwilę studiowała je z
uśmiechem. Gus milczał, czując się co najmniej dziwnie. Nikt nie
dotykał jego fryzury w taki sposób. Shadow robił to kpiąco,
fryzjerzy obojętnie, a niektórzy ludzie spotkani na ulicy ze
zdziwieniem. Chłopak to rozumiał. Niebieski kolor, puszystość...
Aż trudno było uwierzyć, że to naturalne. Jednak Kuroi
przyglądała się temu z najwyższym zachwytem. Po chwili wycofała
się, przekręcając lekko głowę.
–
Zawsze chciałam mieć takie fale – powiedziała. – Niestety mam
proste. I to takie, które dzielnie opierają się każdemu
zabiegowi!
Vexos
przyjrzał się dziewczynie uważnie. Faktycznie jej czarne włosy
były idealnie proste i ani trochę się nie kłębiły. Większość
ludzi zabiłaby za nie.
–
Są bardzo ładne – wymamrotał niepewnie.
Nie
wiedział, czy mówienie na głos tego, co się myśli było w tym
przypadku najlepszym pomysłem. Większość ludzi reagowała
gniewem. Kuroi jednak się uśmiechnęła.
–
Dziękuję! Jesteś bardzo miły! – zawołała z radością,
Gus
nie mógł uwierzyć, że to ta sama dziewczyna, którą widział
wtedy na pojedynku. Gdy wymieniali wiadomości albo rozmawiali bez
obrazu, nie zastanawiał się, gdzie podziała się arogancja i
wredność, ale teraz, gdy miał ją przed oczami, nie mógł się
nadziwić, że była taka łagodna i urocza. Zwłaszcza z tymi kocimi
uszkami. Mimowolnie zapatrzył się na nie, zastanawiając się skąd
je wzięła. Widząc to, Sarogaru zaśmiała się cicho.
–
Są słodkie, prawda? – spytała. – Dostałam je za darmo od
jednego sprzedawcy.
Po
tym przybliżyła się tak, że swoimi kolanami dotknęła jego
kolan. Nie zwrócił na to większej uwagi. Uważnie obserwował jej
radosne oczy.
–
Co u tego słodkiego Shadowa? – spytała po chwili, przekręcając
lekko głowę.
Chłopak
pokrótce streścił jej kilka dni z życia albinosa. Dzięki
rozmowom telefonicznym był przyzwyczajony do tego, że wyraża się
bardzo miło o ich naczelnym wariacie, Mistrzu Spectrze i o nim. Taki
już miała styl. Gdy zamilkł, jęknęła z zawodem.
–
Czemu w Vexosach jest tak dużo fajnym facetów, a w Młodych
Wojownikach ich brak? – jęknęła. – Shun kiedyś mi się nawet
podobał, ale to przecież zimny drań. Reszta to kretyni! Zwłaszcza
dziewczyny! Wyobrażasz sobie, że wczoraj...
Po
tym zaczęła obrażać swoją drużynę. Tak jak zawsze, gdy
rozmawiali. Gus słuchał jej żali bardzo uważnie, choć ich nie
komentował. Potem mieli przejść do: „Co u ciebie?” i spraw
ogólnych. Może tego filmu, który miał wyjść za jakiś czas?
Kuroi przecież wspominała już kilka razy, że to jej ulubiony
reżyser. Mogliby gdzieś razem wyjść, skoro nie był już tak
potrzebny.
Najzabawniejsze było to, że gdy Gus był obok niej, ani razu nie
pomyślał o swoim Mistrzu.
***
Spectra
Phantom patrolował sektor trzeci. Ten przydział nie był
przypadkowy, bo blondyn zadbał o to, by dostała mu się akurat ta,
najniebezpieczniejsza część terenu. Dzięki temu poziom
bezpieczeństwa wzrósł wielokrotnie. Umowa z okolicznymi gangami
zabraniała im „rozrabiania” tam, gdzie pilnowali Vexosi. Poza
tym był teraz dość daleko od Gusa, co było mu bardzo na rękę.
Męczył go ostatnio.
Jeśli
już mowa o Gusie... Lider od niechcenia zerknął na zegarek. Miał
świadomość, że jego podwładny powinien być tu od kilku minut.
Kontrolował go przecież co jakieś pół godziny. To było
irytujące, głupie i doprowadzające do szału, ale nieodwołalne.
Żadne prośby i rozkazy nie mogły przerwać takiego stanu rzeczy.
Groźby tylko zwiększały odstępy czasowe od pojawienia się Gusa z
głupim pytaniem: „Czy wszystko w porządku, Mistrzu?” Poważne
opóźnienie, które miał Vexos, mogło znaczyć tylko jedno - stało
się coś ważnego. Phantom był z tego nawet zadowolony. Miał czas
dla siebie.
Spokojnie
przeszedł kilka kroków rozmyślając o tym, co by zjeść. Miał
ochotę na rogalika z czekoladą - takiego, jakiego lubił Gus.
Spectra kupował te smakołyki tylko po to, żeby jego podwładny się
uśmiechał, ale teraz naprawdę miał na nie ochotę. Szybko
podszedł do odpowiedniego straganu i przyjrzał się wypiekom. Kiedy
jednak odruchowo wyciągnął dłoń po dwa, zdenerwował się na
siebie i w ogóle zrezygnował z zakupu.
Zamiast
tego zaczął spacerować koło muzeum. Żaden człowiek nie zwracał
na nie uwagi. Wokół było więcej rozrywek. To było na swój
sposób smutne. Gdyby Gus...
Spectra
wściekał się na siebie za każdym razem, gdy przywoływał imię
lub twarz Grave’a, co przez kolejne dwadzieścia minut robił
zdecydowanie za często. Sam się sobie dziwił ile mógł mieć
skojarzeń z takim kimś jak Gus. Zwłaszcza zegarek przypominał, że
coś jest nie tak. Vexos powinien być tu od co najmniej trzydziestu
minut!
Blondyn
czuł irytacje. Ten drań tak go stresował mimo że nawet jeszcze
nie przyszedł! Przeczesał włosy, bijąc się z myślami. W końcu
jednak postanowił sprawdzić co z jego podwładnym. W razie
konieczności mógł mu pomóc albo go złajać. Tylko za co? Za
spóźnienie? Za denerwowanie szefa? Phantom westchnął głęboko.
Zawsze mógł wymyślić powód potem.
Prawie
do niego ruszył, gdy ktoś zastąpił mu drogę.
–
Dzień dobry! – Wyszczerzył się chłopak z fryzurą na grzybka
pełną kolorowych pasemek.
Zamiast
na odpowiedź mógł liczyć tylko na chłodne spojrzenie i niezbyt
grzeczne pytanie:
–
Czego chcesz, Katsuya?
Przybysz
nie wydawał się być dotknięty takim powitaniem. Z lekką,
dziecinną wręcz szczerością wskazał na jeden z zaułków.
–
Szef zlecił mi zadanie, więc muszę je wykonać – oznajmił. –
Proszę za mną!
Spectra
nie miał ochoty na żadną rozmowę. Zwłaszcza jeśli miałaby
dotyczyć głupot. A był pewien, że Konsaki, szef tej bandy, nie
mógł podejść do pewnych spraw poważnie. Dlatego właśnie
wysyłał do niego Katsuyę. Tego chłopaka przynajmniej nie nudziły
sprawy bezpieczeństwa i orientował się w bieżącej polityce.
Chętnie też ustępował, gdy nie widział sensu trwania przy swoim,
a o ważne sprawy walczył jak lew. Krótko mówiąc był dobrym
dyplomatą. Nawet jeśli wyglądał jak kretyn.
Spectra
nie mógł się powstrzymać od złośliwego uśmiechu, gdy znów
spojrzał na tego barwnego chłopaka. Oparty wygodnie o ścianę
świecił w tym mroku nie tylko jaskrawym ubraniem, ale i oczami.
Pomarańczowymi. To nad nimi Gus tak się rozwodził.
Blondyn
zacisnął pięści. Nie mógł się rozpraszać.
–
Co to za sprawa? – spytał może nieco groźniej niż powinien.
Katsuya
jednak się nie przestraszył. Był bardzo spokojny, a na jego ustach
wciąż gościł uśmiech.
–
Miałem poinformować o kilku poprawkach w naszej umowie –
oznajmił.
Spectra
zesztywniał. Nie wierzył w to, co słyszał. Jak oni mogli bez
porozumienia z nimi zmieniać warunki?! Nie. Nie oni. Nawet nie
Katsuya, który zajmował się tymi sprawami. To był ten kretyn
Konsaki. Przecież tak się zezłościł, gdy w końcu zrozumiał na
co się godził w jego imieniu ten kolorowy pajac. Za punkt honoru
postawił sobie pewnie zmienienie praw, które obowiązywały od tak
dawna. I to bez ich zgody! Jakby to oni robili łaskę Vexosom!
–
Jak to poinformować?! – syknął. – Przecież to wbrew regułom!
Trzeba to przedyskutować razem! Jak wtedy!
–
Wiem – stwierdził Katsuya, patrząc na swoje kolorowe spodnie. –
Ciężko jednak przedstawić jakiekolwiek rozsądne argumenty na
poparcie tej tezy, gdy leżysz na ziemi, a wszyscy wkoło cię kopią.
Powiedział
to bez cienia żalu albo złości. Można było wyczuć w jego głosie
tylko zwykłą pogodę ducha. Nic więcej. Spectrze przemknęło
przez myśl, że chłopak żartuje.
–
Zabawne – warknął. – A teraz zmiataj do tego swojego szefa i
powiedz mu, że na nic się nie zgadzam! To złamanie umowy. Jeśli
nie poprawi tego w ciągu trzech godzin, kończymy naszą współpracę.
A bez tego…
–
...nie utrzymamy się – dokończył za niego Katsuya. –
Przestaniecie przymykać oko na nasze przewinienia, zaostrzycie kary
i zrujnujecie nam życia. Bo w polityce nie ma skrupułów.
Bystry
i skory do ugody. Phantom uśmiechnął się krzywo. Dlatego ten
człowiek był niezawodny.
–
Znasz niebezpieczeństwo – stwierdził, odwracając się do niego
tyłem. – Zrób teraz wszystko, by je zażegnać.
–
To jeszcze nie koniec tego, co mam do powiedzenia! – Katsuya nie
pozwolił mu odejść.
Spectra
zdziwił się lekko, że tamten śmie nie dostosowywać się do
rozkazów, ale nie dał po sobie tego poznać. Spokojnie odwrócił
głowę w jego stronę, czekając na ciąg dalszy. Młodzieniec o
jaskrawych, pomarańczowych oczach patrzył na niego bez strachu,
tylko z rozbawieniem, dla niego tak charakterystycznym. Jego głos,
mimo nuty samozadowolenia brzmiał poważnie.
–
Chciałem też przeprosić za to co się stanie – powiedział.
Lider
Vexosów nie wiedział co powiedzieć. Przez tyle lat z taką
łatwością wykrywał drugie dno z wypowiedzi i ruchów innych osób,
ale teraz nie miał pojęcia czy to groźba, czy całkiem szczera
prośba o wybaczenie. Poczuł się bezbronny, a to mu się
nie spodobało.
–
„Chciałem”? – spytał przez zaciśnięte zęby.
Katsuya
skinął głową, nadal się uśmiechając. Nie drgnął nawet, gdy
Spectra zbliżył się do niego niczym demon w tym płaszczu i masce.
–
Nie miałem takiego rozkazu – wyjaśnił krótkowłosy. – ale
czuję taką potrzebę. Żeby pokazać, że to nie moja wina i choć
trochę złagodzić winę, którą mi przypiszesz.
Phantom
wysłuchał tego ze spokojem, ale wraz z ostatnim słowem, złapał
go za bluzę.
–
Jaką winę? O czym ty w ogóle mówisz? – syknął, zaczynając
zdradzać zirytowanie.
Nie
było to najmądrzejsze posunięcie. Wiedział o tym aż za dobrze.
Mimo to nie potrafił się przełamać i puścić posłańca. Katsuya
był z tego nawet zadowolony. Tak przynajmniej się wydawało, gdy
patrzyło się w jego oczy. Była w nich jawna prowokacja. Jakby
mówił na głos: ''To wszystko na co cię stać? Uderz mnie!
Przecież możesz!'' Phantom znał to spojrzenie. Widział je u
dzieciaków, które myślały, że dzięki temu panują nad sytuacją,
i u jednego z zatrzymanych, który po prostu uwielbiał ból. Miał
nadzieję, że ten tutaj był w pierwszej grupie.
–
Dostaliśmy rozkaz ataku. Żebyście się nauczyli kto tu rządzi.
Jeśli nie zgodzicie się na ustępstwa, to miejsce spłynie krwią –
powiedział z lekkim uśmiechem Katsuya.
Phantom
starał się uspokoić, co nie było łatwe. Nienawidził głupoty.
Zwłaszcza w takim wydaniu. Nawet Shadow nie był tak irytujący!
Powoli rozprostował palce i cofnął się o krok. Czuł dziwny
spokój zwiastujący wybuch agresji. Nie pomagało to, że Katsuya
wpatrywał się w niego prowokująco.
–
O tym nie miałem się dowiedzieć, prawda? – spytał spokojnie
lider Vexosów.
Przymknął
oczy, gdy wysłannik to potwierdził. Czuł jak po jego ciele
rozchodzi się gorąco.
–
Wiesz, że za to możesz stracić życie? – zapytał dość
obojętnie, byle zająć czymś myśli.
Katsuya
zaśmiał się serdecznie, przekręcając głowę nieco w bok.
Wyglądał cudacznie, zwłaszcza z tej perspektywy. Drobniutki,
kolorowy ptaszek, który zadziera ze wszystkim po kolei, myśląc, że
jego ubarwienie go uratuje.
–
Co najwyżej dwa palce! – oznajmił radośnie. – Jestem zbyt
cenny!
–
Ale to i tak dożywotnia ujma na honorze – zauważył Vexos.
Młodzieniec
zamilkł i wpatrzył się w niego z lekkim uśmiechem. W porównaniu
tym jak zachowywał się przed chwilą, wyglądał nawet poważnie.
–
Honor i godność straciłem już dawno temu – powiedział. –
Było zabawnie, chociaż strasznie bolało. Jedno wiem: nie żałuję.
One są tylko przeszkodą, jeśli chcesz przeżyć. Tak mówił mój
braciszek.
Spectra
skinął głową, nie próbując się nawet domyślić o kim mówi
jego rozmówca. Z akt wynikało, że Katsuya był jedynakiem. Czy
wymyślił sobie przyjaciela? Nie zdziwiłby się. Te oczy miały w
sobie trochę obłędu.
–
Gdzie jest Lync? – zapytał nagle ten szaleniec. – Nie był
ostatnio na negocjacjach.
Choć
wtedy Katsuya nie wykazał rozczarowania, teraz wydało się, że
zauważył brak najmłodszego z Vexosów. Nie było w tym nic
dziwnego, bo ten barwny człowiek miał słabość do młodego
Volana. Zawsze, gdy go widział, zagadywał, wręczał drobne
prezenty i czochrał po głowie. Dla dzieciaka było to okropnie
frustrujące, ale nie próbował się odpędzać od natrętnego
„adoratora”, jak go określał wielce zadowolony z siebie Shadow.
–
Gdzieś się tu kręci – odpowiedział lider. – A co, stęskniłeś
się? – zakpił.
–
Potwornie! – zawołał tamten, nie przestając się uśmiechać. –
Ale co ważniejsze, trzeba go ochronić! Chyba, że mam nakłamać,
że się pan zgodził i rozwiążemy to kiedy indziej?
Spectra
uśmiechnął się kpiąco.
–
I zaryzykujesz kolejne dwa palce? – prychnął.
Postawa
Katsuyi jasno wskazywała na to, że nie liczy się z ofiarami,
jednak pokornie zapomniał o propozycji i zniknął w przejściu,
zostawiając Phantoma samego. Blondyn westchnął, czując, że
czekają ich niespokojne chwile. Szybko wyjął komunikator, chcąc
wszystkich powiadomić. Gdy jednak spróbował się połączyć z
Gusem, coś przerywało i zablokowało jakiekolwiek funkcje. Spectra
zaklął, wiedząc, że już się zaczyna. Szybko wbiegł w tłum
pełen radosnych ludzi. Wielu miało podobne do jego maski.
Rozentuzjazmowani ludzie nie przepuszczali go od razu.
A
czas uciekał.
----------------------------------------------------------------------------
To długi rozdział i jego edycja zajęła mi troszkę więcej czasu. Tym bardziej, że ogarniałam nowy edytor tekstu. Tak więc... :)
O! I ważna sprawa! Od następnego tygodnia aktualizacje w piątek!
Subskrybuj:
Posty (Atom)