Lync
właśnie dotarł do drzwi prowadzących z piwnicy na korytarz. Strach odczuwany
przez cały odcinek drogi, przemienił się w niesamowitą ulgę, gdy nacisnął
klamkę i wreszcie wyszedł z ciemności. Czuł się jakby spędził tam wieki. Musiał
się nawet powstrzymywać, by nie zacząć krzyczeć ze szczęścia. Od zawsze dobrym
sposobem na nadmiar emocji było zatrzymanie się na chwilę, więc po
zatrzaśnięciu drzwi oparł się o nie plecami i zaczął liczyć od dwudziestu do
zera. Wyrównywał w tym czasie oddech i dziękował w myślach Shadowowi, że
przeprowadził go przez to ciemne piekło i zmienił się w cień dopiero, kiedy
obaj zobaczyli wyjście.
Po raz
kolejny ogarnęło go bezgraniczne szczęście i wzruszenie, ale tym razem
połączone ze wstydem. Nigdy by nie pomyślał, że obdarzy żarówki setki takim
mocnym uczuciem.
Wziął się w
garść i odganiając ochotę na spędzenie reszty dnia na tym doskonale oświetlonym
korytarzu, ruszył w stronę swojego pokoju. Ciągle był mokry, a nie miał ochoty
się przeziębić. Nienawidził biegać po kolejne tony chusteczek, wycierać
wiecznie czerwonego nosa i kichać co kilka minut, ku uciesze Shadowa. Albinos
tłumaczył, że wtedy różowe włosy Lynca zabawnie podskakują i to jest jedyny
powód do śmiechu, ale chłopak miał wrażenie, że ten idiota cieszy się z jego
nieszczęścia, a to nie było miłe.
Nagle
dostrzegł, że w korytarzu, w który chciał skręcić, stali Spectra i Gus. Nie
było w tym nic podejrzanego, bo pokój tego pierwszego mieścił się obok sypialni
Volana, a drugiego obok pokoju Volta, jednak Lync nie chciał, by go zobaczyli w
tym dość niezwykłym stanie. Zaraz posypałyby się pytania typu "co się
stało?", a na nie nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać. Nie chodziło o
to, że mógłby coś zdradzić. Wiedział, że nie wygadałby żadnego sekretu przypadkiem.
Specjalnie owszem, ale przez przypadek nie. Pilnował się przecież. I nie
chodziło też o to, że tą rozmową naraziłby się Mylene. I nie unikał wymiany
zdań nawet dlatego, że dłużej byłby mokry i prawdopodobieństwo zachorowania
zwiększyłoby się o ileś tam procent. Nie miał po prostu ochoty patrzeć na
Spectrę. Maska... Nie! Cała osoba lidera przyprawiała go o dreszcze. Zwłaszcza
teraz, po "propozycji" Mylene.
Odwrócił
się szybko, mając nadzieję, że go nie zauważyli, lecz niestety Phantom nie
należał do osób, którym cokolwiek umyka.
– Lync!
Stój! – Jego stanowczy głos sprawił, że chłopak zastygł w półkroku.
Vexos wziął
głęboki wdech, próbując przygotować sobie wszystko w głowie. Czuł lekkie
rozdrażnienie i zdenerwowanie. To drugie uczucie postanowił jednak ukryć, tak
jak za każdym razem. Przywołał na twarz wyćwiczony, złośliwy uśmiech i powoli
zwrócił się w stronę lidera.
Nie zdziwił
się, widząc, że Spectra podchodzi do niego raźnym krokiem, a za nim drepcze,
niczym piesek kanapowy, Gus. Uwielbiał Phantoma do tego stopnia, że można było
mu zarzucić fanatyzm. W dodatku na nawet najmniejszą obrazę lidera, reagował
wściekłością gorszą niż u najbardziej psychopatycznych fanek. Ale przynajmniej
można było się na nim z łatwością wyżyć, bo siebie prawie nigdy nie bronił.
– O, Wielki
Spectra! – Lync udał przesadne zaskoczenie. – Czego taka znakomitość chce od
prostego Vexosa?
Przesadził
z mimiką i jego głos wprost ociekał sztucznością. Doskonale mu to wyszło!
Zrozumiał to, gdy tylko zobaczył oburzone spojrzenie Gusa.
– Ty
gadzie! Jak śmiesz się tak odzywać do Mistrza Spectry? – zawołał Grave, zawsze
gotów bronić swojego bożka.
Volan już otworzył usta, by
palnąć coś w rodzaju "Proszę wybaczyć, ale nie jestem przyzwyczajony do
przebywania z taką wspaniałą osobą", gdy Spectra kazał Gusowi umilknąć.
Rozkaz
został wykonany w 100% i cisza, która zapadła była wręcz idealna. Pewnie wpływ
na to miał też fakt, że Shadow planował iść na miasto. Lync mimo to coś
usłyszał. I to doskonale. Głos w jego głowie oznajmił głośno to, co zrozumiał
przed chwilą. "To pułapka! Uciekaj!" Przerażenie natychmiast rozlało
się po jego ciele, nie pozwalając się poruszyć, a podejrzenia sprawiły, że
wyostrzyły mu się wszystkie zmysły.
Phantom
nigdy nie ganił Gusa za słowa, które kierował do Vexosów. Za te wypowiedziane
do przeciwników czy cywilów owszem, ale nie za te do Vexosów. Dwie pary
rozszerzonych do granic możliwości oczu wpatrywały się w blondyna w czerwonym
płaszczu jakby ten właśnie oznajmił, że Mylene jest najdelikatniejszą kobietą
na ziemi.
– Ale
Mistrzu...! – Właściciel zielonych tęczówek nie uwierzył najwyraźniej w to co
usłyszał.
Nie zdążył
wyrazić innych obiekcji, bo Phantom popatrzył na niego z góry. Nawet Lync,
który nie znał tak dobrze Spectry, wiedział, że jest zły.
–
Kwestionujesz moje rozkazy?
Mimo że
wypowiedź była skierowana do Gusa, Lync również się wzdrygnął. Na szczęście, w
przeciwieństwie do tego podnóżka, nie zdradził więcej emocji.
– Nie,
Mistrzu.
Słowa
Grave'a były przepełnione skruchą i smutkiem, a towarzyszący im delikatny ukłon
wyglądał strasznie usłużnie. Lync patrzył na chłopaka z niedowierzaniem i
jakimś rodzajem wstrętu, którego nie mógł pohamować. Nie potrafił zrozumieć jak
można się tak płaszczyć. Cofnął się o krok, jak gdyby bał się zarazić. Nie
chciał być wykorzystywany jak Gus, nie chciał brukać własnej godności poprzez
takie zachowanie.
Widział
tego rodzaju sceny już wiele razy, ale za każdym nie mógł się z tym pogodzić.
Miał wrażenie, że Gus jest tylko zwykłym, bezwartościowym niewolnikiem, którego
Spectra trzyma w formie sługi. Nie liczył się z nim przecież. Nawet go chyba
nie lubił. Volan poczuł, że musi przerwać ten kompromitujący spektakl.
– Grzeczny
chłopczyk – powiedział głośno.
Jego głos
wyrażał wszystko to, co naprawdę czuł. Niechęć do niebieskowłosego, wstręt,
który odczuwał patrząc na jego postawę i... trochę współczucia. Tak. Współczuł
temu sługusowi, który czuł szczęście, odzierając się z resztek godności. Nie
mogło być inaczej, skoro doskonale wiedział z jaką łatwością Spectra potrafi
zrobić wodę z mózgu.
– Jesteś
obrzydliwy – dodał, gdy Grave wrócił do pionowej pozycji. – Tak się przed nim
płaszczyć.
W zielonych
oczach Gusa szybko przestał dostrzegać szok. Zastąpiła go wściekłość.
Zmarszczył grube, niebieskie brwi, kiedy stanął przed swoim Mistrzem tak jak
gdyby chciał go obronić przed złośliwościami.
– Uważaj,
żebyś znów nie oberwał w twarz! – warknął nagle.
Lync
wytrzeszczył oczy i odruchowo dotknął miejsca po uderzeniu. Nie spodziewał się,
że ślad będzie jeszcze widoczny. Myślał, że skoro policzek przestał piec, to
również inne ślady po incydencie powinny zniknąć.
Mimowolnie
cofnął się o krok. Wiedział, że teraz Spectra się nie odczepi. Będzie drążyć
temat i zadawać pytania. Taka sytuacja zdarzyła się już kilka razy i zawsze
musiał rozmawiać z liderem przez dłuższy czas. Potem był wyczerpany
psychicznie, bo blondyn co chwila odbiegał od głównego tematu, kierując rozmowę
na przykre wydarzenia. Volan miał wtedy wrażenie, że powód spotkania był tylko
wymówką, a tak naprawdę Spectrze chodziło o poznęcanie się nad nim psychicznie.
Teraz
jednak lider nie wyglądał na specjalnie zaciekawionego. Zdawał się w ogóle nie
zauważać, że Lync ocieka wodą, a na policzku ma ślad po ciosie. To było do
niego całkowicie niepodobne! Powinien pytać się, co się stało i grozić, że
jeśli się teraz tego nie dowie, będzie musiał się lepiej tej sprawie przyjrzeć!
Volan przełknął ślinę, a w jego myślach znów pojawiła się ostrzegawcza,
czerwona lampka, która wybuchła po kolejnych słowach blondyna.
– Gus, idź
do pokoju.
Lync
zesztywniał. To musiała być pułapka! Wszystko, co tu się działo było przecież
inne niż powinno! Phantom kazał Gusowi być dla niego miłym, nie próbował się za
wszelką cenę dowiedzieć o co chodzi... Nie! To było więcej niż podejrzane! To
było chore!
Obserwując
wykonującego rozkaz Gusa, miał ochotę zrobić to samo, ale nie potrafił zmusić
się do zrobienia choćby kroku. Przez to zdenerwował się sam na siebie. Przecież
wystarczyło minąć Phantoma, by dostać się do sypialni, a on nadal stał jak
przerażony dzieciak!
Ośmielony
złością, zdjął rękę z policzka i szybko podjął decyzję. Ruszył zdecydowanym
krokiem przed siebie, ale na wszelki wypadek szedł jak najdalej od lidera, tuż
obok ściany. I to go zgubiło. Blondyn, gdy tylko zrozumiał zamiar młodego,
postanowił zadziałać. Oparł dłoń o ścianę tuż przed nosem zaskoczonego
chłopaka, nie pozwalając mu przejść.
– Spieszy
ci się gdzieś? – spytał spokojnie.
Pobladły
Lync uniósł głowę, by spojrzeć w twarz liderowi. Nie miał ochoty patrzeć na tą
zakrywającą uczucia maskę i sztuczny uśmiech, ale wiedział, że gdyby tego nie
zrobił, Phantom uznałby go, całkiem trafnie, za tchórza.
Przez
chwilę, co nie było zbyt zaskakujące, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zaschło
mu w gardle, a jego umysł ciągle produkował nowe wizje tego, co może mu się
stać. Spowodowało to nową falę strachu, którą jednak zdążył opanować, nim znów
zablokowała mu głos.
– Muszę się
przebrać – oznajmił ciszej niż zamierzał.
Blondyn
milczał, a Lync postanowił skorzystać z okazji i oddalić się choćby na parę
kroków. Jak na jego gust był zbyt blisko Spectry. Niestety lider widząc, że
chłopak się cofa, położył drugą dłoń na ścianie, zamykając Volana w
specyficznej klatce.
Lync poczuł
panikę, gdy dotarło do niego, że żeby z niej wyjść, musi albo odtrącić rękę
Phantoma, albo przejść pod nią. W obu przypadkach blondyn pewnie by zareagował.
I to dość ostro. Te dwie próby zatrzymania były łagodne i niewinne w porównaniu
z tym, co wyrabiał z uciekinierami. Chłopak dla własnego bezpieczeństwa
postanowił się nie ruszać. Oparł się o ścianę, zerkając na twarz Spectry.
Czerwona maska i szeroki uśmiech sprawiły, że tylko jedno słowo wpadło mu do
głowy. Demon.
Nagle Lync
poczuł dziwne ciepło ogarniające całe jego ciało. Szczególnie części w ubraniu.
Przeraził się nie na żarty i szybko zerknął w dół na swoją koszulkę i spodnie.
Prawie niezauważalnie parowały. Serce biło mu bardzo szybko, a nogi drżały,
jednak w pewnym momencie jego oddech się uspokoił. Zrozumiał, że to co wziął za
jakąś dziwną, nienormalną reakcję swojego ciała, było po prostu mocą Phantoma.
Widocznie go osuszał. Chłopak miał ochotę roześmiać się, jak to czasem bywa po
napadach paniki, ale milczał.
Powinien na
początku pomyśleć o mocy Spectry, jednak najpierw przyszła mu na myśl przyczyna
naturalna. Pewnie dlatego, że czuł się kiedyś podobnie bez udziału mocy. Wtedy,
gdy pierwszy i ostatni raz w życiu przechodził zapalenie płuc. Musiał cały czas
leżeć w łóżku, a gorączka była podobna do tego ciepła, tyle, że o wiele, wiele
gorsza. To uczucie było nawet w pewien sposób przyjemne.
Nie
przywykł do takich wysokich temperatur i gdy próbował się odkryć lub wstać
dostawał burę od Volta lub Gusa, w zależności od tego, który z nich miał przy
nim dyżur. Jeśli to był Volt, mówił tylko, żeby leżał spokojnie i poprawiał mu
poduszkę czy kołdrę albo też prowadził dość brutalnie do łóżka, a jeśli to była
kolej Grave'a, musiał wysłuchiwać kazań o tym, że jeśli będzie się dalej tak
zachowywał, zachoruje jeszcze gorzej i w końcu umrze, a biedny Mistrz Spectra
będzie musiał szukać kogoś na jego miejsce. Niestety potok słów nie kończył się
nawet wtedy, gdy Lync wracał grzecznie pod kołderkę. Po wykładach często chwilę
rozmawiali. A raczej Gus opowiadał o tym co się dzieje.
To przez te
monologi Volan zaczął się nim brzydzić. Do tamtej pory był pewny, że Grave jest
nieporadnym idiotą, który bez wsparcia ze strony innych osób zginie, a służy
Spectrze, żeby tamten pozwolił mu za sobą chodzić. Rzeczywistość okazała się
inna. Wydało się, że Gus jest inteligentnym, zaradnym młodzieńcem, który mógłby
być kimś więcej niż zwykłym pionkiem. Właśnie. Mógłby, gdyby nie zachowywał się
jak niewolnik.
A wracając
do tych okropnych dwóch tygodni... Nie czuł się dobrze, gdy Vexosi postanowili
się nim łaskawie zainteresować. Widać było, że Volt i Gus zostali do tego
zmuszeni i choć doskonale wypełniali swoje obowiązki, czuł ich zdenerwowanie.
Obwiniali go za dodatkową pracę, choć nie powiedzieli mu tego wprost, a co
więcej, takie spekulacje zbywali krótkim "Bredzisz w gorączce". Bał
się trochę, że w przypływie gniewu mogą się za to odpłacić.
Z drugiej
strony był Shadow Prove, który sam z siebie bardzo przejął się stanem Lynca.
Jednak guzik go obchodziło to czy Vexos umrze. Zainteresował się nim, bo nie
mógł uciec. Tak więc codziennie przynosił mu przygotowane przez siebie potrawy
i karmił go, póki nie znikła choć połowa dania. Przestał dopiero wtedy, gdy po
"zdrowotnym rosołku" Volan dostał takiego skrętu kiszek, że nie mógł
wyjść z łazienki przez parę godzin, a pozostali dowiedzieli się kto jest za to
odpowiedzialny. Niestety nawet po tym przychodził, by zapytać o samopoczucie,
kolor kwiatów na pogrzebie czy też o chęć na jego "smakołyki".
Mylene
nie widział przez cały czas choroby. Zresztą dziękował za to losowi. Nie lubił
jej prawie tak bardzo, jak ona jego.
Spectra
przyszedł do niego osobiście tylko raz. Wtedy, gdy miał 40 stopni gorączki i
temperatura cały czas rosła. Pamiętał przez mgłę, że wrzucili go do wanny z
zimną wodą i co chwila oblewali. Nigdy nie pomyślałby, że jego łazienka może
pomieścić tyle osób.
Pamiętał,
że Volt i Shadow nie zwrócili uwagi na przyjście Spectry, ale Gus rzucił
wszystko i próbował grzecznie wyprosić Mistrza, bo tylko by przeszkadzał, ale
ten nie chciał wyjść. Ktoś mówił, że trzeba sprowadzić Mylene i że tylko ona
potrafi go schłodzić, ktoś inny, że nie zgodziła się pomóc. Potem cała czwórka
czuwała nad nim do rana, a kiedy temperatura spadła łaskawie do 37,5 stopni,
Volt przeniósł go do łóżka.
Lync
pamiętał jak bolało go ciało po tylu godzinach w wannie i jak przyjemny okazał
się materac. Następnie były dyżury, podczas których zmieniali mu okłady i
obserwowali czy nic złego się nie dzieje. Oczywiście nikt nie chciał zadzwonić
do lekarza, bo wielu mogło być przekupionych i tylko przyspieszyliby śmierć.
Chłopak
wspominał ten epizod w pewnym celu. Otóż, pierwszy dyżur należał do Gusa, ale
Spectra, który wciąż siedział w sypialni, wyprosił go na chwilę. Volan wtedy
strasznie się przestraszył, że lider chciał go dobić, dzięki czemu skończyłyby
się ich kłopoty. Na szczęście się pomylił. Był zbyt zmęczony, by ukrywać
zaskoczenie, które zastąpiło strach, gdy tylko blondyn delikatnie poprawił jego
różową, spoconą grzywkę i oznajmił, że jeśli jeszcze raz zachoruje na coś
takiego, będzie miał przerąbane do końca życia. To wyjaśniałoby dlaczego
Spectra go wysuszył i było zgodne z jego charakterem. Przynajmniej jedna rzecz
była normalna i to go trochę uspokoiło.
–
Skończyłem – powiedział w końcu blondyn, całkiem niepotrzebnie.
Lync
wyczuł, że był już suchy, a ciepło przestało napływać. Jeszcze jakieś resztki
grzały jego ciało, ale nie było ich dużo.
– Dziękuję
– wymamrotał cicho.
Miał
nadzieję, że Spectra nie uzna tego za słowa "Mam u ciebie dług
wdzięczności", co zdarzało się już parę razy. Chyba jednak lider nawet o
tym nie pomyślał, bo nie podjął tematu.
– Przed
wyjazdem do tej dziewczyny od Mascarada, wpadnij do mojego pokoju. Mam coś dla
ciebie – powiedział.
Zanim Volan
zdążył przetrawić informacje, blondyn ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
– Coś, co
na pewno ci się spodoba – dotarło jeszcze do chłopaka.
Lync starał
się znów opanować oddech. Był już pewny, że coś jest mocno nie tak. Albo ich
przywódca naprawdę tracił rozum, albo to też była pułapka. Przecież do sypialni
Spectry wstęp miał tylko on sam i Gus. Nikomu innemu nie wolno było tam
wchodzić za żadne skarby. Tak było w regulaminie. Więc dlaczego? Zrezygnował z
pytania, bo jego umysł zaczął snuć coraz bardziej przerażające wizje.
***
Pokój był
mały, ale to było chyba zrozumiałe. Budynek, który jeszcze kilka lat temu był
tanim hotelem, nie dbał zbytnio o komfort podróżnych. Dla tej nielicznej grupy
ważne było to, że na takim odludziu zarośniętym gęstym lasem można było znaleźć
schronienie na noc. Przynajmniej do czasu kiedy wybudowano nową, szybszą drogę
do miasta. Wtedy to hotel splajtował i został sprzedany za grosze. Od tego
czasu został budynkiem prywatnym, o którym miasto zapomniało dzięki kilku
łapówkom.
Mimo że
zmiana z publicznego na prywatny brzmiała tak uroczyście, nic za bardzo nie
zmieniło się w pokojach. Nie zamieniono mebli, nie odmalowano niegdyś białych,
dziś szarych ścian. Przecież nie opłacało się remontować całego budynku dla
kilku osób.
Jedynymi
nowościami, jakie widać było w tym konkretnym pokoju, były ubrania w szafie
oraz książki i przybory malarskie na przeniesionym skądś biurku i komódce.
Wszystko było poukładane i wyczyszczone, nie kłóciło się jednak z poszarzałymi
ścianami i starą podłogą, bo półcień, który tu panował, skutecznie zatarł
różnice.
Nagle drzwi
otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i do środka wpadł uśmiechnięty od ucha do
ucha rudzielec z grzywką zaczesaną na lewą stronę. Podszedł szybko do okna i
podciągnął fioletowe rolety. W mgnieniu oka całe pomieszczenie zalała fala
światła, która pozwoliła dostrzec chłopca o długich, brązowych włosach,
leżącego w łóżku.
–
Hiroshito! Co cię napadło? – jęknął, próbując zasłonić oczy.
Rudy
zaśmiał się tylko i wyjrzał za okno.
– Oh, jak
słonko pięknie świeci, a w wyrze gniją leniwe dzieci! – wydeklamował, zmieniając
głos na bardziej piskliwy.
Szatyn,
zaczął się najwyraźniej przyzwyczajać do światła, bo odsunął dłoń od
zmęczonych, ciemnoniebieskich oczu, ukazując cienie pod nimi. Z pewną
trudnością usiadł.
– Znowu
bawisz się w poetę? – wymamrotał, próbując ukryć uśmiech.
Hiroshito
spojrzał z pogardą na leżącego i usiadł na krawędzi łóżka.
– To nie
zabawa, tylko poważne przedsięwzięcie! Zostanę lepszym poetą od tego twojego
Sofoklesa – oznajmił.
Naki
zaśmiał się głośno, na co odpowiedziało mu wzburzone spojrzenie zielonych oczu.
– Co znowu?
– warknął ich posiadacz.
– On był
tragediopisarzem! – oznajmił szatyn, uspakajając się nieco. – Chociaż
faktycznie, te twoje wiersze są tragiczne! – zaśmiał się znowu.
Rudy
patrzył na niego z oburzeniem, ale kiedy napad śmiechu zamienił się w napad
okropnego kaszlu, złość zmieniła się w niepokój. Nie miał pojęcia jak pomóc
koledze, ale na szczęście ta reakcja organizmu skończyła się dość szybko i
wyczerpany chłopak opadł na poduszki. Jego włosy rozsypały się wokół, a niespięta
niczym grzywka zasłoniła oczy. Hiroshito obserwował z troską zbyt szybko
oddychającego przyjaciela, jednak gdy ten odsunął włosy, zmienił wyraz twarzy
na pogardliwy jakby bał się przyłapania.
– Niby taki
mądry, a nie wie, że nie może się przemęczać – prychnął. – Przecież musisz
zregenerować siły. Ledwo przeżyłeś wszczepienie trzeciej mocy! Nawet nie wiemy
do końca czy organizm jej nie odrzuci. Zastanowiłbyś się czasem.
Naki
uśmiechnął się blado. Hiro nie musiał przypominać mu o jego stanie, ale nie mógłby
sobie przecież darować takiej gadki. Był z nim w drugiej grupie, która tu
przybyła. Z pierwszej został tylko ten chamski, niewychowany Isamu, z drugiej
tylko oni. Było ich na początku 8. Część z nich miała już jakąś moc, a część
nie. Obiecano im potęgę i władzę... Wiele osób się na to skusiło.
Część już
po przejęciu pierwszej domeny umarła w gorączce i krwawych wymiotach. Niektórym
przez parę dni było źle, a potem przyzwyczajali się i było już w porządku.
Jednak byli też tacy, którzy nie mieli żadnych objawów i od razu mogli używać
swojej nowej mocy. Do nich zaliczali się Naki i Hiroshito.
Przy drugim
wszczepieniu Hiro czuł się wyczerpany przez dwa dni, ale potem jego stan się
poprawił. U Nakiego znów nie było żadnych objawów. To sprawiło, że ich Szef
postanowił dać mu trzecią domenę. Nie był to jednak zbyt dobry pomysł.
Zazwyczaj w
ciągu czterech pierwszych dni rozstrzygało się czy organizm odrzuci moce, czy
też łaskawie je zaakceptuje. U Nakiego stan wchłaniania trwał już od 2 tygodni.
Sam Szef niepokoił się tą sytuacją i badał go co drugi dzień. Chłopak jęknął na
samą myśl o ilości niepotrzebnych nakłuć. Gdyby jeszcze próbowali go ratować, a
nie zbierać wyniki do teczek, mógłby to jakoś zaakceptować, ale tak chciał już
z tym wszystkim skończyć. Najgorsze było to, że faktycznie mógłby mieć spokój,
gdyby tylko złapali Alice. Zgodnie z umową, mogliby sobie po tym odejść i
cierpieć w spokoju.
– Mogłeś
złapać tą dziewczynę, zamiast panikować – odezwał się nagle chłopak, a
rudzielec, który przeglądał właśnie jego blok rysunkowy, zesztywniał.
– Że co?! –
spytał oburzony. – Nie panikowałem! Ja cię ratowałem!
Naki
spojrzał na niego z czystym rozbawieniem.
– Jeśli
krzyczenie "Naki, nie umieraj! Naki! Naki, żyj!" jest twoim zdaniem
ratowaniem... – zaczął, ale Hiroshito przerwał mu gestem.
– Doceń, że
wytarłem ci potem krew spod nosa – przypomniał.
– Gdybyś
jeszcze nie mówił przy tym "Oj, dzidzi pociekło z noska, mamusia zaraz
wytrze", mógłbym być nawet wdzięczny – wytknął szatyn.
Teraz to
Hiro zaśmiał się szczerze. Widok zszokowanej miny Isamu był wart tych słów!
– Nie
zapominaj, że to ja cię ciągnąłem do bazy – powiedział jeszcze, poprawiając
rudą grzywkę.
Naki
spróbował usiąść, ale szybko zrezygnował i znów upadł na poduszkę. Z
zamkniętymi oczami, starał się zmusić żołądek, by został na swoim miejscu. Na
szczęście wygrał ten pojedynek i mógł spokojnie przyjrzeć się przyjacielowi.
Obserwował jego pełne wyższości spojrzenie i kpiący uśmiech, który teraz był
tylko na pokaz, nie mogąc powstrzymać radości. Oto obok niego siedział
Hiroshito. Ten Hiroshito, który nigdy się nie mylił, który był we wszystkim
najlepszy i który zadawał się tylko z ciekawymi osobami. Do niedawna pod tą
kategorię podpadał tylko on sam.
Nagle na
twarzy rudzielca pojawił się szeroki uśmiech zwycięzcy, który oznaczał, że coś
sobie przypomniał.
– Mam coś
dla ciebie! Nie ruszaj się, zaraz przyniosę! – zawołał radośnie.
Już chciał
wstać, gdy Naki złapał go za rękę. Zaskoczony chłopak zerknął na leżącego
kolegę, czekając na wyjaśnienia.
– Co chcesz
w zamian, ognista maszkaro? – spytał szatyn, a Hiro parsknął śmiechem.
Jak on go
dobrze znał! Chociaż zapamiętanie, że nawet za prezent chciał coś w zamian, nie
było raczej takie trudne. Zwłaszcza, że Nakiego przerażało trochę to, że rzeczy
na wymianę nigdy nie były pieniędzmi, a niektóre warunki były dość...
ekscentryczne. Z pewnym niepokojem obserwował, jak zielonooki się nad nim
pochyla, by zdradzić w tajemnicy swą zachciankę.
Gdy chłopak
skończył szeptać i wrócił do pozycji siedzącej, mógł obserwować czerwone
rumieńce na twarzy przyjaciela. Naki zawsze tak reagował na podobne prośby, ale
po chwili się zgadzał. Rudy z szerokim uśmiechem czekał tylko na kiwnięcie
głowy, które zgodnie z przypuszczeniami, nastąpiło szybko.
Nie
czekając na nic więcej, złapał odłożony wcześniej blok i wyrwał z niego
rysunek, o który mu chodziło. Potem poleciał pędem do swojego pokoju, by ukryć
pejzaż w teczce z innymi rysunkami od Nakiego i przynieść tomik wierszy
wypatrzony na dniach taniej książki, na których z całą pewnością nie powinien
się pojawić.